środa, 28 października 2015

Anka Czarcińska - Gdzie defak jest frontman?

Anka o sobie samej

„Tam idź , gdzie słyszysz śpiew
Tam dobre serca mają.
Źli ludzie,wierzaj mi
Ci nigdy nie śpiewają”

Pierwszy raz usłyszałam ten cytat Goethego od mamy. Qrczak-gdzieś w okolicy epoki fczesnopolodowcowej. Dawno temu w sensie. Twierdzę że jest on bardzo prawdziwy. Muzyka w moim życiu odgrywa olbrzymią rolę. Wszystkim jest właściwie. Przyjacielem, przestrogą, powiernikiem ,ukojeniem, zapomnieniem, refleksją. Pomogła pomaga i pomagać będzie. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jakoś tak łatwiej jest zrozumieć świat, kiedy się ma podkład muzyczny. Coś nagle sprawiło, łut szczęścia jakiś, że mogę się przyglądać jak ona powstaje. Muzyka. Mogę poznawać ten proces od podszewki. I to mnie szczęści.

Co poza muzyką  lubię ?

Lubię bardzo być mamą, bo wiele się można nauczyć będąc mamą, lubię ludzi – od nich też pobieram mnóstwo lekcji. Lubię czytać, słuchać i rozmawiać, lubię się śmiać i znajdować powody do uśmiechu. Lubię komputery od mięciutkiej ich strony. Staram się być informatykiem. Lubię pasjonatów-inspirują mnie









  www.facebok.com/harmfoolband


Gdzie defak jest frontman?


Mocne brzmienia,żywioł i energia to dewizy założycieli grupy Harmfool  .Ich determinacja w połączeniu z osobowościami, walką ,uporem i pracą zaowocowały zespołem o bardzo nietypowej konfiguracji.

Nietuzinkowym, jak słusznie kiedyś, w jednym ze swoich wywiadów z Harmfoolami zauważył redaktor Sławek Orwat, jest bowiem zjawisko składu bez frontmana. Harmfoolowo jest ich trzech .Jak zarządzić takim zasobem, by powstał band ? Let me see... 

Photo Marek Jamroz Stagefocus



Wchodzi człowiek na koncert, słyszy nieźle dającą po garach i gitarach kapelę, słyszy też wyraźnie ochrypły wokal, ale nie widzi wokalisty... I mógłby sobie fakt ten wytłumaczyć wzrokiem zmęczonym, gdyby nie chęć zbadania sprawy i w tym celu objęcia pozycji pod sceną...

Z zumowanej już perspektywy widać nieco więcej. Gitarzystów dwóch widać.

Harmfoolowi gitarrerzy na scenę nie wychodzą po to, by po prostu wyglądać. Nie na tym bowiem rzecz polega, by obwiesić się wiosłem i machnąć od czasu do czasu czupryną czy łysą glacą albo półłysym baniakiem (w zależności od tego kto czym dysponuje).

Rzecz bardziej w tym, by czasem nastroić swe sprzęty i trafić w dźwięki albo utrzymać tonację. Ciężki kawał chleba. Niełatwe zadanie. Pot leje się strumieniami, więc i nie ma zmiłuj. Gitarzyści z Harmfoola czynią swe powinności i nie pojawili się na scenie wyłącznie dla ozdoby. Gitary stroją jak należy, a i chłopaki trafiają w dźwięki. Muza płynie. No dobra – mamy dwóch – basistę i gitarzystę. Idźmy dalej.

Z prostych wyliczeń i nie trzeba być tu specem od matmy, został nam JEDEN zasób człowieczy do rozdysponowania. Zagadka, pod tytułem "dlaczego frontman, jak sama nazwa wskazuje, nie pojawia się z przodu , czyly na froncie" rozwiązana.

Wokalisty rzeczywiście nie widać zbyt dobrze, nawet z pozycji barierek... nie widać, gdyż... siedzi za garami!

To dość nietypowy układ kapeli, gdzie perkusista jest jednocześnie wokalistą. Ujarzmienie perkusji w zespole takim jak Harmfool wymaga od pałkera nie tylko koncentracji, ale także, a może przede wszystkim, kondycji. Tu nad techniką gry górę bierze po prostu prymitywna siła. Perkusista, mimo tego, idzie jednak o krok dalej. Nie tylko więc, ogarnia gary, ale podnosząc sobie poprzeczkę – śpiewa, lub raczej drze japę, śpiewając czasem.

Photo Marek Jamroz Stagefocus







Pomysł na zespół powstał w 2013 roku z inicjatywy Irka Brody (perkusja / wokal) i Sebastiana Wojno (gitara). Po intensywnych poszukiwaniach wokalisty i basisty, które wydłużyły się do roku czasu, trzon składu stwierdził, zresztą słusznie, że wokalem zajmie się Irek.

Irek wspomina ten moment tak „Pomysł bym śpiewał, wyszedł od Sebastiana po tym, jak na przesłuchaniach wokalistów, pokazywałem, grając na garach, jakbym widział wokal w numerach. Czyli klasycznie zrób to sam” .

Niezłe zagranie – obrócenie przeciwności losu na swoją korzyść. Zupełnie tak jak w życiu, umiejętność spojrzenia na sytuację z innej perspektywy często przynosi doskonałe efekty.

Photo Filip Mich






Sebastian Wojno, gitarzysta, uniósł nielekkie zadanie pogodzenia praw i obowiązków swojego wieku (19 lat) a więc czasu z rówieśnikami ,szkoły, rodziny, psa etc. z ciężką pracą w zespole. Nie można tu też nie zauważyć, że mimo młodego wieku, świetnie odnajduje się on wśród muzyków starszych od siebie i bardziej obytych ze sceną. Został wrzucony na głęboką wodę i szybko musiał nauczyć się pływać .Radzi sobie doskonale, znakomicie eksponując swój niezaprzeczalny dar władania gitarą.

Trzeba nadmienić ,że poprzedni basista Dominik Roszczyk (20 lat) pchnął band do przodu .To , że zagrał tylko jedną próbę przed koncertem zaplanowanym na ten sam dzień , i spisał się na scenie świadczy o jego umiejętnościach i talencie.To z Dominikiem właśnie Harmfool nagrał demówkę w grudniu 2014 roku.Niestety,ich drogi rozeszły się.

Nowy basista Karol "Cichy" Malec znalazł się w składzie po, nomen omen, jednej próbie przed koncertem tego samego dnia. Zanim zaczął swą przygodę z Harmfoolami od sceny i prób strony, często pogował podczas ich występów po stronie publiki.

Photo Marcin Durmaj






Jak ich słychać? Muzycznie to wypadkowa punka, metalu i hardcora. Kwintesencja Harmfoola według ich samych: „Ciężkie riffy, ostra perka, zdarty wokal – Harmfool. W tekstach jest zarówno dużo ironii jak i bezpośredniego przekazu. Czasami jest błaho, czasem dosadnie i poważnie. Czasem jest niezadowolenie z lub świadomość tego, co nas otacza. A czasem satysfakcja i przeciwstawienie się rzeczywistości. Wszystko i nic. Muzyką staramy się podkreślić to, co jest zawarte w tekście. Bywa, że naigrywamy się z formy ciężkiego brzmienia na przekór ludziom, którzy poważnie podchodzą do metalu czy rocka. Słuchamy bardzo różnej muzyki, nie zamykamy się tylko na ciężkich brzmieniach. Chodzi o zabawę. Klasyka, hip hop, reggae, ska, dubstep... umysły mamy otwarte”















    H::A::R::M::F::O::O::L skład :


Perka plus wokal Irek Broda


Gitara Sebastian Wojno


Bass Karol CICHY Malec 

Photo Marek Jamroz Stagefocus

Harmfool koncertuje głównie w UK ale gościł już również i na polskich scenach. Wszędzie ,gdzie się pojawi, odbija się echem. Najlepiej samemu sprawdzić wpadając na koncert. Chłopcy lubią zaskakiwać. A to przebraniem, innym razem interakcją z publiką, bądź też niespodziewaną wstawką w dobrze już znany kawałek.

Photo Anka Czarcińska
Kapela dotychczas nagrała demo składające się z czterech utworów, Piku Piku, Credit, Miałem sen, że jestem basistą i Nałóg. Ma na swoim koncie kilka klipów.

https://soundcloud.com/harmfool-band



Piosenka "Miałem sen, że jestem Basistą" wysoko na liście PoliszCzart Polska Audycja – a to ogromny sukces, ponieważ wybór jest trudny bo i konkurencja olbrzymia - setki polskich artystów, tworzących poza krajem rozbrzmiewają z PoliszCzarta, pod patronatem redaktora Sławka Orwata https://www.facebook.com/polisz.czart .

Harmfool niedawno poszalał w studiu. Zaowocowało to dwoma singlami "Japę drę" i "Let me see". Nad realizacją pracował Michał Gil https://www.facebook.com/michal.gil

O przeszłości troszkę też i innych koneksjach: Wcześniejsze projekty Ireneusza Brody, a jest tego sporo i w większości współzakładał on te formacje, to Kacpersky, Panic Disorder, Drinkwater (wraz z Kacprem Rekowskim); Arpeggio – to projekt klasyczny. .



Irek Broda udziela się od prawie dwóch lat jako perkusista w zespole Res Publica
https://www.facebook.com/Respublicaband


Harmfool jest mocno brzmiącym bandem. Ale w dziedzinie brzmień mocnych wygrywa tym, że tworzy muzykę, nie bałagan.

Chłopaki nie starają się nikogo naśladować. Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, postaci i dźwięków są przypadkowe. Zdecydowanie robią swoje i są w tym nieźli. Mają własną wizję świata muzycznego i kroczą weń z zapałem.

Photos
Marek Jamroz www.facebook.com/photography.marek.jamroz
Filip Mich www.facebook.com/filip.mich
Marcin Durmaj
Anka Czarcińska

Logos
Irek Broda www.facebook.com/harmfoolband

Text
Anka Czarcińska

poniedziałek, 26 października 2015

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 73 Herosi Rock’n’Rolla II – Fats Domino

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj  Część 45 tutaj Część 46 tutaj  Część 47 tutaj Część 48 tutaj  Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj  Część 54 tutaj Część 55 tutaj Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj  Część 61 tutaj Część 62 tutaj  Część 63 tutaj  Część 64 tutaj Część 65   tutaj, Część 66 tutaj Część 67 tutaj Część 68 tutajCzęść 69 tutaj  Część 70 tutaj  Część 71 tuta Część 72 tutaj


Galeria ARKADY. Moje stanowisko pracy (obsługa sprzętu) podczas prezentowaniu
„Herosów Rock’n’Rolla”
Rozpocząłem swoje wspomnienia „Herosi Rock’n’Rolla” od pierwszego, jakże ważnego dla tej formy spotkań z miłośnikami, fanami i łaknących wiedzy o tamtej epoce „Weekendem z Elvisem”. Pragnę zapewnić wszystkich czytających moje felietony, że na tym portalu nie będę zanudzał wszystkimi spotkaniami, a było ich ponad sto i będzie, jak NACZELNY pozwoli, coraz więcej, z upływem czasu ich przybywać. Nie widzę powodu by przerywać i zaniechać tych spotkań, tym bardziej, że znalazłem miejsce, tak na dzisiaj to widzę, podobna do Galerii ARKADY, jakim od pięciu spotkań stała się przyjazna mi, restauracja ALABASTRO. Dawne, uprawne i żyzne Krycha Pola - w widłach ulic Warszawska, Widok, Niebrowska, Orzeszkowej, Zawadzka – dzisiejsze blokowiska osiedla Niebrów, to miejsce moich narodzin i stałe zamieszkanie, aż do opuszczenia domu, do ożenku. Tu się wychowałem, w szkole „na górce” (dzisiejsze Gimnazjum nr. 2) wyuczyłem i po blisko 15 latach nieobecności (po ślubie zmiana mieszkania) powróciłem na stare pielesze, chyba na stałe, tak mi dzisiaj się wydaje. Mogę powiedzieć, że wybudowano mi fabrykę na podwórku, do której przez rock’n’rollowe schorzenie z przyjemnością idę do pracy.


Po inauguracyjnym spotkaniu, z bezkonkurencyjnym w muzycznym rankingu Elvisem Presleyem, jak na tamte czasy, przyszła kolej na drugą, wielką, uwielbianą postać naszej młodości jakim był czarnoskóry, Fats Domino. Fats Domino - prawdziwe nazwisko Antoine Fats Domino („Fats” to artystyczny, ze względu na tuszę, pseudonim), urodzony 26 lutego 1928 roku w Nowym Orleanie (do dziś zamieszkuje w stolicy nowoorleańskiego jazzu), to najwybitniejsza postać ortodoksyjnej, nowoorleańskiej odmiany Rhythm & Bluesa, w jego najczystszym brzmieniu. Najbardziej ukochane dziecko amerykańskiego show businessu. To jego nagrania w latach 1950/60 ubiegłego wieku były najszybciej rozchwytywane, cieszące się największą sprzedażą na rynku płytowym. Na fajfach w naszej Literackiej, Fats Domino był najpopularniejszym wykonawcą, nie było tanecznego spotkania, na którym Fats (jak Elvis, Jerry Lee czy Bill Haley) nie dominowałby muzycznie, wyśpiewując swoje hity, tańczącym na parkiecie parom. Najdziwniejsze jest to, że nasze dziewczyny przepadały za jego piosenkami najbardziej, choć nie był przystojnym facetem. Postać gruba, czarna i niska. O jego wielkiej popularności decydował jednak wspaniały, ciepły głos.


Jego Blueberry Hill to nieśmiertelny przebój, który przez ponad 60 lat nic się nie zestarzał a wręcz przeciwnie, jest wiecznie żywy. Już czwarte pokolenie, bawi się przy muzyce Fatsa Domino, na wszystkich dyskotekach (odpowiednik fajfów, choć mniej kameralnie) świata. W 1949 roku, nie istniał jeszcze rock’n’roll, Fats nagrał największy swój przebój, The Fats Man, który to utwór wraz z Jambalaya i powyżej wymienionym hitem, do dziś, w wielu rożnych interpretacjach, aranżacjach czy wersjach, króluje nadal na światowych, tanecznych parkietach i listach przebojów. Według amerykańskiego czasopisma Rolling Stones znajduje się w ścisłej czołówce wśród najwybitniejszych (500) utworów w panteonie rock’n’rolla. Choć spotkanie z Fats Domino jest drugim po Presleyu wydarzeniem w Galerii ARKADY, to jednak jest pierwszym, inaugurującym mój cykl spotkań o nazwie podniecającej wszystkich, Herosi Rock’n’Rolla. Fats Domino po pięciu miesiącach mojej bezczynności reanimował do życia historyczny cykl spotkań w Tomaszowie Mazowieckim.


Dzięki nim nasza Galeria stała się na okres ponad siedmiu lat, mekką światowego rock’n’rolla. Była sobota, 21 stycznia 2006 roku, święto babci a nazajutrz (22) dziadka. Na zewnątrz panował ponad 30 stopniowy mróz, a w Galerii było bardzo gorąco. Tłumy fanów i miłośników dobrej muzyki oblegało lokal na długo przed rozpoczęciem. Największym wydarzeniem i zarazem zaskoczeniem dla mnie, jak i dla wielu tomaszowskich kolegów, było przybycie na inauguracyjne spotkanie, Wojtka Szymona Szymańskiego z Nowego Jorku. Osoba, która rozpętała Rock’n’Roll w naszym mieście. To za sprawą Szymona (dzięki medialnemu nagłośnieniu, również w TV Teletop) przybyła tak wielka liczba ludzi, jego przyjaciół i znajomych, niektórzy z nich byli obecni tylko na tym spotkaniu, już więcej na innych spotkaniach w Galerii ich nie zobaczyłem.


Uczestniczyli w nim jego najbliżsi przyjaciele, koledzy szkolni i podwórka, znajomi jak Janek Szulc, Janek Koziorowski, Mirek Orłowski, Romek Jędrychowski, Witek Kiełkowicz, Waldek Kondejewski (Waldek na koniec spotkania przyprowadził swoją żonę, Elę z domu Zysiak), Reniek Szczepanik, Bożena Dulas, Dorota i Michał Marciniakowie, Monika Zdonek, Janek Pyska, Halina i brat Michał Klimczakowie, mój brat Tadek z małżonką Marylą i wielu, wielu innych, których nie jestem w stanie sobie przypomnieć, wymienić. Zaprosiłem również swego przyjaciela z Piotrkowa Trybunalskiego, Darka Fiedotowa. Swoją obecnością zaszczycili również prezesi Ceramiki Paradyż, panowie Wysocki i Andrzej Goździk z małżonkami, również przybył zmarły w ubiegłym roku, mecenas Aleksander Kaściński, tomaszowianin z Warszawy ze swoją przyjaciółką.


W czwartek 19 stycznia Szymon przedzwonił do mnie, był służbowo w Warszawie, że ma czas do niedzieli (22 stycznia) - samolot odlatuje do Stanów w niedzielę o 12.00 - i może do Tomaszowa przyjechać, pod warunkiem, że ktoś w piątek do godziny 12.00 po niego przyjedzie do hotelu i rano w niedzielę odwiezie na Okęcie. W piątek w południe wygasała Wojtkowi doba hotelowa, więc do Warszawy wysłałem syna Daniela, który również, w niedzielę, odwiózł go na samolot. Po zakończonej rozmowie z Wojtkiem szybko pobiegłem do redakcji naszej TV (mieściła się wówczas na moim osiedlu Niebrów, na Skarpie). Akurat montowano moją zapowiedź, na spotkanie z Fatsem Domino. Poprosiłem, by czytający ogłoszenia lektor dodał komunikat o przyjeździe do Tomaszowa byłego mieszkańca miasta, Wojtka Szymona Szymańskiego, człowieka, który wywołał epidemię rock’n’rolla w mieście i zaraził nim wielu mieszkańców miasta, że osobiście będzie uczestniczył w sobotniej inauguracji, Herosi Rock’n’Rolla. Telewizyjna zapowiedź Wojtka Szymona zrobiła swoje. Frekwencja była nadzwyczajna. W piątek około godz. 14.00, Daniel przywiózł Szymona do ARKAD gdzie przebywałem na technicznej próbie. Nie było jeszcze DVD, materiały filmowe odtwarzane były z magnetowidu.


Z panią Dorotą Sobańską upiększaliśmy lokal kawiarni gadżetami (plakaty, fotosy, prasowe wycinki dotyczące Fatsa), robiłem próby sprzętu audiowizualnego (odtwarzanie taśm filmowych z VHS) przed jutrzejszą premierą. Spotkanie Wojtka z panią Dorotą było fantastyczne. Po powitaniu (pocałunki, uściski, łzy) były szkolne wspomnienia, przypomnienie wielu wspólnych znajomych, przyjaciół bo pani Dorota to rówieśniczka Wojtka Szymona. Niespełna pół roku wcześniej od premiery moich Herosów, w sierpniu 2005 roku Stany Zjednoczone nawiedził najbardziej okrutny w historii huraganów, cyklon Katrina. Zburzył większość południowego wybrzeża, począwszy od Florydy na Texasie kończąc, w tym rodzinne miasto Domino, Nowy Orlean. Doszczętnie zniszczył słynną Dzielnicę Francuską. W tej dzielnicy mieszkał Fats, znajdował się tu budynek z klubem muzycznym Storyville. Budynek ten został zmieciony z powierzchni ziemi a wraz z nim słynny, klubowy lokal. Cyklon Fatsa Domino zastał w zalanym morską wodą, rodzinnym domu. W obawie przed niechybną śmiercią, Fats skrył się na dachu swego budynku. Poszukiwano go przez pięć dni, dopiero odkrył go i uratował helikopter amerykańskich marines. O tym wydarzeniu opowiedział przybyłym do ARKAD, Wojtek. Dziwny przypadek, zbieg okoliczności uczynił, że na zakończenie spotkania z artystą puściłem film z koncertu, Fats & Friends, właśnie z klubu Storyville, gdzie obok Fatsa wystąpił Jerry Lee Lewis, Ray Charles, Ronnie Wood (ten z Rolling Stonsów) i Paul Sheffer.


Było to fantastyczne widowisko muzyczne, które wszystkich uczestniczących w tym spotkaniu wprowadziło w ekstazę, zupełnie jak za dawnych lat w Literackiej, bywało. Wojtek z najwyższym uznaniem wyrażał się o moich Herosach. Wspierając moją kontynuację spotkań, podarował mi dwie płytki DVD, jedna z nich to ostatni koncert Ricky Nelsona (tuż przed samolotowym wypadkiem w teksańskim De Kalb w Sylwestra – 31 grudnia 1985 roku), a druga z koncertu Little Richarda. Jednak najważniejszym dla mnie prezentem było przekazanie na moje ręce zaproszenia do Krzywego Domku w Sopocie. Zaproszenie dotyczyło imprezy My z XX wieku na dzień 3 lutego 2006 roku, - Tolek zaskoczyłeś mnie tym spotkaniem, jak na tomaszowskie warunki, nowatorskim. Nie przypuszczałem lecąc do Polski, że spotka mnie w mieście mojej młodości, tak piękna, rock’n’rollowa przygoda. I to z kim, z naszym, najukochańszym idolem z epoki Literackiej. We wtorek/środa minionego tygodnia byłem w swoich sprawach zawodowych na Wybrzeżu, otrzymałem od przyjaciół zaproszenie na spotkanie „My z XX wieku” poświęcone Krzysztofowi Klenczonowi. Ponieważ, w dniu 3 lutego koniecznie muszę być w Stanach, przekazuję ci zaproszenie na tą imprezę i proszę, byś w tym terminie wziął w niej udział. Obiecałem organizatorom, że jeśli mnie nie będzie osobiście to dojedzie do Sopotu, ktoś kto kocha i jest wielkim fanem rock’n’rolla. Oczywiście, że myślałem o tobie, dlatego proszę abyś nie zawiódł i dotarł na te uroczystości. Na pewno nie będziesz żałował.


Oto fragment z mojej książki „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie” dotyczący mojego pobytu w Trójmieście, w rozdziałe „Sopot – Krzywy Domek”, w którym opowiadam o swoim udziale
z partnerką Bożeną Dulas w konkursie tańca rock and rolla im. Elvisa Presleya w imprezie My z XX wieku: - „Przez dłuższy czas byliśmy sami na parkiecie, po 4/5 minutach Marek Gaszyński trzymając mikrofon w ręku, zaprasza na parkiet – Proszę państwa rozpoczynamy konkurs tańca rock’n’rolla imieniem Elvisa Presleya. Wszystkie chętne pary do tańca niech dołączają na parkiet do „wąsacza” – była to dygresja do moich, sumiastych wąsów. W taki oto sposób ogłoszono konkurs tańca. Jadąc do Sopotu nie zakładałem udziału w konkursie tańca, czułem się za stary (61 lat), na parkiecie byli o wiele młodsi ode mnie. Na szczęście moja partnerka była w sile wieku, młodsza o 18 lat. Byliśmy w trakcie tańca gdy oficjalnie padło hasło, „konkurs” a Bożena do mnie powiedziała, - Antek nie schodzimy z parkietu, może pójdzie nam dobrze. Nie zeszliśmy z parkietu, par tanecznych przybywało, zrobiło się tłoczno. Początkowo nie rozglądałem się jak kto tańczy, robiliśmy swoje. Po około 10 minutach na parkiecie rozluźniło się, mogłem teraz zerknąć ile par pozostało i jak tańczą konkurenci. Nadal robiliśmy swoje, przyszło jednak zmęczenie, był taki moment, że chciałem zejść z parkietu, Bożena nie. Na balkonie Henia z Czarkiem mocno nas dopingują, przez mikrofon słyszę głos Gaszyńskiego, - Wąsacz tańczy tak jak tańczyło się w latach 50/60-tych. To mnie zdopingowało, choć zmęczenie się potęguję.


Przed oczami mam scenę z filmu z Jane Fondą, „Czyż nie dobija się koni?”. Bożena jest w stosie, mocno rozkręcona, szaleje, rytmy coraz szybsze i… nagle ulga, z głośników dobiega „One night” Elvisa Presleya i kolejny wolny utwór, „True Love Ways” z repertuaru Buddy Holly’ego. To mnie uratowało, nie zszedłem z parkietu, przedłużyłem swój taneczny pobyt. Ponowny głos Gaszyńskiego dobiega z głośników, - Wydaje się, że wąsacz prowadzi. Na parkiecie pozostało 7/8 par tańczących i głos Bożeny, - Antek musisz. Koniec konkursu, nogi z waty, brakuje oddechu, czułem, że padnę ze zmęczenia ale podtrzymywał mnie fakt, że wygraliśmy konkurs”. Udział w spotkaniu, tanecznym konkursie zadecydował o mojej muzycznej, pisarskiej działalności. Dopiero teraz zrozumiałem jak ważny był dla mnie Wojtka gest, wręczający mi zaproszenie na sopocką imprezę, My z XX wieku poświęconą Krzysztofowi Klenczonowi. Tu poznałem jego siostrę Hannę. Ale o tym przy lutowym spotkaniu z Billem Haleyem. Ponieważ zbliża się wigilia świąt Bożego Narodzenia, chciałbym wszystkim zaglądającym na portal „nasz tomaszow”, czytającym moje felietony, kochających rock’n’roll, życzyć wszystkiego najlepszego, zdrowia, pogodnych, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego Roku 2014. By uczcić te święta, zachować tradycje, zapraszam do wysłuchania trzech pięknych kolęd, właśnie w wykonaniu Fatsa Domino. Fats to nie tylko rhythm and blues, nie tylko rock’n’roll ale również śpiewanie kolęd, oto one – Jingle Bells, Please Come Home For Christmas, Rudolph The Red-Nosed Reindeer.

26 października w HRP Pamela w Toruniu wystąpi Leszek Cichoński i Popovacula

fot. Agata Jankowska
W poniedziałek, 26 października 2015 roku, w Hard Rock Pubie Pamela wystąpi charyzmatyczny polski gitarzysta, wokalista i kompozytor Leszek Cichoński. Artysta jest również autorem podręczników i telewizyjnych kursów dla gitarzystów. Występował na największych festiwalach bluesowych na świecie, m.in. Monterey Bay Blues Festival w Kalifornii i Narooma Blues Festival w Australii. Najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem realizowanym przez niego jest coroczny „Thanks Jimi Festival”, w ramach którego odbywa się Gitarowy Rekord Guinnessa. Od kilku lat regularnie pojawia się w toruńskim klubie, zarówno koncertując, jak i prowadząc zajęcia gitarowe. Jest jedną z głównych twarzy realizowanego w Hard Rock Pubie Pamela programu warsztatów muzycznych Campus Hrp Pamela. To zaprzyjaźniony z klubem twórca, który w czasie swoich koncertów chętnie współpracuje z toruńskimi muzykami. Fani Leszka Cichońskiego nadal wspominają koncert z 2013 roku, w trakcie którego wystąpił w kilku utworach wspólnie z supportującą go toruńską grupą ERGO. 
fot. Agata Jankowska
Tym razem rolę zespołu otwierającego wieczór organizator powierzył grupie POPOVACULA. Powstały w 2010 roku zespół dał się poznać z dobrej strony w programach telewizyjnych, takich jak SZANSA NA SUKCES czy MUST BE THE MUSIC. Od początku istnienia POPOVACULA (wcześniej funkcjonująca pod nazwą BURN) sprawia wrażenie zespołu będącego o krok od odniesienia sukcesu komercyjnego. Czy im się to uda? Czas pokaże. Do tej pory grupa zdobyła tytuł NADZIEI ROKU (2011) oraz ZESPOŁU ROKU (2012) w plebiscycie TORUŃSKIE GWIAZDY. Z myślą o mainstreamowych rozgłośniach radiowych zespół wyprodukował trzy single w stylistyce poprockowej, które można było usłyszeć na antenie RADIA RMF MAXX, RADIA ESKA oraz 1PR. W poniedziałkowy wieczór będzie można skonfrontować radiowe produkcje zespołu z bardziej rockowym obliczem grupy, szczególnie że w jednym z utworów z zespołem wystąpi Leszek Cichoński. Warto podkreślić, że muzycy przygotowali standard polskiego rocka, w którym Leszek zarówno zagra na gitarze, jak i zaśpiewa. 
fot. Agata Jankowska
Drugą niespodzianką przygotowaną dla publiczności w Hard Rock Pubie Pamela będzie utwór we wspólnym wykonaniu Przemka Łososia i i grupy POPOVACULA. Wartym przypomnienia jest fakt, że Przemek Łosoś odegrał ważną rolę w historii zespołu. Jaką? Ci, którzy nie wiedzą, będą mogli o tym porozmawiać z muzykami tuż po ich secie koncertowym. Wracając do występu Leszka Cichońskiego - artysta akustyczny set koncertowy oprze na swojej autorskiej płycie SOBĄ GRAM. Koncert rozpocznie się o godzinie 19.00. Przed koncertem od godziny 17.00 Leszek Cichoński poprowadzi warsztaty gitarowe. Wstęp na oba wydarzenia jest wolny.

niedziela, 25 października 2015

Marek Jamroz - Bajki o Misiach i Opowieści o Smokach. Wywiad z Hubertem Dobaczewskim „Spiętym” z zespołu Lao Che

Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.
 

fot. Marek Jamroz
Zespół Lao Che Nie spoczął na laurach jednego albumu Powstanie Warszawskie. Kolejnymi płytami udowadnia swoją siłę kreatywności i utrzymuje się w czołówce polskiej sceny rockowej. Ich najnowszy krążek Dzieciom otrzymuje pozytywne recenzje i świetnie się sprzedaje. Potwierdza to fakt że dwie piosenki trafiły na listę przebojów Trójki a Opowieść o Misiu (Tom Pierwszy) znalazł się na pierwszym miejscu, po zaledwie trzech tygodniach w notowaniu. Podczas poznańskiego festiwalu LuxFest, redaktor Polskiego Wzroku miał okazję rozmawiać z wokalistą i twórcą tekstów piosenek Lao Che, Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim.


fot. Marek Jamroz
Marek Jamroz: W rozmowie z moim znajomym padły słowa, że o Lao Che nie da się powiedzieć że grają źle. Można ich lubić albo nie lubić, ale nie są nijacy. Jak ty to odbierasz ?

Spięty: To opinie, które przychodzą z zewnątrz, więc nie nam to oceniać. Trudno nam się wobec tego ustosunkować.

MJ: Macie na pewno swoich fanów, których twarze już rozpoznajecie na kolejnych koncertach.

Spięty: Tu chyba nie jesteśmy wyjątkiem. Skoro zespół funkcjonuje przez ileś tam lat, ma jakąś drogę, ma wydawnictwa. Ludzie to obserwują, przychodzą na koncerty, czasem są przez dwie, trzy płyty, nieraz odchodzą. Pojawiają się nowi fani, ale na pewno zauważalne jest to, że ludzie pochylają się nad tym co robimy.

MJ: Czy to prawda, że w statucie zespołu jest zapis, mówiący że każda kolejna płyta będzie się różnić od poprzedniej? Czy to kaczka dziennikarska?

fot. Marek Jamroz



Spięty: Było takie założenie na początku, choć teraz odchodzimy od tego żeby się napinać, i nie robimy nic na siłę. Czasem jeden element przy tworzeniu nowego materiału sprawia, że brzmimy tak a nie inaczej. Zwykle robimy więcej piosenek niż wchodzi na płytę, i wybieramy to co się nam podoba. Wcześniejszy przykaz tego by robić coś zupełnie innego już nie jest taki ważny, mogłoby wyjść coś nienaturalnego. Grając z sobą tyle czasu, na przestrzeni lat, trzeba szukać takich rozwiązań, by się sobą nie znudzić. Gdy obserwuje się kapele wydające album, którym muzycy się dobrze wyrazili, a później starają się kultywować sukces podobnym brzmieniem, to często z płyty na płytę jest coraz słabiej.

MJ: Albumem, który was wyniósł było Powstanie Warszawskie. Ale ja wolałbym zadać dziś kilka pytań o najnowszy krążek, Dzieciom. Wspominasz tam córkę w co najmniej trzech utworach…

Spięty: Może dlatego że mam córkę, (śmiech) nawet dwie.


fot. Marek Jamroz
MJ: Tak, dotarłem do tych informacji. Chodzi mi o to, czy tytuł to jakaś osobista dedykacja?

Spięty: Nie. Nie dedykuję tej płyty swoim dzieciom, jako twórca tekstów. Dzieci były zapalnikiem, do pewnych rozmyślań przy powstawaniu materiału.

MJ: Pamiętam zeszłoroczne napięcia z naszym wschodnim sąsiadem. Czy tekst Wojenki powstał na fali tych wszystkich nieprzyjemnych wiadomości, płynących z mediów?

Spięty: Tak, oczywiście. Śledziłem te wiadomości, miałem je w głowie. Mając małe dzieci i budując dom czuło się niepokój.


MJ: Bardzo lubię piosenkę Bajka o Misiu (tom pierwszy). Czy mogę to interpretować, jako opowieść o przysłowiowym Kowalskim sterowanym przez media ?

fot. Marek Jamroz
Spięty: W pewnym sensie tak. Ja co prawda jestem człowiekiem trochę wycofanym z medialnego życia, polityczno - społecznego i nie śledzę tego zbytnio, ale trudno się przed tym obronić. Choć nie oglądam telewizji, nie mam telewizora, i tak jestem atakowany, choćby przez Internet. Jest dużo bodźców, które nas oblegają i nie wiadomo co z tym zrobić. Trudno dziś określić co jest prawdą, a co nie, i niełatwo się do tego ustosunkować. Kiedyś były to tylko media, dziś w dobie portali społecznościowych, każdy ma opinię i musi dać upust temu żeby ją wyrazić i zaistnieć. Ludzie przez to czują się specjalistami w każdej sprawie, i łatwo wydają wyroki.


MJ: „Powierzam dzieci stwórcy, choć grząski to trop, bo ojciec jest ojciec. A Bóg? Toż obcy chłop…” To cytat z piosenki Dżin. Nie pierwszy raz odbierasz nadprzyrodzoność, postaciom i zjawiskom nadprzyrodzonym. Co jest tego motorem? I czy spotkałeś się z negatywną reakcją ze strony kościoła?

Spięty: Żyję w Polsce w kraju katolickim, ale żartuje z mojego, osobistego podejścia do religii i z tego, że u mnie się to jakby rozsypało. Idee zawsze są szczytne i symbol Chrystusa który przyświeca
religii chrześcijańskiej, szeroko pojętej, jest nie do ruszenia. Postać taka jak Jezus na pewno istniała, tak wielka historia nie bierze się znikąd. Ale samo zdanie „zbudujmy kościół” ktoś potraktował zbyt dosłownie i zbudował gmach, który jest coraz bardziej pusty. Co do reakcji ze strony kościoła, to bardziej dochodziły do nas sygnały pozytywne. Graliśmy kiedyś w Toruniu, na jakimś festiwalu quasi religijnym. Było to w 2008 roku i wtedy materiał z płyty Gospel księża przyjęli całkiem fajnie.

fot. Marek Jamroz
MJ: Chcę Ci zadać pytanie, które nurtuje moją znajomą. W piosence Drogi Panie z płyty Gospel, pojawia się adres: Rajska 888. Rozumiem odniesienie do raju, ale co oznacza ta liczba?

Spięty: Trzy ósemki to symbol Chrystusa. Nie zgłębiałem nigdy tej symboliki, zasłyszałem to po prostu. Graliśmy na Woodstocku i spotkaliśmy się z grupą Tymoteusz, Litzy. Zespół promował wtedy płytę 888 i dowiedziałem się wtedy o znaczeniu tej liczby.


MJ: „Kroczy sól ziemi, w nogę noga”. To cytat z piosenki Legenda o Smoku. Czy to twój jakiś rodzaj manifestu anty radykalnego? A jeśli tak, to czy zauważasz wzrost takich nastrojów w społeczeństwie?

Spięty: Przy okazji wszelkich manifestów, ludzie stają się masą bez sumienia, ani indywidualnego rozrachunku. Ta masa krzyczy, daje upust jakimś swoim rozterkom, pragnieniom, lękom. Jest to niebezpieczne zjawisko. Świat niejednokrotnie się dowiedział że takie zjawiska postępują jak lawina. Z ludzi tworzy się jakaś bryła, skorupa, bez refleksji. Świat jest zbudowany z paradoksów. Idziemy przeciw czemuś, a z czasem stajemy się tym, z czym walczyliśmy. Samo zjednoczenie jest dobre. Ludziom przyświeca wtedy jakaś idea, ale często przekraczają granicę, poza którą stają się niesterowalnym motłochem.


fot. Marek Jamroz
MJ: Mówisz że nie piszesz tekstów do szuflady. Tymczasem przeczytałem, że podczas pracy nad płytą Dzieciom powstało ponad 30 piosenek, a na krążku jest ich 10. Czy pozostałe 20 to spadki czy jednak gdzieś leżą i czekają?

Spięty: Mówimy tu o muzycznej sferze i ta trzydziestka odnosi się do melodii. Rzeczywiście byliśmy w Bieszczadach i muzykowaliśmy sobie tak spontanicznie. W kontrze do tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej, żeby płyta była inna i żeby albumy się różniły. I to się wpisuje w to założenie. Nie chcieliśmy muzycznie zrobić radykalnie innego albumu od naszej ostatniej płyty Soundtrack. W tym sensie że są tam jakieś elementy, bitowe, pocięte, trochę chłodne. Przy pracy nad materiałem do albumu Dzieciom nie napinaliśmy się zbytnio, żeby się odbijać w lustrze, w stosunku do Soundtracku. Po prostu wyszło nam to bardzo naturalnie i uważam że cały album Dzieciom jest właśnie bardzo naturalny. W dwa tygodnie skomponowaliśmy muzykę, pisanie tekstów zajęło mi dużo czasu. Część miałem gdzieś przygotowanych do mojego solowego projektu, i właściwie ten pomysł Dzieciom przetransponowałem na Lao Che.

MJ: Czy zatem twój drugi solowy album przesunie się w czasie?

Spięty: Ja już przestałem przejmować tym, że mam jakiś solowy projekt do wykonania, i że muszę się tam wyrazić. Niech się po prostu dzieje.

MJ: Czy istnieje szansa, że jako Lao Che powrócicie do swoich pierwotnych korzeni, czyli grania metalu?

Spięty: Nie, raczej nie. Były takie pomysły, żeby tam przyłoić, ale jesteśmy starsi, a z wiekiem hałas zaczyna przeszkadzać. Hałasowi służy młodość, to że człowiek czuje się nie do końca dopasowany, ma w sobie potrzebę buntu i jest to naturalne. A gdy jest starszy, to już nie bardzo to wychodzi. My znamy te riffy, ale już brak nam tej iskry żeby to robić, i taki powrót pewnie spaliłby na panewce.
W metalu głównie chodzi o formę, zawsze było trudno żeby jakieś sensowne treści tam wpleść. Niewielu się to udało. Nie ma sensu napinać się na taki hałas skoro tego hałasu nie ma w nas.