czwartek, 31 stycznia 2013

Ryszard Pihan – Pomiędzy muzyką i malarstwem (Nowy Czas nr 187)

"Pasja jest chyba jedynym sposobem, aby żyć. Nie wyobrażam sobie życia bez pasji. Chodzenie do pracy, zarabianie pieniędzy i nic poza tym, to… jedna wielka pustka".




Ryszarda znam już… właściwie to nie pamiętam dokładnie momentu, w którym zetknęły się nasze emigracyjne ścieżki. Myślę, że siedem to najbardziej prawdopodobna liczba lat wspólnych zmagań w pewnym industrialnym zakątku uroczego skądinąd hrabstwa Hertfordshire. Aktywnemu współdziałaniu z liczną grupą „zapaleńców internetowego sposobu dokonywania zakupów” obaj zawdzięczamy systematyczną regenerację zasobów naszych kont bankowych. Być może sfera ta nie stanowi istoty życia, ale za to ogromnie ułatwia, możliwość realizowania pasji: malowania i tworzenia muzyki – Ryszardowi, mi natomiast pisania o niej i prezentowania jej w radio. 

14-go września 2009 roku do ciasnego studia nieistniejącego już Radia Flash w Luton zaprosiłem muzyków znanego z występu podczas jednej z ART-erii Nowego Czasu - zespołu Emigration Blues: Romana Iwanowicza i Ryszarda Pihana. Trzy miesiące wcześniej w Londynie odbyła się wystawa malarstwa Ryszarda, stąd jedno z pierwszych pytań, jakie wtedy padło z moich ust brzmiało: 

- Kim bardziej się czujesz: muzykiem czy malarzem? 

Ryszard: Jak tak siedzimy w studio, to wydaje mi się, że bardziej czuję się jednak muzykiem. Zawsze miałem problem z rozdzieleniem tych dwóch pasji i nadaniu rangi pierwszeństwa którejkolwiek z nich. Tak naprawdę jestem i tym i tym. Dotychczas miałem jedną profesjonalną wystawę w POSK w czerwcu tego roku, podczas której udało mi się nawet sprzedać dwa obrazy, co było dla mnie niezwykle przyjemne (śmiech). 
Ryszard muzycznie rozwijał się w tempie niezwykle szybkim, a ja miałem mozliwość obserwować czynione przez niego postępy. Wielokrotnie rozmawialiśmy o naszych muzycznych fascynacjach. Kilka razy spotkaliśmy się w pubach na blues-rockowych koncertach, podczas których Rysiek grał, a ja odpoczywałem wsłuchany w dźwięki jego gitary i z każdym występem w coraz bardziej dopracowany wokal. Po zakończeniu współpracy z Emigration Blues, jego fascynacja rockiem progresywnym zaowocowała trwającą około roku muzyczną przygodą z grupa Nomoi. 

- Jakie zespoły cenisz sobie najbardziej? 

Ryszard: Szwedzki Opeth wykonujący cięższą odmianę rocka progresywnego i polski Riverside. Są to dwa zespoły, które najbardziej mnie fascynują. Muzyka Riverside porywa mnie przede wszystkim dlatego, że jest bardzo przestrzenna. Czasami pojawiają się tacy malarze i muzycy, którymi się zachwycam i którzy mnie inspirują. W malarstwie są to Zdzisław Beksiński i Jerzy Duda Gracz, natomiast w muzyce właśnie Opeth i Riverside. Ważne miejsce w rozwoju mojej muzycznej wrażliwości zajmuje też grupa Paradise Lost. Pochodzą z Anglii i zaczęli od death metalu, a z czasem stopniowo łagodnieli. Dla mojego pokolenia, które rozpoczynało swoją przygodę z muzyką na początku lat 90-tych, Paradise Lost był zespołem, który wyznaczał pewne kierunki. Każda płyta była trochę inna brzmieniowo i wykorzystywała nieco inne pomysły, ale jednocześnie każda z nich była jakimś wyznacznikiem dla ówczesnych zespołów. 

- Kiedyś zwierzyłeś mi się, że szczególnie Ci bliski jest utwór „OK.” zespołu Riverside. Dlaczego? 

Ryszard: Ponieważ jest to utwór, który w bardzo ciekawy sposób traktuje o pogodzeniu się z przykrymi sprawami, jakie przynosi życie. Tego utworu słucham za każdym razem, gdy jest mi ciężko i w jakimś sensie zawsze podnosi mnie on na duchu, pozwala mi pogodzić się z tym co jest, a potem śmiało kroczyć naprzód. 

- Od lat inspiruje Cię muzyka klasyczna. Właściwie to od tego gatunku rozpocząłeś grę na gitarze. 

Ryszard: To prawda. Zwłaszcza inspirują mnie utwory napisane na jeden instrument. Dobry kompozytor stara się wtedy wydobyć z niego wszystko. Opanowanie takiego utworu – owszem – nastręcza pewnych problemów, ale za to satysfakcja z tego, kiedy się już potrafi go dobrze zgrać jest niesamowita. Zacząłem od piosenek harcerskich i punk, ale bardzo szybko przeszedłem do czegoś bardziej wyrafinowanego i obecnie moje zainteresowania to znajdowanie jak najciekawszych kompozycji na gitarę klasyczną. 

Studiował historię, stosunki międzynarodowe, historię sztuki i wychowanie plastyczne. Ukończył tylko... historię. Stało się to w Poznaniu. Tuż po tym wyjechał do UK. Malarstwo jest dla Ryszarda fascynującym wyzwaniem. Maluje od kilkunastu lat, ale poważniej zabrał się za to około czterech lat temu. Ceni sobie malarstwo renesansowe, impresjonizm, ekspresjonizm i surrealizm. Fascynuje go też malarstwo figuratywne, które w jego opinii potrafi poruszać i które jest w stanie komunikować się z odbiorcą. Interesuje się muzyką i literaturą. Komponuje, śpiewa, pisze teksty. Lubi spacery, wieczory w przyjacielskim gronie i kobiety. Nigdy nie gardzi dobrą kawą, dobrym winem, towarzystwem i... czekoladą. W malarstwie szuka człowieka. Podziwia i ekscytuje się nim. Niczym podglądacz, chce rozszyfrować jego reakcje i jego świat. Przez jakiś czas wykonywał kopie mistrzów renesansowych, żeby nauczyć się ich warsztatu. Skierowało go to ku studiom anatomicznym i rysunkowi z natury. 

Ryszard od lat jest artystycznie zawieszony pomiędzy malarstwem i muzyką. Zapytany podczas owej archiwalnej audycji Radia Flash, z której pochodzą wszystkie zacytowane przeze mnie jego wypowiedzi na temat swoich pasji, powiedział: „Pasja jest chyba jedynym sposobem, aby żyć. Nie wyobrażam sobie życia bez pasji. Chodzenie do pracy, zarabianie pieniędzy i nic poza tym, to… jedna wielka pustka”. 

Ryszard w swoich kompozycjach delikatność gitary akustycznej łączy z drapieżnością elektrycznej. Z grupą Emigration Blues koncertował w klubach i pubach Londynu, St. Albans i Luton. Grał w niej z takimi osobowościami rocka jak Ryszard Węgrzyn - gitarzysta czołowego polskiego zespołu początku lat 80-tych – legendarnej jazz-rockowej grupy Kwadrat i Roman Iwanowicz – współzałożyciel jednego z pionierów polskiego heavy metalu - zespołu Korpus. Zagrał w dwóch edycjach WOŚP w Luton za drugim razem reprezentując dwa zespoły: Emigration Blues i Nomoi. Tę druga formację współtworzył wraz z wokalistką Ewą Ruszkiewicz oraz gitarzystą Tomaszem Łabojem, którego także usłyszymy w Restauracji Robin Hood 9-go lutego podczas koncertu „Flame akustycznie”. W czerwcu tego roku Ryszard Pihan planuje wydanie swojego pierwszego solowego albumu pod artystycznym pseudonimem Flame. Zawartość tego krążka to fuzja kilku nurtów  Znajdzie się tam jego ukochana progresja, będzie i rock alternatywny z pogranicza „Indie”. Usłyszymy tam również mroczne kompozycje mieszczące sie w stylistyce Nicka Cave’a i takie, które z powodzeniem mogłyby podbijać radiowe listy przebojow. Jak Ryszard brzmi akustycznie? Będzie można tego doświadczyć 9-go lutego w londyńskiej Restauracji Robin Hood. Zapraszam.

środa, 30 stycznia 2013

IVAR i LECHU zapraszają! 1-go lutego zespół TRAF wystąpi w pubie ROCKY




IVAR i LECHU zapraszają!!!
pub ROCKY na rogu ulic: Gwiaździstej
i Swobodnej we Wrocławiu
01-02-2013 piątek, godz.20:30
wstęp 10,00 PLN
rock

TRAF to zespół z Wrocławia grający w składzie :
ADAM STAŃCZYK - VOCAL, GITARA; ŻELJKO DROBAC - BAS GITARA; 
TOMEK CHACHUŁA - PERKUSJA.

W tej konfiguracji reaktywował się w listopadzie 2009 roku. Band tworzy własne kompozycje, które są wypadkową zainteresowań wszystkich trzech muzyków, którym chyba najbliżej do hard rocka. W tekstach poruszają takie tematy jak miłość czy przemyślenia na temat życia i roli człowieka we współczesnym świecie. Cały czas aktywnie koncertuje starając się wynagrodzić fanom brak promowania ich muzyki w mediach.


Tomek Chachuła: Jako człowiek, uważam że ludzie powinni być względem siebie życzliwi, bo tego nam bardzo brakuje. Jako muzyk zwracam uwagę przede wszystkim na całościowe brzmienie danej kompozycji i staram się, aby moja gra dodawała jej wartości. Poza muzyką interesuję się literaturą i akwarystyką.

Adam Stańczyk Cały czas szukam prawdy we wszystkim. Całe moje życie to poszukiwanie prawdy, szczęścia i wolności. Uważam, że tylko ludzie, którzy mają pasję są szczęśliwi, obojętnie jaka ona by nie była. Muzykę odbieram i wykonuję intuicyjnie, uważam że najważniejsze są emocje jakie chce się przekazać. Wierzę, że żyjemy w co najmniej dziwnych czasach, bo co jeśli nie?

https://www.facebook.com/pages/TRAF/139284926095976?ref=hl
http://www.myspace.com/trafwroclaw
http://www.youtube.com/watch?v=N8l-IZFFilM

poniedziałek, 28 stycznia 2013

28-go stycznia na antenie Polisz Czart przed"trójkowa" historia polskiego rocka. Słuchajcie poprzez www.fala.fm


Historia polskiego rocka, to dzieje nie tylko burzliwe, ale pełne legend i wydarzeń już nieco zapomnianych. Większość z nas z nostalgią wspomina rockowy boom lat 80-tych i sukcesy na Liście Przebojów Programu III takich kapel jak Maanam, Republika, Lady Pank, TSA, Lombard czy Perfect. Historia Rocka to jednak nie tylko ci najwięksi, których pamiętamy najlepiej. Nie jest możliwe, aby w dwóch  godzinach zmieścić utwory tych, wszystkich, którzy przygotowywali "teren" pod rockowe szaleństwo złotej dekady. O Klanie, Czesławie Niemenie, czy grupach SBB, Exodus i Kwadrat wspominałem już 29-go października ubiegłego roku przy okazji ciepło przez Was przyjętej audycji o polskim rocku progresywnym. Nie sposób byłoby o nich nie wspomnieć i tym razem. Postaram się jednak, aby żaden z wówczas prezentowanych  utworów nie powtórzył się. 

Jednocześnie rock, to nie tylko progresja. To dość szeroko rozumiana muzyczna przestrzeń, która jest zagospodarowana przez kapele obracające się stylistycznie wokół bluesa i rhythm and bluesa, poprzez jazz-rockowe fusion, a skończywszy na epoce "Muzyki Młodej Generacji", która niczym przygotowanie artyleryjskie zwiastowała rychły wybuch rockowego szaleństwa w naszej Ojczyźnie. Któż nie pamięta takich zespołów jak Budka Suflera, Kombi czy Perfect, którego twórczość z lat 70-tych owiana jest mgłą zapomnienia, a nawet...  powszechnej niewiedzy. Wielu z młodych melomanów wie dziś doskonale, że John Porter, to życiowy i muzyczny partner uroczej Anity Lipnickiej. Jak wielu z nich wie natomiast co oznacza termin "Helicopters"?


Wybierając formułę zbliżającej się audycji, postanowiłem przypomnieć Wam w ogromnym skrócie najistotniejsze etapy rozwoju gatunku, który (być może jeszcze nie w czystej postaci) nie tylko w mojej opinii rozpoczął się w roku 1967 - czyli od pewnego albumu całkowicie zapomnianej już dziś grupy stworzonej przez zbuntowanych chłopców z Niebiesko i Czerwono Czarnych. Jeśli dobrze pamiętacie audycję, którą 18-go czerwca ubiegłego roku prowadziłem wspólnie z Moniką S. Jakubowską poświęconą polskiemu big beatowi, wspomniałem wówczas, że cechą charakterystyczną tego  skądinąd zasłużonego dla polskiej muzyki rozrywkowej nurtu, był w dużej większości artystycznie niski poziom tekstów jak i oparte na bardzo prostym schemacie kompozycje. Ambitni wykonawcy, którzy postanowili opuścić szeregi big beatowców na rzecz bardziej wyrafinowanych dźwięków, pojawili się nad Wisłą jeszcze w czasach, kiedy big beat miał się całkiem dobrze, a wyzwanie jakie rzucili nie przygotowanemu na odbiór tak awangardowej muzyki społeczeństwu, okupione było albo sprzeciwem "Władzy Ludowej" i purytańskiej części narodu za manifestowanie długimi włosami (Breakout) lub zwyczajnym niezrozumieniem muzycznych intencji wychowanej na piosenkach typu "Rudy, rudy rydz" ogromnej rzeszy odbiorców (Dżamble, Grupa ABC).

Na szczęście muzyczna edukacja dzięki programom docierającego do Polski  Radia Luxembourg oraz kwitnącemu przemytowi dużych czarnych płyt winylowych zza żelaznej kurtyny robiła swoje, a moment wybuchu "Solidarności" i pojawiająca się na horyzoncie możliwość politycznej odwilży, stał się "godziną X", która została przypieczętowana wykonaniem "Boskiego Buenos" grupy Maanam podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w roku 1980. Szaleństwa nie zniszczył także stan wojenny i trwająca miesiącami rockowa cisza na antenie masowych mediów. Zapraszam do programu o polskim rocku, a właściwie o jego przed"trójkowej" historii. Dalszy ciąg rozwoju gatunku na antenie Polisz Czart w niedalekiej przyszłości.

niedziela, 20 stycznia 2013

Czarci Wierch zdobyty!!! - Rozmowa z muzykami grupy Highlanders

- Na wstępie przyjmijcie gratulacje. Jesteście zaskoczeni zwycięstwem, czy byliście pewni skuteczności Waszych fanów?

Paulina Golińska: Dziękujemy. Jesteśmy mile zaskoczeni i dziękujemy naszym fanom, na których zawsze możemy liczyć i tym wszystkim, którzy oddali na nas głosy.

- Waszym sympatykom wystarczyły tylko dwa ostatnie dni glosowania, aby zdeklasować wszystkie piosenki na liście. Taka skuteczność, to marzenie wielu kapel, które ubiegały się o nasz TOP20. Skąd ta „dyscyplina wyborcza” wśród Waszych sympatyków? (śmiech)

Iwona Cichoń
Patryk Faron: To jest właśnie magia internetu (smiech), a dokładnie facebooka

- Odnosiliście w przeszłości jakieś sukcesy na listach przebojów?

Mateusz Stach: Niestety nie.

- Czy w ubiegłym roku dochodziły do Was wieści, że aż dwa utwory znanej Wam ze wspólnych występów grupy Atrament okazały się największymi przebojami Polisz Czart, czy było to dla Was tegoroczne zaskoczenie?

Jan Franczak
Mateusz Stach: Po pierwsze gratulujemy zespołowi Atrament. Troszkę nam głupio, ale nie słyszeliśmy. Czy jesteśmy zaskoczeni? Nie. Chłopcy robią niezłą muzę i jak najbardziej zasługują na ten sukces.

- Wasza przygoda na naszej liście rozpoczęła się w pewien grudniowy poranek na profilu naszego facebooka, kiedy to Darek Jawor - fan Atramentu z Miastka „wrzucił|” „Wspomnienie” jako ciekawostkę, którą miał okazję usłyszeć podczas jednego z Waszych koncertów. Wkrótce po tej prezentacji zaczęły napływać na ten utwór pierwsze glosy. Czy docierały do Was jakieś wieści w tym temacie, czy też moja telefoniczna informacja była pierwszą?

Paulina Golińska
Jan Franczak: Dowiedzieliśmy się o tym dopiero od Ciebie. Pamiętam jaki byłem zaskoczony i podjarany tym, że nasz kawałek „Wspomnienie” jest na TOP20 Waszej listy przebojów, a co najlepsze, że bez naszej ingerencji pnie sie na szczyty listy. Chcieliśmy przy tej okazji podziękować Darkowi Jaworowi za wyhaczenie nas i umieszczenie na liście. To dzięki niemu możemy teraz świętować pierwsze miejsce na Top20.

- Podczas glosowania wykonaliście piękny gest wobec zaprzyjaźnionych z Wami zespołów Razormouth, Shaderian i Paindrive, dzięki czemu dwa pierwsze bez własnego udziału znalazły sie także w naszym TOP20. Pamiętam ich zdziwienie, kiedy do nich zadzwoniłem prosząc o nagrania. To dość rzadko spotykany rodzaj wspierania się grup z własnego środowiska. Od jak dawna się przyjaźnicie?

Mateusz Stach
Grzegorz Nitkowski: Z Razrmouth znamy się najdłużej, nie zapominając o Atramentach, którym wiele zawdzięczamy. Z Shaderianami i Paindrive znamy się nieco krócej, a wspierać się trzeba. Obracamy się w tym samym środowisku, załatwiamy sobie koncerty i tak sobie radzimy na tym naszym małym rynku muzycznym (śmiech).

- Jak myślicie, czy ten nieoczekiwany sukces na naszej liście może przełożyć się na wzrost Waszej popularności w Polsce?

Iwona Cichoń:  To bardzo dużo dla nas znaczy. Każda forma promowania naszego zespołu pozwala na odbiór piosenek szerszej grupie słuchaczy. Zauważyliśmy że po sukcesie na Waszym TOP20, dostajemy coraz więcej miłych komentarzy, a grono naszych fanów zwiększa się z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

- Od kiedy istniejecie? Opowiedzcie krótko historię grupy Highlanders.

Patryk, Grzegorz, Mateusz x 2 i Jan - męska część Highlandersów
Jan Franczak: Zespół istnieje od 2007 roku. Wtedy graliśmy nieco inną muzykę i skład zespołu był inny. Tak naprawdę nowy rozdział zespołu Highlanders rozpoczął się z końcem 2010 roku, kiedy to poznaliśmy Iwonę Cichoń, która zauroczyła nas swoją grą na skrzypcach. Wtedy stwierdziliśmy wszyscy jednogłośnie: to jest to... hehe. Funkcję wokalną przejął Mateusz Stach. Można powiedzieć, że odkrył w sobie drzemiący talent. Po roku ciężkiej pracy wydaliśmy płytę demo pod tytułem „Kres” w składzie: Mateusz Stach (wokal, gitara), Jan Franczak (gitara), Grzegorz Nitkowski (bas), Iwona Cichoń (skrzypce), Mateusz Franczak (perkusja). Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że coś mało nas jeszcze w tym zespole (śmieccccccch). Chęć poprawy brzmienia i dokładniejszego grania skłoniła nas do poszukiwań muzyków i tak oto znaleźlismy na drugie skrzypeczki bardzo uzdolnioną Paulinę Golińską, a z kolei gitarę od Mateusza Stach przejął Patryk Faron. Na dzień dzisiejszy mamy bardzo dobrą atmosferę w zespole i robimy to, co nam w duszy gra.

Paulina Golińska i Iwona Cichoń
- Określacie sami swoją muzykę mianem folk-metalu. Czy mieliście jakieś wzorce, na których oparliście swoje brzmienie, czy jest to od początku do końca Wasz pomysł?

Mateusz Stach: Na nikim się nie wzorujemy. Po prostu spotykamy się na próbach i tworzymy riffy, które nam pasują. Jest to od początku do końca nasz pomysł.

Jan Franczak: Chciałbymm jeszcze dodać, że każdy z nas gra tak, jak uważa za stosowne. Zmiana chociażby jednego członka zespołu byłaby wielką stratą dla naszej twórczości. Po prostu każdy z nas ma swój styl i to jest piękne!

Mateusz i Jan Franczak
- Czy w Polsce jest więcej zespołów grających muzykę podobną do Waszej?

Iwona Cichoń: W Polsce jest wiele zespołów, które wykonują muzykę połączoną z folklorem, ale w regionie z którego pochodzimy, taki rodzaj muzyki wykonujemy tylko my. Liczymy na to, że młodsze pokolenie również zafascynuje się takim klimatem muzycznym.

- Świadomie w Waszych tekstach używacie elementów gwary góralskiej, podobnie jak Oberschlesien czyni to z gwarą śląską. I oni i Wy osadziliście swoją muzykę w szeroko rozumianym metalu. Nosicie także nazwy wyraźnie określające Waszą tożsamość. Jak myślisz, czy pomimo, że gracie znakomitą muzykę, nie utrudni Wam to zdobycia popularności poza Waszymi regionami?

Mateusz Stach: Myślę, że nie, bo nie jest to typowy folk.  Gramy w różnym stylu i każdy znajdzie sobie coś dla siebie.
Grzegorz Nitkowski

Mateusz Franczak:  Ten typ muzyki nie jest tak popularny jak na przykład pop, ale nie sugerujemy się tym ponieważ robimy to, co kochamy.

- Kto jest autorem tekstów i muzyki do Waszych utworów?

Jan Franczak: Muzykę robimy wspólnie na zasadzie: ktoś zapodaje riff i potem razem się go rozbudowuje. Teksty pisze Mateusz Stach i jest to dość ciekawa historia (śmiech). Praktycznie 70 procent tekstów Mateusz wymyślił na próbach na zasadzie: my gramy linie melodyjną, a on śpiewa. Wszystko to rejestrujemy, a potem spisujemy i każdy z nas jest zdziwiony, że za pierwszym razem od początku do końca jest tekst i mało tego -  naprawdę sensowny. Nie... no ma łeb (śmiech).

Iwona Cichoń

- Jak długo powstawał Wasz debiutancki album i kto z Was miał decydujący wpływ na jego ostateczny kształt. Czy macie w składzie kogoś, kto pełni role lidera?

Mateusz Stach: „Kres” powstał w miarę szybko. Materiał zrobiliśmy w pięć miesięcy i od razu weszliśmy do studia. Każdy się przykładał i każdy przyczynił się do ostatecznego kształtu płyty, a co do lidera, to jest nim cały zespół.

- Czy po albumie „Kres” macie już materiał na nowe wydawnictwo?

Patryk Faron
Mateusz Franczak: Tak. W  lutym wchodzimy do studia. Będzie moc (śmiech).

- Ile nagraliście teledysków i kto jest ich pomysłodawcą?

Grzegorz Nitkowski: Posiadamy dwa nieoficjalne teledyski zrobione przez kumpla, jeden zrobila Iwona, a niedawno ukazał sie nasz pierwszy oficjalny teledysk "Wspomnienie",  dzięki któremu wygraliśmy w konkursie Gryfin.tv. Nie jest to jeszcze do końca nasz wymarzony i zinterpretowany teledysk. Myślimy, że w przyszłości nagramy jeszcze inną wersjaę clipu tego utworu.

- Wasze teksty nie słodzą, a czasami wręcz opowiadają historie niezwykle dramatycznie a nawet pesymistyczne. Skąd czerpiecie inspiracje, do tego rodzaju poetyki?

Jan Franczak: Trochę już znam Mateusza i widzę kiedy ma jakieś problemy osobiste i stąd wynika ta różnorodność tekstów. Czasami są smutne, a czasami wesołe, wręcz żartobliwe. Moim zdaniem Mateusz przelewa na papier emocje z życia osobistego,  a tematykę ma bardzo rozległą!

- „Wspomnienie” klimatem przypomina mi  „Ocalenie” Comy. Co chcieliście wyrazić tym przejmującym utworem? Czy ma on być swego rodzaju wołaniem o zatrzymaniu nienawiści w dzisiejszym świecie?

Mateusz Stach: „Wspomnienie” pokazuje brutalność świata i siłę jaką ma władza wyższa nad nami - zwykłymi ludźmi i nic nie możemy zrobić, a gdybyśmy chcieli, to zostajemy uciszeni.

- W utworze „Urok” miksujecie Wasze typowe ciężkie brzmienie z rytmem ska, w czym trochę nawiązujecie do stylu Zakopowera. Myślicie o osiągnięciu podobnej popularności w Polsce?

Iwona Cichoń: Nie ukrywamy, że fajnie byłoby być znanym w Polsce. Może w niedługiej przyszłości tak będzie (śmiech).

- Macie w składzie aż dwie dziewczyny grające na skrzypcach. To chyba rzadkość na polskim rynku muzycznym? Czy to Wasz patent na unikalną aranżację?

Grzegorz Nitkowski: Szczerze, to były dwa bardzo istotne powody. Pierwszy, to jak już powiedział kolega poprawa jakości brzmienia. Podwójne skrzypeczki pięknie się harmonizują. A po drugie... hmm, to może Iwona sama opowie?

Mateusz Franczak
Iwona Cichoń: No tak, wiecznie był ze mną problem. Gram również w weselnej kapeli i musiałam odmawiać udziału w wielu występach. Szkoda mi było bardzo chłopaków, którzy wielokrotnie musieli obejść się smakiem koncertowania.

- Jakie jest Wasze największe marzenie?

Mateusz Stach: Naszym największym marzeniem jest to, by zaistnieć na polskiej scenie muzycznej i zagrać koncert dla kilkutysięcznej publiczności (śmiech).

http://highlanders.limanowa.pl/sklad.php

sobota, 19 stycznia 2013

Lista Przebojów Polisz Czart - NOTOWANIE 3 (UWAGA!!! Klikasz w tytuł pierwszej 20-ki i oglądasz teledysk!!!)


1 - - N Highlanders Wspomnienie
2 - - N Atrament  Wlaściwa z moich dróg
3 29 +26 Aleks Gala Up
4 - - N Katedra Na celowniku
5 - - N Atrament Fałszywy świat
6 - - N Frűhstűck Angel
7 - - N Przeciw Zegar
8 - - N Siła Przebicia Równaj w prawo
9 - - N Razormouth Grave Robbers Confession
10 - - N Zgon Nowa twarz 
11 - - N Stara Szkoła Zaczęło się zwyczajnie
12 - - N GoodWay Pijana Ty
13 - - N I.O.Project  Tylko ja i Ty
14 - - N Tomasz Madzia Dreaming
15 - - N Schaderian Twilight
16 - - N Mały Przebieg  Wyspa
17 9 -8 Zdrowa Woda Słodkich snów kobieto
18 - - N Fain Man of Nothing
19 - - N Redakcja Sto pełnych samotności lat
20 - - N Tzn Xenna  Kałasznikow
21 - - N Half Light Happy Useless Nation
22 - - N Paweł Kukiz Obława 
23 21 -2 Luxtorpeda Hymn
24 - - N MGM Gorąca krew
25 17 -8 Aleks Gala Red Lipstick
26 - - N Ergo Publika
27 3 -24 Lustro Sprzedawcy snów
28 - - N Maria Peszek Ludzie psy
29 - - N Strefa Czasu Ja i Ty
30 - - N Zdrowa Woda Samotny ptak
31 37 +6 Dopamina Fala przypływa
32 - - N Paindrive Special
33 27 -6 Enej Skrzydlate ręce
34 29 -5 Dell Arte Nieskażona
35 - - N Lustro Krótka piosenka o wojnie
36 - - N Katy Carr Mała Little Flower
- - N ViNATi Marius Zolkiewka Presto vivacissimo e-moll Op1
38 23 -15 2Cresky Whoosh!
39 - - N Hans Solo  & OFFreason Wierzyć
40 1 -39 Atrament Nie jestem święty
41 - - N Lipali  Popioły
42 - - N Paindrive Still
43 16 -27 MGM Świat (Wyrwać sie)
44 - - N Enej Cykady na Cykladach
45 6 -39 Tottoos Toos Callin' Layla
46 - - N Oberschlesien Mamo
47 - - N Vernissage Bajka
- - N Open Blues Pięć złotych
49 13 -36 Duzy Ptak Iskra
50 - - N Iscariota i R. Kostrzewski Celtycki Chłód 

Hity pierwszego notowania listy Polisz Czart w roku 2013

1
Wywiad z zespołem Highlanders można przeczytać tutaj

2

 Wywiad z zespołem Atrament można przeczytać tutaj

3

Więcej informacji o Aleks Gali znajdziecie tutaj

czwartek, 17 stycznia 2013

IVAR i LECHU zapraszają! 18-go stycznia niesamowity Jason Barwick (jednaa trzecia The Brew) zagra w pubie ROCKY!!!



IVAR i LECHU zapraszają!!! 
pub ROCKY na rogu ulic: Gwiaździstej i Swobodnej we Wrocławiu
18-01-2013 piątek, godz.21.00 
wstęp 40.00/50.00 PLN
Jason Barwick– rock/blues

Tego gitarzysty i wokalisty chyba wrocławianom nie trzeba przedstawiać. We Wrocławiu Jason Barwick występował już kilkukrotnie wraz ze swoją macierzystą formacją THE BREW. Dynamit przeplatany liryką - tak najkrócej można określić jego sceniczne oblicze. Pomimo bardzo młodego wieku (rocznik 1989 !!!) Jason operuje wieloma różnymi stylami gry na gitarze tak, jakby zaczynał przygodę z tym instrumentem już w latach '60. Stąd częste używanie „kaczki” czy granie smyczkiem na Gibsonie Les Paul'u, spopularyzowane przez Jimmy Page'a. Tym razem Jason odwiedzi Wrocław bez rodziny Smith'ów, a jego solowy koncert oparty będzie w dużej mierze na utworach. akustycznych Nie zabraknie też wielu muzycznych opowieści czy anegdot oraz pokazów różnych stylów gry na gitarze. Z powodu bardzo ograniczonej ilości miejsc (będą tylko siedzące) polecamy szybkie zaopatrywanie się w bilety,gdyż na pewno nie starczy ich do dnia koncertu.:)

Dla przypomnienia:
The Brew to brytyjskie trio rockowe założone w 2006 roku, które juz rokpóźniej zdobyło tytuł najlepszego zespołu roku wg magazynu "It's only Rock'n'Roll", wydawanego przez fanklub The Rolling Stones. Muzyxy pochodzą z małego miasteczka portowego Grimsby. Zespół wystepował na: Massboulevard Festival w Schiedam w Holandii (2007, 2008) i The Rock ‘n’ Blues Custom Show w Pentrich. W 2007 roku z udziałem The Brew zostało zarejestrowane DVD Live in Belgium, a także sesja dla stacji radiowej Classic 21. Album The Joker zajął 15 miejsce w notowaniu albumów bluesowych w Radiu Merkury i 16 miejsce w notowaniu Trójki.

wtorek, 15 stycznia 2013

IVAR i LECHU zapraszają! 25-go stycznia zespół BRAKSNU już po raz drugi wystąpi w pubie ROCKY
















IVAR i LECHU zapraszają!!! 
pub ROCKY  na rogu ulic: Gwiaździstej i Swobodnej we Wrocławiu
04-01-2013 piątek, godz.21.00 
25-01-2013 piątek, godz.21.00 
wstęp wolny

IVAR i LECHU zapraszają!!! 
06-10-2012 sobota, godz.20.00 
wstęp wolny
BRAKSNU – rock/blues 

Już dziś zarezerwujcie sobie wolny czas na piątek 4-go stycznia. Tego wieczoru w pubie ROCKY we Wrocławiu (o którym więcej szczegółów znajdziecie tutaj) już po raz drugi (pierwszy koncert w ROCKY odbył się 6-go października 2012) wystąpi rock'owo-blues'owa grupa BRAKSNU przez wiele lat związana z tym miejscem, znanym wtedy pod nazwą „Artysta”. Mamy nadzieję, że wraz z bandem "Gomuły" i Adama uda nam się przywołać klimat tamtych szczęśliwych dla tego klubu lat. Po koncercie zapraszamy wszystkich uzdolnionych muzycznie na jam session i będzie to początek tego typu imprez w pubie ROCKY. IVAR wyraża nadzieję,że spotka się zarówno na scenie, jak i przed nią z dawnymi bywalcami „Artysty”, których Ivar i Lechu baaaaardzo serdecznie zapraszają!!!
BRAKSNU to miejsce gdzie ciężkie, wręcz metalowe riffy przeplatają się z wyrafinowanymi aranżacyjnie zwrotkami, które logicznie i bezboleśnie przechodzą w dwugłosowe refreny. Przewaga interwałów kwartowych nad kwintowymi, tworzy wspaniałą pełnię harmoniczną, która nie pozwala słuchaczowi przejść obok tej muzyki obojętnie. Kompozytorem piosenek zespołu jest Romuald "Jagular" Gomułkiewicz. Wiele nut BRAKSNU zaistniało w nich dzięki Adamowi Matejunas, współaranżerowi grupy, muzykowi o kosmicznej wprost wyobraźni aranżacyjnej i melodycznej. Niesamowita energia i poczucie humoru Piotrka Wojciechowskiego oraz profesjonalne podejście do wszystkiego co z gitarą basową związane Bogdana Chajutin, stawiają sekcję rytmiczną BRAKSNU na górnej półce podobnych formacji.

Teksty piosenek , które wykonuje BRAKSNU w całości pisane są przez Romulada 'Jagular' Gomułkiewicza. Łącząc w sobie elementy poezji z opisem otaczającego nas świata oraz uczuć jakie ma w sobie wiele targanych wątpliwościami ludzi, znakomicie wpisują się w ciężkie rockowe, miejscami progresywne brzmienie. Autor opisuje uczucia człowieka pragnącego uwolnić swoje życie od wielu niepotrzebnych rzeczy, przedstawia smutne ale prawdziwe realia obecnego świata, pogoń ludzi za władzą , bogactwem i sławą. W tekstach piosenek nie brakuje również najważniejszej w życiu rzeczy...MIŁOŚCI. Sposób w jaki ona sama została przedstawiona na pewno wielu z Was przypadnie do gustu.

środa, 9 stycznia 2013

11-go stycznia w Łódzkim klubie Zmianatematu odbędzie się koncert w rytmach reggae i dancehall - Patronat medialny www.fala.fm

15-go stycznia Ola Bieńkowska wystąpi w warszawskim klubie Tygmont


Wielbiciele głosu Oli Bieńkowskiej już we wtorek, 15 stycznia będą mieli okazję usłyszeć ją na żywo w warszawskim klubie Tygmont. Artystka wystąpi tym razem w towarzystwie muzyków, których nie trzeba raczej przedstawiać fanom muzyki jazzowej czy stałym bywalcom Tygmontu. Krzysztof Herdzin, znakomity kompozytor i aranżer, zasiądzie jak zwykle za fortepianem, na gitarze i basie Oli towarzyszyć zaś będą Bartek Jakubiec i Robert Kubiszyn, a na perkusji zagra Artur Lipiński. W Tygmoncie Ola przedstawi piosenki napisane przez siebie i Krzysztofa Herdzina, zgromadzone na krążku "Résumé (Take One)", wydanym jako ekskluzywna, limitowana edycja debiutanckiej płyty. Nie zabraknie przebojowego "Diggin'", a także nastrojowych: "Twisted", "2000 And Fine" czy "Home Song". Premiera oficjalnej, debiutanckiej płyty Oli zapowiadana jest na rok 2013. Na krążku tym znajdą się napisane wcześniej utwory, znane już doskonale wielbicielom wokalistki oraz zupełnie nowe kompozycje.

Tygmont
ul. Mazowiecka 5/7
Warszawa
15 stycznia 2013, godz. 19.00
wstęp - 15 zł






poniedziałek, 7 stycznia 2013

7-go stycznia na www.fala.fm świętowaliśmy rok istnienia Polisz Czart


Twórca Platformy Radiowej Fala FM w kanadyjskim Toronto - Marcin Talaga

Najważniejszy występ jest zawsze przede mną - Rozmowa z Moniką Lidke (JazzPRESS styczeń 2013)


fot. Monika S. Jakubowska
Monika Lidke jest dla mnie artystką szczególną. 13 lutego 2010 roku jej występ w Luton z towarzyszeniem gitarzysty Jurka Bielskiego uświetnił walentynkowy program artystyczny, który wówczas współorganizowałem. Monika już jako dziecko śpiewała w chórze, a później studiowała grę na gitarze klasycznej. W roku 1992 wyjechała do Paryża, aby studiować na Sorbonie. To właśnie tam zafascynowała się śpiewem jazzowym. W 1999 roku we Francji wspólnie z polskimi muzykami stworzyła zespół No Way! i nagrała swoje pierwsze demo. W 2004 roku zdecydowała się na wyjazd do Londynu. Tu odkryła w śpiewie zupełnie nowe barwy, a spacery nad Tamizą zaowocowały takimi piosenkami jak „Barnes bridge” czy „Higher self”, które możemy znaleźć na debiutanckim albumie „Waking up to Beauty” o którym Marek Niedźwiecki powiedział: „Piękny, delikatny, uzależniający. Nie mogę przestać słuchać.” Waking up to Beauty (recenzja tutaj) jest zachwytem nad życiem. Album jest bardzo intymny i wprowadza słuchacza w klimat pozwalający oderwać się od otaczającego nas hałaśliwego świata. W swoich piosenkach Monika maluje piękne krajobrazy z dźwięków i słów, zabierając słuchacza w ekscytującą podróż do świata jazzu i ukrytej w nim energii. Swoboda i charakterystyczny feeling wybuchają swoją pełnią w piosence "Vincent". Nawet nie rozumiejąc tekstu śpiewanego w języku francuskim, można zatopić się w klimacie tego pięknego utworu. Rozpoznajemy w nim styl starej francuskiej piosenki wzbogaconej o współczesne jazzowe brzmienie. Monika Lidke od lat ma szczęście trafiać na dobrych muzyków jak choćby znany Czytelnikom JazzPRESS-u Maciek Pysz (szczegóły tutaj). Piosenki Moniki są pełne emocji. Są w nich łzy i śmiech, poszukiwanie ciepła i zwyczajne ludzkie sprawy. Monika występowała w wielu znanych salach Londynu jak Jazz Cafe Posk, Ronnie’s Bar, Pizza Express lub Spice of life. W tym roku po raz pierwszy zaśpiewała kilka koncertów w Polsce, występując gościnnie z Elżbietą Adamiak. Jej piosenka "Rozpalona kołyska" pochodząca z debiutanckiego albumu została umieszczona przez Marka Niedźwieckiego na firmowanej przez niego kompilacji "Smooth Jazz Cafe 10". W roku 2011 Monika Lidke gościła na antenie radiowej Trójki na zaproszenie Marka Niedźwieckiego, gdzie podzieliła się ze słuchaczami przemyśleniami na temat swojej debiutanckiej płyty i życiu na emigracji.



- Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z muzyką? Podobno już jako dziecko śpiewałaś w chórze? 

- Tak. Już w szkole podstawowej miałam nauczycieli muzyki, którzy z pasją podchodzili do swojego zawodu. Pamiętam zwłaszcza pewną panią, która zawsze na „Dzień dobry” śpiewała: „Witam was piosenką”, a my odpowiadaliśmy śpiewając: „Witamy piosenką”. Po zajęciach chóru często przesiadywałyśmy z koleżanką na ławce pod blokiem i śpiewałyśmy na głosy. Mam starszego brata, któremu zawdzięczam zamiłowanie do polskiego rocka. Jako nastolatka, studiowałam gitarę klasyczną. To właśnie wtedy otworzyłam się na jeszcze inne obszary muzyczne. Była to dla mnie również możliwość występów i spotkań z wybitnymi gitarzystami z całego świata. Jazzu zaczęłam słuchać w Paryżu tuż po maturze, a śpiewać zawodowo w wieku 23 lat. Nie zaczynałam jednak od jazzu, lecz od wlasnych kompozycji. Dopiero w Londynie poczułam, że mogę sobie pozwolić na śpiewanie jazzu. Jest to bowiem dla mnie muzyka dojrzałości. 


- Jak sama wielokrotnie to podkreślałaś, byłaś bardzo niezależnym dzieckiem. Czy ta postawa miała wpływ na Twoje życiowe wybory - w tym również na emigrację? 

- Prawdopodobnie tak, chociaż kiedy wyjeżdżałam z Polski. wydawało mi się, że nie mam wyboru. Mieszkałam w Lubinie - niewielkim miasteczku na Dolnym Śląsku. Czułam ogromną potrzebę wypłynięcia na szerokie wody, w których mogłabym się zanurzyć i poszukać siebie. Nie zakładałam wtedy jednak, że będzie to emigracja. Planowałam powrót do kraju po dwóch, trzech latach. Życie ułożyło się jednak inaczej. Teraz, kiedy wspominam tamten czas, wydaje mi się, że była to bardzo odważna decyzja. Młodość jest nieokiełznana i silna, i to jest w niej piękne.

fot. Monika S. Jakubowska
- 20 lat temu wyjechałaś do Francji, aby studiować na Sorbonie. Kiedy odkryłaś, że wolisz śpiewać jazz niż zostać tłumaczem języka francuskiego? 

- Na drugim roku studiowania Literatury Francuskiej. Tutaj również wydawało mi się, że nie mam wyboru. Miałam egzaminy, ale kiedy podnosiłam jakąkolwiek książkę, w głowie pojawiał mi się ten lub inny standard jazzowy, bo wtedy najwięcej ich słuchałam i zaczynałam śpiewać. Jak już wcześniej wspomniałam, dojrzewanie do śpiewania jazzu w kontekście profesjonalnym zabrało mi trochę czasu. 

- Byłaś wówczas - jak to wielokrotnie opowiadałaś - obsesyjnie wsłuchana w głos Elli Fitzgerald. Która z żyjących wokalistek jazzowych jest Ci najbliższa? 

- Ellę uwielbiam! Ma słońce w głosie. Obecnie bardzo lubię słuchać Gretchen Parlato. Esperanza Spalding to kolejna niesamowita kobieta-żywioł. Aga Zaryan zachwyca mnie każdą kolejną płytą. Nie mam jednej ulubionej wokalistki. Słucham bardzo różnej muzyki. Jestem od lat miłośniczką jazzu instrumentalnego. 

- W 1999 roku we Francji wspólnie z polskimi muzykami stworzyłaś zespół No Way!, z którym nagrałaś pierwsze demo. Jak po latach oceniasz tamten okres swojej twórczości? 

- To był czas, kiedy szlifowałam swój warsztat „piosenko-pisarski”. Pisałam wtedy dużo, a utwory z tamtego okresu odzwierciedlają mój ówczesny sposób postrzegania siebie i świata. Styl No Way! był wypadkową gustów muzyków z zespołu, dla mnie jednak był to zawsze muzyczny kompromis, z czego nie zdawałam sobie wtedy sprawy. Chociaż z sympatią patrzę na dorobek No Way!, muszę jednak przyznać, że muzyczne spełnienie osiągnęłam dopiero w Londynie.
fot. Krystian Data
- Co skłoniło Cię, aby po dwunastu latach spędzonych we Francji wyjechać do Londynu? 

- Paryż jest cudownym miejscem i bardzo chętnie tam wracam. Kilka lat temu moje życie jakby się tam zatrzymało. Mimo ciągłych prób podejmowania współpracy z różnymi muzykami, nie czułam się spełniona profesjonalnie, a i moje życie osobiste również utknęło w martwym punkcie. Wyjazd do Londynu okazał się strzałem w dziesiątkę, Tutaj dojrzałam do zrealizowania moich projektów muzycznych, tutaj również poznałam mojego męża i założyłam rodzinę. W Londynie spotkałam na swojej drodze fantastycznych jazzmanów i nauczycieli jak Anita Wardell, na której festiwalu wokalnym Songsuite zaśpiewałam w maju 2012. W Londynie ludzie potrafią skutecznie realizować swoje projekty i jest to bardzo inspirujące. Nad Tamizą moje życie nabrało tempa i płynie wartkim nurtem.
- W roku 2008 w ciągu niespełna dwóch dni właśnie w Londynie nagrałaś album „Waking Up to Beauty”. Jak z perspektywy czterech lat oceniasz to wydawnictwo? 

- Nadal mnie to zaskakuje, że w tak krótkim czasie udało nam się dokonać niemalże cudu! Niedawno dostałam sms-a od znajomego: „Właśnie słyszałem Twoją piosenkę w krakowskiej kawiarni”. Domyśliłam się, że musiała to być składanka Marka Niedźwieckiego Smooth Jazz Cafe 10, bo jest na niej moja piosenka „Rozpalona kołyska”. O ile tuż po wydaniu płyty nie byłam pewna, jak zostanie ona odebrana, teraz naprawdę z ogromną przyjemnością wracam do nagrań z „Waking up to Beauty”. Na płycie towarzyszy mi fantastyczny zespół, a atmosfera, jaką razem stworzyliśmy, jest dokładnym odzwierciedleniem tego, co sobie wyobrażałam, pisząc tamte piosenki. 

- „Waking Up to Beauty” jest albumem niezwykle plastycznym. Malując obrazy za pomocą dźwięków i słów, zachwycasz się codziennością życia. Jesteś z natury optymistką? 

- Jestem z natury kimś, kto wierzy, że każde działanie pociąga za sobą pewne konsekwencje, a im więcej uwagi czemuś poświęcamy, tym bardziej to wzmacniamy. Nie zawsze w życiu było mi łatwo, ale zazwyczaj potrafiłam dostrzec światełko w tunelu. Mój optymizm to wiara w to, że „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, czyli im lepszym jesteś człowiekiem, tym piękniej żyjesz. Taka przynajmniej jest teoria. W praktyce bywa z tym różnie. Życie lubi wystawiać nas na próby. Jeśli chodzi o tworzenie, to od dawna już nie kontroluję swoich pomysłów, tylko chwytam je i przekazuję dalej najrzetelniej, jak tylko potrafię. Moja artystyczna misja to odnajdywanie i ukazywanie tego, co w życiu i w nas najlepsze i cieszę się, kiedy mi się to udaje. 

- W utworze „Oceany łez” można jednak odnaleźć następujące słowa: 

"Gdyby tylko Bóg zmrużył jedno oko, 
całą gorycz moją zamieniając w żart, 
śmiałabym się w glos bo płakać nie mogę. 
Wypłakałam całe oceany łez." 

Czy afirmacja życia zawarta w Twoich tekstach jest czymś w rodzaju tarczy obronnej przed wylewaniem smutków, które bądź co bądź dopadają niekiedy każdego z nas? 

- No właśnie, ładnie to ująłeś. Jest afirmacja życia, jest i smutek. Potrafią istnieć jednocześnie i nie wykluczać się nawzajem. To jest bogactwo życia. Jest w nim wszystko, a my ciągle dokonujemy wyborów. 

- Teksty Twoich piosenek są tak liryczne, że z powodzeniem mogłyby istnieć w formie pisanej. Czy wydałaś już jakiś tomik swojej poezji? 

- Nigdy o tym nie myślałam. Teksty zawsze piszę do melodii, więc nie istnieją one dla mnie jako wiersze. Znam wielu wybitnych poetów. Czytam ich poezję z szacunkiem i podziwem. Czasem nawet śpiewam ich wiersze. W danej chwili nie jestem jednak poetką. 

fot. Monika S. Jakubowska
- Miałaś szczęście spotykać na swojej drodze świetnych muzyków jak choćby Witold Pawlik, Kristian Borring, Nick Haseman, Pascal Roggen, Tim Fairhall, Maciej Pysz, czy Jurek Bielski. Także Twój mąż Shez Raja jest basistą jazzowym. Czy mieli lub mają oni wpływ na ostateczny kształt Twoich kompozycji, czy raczej od początku do końca każdy utwór jest całkowicie Twój? 

- Każdy muzyk przynosi coś swojego do projektu - własną energię, inwencję twórczą lub specyficzny sposób wyrażania się poprzez muzykę. Wybieram muzyków, którzy instynktownie rozumieją to, co chcę przekazać. Mamy podobne wartości, a to sprawia, że dobrze nam się razem współpracuje. Pozostawiam muzykom dużą swobodę, ale jako producent moich płyt ostateczne decyzje podejmuję samodzielnie. 

- Mam osobiste wspomnienia związane z Twoim koncertowaniem. W roku 2010 jako dziennikarz lokalnego tygodnika zaprosiłem Cię na bardzo kameralny koncert z okazji Walentynek. Rok później zaśpiewałaś przed ogromną publicznością tuż przed występem Krystyny Prońko z okazji czwartej rocznicy istnienia Jazz Cafe POSK w Londynie. W jakich salach czujesz się lepiej? 

fot. Monika S. Jakubowska
- Lubię kameralne miejsca w Londynie jak: Jazz Cafe Posk, Ronnie’s Bar, Pizza Express lub Spice of life, ponieważ pozwalają one na kontakt z publicznością. Latem występowałam gościnnie z Elżbietą Adamiak. Były to głównie występy plenerowe w ogromnych amfiteatrach w Polsce i na początku nie bardzo wiedziałam, jak to ugryźć. Elżbieta i jej wspaniali muzycy okazali mi jednak bardzo dużo wsparcia. Nowe miejsca zawsze są dla mnie wyzwaniem. Każde z nich ma swoją własną atmosferę i energię, którą trzeba poczuć. Dzięki Elżbiecie poznałam również jedno fantastyczne miejsce na Mazurach. Jest to Gospodarstwo Przystań w Matytach, a państwo Sawczyńscy stworzyli tam niesamowitą atmosferę do odbioru muzyki. Niedawno występowałam również w National Portrait Gallery, gdzie ze ściany spoglądali na mnie panowie Bach i Haendel. Publiczność w takich miejscach potrafi docenić sztukę i aż chce się tam powracać z kolejnymi recitalami. 

- W 2009 roku wystąpiłaś wraz ze swoim kwartetem w ramach London Jazz Festival. Czy jest to jak do tej pory Twój najważniejszy występ w życiu, czy jest jakiś koncert, który bardziej zapadł Ci w pamięć? 

- Mój najważniejszy występ w życiu jest zawsze przede mną (śmiech). Tak naprawdę każdy występ jest dla mnie ważny i niewiele ma to wspólnego z prestiżem miejsca lub wydarzenia. Mój ostatni występ w National Portrait Gallery wspominam bardzo ciepło, ponieważ był to koncert bardzo kameralny. Towarzyszył mi Adam Spiers na wiolonczeli i razem udźwignęliśmy to zadanie. Publiczność była jak zaczarowana. Podobnie bylo w Newcastle na festiwalu „Made in Poland”. Odkąd urodziłam syna, często występuję sama lub w duecie, ponieważ jest to łatwiej zorganizować. Chociaż bardzo tęsknię za moim zespołem, muszę przyznać, że występy w okrojonym składzie mają w sobie zupełnie inną, niespodziewaną intensywność. Podobnie było na festiwalu Songsuite, gdzie zagraliśmy w minimalnym składzie. Publiczność była tam bardzo zaangażowana i skupiona. 


- Na youtube można znaleźć zapowiedź Twojej nowej płyty. W utworze „They Say” towarzyszy Ci angielski basista jazzowy polskiego pochodzenia Janek Gwizdała. Podobno ma się na niej znaleźć także duet z Basią Trzetrzelewską. Czy obecność tych dwóch nazwisk ma nas przygotować na wydawnictwo pełne znaczących osobowości? 


- Przede wszystkim to dla mnie ogromny zaszczyt, ze Janek i Basia zgodzili sie ze mną współpracować i jestem im za to niezmiernie wdzięczna. W doborze gości kierowałam się muzyką i każda osoba grająca na mojej płycie jest dla mnie znaczącą osobowością. Kristian Borring jest niesamowicie utalentowanym gitarzysta, Chris Nickolls to wirtuoz perkusji. Mark Rose i Tim Fairhall to czarodzieje kontrabasu. Gościnnie wystąpili ze mną również: prezentowany przez Ciebie na łamach listopadowego JazzPRESS-u charyzmatyczny polski gitarzysta z Londynu Maciek Pysz, Genevieve Wilkins z Australii na wibrafonie i instrumentach perkusyjnych, Adam Spiers na wiolonczeli, włoski muzyk Renato D’Aiello na saksofonie sopranowym oraz Shez Raja na basie. 

- Czy Twój nowy album będzie przypominał klimatem „Waking Up to Beauty”, czy zaskoczysz czymś swoją publiczność? 

- Nowy album będzie podobny w klimacie do pierwszego. Teksty nadal są bardzo osobiste. Trzon zespołu jest bardzo podobny. Znajdą się na nim głównie moje własne kompozycje oraz standardy jazzowe zaaranżowane przeze mnie i mój zespół. Różni się on od „Waking up to Beauty” dużo bogatszym instrumentarium i jak już wcześniej wspominaliśmy, występują na nim wyśmienici goście. 

- Na Twojej pierwszej płycie znalazły się dwie piosenki w języku polskim i jedna - moja ulubiona - zaśpiewana po francusku. Ile tym razem przewidujesz utworów nieanglojęzycznych? 

- Bardzo dużo ostatnio piszę. Posiadam praktycznie materiał na dwie płyty, więc nie ukrywam, że mam problem co wybrać na tę, którą nagrywam obecnie, biorąc pod uwagę, że chciałabym bardzo zachować jej stylistyczną spójność. Na pewno będzie duet z Basią Trzetrzelewską po polsku i i jakaś piosenka w języku francuskim. 

- Czy po wywiadzie, jakiego udzieliłaś Markowi Niedźwieckiemu, zaistniałaś w świadomości słuchaczy w Polsce na stałe, czy był to tylko epizod? 

- Bardzo chciałabym znaleźć managera - kogoś, dzięki komu udałoby mi się dotrzeć z moją muzyką do jak największej publiczności. Marek Niedźwiecki pomógł mi ogromnie prezentując moje piosenki i zapraszając mnie na wywiady radiowe. W 2012 roku po raz pierwszy zagrałam koncerty w Polsce. Pan Aleksander Nawrocki zaprosił mnie w kwietniu na Międzynarodowe Dni Poezji. Razem z jego małżonką Barbarą Jurkowską objeździliśmy z koncertami kawał świata! Bardzo mile wspominam tamte występy. Przy okazji tego mini-tournee jedną z moich piosenek zaśpiewałam na żywo w trakcie wywiadu u Marka w Trójce. Usłyszał ją znajomy pani Elżbiety Adamiak i dzięki temu kilka miesięcy później wraz z nią ponownie wystąpiłam w Polsce. Każda okazja do zaprezentowania się odsłania nowe możliwości. Mam nadzieję, że podobnie będzie i z tym wywiadem. 

fot. Monika S. Jakubowska
- W rozmowie z Markiem Niedźwieckim stwierdziłaś, że w Londynie żyje się szybko. Czy po narodzinach Twojego synka zwolniłaś nieco tempo życia i czy w związku z pojawieniem się Jasia możemy spodziewać się jakiejś jazzowej kołysanki w Twoim repertuarze? 

- W pewnym sensie czasu mam teraz jeszcze mniej, ale za to łatwiej mi jest dokonywać wyborów. Mniej teraz wychodzę wieczorami, jednak nadal dużo występuję. Rodzina, muzyka, przyjaciele… to są teraz najważniejsze wartości w moim życiu i każdą decyzję podejmuję z tą świadomością. Wracając do repertuaru, „Kołysankę dla Janka” właśnie śpiewałam na żywo w Trójce. Musi ona znaleźć się na nowej płycie. Jest jeszcze kołysanka, która nosi tytuł „My Reverie”. Jest to piosenka, którą kiedyś przepięknie zaśpiewała Ella Fidgerald do muzyki Debussy’ego i jest przeze mnie „zrobiona w moim sosie” przez co jest bardziej liryczna niż jazzowa. 

- Z tym stwierdzeniem wiąże się moje ostatnie pytanie. Z wszystkich wokalistek jazzowych jakie znam, najbliżej Ci jest do nurtu, który nazywany jest poezją śpiewaną. Sama często podkreślasz także elementy folkowe w Twoich balladach. W jakim kierunku zmierza Twoja muzyka i jakie nadzieje wiążesz z najnowszą płytą? 

- Ostatnio bardzo dużo występowałam z gitarą i polubiłam tę niezależność. Napisałam też kilka piosenek, które można by umieścić w szufladce singer –songwriter. Mam wiele propozycji na takie kameralne występy. Zaczęłam również pisać muzykę do poezji Marleny Zynger. Być może kiedyś powstanie z tego materiału płyta. Tymczasem najnowszy projekt ma w sobie trochę folku i trochę jazzu. Jest to muzyka przystępna i mimo niezaprzeczalnej lirycznosci jest w niej również bardzo dużo pozytywnej energii. Mam nadzieję, że trafi ona do serc słuchaczy, bo na tym zależy mi najbardziej. Serdecznie pozdrawiam czytelników JazzPRESS-u i życzę wszystkim szczęśliwego Nowego Roku pełnego fantastycznej muzyki!