Mateusz Augustyniak
Jest zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży
dzięki ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można
przeczytać tutaj.
Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie
znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów
spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na
zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na
wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych
brzmień. Zabawił tam niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim
rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach wylądował w studenckim klubie
Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko
menadżera. Do Anglii - jak wielu innych - przyjechałem na kilka
miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski
sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad
szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie bez
przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi z
założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas
pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Gra także
na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej
przyszłości oszałamiający sukces, doskonale zdając sobie sprawę z
beznadziejności owych zamierzeń. Codzienne osiem godzin w jego mało
ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Mateusz wraz z Kubą
Mikołajczykiem prowadzi od niedawna portal muzyczny www.polskiwzrok.co.uk,
który na razie dopiero się rozkręca, a plany z nim związane są ogromne.
Dzięki Mateuszowi czuję wielką radość i sens organizowania cyklicznych
konkursów na muzyczny artykuł. Szykujcie się więc już teraz do kolejnej
jego edycji, którą ogłoszę z okazji 300-tysięcznej wizyty na Muzycznej
Podróży. Podróż Mateusza - jak sam zainteresowany mówi o swojej
muzycznej przygodzie - dopiero się zaczyna...
fot. Marek Jamroz |
Pamiętam doskonale pierwszy koncert Comy, na którym zdarzyło mi się być. Było to w 2007 roku podczas Juwenaliowego plenerowego koncertu w Krakowie, kiedy Rogucki wraz z ekipą promował jeszcze Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków. To właśnie ten niesamowity numer otwierał koncert na stadionie TS Wisła i do dzisiaj pamiętam owego niepokornego dziwnego wokalistę machającego ze sceny statywem mikrofonowym przy wtórze magicznych dźwięków doskonale ze sobą współgrających gitar. Byłem oczarowany i wiedziałem już wtedy, że muzyka Comy będzie gościć w moich uszach bardzo często. Kilka dni temu, po ponad ośmiu latach po tym wydarzeniu i sporym odpoczynku od koncertów Comy, miałem okazję po raz kolejny zobaczyć podobny spektakl, zaczynający się niemal w taki sam sposób jak ów sprzed lat. Ten sam dziwny wokalista po raz kolejny machał statywem w stronę publiczności, a przesterowane dźwięki kołysały zahipnotyzowaną publiczność. Tak właśnie rozpoczął się Londyński koncert Comy podczas jesiennej mini trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii, podczas której zespół zwiedził między innymi Leeds, Manchester czy też Londyn. Jedna z najbardziej utytułowanych polskich rockowych kapel pokazała z właściwą sobie kurtuazją, dlaczego jest jedną z najbardziej utytułowanych polskich rockowych kapel. Koncerty Comy odbiera się niczym spektakl teatralny, pełen niedomówień, ze srogą dozą dowolności interpretacji tego, co dzieje się na scenie – chłonie się go niemal wszystkimi zmysłami. Muzycy, grający ze sobą od wielu lat doskonale rozumieją się nawzajem i nic nie dzieje się przypadkowo. Publiczność mogła doświadczyć bitwy na solówki podczas mocno rozbudowanego Chaosu Kontrolowanego a także swoistego dialogu pomiędzy perkusją i basem – dwoma instrumentami, które stanowiąc trzon każdej kapeli, mogły wówczas pokazać swoją solową moc.
fot. Marek Jamroz |
Piotr Rogucki jest człowiekiem niesamowicie tajemniczym, wręcz groteskowo dziwnym ośmielę się napisać. Wszystko, co prezentuje sobą na scenie, począwszy od ruchów, poprzez image aż po teksty piosenek budzi emocje, niejednokroć skrajne. Swoisty człowiek pytajnik, riddler, po którym nie można się spodziewać niczego, zarazem mogąc spodziewać się wszystkiego. Można go kochać lub nienawidzić, jednak nie sposób odmówić mu magnetyzmu, dzięki któremu od tylu lat Coma nadal jest czymś świeżym i budzącym emocje. A żonglowanie emocjami Łodzki zespół rockowy ma opanowane do perfekcji, bo przecież to właśnie energia wydzielająca się pomiędzy kapelą a odbiorcami podczas takiej ulotnej chwili, jaką jest koncert to coś najważniejszego w takich spektaklach. Zespół zaprezentował londyńskiej publiczności osiemnaście numerów począwszy od klasyków jak wspomniany Chaos Kontrolowany, czy Spadam, poprzez niepokojącą Schizofrenię aż po numery z Czerwonego Albumu. Rogucki śpiewał zarówno po polsku jak i po angielsku i muszę przyznać, że zangielszczenie niektórych kawałków może nie tyle wyszło im na dobre, ile zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Tłum zgromadzony w O2 Academy Islington jeszcze długo po finałowym utworze skandował o bisy po bisach, ale Coma była nieprzejednana i nie dała się przekonać na trzecie wyjście z mroku. Przy okazji londyńskiego koncertu redaktorom PW udało się zamienić kilka
słów z zespołem, czego efektów w postaci wywiadu z Comą możecie
spodziewać się już niebawem.
fot. Marek Jamroz |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz