poniedziałek, 29 września 2014

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 9 - Praca w sopockim Non Stopie

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj 
Część 8 tutaj




W dzień premiery - 8 lipca 1962 rok - filmu Rio Bravo, obudziłem się w słoneczny poranek w mieszkaniu pana Czesława Tokarskiego (bezdzietny wdowiec), brata naszego przyjaciela, Andrzeja. Pana Czesława już nie było w domu, poszedł do pracy, do Stoczni Gdańskiej (był inżynierem konstruktorem okrętów). Wojtek z Andrzejem jeszcze spali, podszedłem do otwartych drzwi balkonowych wprost wychodzących na spokojne wody Bałtyku. Spojrzałem hen daleko, w oddali dostrzegłem kilka statków i okrętów. Boże, jaki to piękny widok. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że znalazłem się po raz pierwszy w swoim życiu nad słonymi wodami polskiego morza. Po śniadaniu wyszliśmy z bloku dzielnicy Brzeźno, wprost na plażę. Stało tu kilka bloków w nowo powstającym osiedlu mieszkaniowym.

I NON STOP tuż przy molo w Sopocie. To tu pracowałem z Wojtkiem Szymonem. Taneczne
fajfy (1962 r) to pierwszy na taką skalę, najpiękniejszy, wakacyjny spęd młodzieży polskiej




Łakomy morskiej kąpieli, w kilka sekund po zrzuceniu wierzchniego odzienia znalazłem się w morskiej otchłani. Do późnych, popołudniowych godzin była tylko kąpiel i opalanie się. Czas do premiery szybka nam minął i na dwie godziny przed seansem znaleźliśmy się na gdańskiej, głównej ulicy, Długi Targ. Oczarowani urokiem, podczas zwiedzania starówki, średniowiecznych kamieniczek, uliczek, doszliśmy do Neptuna i udaliśmy się do znajdującej vis a vis pomnika rzymskiego Boga wód, pijalni piwa w piwnicy (dziś już nie istnieje) w budynku obok Dworu Artusa. W oczekiwaniu na seans filmowy, smacznie spijaliśmy gdańską zupę chmielową. Na kwadrans przed godziną zero, wyszliśmy na zewnątrz do obok znajdującego się, kina Leningrad. Przed kinem tłumy widzów, fanów, nie wszyscy z biletami. Choć kasy kina nieczynne, na wszystkie seanse bilety wyprzedane, to jednak przed budynkiem i na jej poczekalni, grasowało kilku koników oferując bilety o cenach dwukrotnie i więcej wyższych, niż w kasie. Rozchodziły im się jak przysłowiowe, ciepłe bułeczki. Było widać, sądząc po ubiorze, że większość osób przyszła prosto z plaży. W wypełnionej po brzegi sali kinowej, przygasły światła i na panoramicznym ekranie ukazał się oczekiwany przez wielu kinomanów ale również fanów rock’n’rolla, filmowy klasyk, western, Rio Bravo.


Sopot Grand Hotel (fot. z 1962 roku)

Wspaniały film, wspaniały western, olbrzymie tempo, strzelaniny, pojedynki na pięści ale dla mnie i moich przyjaciół najważniejsze były końcowe sceny filmu, w których w całości, jak rzadko w innych filmach, Dean Martin w duecie z Ricky Nelsonem wyśpiewali My Rifle My Pony and Me, a drugi song Ricky wykonał solo, Cindy Cindy, gdzie przy refrenie wtórowali mu Dean Martin i Walter Brennan. Oczarowani Nelsonem, je
szcze długi wieczór w domu pana Czesława dzieląc się wrażeniami filmowymi, rozmawialiśmy o muzyce, o rock’n’rollu gdzie Andrzej z płytoteki brata puścił nam czwórkę grupy The Platters, na której znajdowały się hity nad hity Only You, The Great Pretender, Twilinght Time, czwartej piosenki nie pamiętam. Położyliśmy się spać by rano z Szymonem ruszyć na wcześniej zaplanowany (Andrzej pozostał w domu, miała przyjechać rodzina z Tomaszowa) spacer plażą z Brzeźna do Sopotu.


Było bardzo słonecznie, bezwietrznie, tafla morskiej wody ani drgnęła, żadnej falki, cisza. Około 10.00 rano, po porannej kąpieli, ruszyliśmy piaszczystą drogą plaży, kierunek molo w Sopocie. Po drodze mijaliśmy plaże Przymorza, Jelitkowa, Oliwy, które służyły nam za przystanki. Wykorzystywaliśmy je nie tylko na odpoczynek, opalanie się ale szczególnie na kąpiele by ostudzić rozgrzane piaskową trasą, nasze ciała. Nie spiesząc się zbytnio około 14.00 znaleźliśmy się przy sopockim molo. Opuszczając plażowe piaski stanęliśmy na asfaltowej drodze biegnącej od ulicy Bohaterów Monte Casino do wejścia na molo. Po drugiej stronie tej ulicy, przy Powstańców Warszawy, dostrzegłem duży, otwarty taras, z kilkunastoma stolikami, krzesełkami na którym widniał bufet z napojami gdzie można było ugasić pragnienie. W krótkim czasie znaleźliśmy się na tarasie, spijając z chłodzony napój dostrzegłem obok, na tablicy ogłoszeń kartkę formatu A4 na której widniał duży napis; PRZYJMUJEMY DO PRACY. Wojtek pozostał na tarasie dopijając swój napój a ja wszedłem obok do biura w sprawie uzyskania informacji z ogłoszenia.

III NON STOP w Sopocie przy stacji Sopot-Wyścigi. Namiot tanecznego pawilonu




Już od godziny 16.00 tego dnia byliśmy zatrudnieni, właśnie na tarasie, na którym gasiliśmy pragnienie. Taras to fragment kawiarni Pawilon, który wieczorem odgradzany był od ulicy ciężkim, ciemnozielonym brezentem (plandeki) tworząc zadaszenie i ścianę nie do przejścia z zewnątrz ulicy. Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, że po brezentowym montażu tworzyliśmy codziennie, swoisty, taneczny pawilon, słynny na całą Europę, sopocki Non Stop. Odbywały się tu przez całe lato taneczne spotkania młodzieży polskiej i nie tylko, zwanymi z angielska fajfami (five o’clock). Był to najpiękniejszy okres w systemie komunistycznym dla polskiej młodzieży. Autostop, jako najtańszy środek lokomocji przemieszczania się po kraju i pierwsze, można powiedzieć taneczne zjawisko jakim były codzienne fajfy w Sopocie. To niepodważalne, dwa najbardziej zapamiętane przeze mnie przedsięwzięcia w siermiężnej, gomułkowskiej Polsce. Codziennie przez okres 10/12 dni montowaliśmy i demontowaliśmy taneczny pawilon, nie płacono nam za wykonaną pracę, ale wynagrodzenie jakie otrzymywaliśmy, było dla nas czymś więcej niż zapłatą. Mieliśmy na fajfy wstęp wolny, plus towarzysząca z nami osoba w okresie zatrudnienia. Dodatkowo z Szymonem otrzymywaliśmy po dwa kruszony na stolik o pojemności 0,5 litra każdy (napój z miksowaną w śmietanie truskawką ze szczyptą alkoholu), choć w czasie trwania fajfów alkoholu nie podawano.

Do tańca przygrywał po raz pierwszy po szczecińskim (1962 rok) Konkursie Szukamy Młodych Talentów, zwycięzca tego konkursu kolejny, trzeci zespół Franciszka Walickiego – Niebiesko Czarni, w składzie; Jerzy Kossela – gitara elektryczna, Paweł Juszczenko –gitara elektryczna, Henryk Zomerski –gitara basowa, Andrzej Jasiński – gitara elektryczna, Daniel Danielowski – fortepian, Włodzimierz Wander – saksofon, Jan Kowalski – perkusja. Wokalistami byli Bernard Dornowski i Marek Szczepkowski, których wspomagała tanecznie trójmiejska Miss Twista Danuta (Szado) Skórzyńska. Całość codziennych, przygrywających do tańca występów, urozmaicał śpiewający konferansjer Piotr Janczerski. Również w przerwie po tanecznie, szalonych rundkach, lukę wypełniał niejaki, śpiewający z gitarą, Czesław Wydrzycki (przyszły Niemen) urozmaicając przerwę w tańcach songami latynoamerykańskimi, hiszpańskimi czy rosyjskimi czastuszkami. Krzysztof Klenczon dołączył do zespołu dopiero w drugiej połowie września 1962 roku.


Nasz lipcowy, wakacyjny dzień wyglądał teraz w ten sposób, że wstawaliśmy około godziny 9.30 (zmieniliśmy mieszkanie, w śródmieściu Gdańska), śniadanie, około 10.00 tramwajem na plażę w Brzeźnie, spotkanie z Andrzejem Tokarskim, kąpiel w morzu i wędrówka piesza, kierunek Sopot. Po drodze dwa, trzy przystanki (Przymorze, Jelitkowo, Oliwa) wykorzystane nie tylko na odpoczynek, kąpiel ale przede wszystkim na poderwanie dziewczyn na wieczorne fajfy w Non Stopie (istniał w tym miejscu już drugi a zarazem ostatni rok). Nie było żadnych problemów z dziewczynami, bo któż nie chciałby, w ograniczonej liczbie miejsc, przynajmniej raz w turnusie zaliczyć stający się legendą sopocki Non Stop? Bycie w Pawilonie tanecznym dla młodego człowieka było wielką nobilitacją. Podczas naszej pracy w Non Stopie trafialiśmy na dni deszczowe (mieliśmy takie chyba dwa), wówczas korzystaliśmy z foliowych worków przeznaczonych na zabezpieczenie garniturów. Zdobyliśmy je w sklepie z ubraniami we Wrzeszczu. Wkładaliśmy w nie nasze wierzchnie odzienie i do Sopotu w deszczu, szliśmy plażą w samych kąpielówkach. Mieliśmy wraz z partnerkami służbowe stoliki, na których zawsze znalazły się na parę, po dwa kruszony. Przy stoliku obok nas, codziennie zasiadał facet w jasnym garniturze w białej popelinie i włoskim krawacie, który przedstawił się nam jako Czesław (był to Wydrzycki). Taneczne szaleństwa trwały zawsze do późnych, wieczornych godzin, następnie demontaż brezentowych ścian, zadaszeń i około północy kolejką SKL powrót do Gdańska. Na drugi dzień wszystko zaczynało się od początku, i tak trwało aż do wyjazdu z Trójmiasta. Dziś mogę jednoznacznie stwierdzić, że były to najpiękniejsze moje wakacje. Sopockie doznania w takim wymiarze nigdy nie powtórzyły się w moim życiu i do końca swoich dni będę pamiętał jedyną w swoim rodzaju akcję, jakim dla mnie był - Autostop 1962.


Wracając do domu z sopockiej, wakacyjnej przygody siedzieliśmy z Szymonem na kipie Stara w milczeniu, rozmyślając, tak on jak i ja, co zrobić w naszym ukochanym Tomaszowie by doprowadzić do podobnych, tanecznych spotkań? Wśród znajdujących się wielu innych autostopowiczów na skrzyni ciężarówki, pierwszy przerwał milczenie Wojtek, - Tolek mam pomysł, można by takie fajfy zorganizować w Literackiej? Prochu Szymon nie wymyślił, o tym samym i ja myślałem. – Tak samo i ja pomyślałem tylko jak to zrobić? Cisza zapanowała, którą ponownie przerwał Wojtek, - Ty chodziłeś do jednej klasy z dziewczyną, której ojciec jest dyrektorem ZDK Włókniarz i w jego jurysdykcji znajduje się kawiarnia Literacka. Po chwili odezwałem się, - Tak, z Ireną Gawarzyńską. Tylko musisz wiedzieć Wojtek, że jej ojciec pan Nikodem Józef Gawarzyński był w tamtych (1956/58) latach przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego a ja będąc w 7 klasie dokonałem przestępstwo. Brałem udział z trzema innymi kolegami w spaleniu kilku dzienników szkolnych. Działo się to nie tak dawno, zapewne o tym jeszcze pamięta. To niezbyt fortunne dla mnie, mogłyby wystąpić problemy.

Kiedy wysiadałem pod swoim domem w dzielnicy Starzyce, Wojtek jechał, wraz z innymi autostopowiczami, dalej, do centrum. Powiedzieliśmy sobie tylko cześć, a Szymon dorzucił, - Do tematu jeszcze wrócimy.

niedziela, 28 września 2014

28-go września w Czempiniu wystąpi Jaromi zez Ekom



Trasa koncertowa zespołu KaAtaKilla. Zaprasza Adam Sęczkowski. Polisz Czart patronem medialnym.

Zespół KaAtaKilla, który ma na koncie występy między innymi w otoczeniu takich zespołów jak HUNTER, COMA, KAT, BEHEMOTH, SEPULTURA, SAMAEL czy ACID DRINKERS powraca na rockowo/metalowe sceny!!!

Więcej informacji o zespole KaAtaKilla można znaleźć tutaj

Goliash (Tomasz Goljaszewski) były basista zespołu Hunter, Różal (Łukasz Różalski) były gitarzysta grupy Soul That’s Il, gitarzysta „Jurgen” Radek Baryga, wokalista Łukasz Pietrzyk, perkusista Piotr Stawirej i klawiszowiec „Fafa” Maciek Filipiak chcą zaprezentować publiczności swoją gorącą płytę pt. "Zawrzeszczeć ciszę", która powstała w otoczeniu starych, pofabrycznych hal łódzkich manufaktur. Jest to drugi album zespołu KaAtaKilla. Muzycy KaAtaKilli, która w 2011 roku zajęła III miejsce w kategorii Debiut Roku w plebiscycie Magazynu Gitarzysta pracowali ponad 3 lata nad materiałem, co sprawiło, że album jest naprawdę dojrzały co podkreśla fakt, że zbiera bardzo dobre recenzje m.in. w miesięcznikach "Teraz Rock" czy "Metal Hammer".
Płyta zawiera 11 piosenek i wszystkie zostały zaśpiewane po polsku. Zespół, podobnie jak na pierwszej płycie „Granica Cienia", porusza się w zdecydowanie rockowej stylistyce ale często dla podkreślenia emocji muzycy sięgają po mocniejsze, stricte metalowe formy wyrazu. W utworach obok melodyjnej partii gitary czy klawiszy można często usłyszeć agresywną perkusję, niemiłosiernie atakującą podwójną stopą lub szybkie i mocne gitarowe riffy. „Zawrzeszczeć Ciszę" różni się znacząco od pierwszej płyty zespołu w warstwie tekstowej i wokalnej. Łukasz Pietrzyk, autor większości tekstów, w sposób bardziej dosadny niż dotąd dotyka naprawdę trudnych i prawdziwych historii ludzi uwikłanych w życie. Takie problemy jak alkoholizm, trudna miłość, autodestrukcja czy brutalna prawda o wojnie to tematy najważniejszych utworów na płycie, w tym piosenki promującej płytę „Zostaw mi światło", do której w sieci można już obejrzeć teledysk



Zawrzeszczeć ciszę" to bardzo dojrzały album. Muzycy o swojej płycie mówią wyraźnie ..."Nie gramy dla dzieciaków i nie powiemy im jak mają żyć bo sami nie wiemy. Śpiewamy o prawdziwych problemach dorosłych ludzi, bo sami tacy jesteśmy, chociaż może nie zawsze wprost. Od 01.06.2014r. zespół KaAtaKilla ma nowego managera, którym jest Adam Sęczkowski. Zespół wspiera Fundację Krwinka, której celem jest niesienie wszechstronnej pomocy dzieciom dotkniętym chorobami nowotworowymi, ich rodzinom oraz klinikom, w których są leczone, a także profilaktyka nowotworowa, w tym: szczepienia dziewcząt przeciwko wirusowi HPV, który powoduje raka szyjki macicy.

Zespół Kingdom Waves poszukuje wokalisty


wtorek, 23 września 2014

KULT-owe rozmowy - Rozmowa druga: "Mam ogromną potrzebę tworzyć muzykę" - z saksofonistą zespołów Kult i Sing Sing Penelope Tomaszem Glazikiem rozmawia Sławek Orwat (JazzPRESS - wrzesien 2014)


fot. Damian Chrobak
- W Cekcynie, w czasach szkoły podstawowej ukończyłeś ognisko muzyczne w klasie fortepianu. Po latach zostałeś absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej im. Artura Rubinsteina w Bydgoszczy w klasie saksofonu. Dlaczego zdecydowałeś się właśnie na ten instrument?

- Zdając do szkoły muzycznej w Bydgoszczy nie miałem najmniejszych szans dostać się na fortepian, dlatego zmuszony byłem wybrać inny instrument. Saksofon wybrałem z prozaicznego powodu. Mąż siostry mamy grał kiedyś na saksofonie i miał stary alt Weltklanga. Zgodził się pożyczyć go na jakiś czas, więc zdecydowałem się na saksofon (śmiech).

- Niedawno obchodziłeś 10-lecie swojej oficjalnej dyskografii. Twój saksofon usłyszeć można na dwóch, trzech, a czasami nawet czterech wydawnictwach płytowych rocznie. Jesteś tak bardzo pracowity, czy po prostu nie potrafisz żyć bez stawiania sobie kolejnych wyzwań?

- Będę nieobiektywny oceniając swoją pracowitość. Z perspektywy minionych lat wiem, że miałem okresy bardzo aktywne i delikatnie mówiąc mniej pracowite. Tak naprawdę to większość tych wydawnictw powstało niezależnie ode mnie. Nie podchodzę do muzyki na zasadzie stawiania sobie nowych wyzwań. Mam ogromną potrzebę tworzyć muzykę i to robię.

- Czy można powiedzieć, że album Kazika Piosenki Toma Waitsa był czymś w rodzaju trampoliny, która wrzuciła Cię w wielki świat muzycznego show biznesu?

- Z pewnością nagranie tej płyty i zagranie kilku koncertów spowodowało propozycje dołączenia do zespołu Kult, ale czy to “wielki świat muzycznego show biznesu” tego nie wiem (śmiech).


4 Syfon Remont, Warszawa, 1999 J, Zdunek, Tomek Glazik,
Jacek Buhl, Władek Refling (fot. Piotr Zdunek)
- Zanim rozpocząłeś jazzowo-rockową karierę z Sing Sing Penelopę i Kultem, współtworzyłeś projekt o nazwie 4 Syfon. Czy były to faktycznie twoje początki, czy istniało jeszcze coś wcześniej?

- Pierwszym moim zespołem była szkolna orkiestra mandolinowa “Campanella” z Cekcyna. Grałem w niej na gitarze, flecie, syntezatorze, perkusji i saksofonie. Orkiestrę prowadzi do dzisiaj mój pierwszy nauczyciel Pan Adam Filipski. Już w szkole średniej grałem w zespole TuTu Quartet.

 4 Syfon - Festiwal Muzyka w klubie Mózg 2000 -  J. Zdunek,
Jacek Buhl, Tomek Glazik (fot. Wojciech Wozniak)
Zespół założyło dwóch Piotrów: Olszewski (gitara) i Dudek (perkusja). Na gitarze basowej grał Tomek Hupa. Nie nagraliśmy płyty, ale zagraliśmy kilka koncertów. Z Piotrem Olszewskim kilka lat później założyliśmy zespół Sami Szamani. Jeśli chodzi o zespół 4 Syfon to faktycznie był to początek drogi, którą do dzisiaj kroczę. Wszystko zaczęło się od poznania Janusza Zdunka ówczesnego studenta AM w Bydgoszczy, do którego zgłosiłem się na lekcje improwizacji. Był to czas, kiedy powstawał klub Mózg, Jasiu grał w zespole Mazoll & Arytmic Perfection i zakładał swój zespół Trio Syfon. Jasiu zaproponował mi dołączenie do zespołu 4 Syfon. Zaprowadził mnie do Mózgu na próbę i jak zobaczyłem to wszystko, to zwariowałem. Trwam w tym szaleństwie do dzisiaj i mam nadzieję, że nigdy mi nie przejdzie (śmiech)..


fot. Monika S. Jakubowska
- Grasz dla dwóch całkowicie różnych publiczności. Jak myślisz, jaki procent fanów Kultu ma świadomość twojego drugiego oblicza muzycznego? Kim czujesz się bardziej - instrumentalista jazzowym czy muzykiem Kultu?

- Myślę,że znikomy procent fanów Kultu ma świadomość “mojego drugiego oblicza”. Czuje się po prostu muzykiem - twórcą.

- Podobnie jak Tymon Tymański, nieustannie krążysz pomiędzy rockiem i yassem.

5 Syfon - Est-Ouest Festival, Die/Francja, 2003 J. Zdunek, Jacek Buhl,
dj Sky, Tomek Glazik (fot. Gilles Delimal)
Przed dwoma laty Tymon podzielił się ze mną następującą opinią: "... yass powstał w latach 90-tych gdzieś na pograniczu Bydgoszczy i Trójmiasta. Co prawda moi przyjaciele z kręgu dawnego Young Power - Włodzimierz Kiniorski i Antoni Gralak twierdzili, że wpadli na pomysł podobnej koncepcji wspólnej sceny muzycznej już wcześniej, właśnie myśląc o słowie „yass”. Nie mam powodu nie wierzyć Gralakowi i Kiniorowi. Faktem jest, że słuchając ich płyt i koncertów, mieliśmy świadomość, że są rodzajem alternatywy jazzu polskiego, który w latach 80-tych kojarzył nam się z gastronomią. 

Mózg 20 lat - Teatr Polski, Bydgoszcz, 2014 Jerzy Mazzoll, J. Zdunek, Joanna
 Duda, Mikołaj Trzaska, Joanna Charchan, Steven Buchanan, Marek
Pospieszalski, Tomek Glazik, Wojtek Mazolewski (fot. Krzysztof Szymanowski)
Nie był to ten jazz, który powstawał w Polsce w latach 60-tych czy 70-tych. Stracił „jaja” i publiczność, stał się zachowawczy i konserwatywny". Jak ty postrzegasz zjawisko yassu w polskiej rzeczywistości muzycznej?

- Dla mnie było to na tyle ciekawe, prawdziwe, świeże i kręcące, że jestem dzisiaj czynnym muzykiem. Po latach stagnacji i duszności powstało środowisko, które otworzyło “czaszki” wielu muzykom i nie tylko. Owoce tego zbieramy do dzisiaj i mam nadzieję, że nigdy nie przestaniemy zbierać…



- Wojciech Jachna - trąbka, Daniel Mackiewicz - piano, Patryk Węcławek - bas i Rafał Gorzycki - perkusja. Fani jazzu doskonale znają tych znakomitych instrumentalistów. Mógłbyś przybliżyć w kilku słowach muzyków Sing Sing Penelope tym, których jazz dotychczas nie pochłonął?

- Dobrzy instrumentaliści, ciekawi kompozytorzy i improwizatorzy oraz wspaniali ludzie.


- Spokój, przestrzeń, refleksyjność - tak określiło waszą muzykę jedno z pism jazzowych. Jak powstają takie klimaty i jak mają się one do dynamitu, jaki dominuje w muzyce Kultu? Jak radzisz sobie z tą muzyczną dwubiegunowością?

- Jak powstają? Zupełnie normalnie (śmiech). Od konkretnych tematów do długich improwizowanych faz. Od pojedynczych pomysłów do koncepcji całych płyt. Muzyka Sing Sing Penelope jest niemal totalnym przeciwieństwem piosenek Kultu, ale jedno i drugie to muzyka. Ta dwubiegunowość pozwala mi odpoczywać psychicznie od każdego z biegunów. Jedynym minusem tej sytuacji jest dzielenie czasu na dwa. Wymaga to dużej dyscypliny i odpowiedniej gospodarki czasem, a i tak nie zawsze udaje się to pogodzić czasowo.

- Inna opinia o Sing Sing Penelope szufladkuje was jako elektryczny jazz, doprawiony brzmieniami o post rockowej proweniencji i psychodelicznym transem. Jak ty sam określasz muzykę, którą tworzycie?

- Muzyka Sing Sing Penelope przez lata istnienia zespołu bardzo ewoluowała. Ta “szufladka”, którą podałeś odnosi się raczej do początków istnienia zespołu. Nie lubię etykiet w muzyce, ale gdybym miał określić muzykę, która powstawała na ostatnich wydawnictwach to nazwałbym to minimal yass (śmiech).


- Przed ośmiu laty podczas obchodów Roku Polskiego w Niemczech Sing Sing Penelope otrzymał wyróżnieni, dzięki któremu krótko potem wystąpiliście na zaproszenie Oxford University. Jesteś więc na Wyspach znany nie tylko jako muzyk Kultu. Jak zostaliście wówczas przyjęci i czy mieliście okazję spotkać polskich fanów jazzu?

- No i tu właśnie wychodzi minus dzielenia czasu na dwa… Nie grałem na tym koncercie z powodu koncertów z Kultem. Z opowiadań kolegów pamiętam, że koncert był słabo przygotowany technicznie, ale muzycznie był bardzo dobry. Przyjęcie było bardzo ciepłe.

- Na efekty tego występu nie trzeba było długo czekać. Londyńska rozgłośnia radiowa Last.fm typując najlepsze albumy z awangardową muzyką jazzową za rok 2005, umieściła wasz debiutancki album w pierwszej dziesiątce. Jak ten sukces przełożył się na popularność Sing Sing Penelope w jazzowym światku na Wyspach?

- Myślę, że przełożył się w znikomym stopniu.

- Wraz Sing Sing Penelope na zaproszenie Mariusza Adamiaka wystąpiłeś podczas prestiżowego Warsaw Sumer Jazz Days 2005. Pojawiły się tam wówczas takie tuzy światowego jazzu jak Bobby McFerrin, Chick Corea czy Marcus Miller. Nie był to zresztą jedyny wasz występ podczas imprezy odbywającej się pod tym szyldem. Czy były to wasze najważniejsze koncerty, czy zagraliście tez na innych wydarzeniach podobnej rangi? 

- Na pewno ważne są koncerty na imprezach tej rangi. Czy były to najważniejsze koncerty? Pod względem zdobywania nowych fanów na pewno tak. Innych względów nie widzę. Ja nie lubię zbytnio takich koncertów, gdyż zwykle dzieje się tam wszystko bardzo szybko i nie zawsze muzyka jest najważniejsza… Zespół grał jeszcze na kilku ważnych festiwalach.

fot. Monika S. Jakubowska
- Także w roku 2005 zespół Sing Sing Penelope wraz z Leszkiem Możdżerem, Simple Acoustic Trio Tomasza Stańko oraz Braćmi Oleś został uznany za jedną z tych formacji, które przyczyniły się do pokoleniowej zmiany na polskiej scenie jazzowej. Nasz jazz to od dziesięcioleci potęga światowa. Jak radzi sobie młode pokolenie polskich muzyków jazzowych na arenie międzynarodowej obecnie?

- Z tego co uda mi się nieraz wyczytać w prasie czy internecie wydaje mi się, że radzi sobie świetnie.

- Twoja współpraca z Kazikiem Staszewskim, to nie tylko Kult. Razem współtworzyliście także formację Buldog. Jak postrzegasz postać Kazika i jaką rolę odegrał on w twoim życiu artystycznym?

- Oprócz współpracy zawodowej również stosunkowo dużo czasu prywatnego spędzamy razem. Tak jakoś wyszło i bardzo się z tego cieszę, bo to super kolega (śmiech|). Że Kazik wielkim artystą jest, to zapewne każdy wie. Ja mogę dodać, że to wielki człowiek. Oczywiście ma swoje słabości jak każdy, ale darze go ogromnym szacunkiem i nic nie wskazuje na to, żeby to się zmieniło. Na pewno odegrał wielką role w moim życiu artystycznym. Najbardziej dziękuje mu za to, że w ważnym momencie życia pomógł mi uwierzyć w siebie.


fot. Monika S. Jakubowska
- Poza twoimi podstawowymi zespołami, grywasz także w kilku grupach bydgoskiej sceny improwizowanej: Spejs, Sami Szamani, Contemporary Noise Quintet, Glabulator. Miałeś także epizod w sesji nagraniowej dla projektu Kasia i Wojtek. Jak znajdujesz czas na to wszystko i czym jeszcze zamierzasz nas zaskoczyć?

- Od kiedy urodziła mi się druga córka, czasu mam coraz mniej. Również odległość z Warszawy, w której mieszkam z rodziną od kilku lat coraz bardziej utrudnia kontynuacje tworzenia nowych rzeczy z tymi zespołami. W sumie przez ostatnie miesiące tak naprawdę tylko z Glabulatorem prężnie działamy. Reaktywowaliśmy się po 7 latach przerwy i wszystko wskazuje na to, że czas przerw doszedł końca (śmiech). Wydaliśmy dwie płyty, mamy nagrany materiał na kolejną i pomysły na następne. Mam nadzieję, że będziemy grać coraz więcej koncertów, chociaż najbardziej zależy mi na kolejnych płytach.


- W 2010 roku ukazały się aż trzy płyty z Twoim udziałem: MTV Unplugged Kultu, Electrogride Sing Sing Penelope oraz Chrystus miasta zespołu Buldog. Jakie albumy przygotowujesz w najbliższym czasie i kiedy można Cię będzie zobaczyć w UK w wydaniu jazzowym?

- Jak już mówiłem produkujemy kolejną płytę Glabulatora, która powinna ukazać się jesienią. Zimą chcielibyśmy zagrać kilka koncertów. Może uda się zorganizować koncerty w UK. Wszystkie informacje związane z wydawnictwami i koncertami można znaleźć na naszym facebooku.

- Pamiętasz może jakieś szczególnie zabawne wydarzenie w historii twoich występów w grupie Kult?

- Pamiętam taką jedną szczególnie zabawną, ale nie opowiem, bo jest niecenzuralna (śmiech)

Zapraszam także do zapoznania się 
z kompletem pięciu KULT-owych rozmów:
Rozmowa pierwsza - Piotr Wieteska tutaj
Rozmowa trzecia - Janusz Zdunek tutaj
Rozmowa czwarta - Jan Staszewski tutaj
Rozmowa piąta - Kazik tutaj

poniedziałek, 22 września 2014

KULT-owe rozmowy - Rozmowa pierwsza: "Świat dalej będzie staczał się po równi pochyłej" - z managerem zespołu Kult Piotrem Wieteską rozmawia Sławek Orwat (Cooltura - Londyn)

- Czy Novelty Poland był na początku waszej wspólnej drogi artystycznym punktem wyjścia, czy też przeciwnie - powołując do życia Kult, postanowiliście wraz z Kazikiem Staszewskim pójść w zupełnie innym kierunku?

- Novelty Poland był reaktywowany po rozpadzie Polandu. Ja w Novelty Poland nie grałem :-) (o ile dobrze pamiętam to chyba Jeżyk tam grał).

- Co spowodowało twoje odejście z Kultu w roku 1986?

- Wspólnie z ówczesnym klawiszowcem Kultu (Jackiem Szymoniakiem) zdecydowaliśmy się zostać Świadkami Jehowy, a ponieważ byliśmy wówczas kawalerami nie obciążonymi obowiązkami rodzinnymi, to czas jakim dysponowaliśmy, postanowiliśmy przeznaczać na głoszenie o Królestwie Bożym, a nie na muzykowanie.

- Połączenie instrumentów klawiszowych i dętych plus zaangażowane społecznie teksty, czy zupełnie inny powód? Na czym twoim zdaniem polega fenomen ponad trzydziestoletniej, niesłabnącej popularności zespołu Kult?

- Bardzo dobre teksty – przede wszystkim te z pierwszej połowy istnienia Kultu, charakterystyczny styl Kultu (niespotykany również w muzyce światowej), charyzma Kazika, charakter pozamuzyczny kapeli, stabilny skład i różne afery, które co jakiś czas się pojawiają :-)

- Jako basista spędziłeś w Kulcie 4 lata. Za rok będziesz obchodził 20-lecie kierowania zespołem. Jak oceniasz oba te okresy i jak wytrzymałeś 9 lat bez Kultu?

- Te 4 lata grania w Kulcie wspominam miło. Granie w kapeli było spełnieniem moich marzeń, w dodatku ten okres był czymś więcej niż tylko granie kapeli – był w tym również parowątkowy przekaz (m in. światopoglądowy, nasz stosunek do polityki, mody młodzieżowej lub tzw. szołbiznesu). Po latach zacząłem tęsknić do grania. Dlatego powstał Buldog, w którym z pomocą kolegów mogłem się ponownie zrealizować artystycznie. Kiedy w 1995 roku rozpocząłem pracę managera Kultu był to już inny zespół – bardziej urockowiony, gitarowy. Jednak od tego czasu moja rola w Kulcie nie polega już na tworzeniu lub nagrywaniu muzyki :-)

- Kazik Staszewski, Jacek Szymański, Wojciech Jabłoński, Adam Swędera, Janusz Zdunek, Tomasz Glazik. Wszyscy wyżej wymienieni w jakimś stopniu byli wcześniej związani z Kultem. Czy Buldog miał być Twoją odpowiedzią na przerwanie działalności KNŻ?

- Nieee, Buldog nie miał nic wspólnego z działalnością KNŻ (lub jej brakiem). Skąd przyszło ci to do głowy ? :-) Buldog był po prostu zaspokojeniem potrzeb wyrazu artystycznego. Ten zespół nie powstał dlatego bo KNŻ się rozpadł :-)) Zresztą Kazik doszedł dopiero po 2 latach naszego muzykowania.


- Czy - cytując teksty Buldoga - głos "Wolnego Poety"* posiada dziś jeszcze moc, która oderwie od posad "na pozór porządnych, stawianych za wzór**... śmiesznych ludzi, obwieszonych gwiazdami*"? Czy przypadkiem po raz kolejny nie nadchodzi dla artystów czas na oczyszczenie Polski z zarozumiałych hipokrytów i pseudo autorytetów? 

- Ojej… Sądząc po frekwencjach na koncertach Buldoga to ten głos “Wolnego Poety” na pewno nie ma mocy, która oderwie od posad ludzi obwieszonych gwiazdami :-)) a odpowiadając bardziej poważnie to też uważam, że obecnie głos “Wolnego Poety” nie jest w stanie zburzyć żadnych posad. Chociaż biorąc pod uwagę w jakim kierunku zmierza kultura szeroko pojęta, mam nadzieję, że nastąpi w pewnym momencie przesyt tymi wszystkimi celebrytami i ogólną pustą miernotą… wtedy może nastąpiłby jakiś powszechny powrót do sztuki bardziej zaangażowanej. Ale jestem przekonany, że do tego nie dojdzie, ponieważ ten świat dalej będzie staczał się po równi pochyłej.


- Po odejściu Kazika z Buldoga jego teksty zastąpiliście wierszami Tuwima. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że obaj podobnie postrzegają rzeczywistość i że w kwestiach społecznych nic nie zmieniło się u nas od czasów przedwojennych?

- Tak, zgadzam się z tym.

- Pomimo plejady znakomitych autorów, jacy przewinęli się przez polską scenę rockową w ciągu ostatnich 30 lat,  chyba tylko Grzegorzowi Ciechowskiemu, Kasi Nosowskiej, Grabażowi i właśnie Kazikowi udało się przełożyć ambitny autorski repertuar na sukces medialny. W czym twoim zdaniem należy upatrywać przyczyn tego zjawiska?

- W dobrych tekstach, dobrych kompozycjach oraz aktywnej działalności koncertowej.

- Czy znany polityk Ministerstwa Spraw Zagranicznych Jerzy Pomianowski, którego tabla zostały wykorzystane na jednym z najlepszych albumów Kultu - Spokojnie, utożsamia się jeszcze z zespołem? Jego sylwetka na Wikipedii nie mówi o tym ani słowa.

- Nie wiem musiałbyś chyba jego się o to zapytać :-)

- W 2009 roku około 200 osobowa grupa mieszkańców Kłodzka zrywając plakaty, domagała się odwołania koncertu zespołu Kult podając kuriozalny powód, iż zespół gra muzykę alternatywną i psychodeliczną oraz że teksty utworów "Religia Wielkiego Babilonu" i "Post" obrażają ich uczucia religijne. Czy wspominasz więcej takich momentów, czy był to jednorazowy przypadek? 


Przed londyńskim koncertem Kultu w roku 2013 (fot. Monika S. Jakubowska)
- Nie pamiętam więcej takich przypadków, no może poza pozwaniem Kazika przez posła Szafrańca (chyba z ZChN)

- Czy Kult jest w stanie stworzyć jeszcze album, który dorówna popularnością takim krążkom jak Spokojnie, Mój Wydafca, czy Tata Kazika, czy nastawiacie się raczej na działalność koncertową?

- Absolutnie tak, być może najlepsza płyta Kultu jest jeszcze przed nami. Obecnie po dojściu Wojtka Jabłońskiego i Jarka Ważnego ten zespół zdecydowanie odżył uważam, że jest to bardzo kreatywny skład.


- Jesteś współautorem "Krwi Boga". Czy uważasz tę kompozycję za swój największy przebój, jaki stworzyłeś czy masz sentyment do zupełnie innego kawałka?

- “Krew Boga” muzycznie nie odzwierciedla dokładnie mojej osobowości. Zdecydowanie bardziej utożsamiam się z “Do generałów”, “Chrystusem Miasta”, “Piosenką Młodych Wioślarzy”, "Udana Transakcja" (Kult), "Wódka" (Kult), "Ostatnia Wojna" (Kult), "Elita" (Buldog) i "V Rozbiór Polski" (Buldog) lub “Konsumentem” – te utwory wyrażają mój świat muzyczny. A “Krew Boga” to taki wczesny The Cure :-)

- Czy w Polsce na waszych koncertach jest podobna atmosfera, czy jest coś, co wyróżnia londyńską publiczność?

- Wszędzie raczej jest podobnie, no może w skali 1-5 o ten 1 punkt w Londynie jest bardziej żywiołowo :-)) Szczególnie przy “Polsce” granej i śpiewanej w Londynie mam ciarki…


*   cytat z utworu "Do Generałów"
** cytat z utworu "Elita"

Zapraszam także do zapoznania się z kompletem pięciu KULT-owych rozmów:

Rozmowa druga - Tomek Glazik  tutaj
Rozmowa trzecia - Janusz Zdunek  tutaj
Rozmowa czwarta - Jan Staszewski  tutaj
Rozmowa piąta - Kazik tutaj

BUCH... jak gorąco (Pangea pażdziernik 2014)


fot. Monika S. Jakubowska
Tomasz Dariusz Antoni Likus urodził się 9-go października 1970 roku w Trzebini. Ksywa "Dziki" wzięła się od nazwiska... Likus – Dzikus... aż w końcu przylgnęła do niego na stałe. W latach 1988 - 1992 występował w punkowo-industrialnym zespole GÓWNO ПРАВДА, a w 1991 - 1993 współtworzył nowofalową formację JOY VISION OF TRIANA. Przez rok był wokalistą grupy TOXIC MOON. Pełnił też rolę managera w zespole Śfider Anyy, który zagrał jako support podczas pierwszego, historycznego koncertu Kultu w Londynie w roku 2003. Tomek był także współzałożycielem oraz pełnił rolę vice-prezesa Stowarzyszenia Promocji Sztuki KONAR (Kapitalny Odłam Naturalnej Anarchii Rzeczywistości), która zajmowała się cyklicznym organizowaniem wystaw i koncertów. Muzyką nasiąkał od wczesnego dzieciństwa. Z sentymentem wspomina stary szpulowy magnetofon ZK 145, z którego po raz pierwszy usłyszał nieśmiertelne kawałki Pink Floyd, The Beatles, The Rolling Stones i naszego Perfectu. Idee anarchistyczne zrodziły się w jego głowie dość wcześnie i pomimo, iż stopniowo zaczęły odchodzić na boczny tor, dziś nie zaprzecza, że gdy przygląda się nieudolności i chciwości polityków oraz dostrzega masę debilizmów, jakie na co dzień go otaczają, młodzieńcze ideały często się w nim budzą ze zdwojoną siłą.

Rozdział 1


Istniała w latach 1988 - 1992. Ideę powstania grupy Dziki określa jednym zdaniem: "Zamiast walczyć między sobą, staraliśmy się poprzez teksty oraz ostrą muzykę wykrzyczeć problemy otaczającego nas świata." (litera A w słowie Prawda była znaczkiem "Anarchia", a samo słowo "Prawda" pisane po rosyjsku wzięło się od nazwy moskiewskiego dziennika). Byli młodzi i chcieli od życia wyrwać wszystko, co wydawało się wtedy niemożliwe. Nie myśleli o "zachodzie". Chcieli normalności, o której jedynie słyszeli, czyli mieć pracę, dostęp do kultury i żyć bez komunistycznej proradzieckiej ściemy, a przede wszystkim móc decydować o swoim losie. W początkowej fazie istnienia grupa reprezentowała nurt punk-rockowy. Z biegiem czasu ich muzyka stawała się coraz bardziej industrialna. Tekstowo i muzycznie byli samowystarczalni, ale od czasu do czasu wykorzystywali w swoich utworach również teksty Witkacego oraz Andrzeja Bursy. W projekcie GÓWNO ПРАВДА młodzi muzycy z różnych przyczyn i ograniczeń nie mogli jednak przedstawiać swoich "luźniejszych" pomysłów, do których nieustannie ich ciągnęło. Na bazie tych przemyśleń w konsekwencji powołali do życia muzycznie i tekstowo "pokrzywioną" formację o swojsko brzmiącej nazwie The Sisiors, która wydawała na świat tzw. piosenki niezaangażowane, których teksty nie nadawały się do żadnych oficjalnych publikacji.

fot. Monika S. Jakubowska
W skład zespołu GÓWNO ПРАВДА wchodzili:
Tomasz Likus vel Dziki - vocal
Krzysiek Żarski vel Żarówa - vocal
Grzegorz Stolarski vel Larski - gitara
Tomasz Walak vel Waluś - bass
Marcin Bylica vel Bułek - perkusja

KONAR, czyli Kapitalny Odłam Naturalnej Anarchii Rzeczywistości powstał po to, aby pełni pomysłów muzycy, mogli w sposób oficjalny organizować koncerty i wystawy zarówno młodym jak i bardziej doświadczonym twórcom. Konieczność założenia tej organizacji wyszła z potrzeby legalnej działalności. Ówczesne władze oświatowe na wszelkie sposoby tak utrudniały życie młodym ludziom z twórczym niepokojem w głowach, iż większość z nich kończyła - jak podkreśla Tomek - na ławeczkach w parkach, popijając tanie wina, bez możliwości pracy, rozwoju i jakiegolwiek planu na przyszłość. Była to typowa "choroba" małych polskich miasteczek, a KONAR stanowił inteligentnie opracowaną odpowiedź i swoiste antidotum na na ów stan rzeczy i organizacyjną niemoc.

Rozdział 2
Joy Vision Of Triana

Wizyta w Polisz Czart (fot. Monika S. Jakubowska)
Zespół działał w latach 1991 - 1993 i w przeciwieństwie do poprzedniej formacji Dzikiego, w roku 1992 zdążył jeszcze zarejestrować w rzeszowskim studio nagrań kilka bardzo udanych utworów, które jednak nigdy nie zostały zmiksowane, a taśma matka została w rękach gitarzysty, który odszedł z tego świata. Pomimo niedoskonałej jakości technicznej nagrań, w roku 2013 miała miejsce ich radiowa premiera na antenie Radia Verulam w St. Albans podczas programu Polisz Czart, którego Tomek Likus był gościem.

Kapela grała w składzie:
Tomasz Likus vel Dziki - vocal
Marcin Bylica vel Bułek - perkusja
Czesław Żak vel Wodzu - gitara
Marek Siegmund - gitara (zmarł w roku 2012)
Janusz Sołoma vel Samiec - bas (zmarł na scenie w 2011)
muzyka - zespół
teksty - Dziki i Rafal Celadyn vel Syfon Marcin Bylica vel Bułek oraz Jurek Wikla

Rozdział 3
Londyn, czyli czas spełnienia

Na Wyspach Dziki pojawił się w Sylwestra 1999 i był to w stu procentach przyjazd zaplanowany. Rok 2000 Tomek Likus powitał w ówczesnym barze Lorka na Stoke Newington. Zawsze chciał zamieszkać w jednej ze światowych stolic muzyki. W planie był ponoć nawet New York, ale Londyn ma dla Polaka tę niezaprzeczalną zaletę, że leci się z niego do domu krócej, niż jedzie pociągiem z Krakowa do Warszawy. Dziki z góry założył, że będzie mieszkał na squacie, nie wiedząc do końca, co to jest squat. To szczególne miejsce zbliżyło go do muzyki spod szyldu psytrance & progressive. Szybko też poznał, czym są tak zwane nielegalne imprezy. Z początku nie mieściło mu się to w głowie, jak można zebrać dwa tysiące osób, na trwającej przez trzy dni imprezie, na której grają światowej sławy DJ-e i mimo, że wydarzenie nie istnieje na żadnej oficjalnej liście koncertów, nikomu ono nie przeszkadza! Dzięki pochodzącej z Trójmiasta, grupie Pangea z DJ Piranha na czele Tomek poznał wywodzącą się z muzyki goa, odmianę psychedelic trance, zaliczając takie festiwale jak Sonica we Włoszech oraz Boom w Portugalii. W pewnym momencie Dziki uznał, że nie powinien dalej "stać w miejscu", bo życie - jak sam mówi - jest zbyt krótkie, by zbyt długie przestoje marnowały uciekające chwile. Bardzo intensywnie pracował, poznawał nowych ludzi i miejscowe obyczaje, aż któregoś dnia postanowił, że sprowadzi do Londynu... Kult.

Rozdział 4
23 marca 2003 - Kult, czyli... oblężenie

fot. Monika S. Jakubowska

Któregoś dnia po pracy, siedząc nad kanałem przy Kingsland Rd, Dziki wraz ze swoim kumplem Zackiem wpadli na pomysł zorganizowania koncertu KULT-u w Londynie i... jak postanowili, tak też zrobili. Były to czasy, w których aby zagraniczna grupa zagrała na terenie UK, wymagane było jednodniowe pozwolenia na pracę wydane przez tutejszy home office. Wysłane faxem dokumenty z pozwoleniami dotarły na granicę, gdzie Kult już czekał. Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale w tamtych czasach, gdyby choć w małym stopniu coś nie "zagrało" muzycy nie zostaliby wpuszczeni na teren Wielkiej Brytanii! Koncert Kultu z 23 marca 2003 w nieistniejącej już Astorii okazał się - jak z perspektywy czasu ocenia Tomek - paradoksalnie najlepszym koncertem, jaki kiedykolwiek udało mu się zorganizować. Bilety wyprzedane zostały na dwa tygodnie przed wydarzeniem, a ich wartość u "koników" dochodziła nawet do 120 funtów! Pomimo tak kosmicznych cen, ludzie i tak je kupowali, a ponad 800 osób i tak zostało przed klubem bez biletów! Odbyły się nawet małe zamieszki, a policja zamknęła część Charring Cross Rd. Pierwszy koncert zespołu Kult w UK został zarejestrowany i znajduje się w archiwum firmy BUCH. Jak dotychczas nie został nigdy opublikowany.

Rozdział 5
BUCH... jak gorąco

autor projektu : Krzysztof Grabowski (Dezerter)
Jednoosobowa firma Buch narodziła się w Londynie wraz z pierwszym koncertem Kultu, czyli 23-go marca 2003. Nazwa powstała już we wrześniu 2002 roku na Hackney w mieszkaniu Zacka na Greenwood Road. Zakład Koncertowy Buch International Promoters na przestrzeni 10 lat zorganizował około 200 koncertów i imprez w UK, Irlandii oraz Holandii z czego 90% przypadło na Londyn. Firma wynajmuje czasem niezbędnych do zorganizowania eventu podwykonawców. Bywały lepsze i gorsze chwile w działalności BUCH IP. Niezależnie jednak od sytuacji ekonomicznej, Tomek szczerze przyznaje: "spełniam się robiąc w życiu to, co daje mi satysfakcję, choć łatwo nie jest. Jest to bardzo stresująca praca."


z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim (fot. Monika S. Jakubowska)
Przez 10 lat działalności, na koncertach BUCH-a zagrali: Kult, KNŻ, Buldog, Pidżama Porno, T. Love, KSU, Dezerter, Wilki, Renata Przemyk, Perfect, Habakuk, Tomek Lipiński, Tilt, Gaba Kulka, Raz Dwa Trzy, Czesław Śpiewa, Hey, Luxtopreda, Maria Peszek, Maryla Rodowicz, Closterkeller, Lech Janerka, Pogodno, Homo Twist, Maciek Maleńczuk, Myslovitz, Voo Voo, Kayah, Kinior+Makaruk Carbido (przedstawienie „Stolik”). Były tez dwa koncerty hip hopowe oraz kabaret Neonówka (produkcja przedstawienia na potrzeby DVD). Do BUCH-a zgłasza się ogromna ilość zespołów i artystów z propozycjami występu w Londynie.

Nie wszyscy jednak mieszczą się w "ramkach", jakie sobie założyła agencja na początku swojego istnienia. BUCH nie zorganizuje koncertów disco polo czy miałkich popowych artystów/celebrytów – z całym szacunkiem dla wszystkich tworzących muzykę.


Rozmowa przed radiowym spotkaniem ze słuchaczami Polisz Czart
W dziesięcioletniej historii firmy miały miejsce także imprezy cykliczne pt. "Antyparty", na których występowały kapele/Dj-e oraz odbywały się wystawy fotograficzne takich artystów jak Damian Chrobak czy Michał Olgierd Konstantynowicz i wielu innych. BUCH promował także zespól Poise Rite i był współproducentem teledysków tej kapeli, które reżyserował Marek Kremer. Przy produkcjach video firma współpracowała m.in. z Marcinem Juziukiem Cinosem, Markiem Hidi Kremerem, Piotrkiem Dobroniakiem, Darkiem Sztorcem, Damianem Chrobakiem, Agnieszką i Piotrkiem Apolinarskim. Przynajmniej raz do roku BUCH IP stara się zapraszać zespół/artystę, który nigdy wcześniej w UK nie występował.

BUCH IP zorganizował też coś w rodzaju przeglądu zespołów. 18. czerwca 2006 roku w Klubie Orła Białego na Balham odbył się pierwszy Przegląd Zespołów Muzycznych i Twórców oraz wystawa fotograficzna Damiana Chrobaka i Chrisa Nico. Imprezę poprowadził performer Paweł "Konjo" Konnak (kiedyś Lalamido). Warunkiem uczestnictwa było polskie pochodzenie przynajmniej jednego członka każdego zespołu. Zgłosiły się kapele: Non Profit, NIMH i The Socalites. Było jury, a na finał zagrał Tomek Lipiński solo. Każda kapela na swój sposób wygrała i zagrała jako support w kolejności przed Dezerterem, Hey-em i Kultem. Najlepszej z nich – polsko-afrykańskiej The Socalites BUCH IP wydał album demo w ilości 2000 sztuk. Płyta - jak dotąd - jest pierwszym i jedynym oficjalnym wydawnictwem Buch Records.

Suplement
Jedyny taki Dzień Kobiet


Przypadający rokrocznie na dzień 8. marca tradycyjny Dzień Kobiet, to wbrew opinii ostatnich kilku dziesięcioleci, święto stare jak europejska cywilizacja i nie jest prawdą, jakoby jego zaistnienie musiało być kojarzone jedynie z walką o charakterze społecznym. Zanim bowiem kobiety przed ponad stu laty słusznie upomniały się o swoje prawa, w starożytnym Rzymie w pierwszych dniach marca, który - dla przypomnienia - był w tamtych czasach pierwszym miesiącem kalendarzowego roku, mężowie mieli zwyczaj hojnego obdarowywania swoich żon licznymi prezentami, a także spełniania ich najbardziej wyszukanych zachcianek. Świętowanie to nosiło nazwę Matronalia i - jak dowodzą badacze starożytności - nie tylko nie było ono przez ówczesne kobiety na swoich facetach w najmniejszym stopniu wymuszone, a wręcz przeciwnie, stanowiło z pietyzmem przygotowywane radosne okazanie należnego im szacunku.

fot. Damian Chrobak

Tegoroczne obchody Dnia Kobiet w Londynie - podobnie jak rzymskie Matronalia - również nie zostały na ich organizatorze przez piękniejszą część polskiej emigracji w najmniejszym stopniu wymuszone, a prezent, jaki panie otrzymały w tym roku od firmy BUCH z okazji ich Święta nie tylko zaskoczył swoim rozmachem, ale przede wszystkim pomysłowością. W sobotę 8 marca 2014 w londyńskim The Forum odbył się koncert, którego rozmiary już od momentu pojawienia się w Internecie pierwszej o nim wzmianki zelektryzowały nie tylko Polaków mieszkających na Wyspach, ale i tych, którzy aby to wyjątkowe widowisko przeżyć, zmuszeni byli do brytyjskiej stolicy dojechać lub dolecieć z bardzo odległych miejscowości.


fot. Sławek Orwat (opracowanie Monika S. Jakubowska)
Obok mieszkańców Anglii na ten unikalny koncert przybyli także Polacy z Glasgow, Aberdeen, Edynburga, Hamburga, Rotterdamu, a nawet Oslo.

Koncert rozpoczął się o 19:00 występem Kasi Nosowskiej. Po trwającej 15 minut przerwie na scenie pojawiła się Maria Peszek, której występ stanowił tym większą gratkę dla miłośników jej talentu, iż była to ostatnia możliwość obejrzenia tej wokalistki na żywo przed zapowiadaną dłuższą przerwą w koncertowaniu. Ostatnim z trzech muzycznych prezentów od BUCH IP z okazji Dnia Kobiet był występ Moniki Brodki, która to pięciogodzinne widowisko zakończyła, a niżej podpisany miał przyjemność je poprowadzić oraz wręczyć trzem damom polskiej piosenki tradycyjne goździki i... rajstopy.

Sławek Orwat



Polska Dziesiątka 
wg "Dzikiego"

Dezerter - Szara Rzeczywistość
Houk - Natural Way
Siekiera - Bez końca 
Brygada Kryzys - Centrala
Izrael - See I & I
Oddział Zamknięty - Ich marzenia
Pidżama Porno - Styropian
Pudelsi - Pudel z Gwadelupy
Kult - Arahja
Marek Grechuta - Korowód


Wywiad z Tomkiem  można przeczytać tutaj