środa, 30 marca 2016

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 87 - Cztery dni w Edynburgu II

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj  Część 45 tutaj Część 46 tutaj  Część 47 tutaj Część 48 tutaj  Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj  Część 54 tutaj Część 55 tutaj Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj  Część 61 tutaj Część 62 tutaj  Część 63 tutaj  Część 64 tutaj Część 65   tutaj, Część 66 tutaj Część 67 tutaj Część 68 tutaj Część 69 tutaj  Część 70 tutaj  Część 71 tuta Część 72 tutaj Część 73 tutaj Część 74 tutaj  Część 75 tutaCzęść 76 tutaj Część 77 tutaj Część 78 tutaj  Część 79 tutaj  Część 80 tutaj Część 81 tutaj Część 82 tutaj  Część 83 tutaj Część 84 tutaj Część 84 tutaj  Część 85 tutaj


W domu pani Elas. Stoją Piotr obejmujący żonę Teresę, Wiesiu Śliwiński oraz Marek
Karewicz i ja siedzący w sofie w Biuro Office
Kulminacja edynburskich uroczystości miała mieć miejsce w niedzielny wieczór w Hotelu George przy Melville Street 23. Tu odbyła się uroczysta ceremonia wręczenia nagród pierwszej edycji Konkursu Wybitny Polak w Szkocji z naszym, polskim udziałem. Byliśmy dumni z faktu, że to właśnie nas wybrała Kinga do tak prestiżowej dla Polaków mieszkających w Szkocji ceremonii, że dzieła Marka Karewicza poprzez ich wystawienie mogły upiększać pomieszczenia, w których odbywały się omawiane uroczystości. Że Marek i nasze skromne osoba mogły, choć nie pretendowaliśmy do konkursowych nagród pozostawić pozytywny ślad na szkockiej ziemi, - A jednak Polak potrafi.

Edynburg. Niedziela 22 czerwca 2014

Maryla i ja przed słynną edynburską katedrą Giles
Jeden z wielu pomników w Edynburgu
Do południa, po śniadaniu, poszliśmy z Marylą i Wiesiem na spacer po mieście. Marka zostawiliśmy gospodarzom (Teresce i Piotrowi) na retrospektywne wspomnienia o latach sześćdziesiątych, kiedy wszyscy byli zdrowi, piękni i młodzi. Maryla odwiedziła w lutym tego roku Kingę już zamieszkałą w Edynburgu. Będąc tydzień w tym mieście miała więcej czasu na zwiedzanie szkockiej stolicy, dlatego jednomyślnie potraktowaliśmy ją z Wiesiem jako naszego przewodnika. Zresztą nie pomyliliśmy się, jak wytrawny miejski globtroter, służyła nam wieloma informacjami przed znamienitymi historycznie postaciami na pomnikach, budynkami czy ulicami. Doszliśmy do najwyższego punktu w mieście gdzie mieści się słynny edynburski zamek. Zamek jest jedną z najpotężniejszych i najstarszych fortec w Wielkiej Brytanii. Jest nie tylko symbolem miasta Edynburg ale całej Szkocji. Forteca znajduje się na szczycie monumentalnego, skalistego wzniesienia (120 metrów n.p.m.) w samym centrum miasta. Zamek jest jedną z niewielu obecnych twierdz, które posiadają swój własny garnizon wojskowy. Dzisiaj używany głównie podczas ceremonii oraz oficjalnych parad szkockiego wojska. Schodząc z powrotem w dół miasta do jego centrum handlowego, zwiedziliśmy Muzeum Whisky. Mieliśmy okazję nie tylko zobaczyć produkcję, technologiczny proces szkockiego samogonu ale szczególną atrakcją było zobaczenie w wystawowych witrynach setek rodzajów, gatunków, szklanych opakowań (butelki) najbardziej rozmownej wody na świecie, która dla Szkocji jest synonimem tego państwa. Kiedy mówimy „whisky” myślimy „Szkocja”, kiedy „Szkocja” myślimy „whisky”.


Przed katedrą Giles
Przed wejściem do Hotelu George w Edynburgu
Po poobiedniej sjeście i lekkim podwieczorku oczekiwaliśmy na samochód, który miał nas podwieźć do Hotelu George. Organizatorzy doświadczeni wczorajszym, przykrym dla Marka Karewicza i dla nas incydencie przemieszczania się po mieście jak i w samym (niewygodne schody) Domu Polskim, zabezpieczyli nam właściwy pojazd. Punktualnie kwadrans przed 19.00 podjechał duży, przestrzenny czarny mercedes i podwiózł naszą czwórkę pod same drzwi wejściowe Hotelu George. Sam front budynku to wypisana historia Edynburga, Szkocji. Pokonując wejściowe drzwi rzuca się w oczy ogromny hol z recepcją, w którym sufit wsparty był na wielu kolumnach kształtem przypominających starożytną Grecję, a w nim wielu ludzi skupiających się w grupach, podgrupach, a między nimi krzątają się kelnerzy trzymający w ręku tace, na których stoją napełnione szampanem wysokie kielichy i rozdają je gościom.

Sala restauracyjna Hotelu George, to tu miał miejsce „uroczysty obiad” i finał konkursu „Wybitny Polak”
Średniowieczna wieżyczka zamku w Edynburgu
Była to chwila integrująca zaproszonych przed wejściem do restauracyjnego pomieszczenia. Wśród przybyłych gości, poza białą rasą, wyróżniali się hindusi, czarni, Arabowie, naturalni Szkoci (niektórzy w swoich tradycyjnych strojach – spódniczki) oraz Polacy. Można zauważyć było również rasę żółtą. Prawdziwa wieża Babel. Było też sporo polsko/szkockich małżeństw. Szampańska konsumpcja trwała blisko 30/35 minut po czym przenieśliśmy się wszyscy do restauracji. Zasiedliśmy przy dużym, okrągłym stole w liczbie dziesięciu osób. Wśród nas zasiedli Polacy z Edynburga, Aberdeen, Glasgow. Najpierw podano do stołu obiad w miniaturowych ratach, to znaczy podano na gorąco pieczywo z cieknącym tłuszczem (bułka w kształcie naszej kajzerki), po czym kelnerzy wymienili opróżnione talerze na danie - ziemniaki puree z płatami łososia w pomidorowym przecierze, deser w postaci (wielkości foremki dla dzieci do zabawy w piasku) babki polanej sosem czekoladowym, następnie był smażony w maśle banan z dwoma gałkami lodów o smaku waniliowym a na koniec do wyboru herbata lub kawa.

Uroczyste otwarcie obiadu w Hotelu George. Po lewej Kinga Plich
Na stole stały napełnione kielichy białym i czerwonym winem oraz dużo chłodnej, mineralnej wody. Byliśmy zaskoczeni przez organizatorów zapowiadanym terminem - uroczysty obiad. Spotkanie w języku angielskim otworzyła i poprowadziła Kinga Plich – President of Pangea Network Scotland oraz Grzegorz Fryc – President of Pangea Network USA. Po powitaniu wszystkich, przedstawili VIP-ów uroczystego obiadu, pana Dariusza Adlera, generalnego konsula RP w Edynburgu, Bailie Robert Aldridge przedstawiciel miasta Edynburg, Michała Lipińskiego dyrektora Teraz Polska, Rita Cosby dziennikarkę, autorkę książki Cichy bohater oraz artystę fotografika z Polski, pana Marka Karewicza. Po przeczytaniu jego nazwiska rozległy się szczególna brawa. Po krótkich przemówieniach notabli przystąpiono do odczytania wyników konkursu Wybitny Polak w Szkocji. Każdy laureat (nie będę wymieniał nazwisk) w danej kategorii (Biznes, Kultura, Nauka, Osobowość, Młody Polak) po otrzymaniu nagrody miał swoje 5 minut do powiedzenia (wszyscy rozmówcy używali języka angielskiego).

Rita Cosby w Polsce po prawej czarno białe FOTO ojca Rity, Ryśka Kossobudzkiego w mundurku harcerskim
Kiedy Markowi udzielono głos, swoją słowną sekwencję rozpoczął od aluzji, która uporządkowała atmosferę, - Kiedy rok temu Polacy zapraszali mnie bym przyjechał do Edynburga, myślałem, że jadę do Polaków. Okazało się, że się myliłem. Kiedy głos zabrała Rita Cosby było wiadomo, że jej wystąpienie w całości poświęcone będzie jej ojcu, panu Ryszardowi Kossobudzkiemu, cichemu bohaterowi Powstania Warszawskiego. Podczas jej opowieści na tle utworu Warszawskie dzieci na ekranie ukazywały się zdjęcia młodego Ryśka jeszcze ze szkolnych czasów, w harcerskim mundurku, niektóre z okresu powstania z opaską biało czerwoną na ręku z napisem „AK”, w mundurze żołnierza z Armii Andersa i wiele innych z tamtego okresu. Nagle na ekranie ukazało się zdjęcie Ryszarda z Ritą w gabinecie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego gdzie pan Prezydent wręcza wykonany mu na tę okoliczność specjalny gadżet formatu A4 z rekwizytami powstańczymi a pan Ryszard Kossobudzki trzyma w ręku wcześniej mu wręczone przez Prezydenta w przepięknym etui, Odznaczenie Powstańcze z kotwicą symbolizującą literkę „P”.

Rita ze swoim partnerem z książką w ręku trzymają oryginał „Quiet Hero” (Cichy bophater).
To on poprowadził charytatywną aukcję
Pani Rita podzieliła się jeszcze szczególnym wspomnieniem podczas wizyty w Warszawie. Kiedy zwiedzali warszawską Starówkę ojciec Rity rozpoznał na ulicy jeden z włazów do kanału, którym we wrześniu 1944 roku przeprowadzał do śródmieścia jeden z powstańczych oddziałów. Kazał sobie otworzyć i przy przyglądających się przechodniach, zwykłych gapiach pozwolił sobie wejść włazem do kanału. Mocno wzruszyła słuchających ta opowieść. Uważam, że Rita Cosby dzięki swojej książce jest dziś najwspanialszym ambasadorem pamięci Powstania Warszawskiego i Polski w świecie. - Miałam okazję przepytywać gwiazdy, wielu światowych przywódców i innych znakomitości, jednak moim najwspanialszym i najważniejszym rozmówcą był mój ojciec – tak zaskakująco wypowiedziała się amerykańska dziennikarka, która 65 lat po wojnie, ze zdumieniem odkryła przeszłość swojego ojca, Polaka, bohatera Powstania Warszawskiego.

Ta pani w białym, Polka z Aberdeen wygrała na aukcji mój „Tomaszowski Tryptyk”. Obok
Marek Karewicz i Wiesław Śliwiński w restauracji Hotelu George
logo niedźwiedzia WOJTKA
Teraz odbyła się najpiękniejsza chwila edynburskiego spotkania. Rozpoczęła się aukcja różnych przedmiotów, gadżetów podarowanych przez postronnych ludzi, gdzie ja dorzuciłem swój Tomaszowski Tryptyk a Marek Karewicz swój album This Is Jazz oraz jeden ze swoich, wystawowych fotogramów, czarno białą postać Milesa Daviesa w ekwilibrystycznej pozycji w swoim słynnym kapeluszu, z ręką w górze ponad głową, trzymający trąbkę podczas warszawskiego Jazz Jamboree. Wszystkie licytowane przedmioty finalnie zamykały się w granicach 40/60 funtów, jedynie album This Is Jazz przekroczyła sumę 80 funtów. Mój tryptyk (za 40 funtów) wygrała kobieta, Polka z Aberdeen siedząca przy naszym stoliku.

Model, projekt pomnika jaki ma stanąć w edynburskim parku
Na miejscu wpisałem jej dedykację. Prawdziwa bitwa, walka rozgorzała przy ostatniej, aukcyjnej pozycji. Fotogram Milesa Daviesa. Finalnie walczyło zaciekle o Milesa Daviesa dwóch szkockich businessmanów w spódniczkach. Zwycięzca (650 funtów) po wygraniu miał w oczach łzy. Szczęśliwiec podszedł z fotogramem do Karewicza i łamaną polszczyzna (żonę miał Polkę) wypowiedział, - Panie Marku jaki jestem wdzięczny sobie, że kolegę przebiłem, proszę mi wpisać dedykacje. Miles Davies jest moim ulubionym muzykiem. Okazało się, że walczący o fotogram drugi Szkot, wcześniej wygrał książkę This Is Jazz. Również podszedł do Marka i wzruszony, przeglądając fotografie poprosił o dedykację wypowiadając słowa, - To moi ukochani.

Ryszard Kossobudzki (Richard Cosby) z córką Ritą
Jeszcze jedna bardzo ważna zbiórka pieniędzy w odbywającej się aukcji miała piękne przeznaczenie – budowa w parku edynburskim pomnika niedźwiedzia WOJTKA, którego model stał w restauracyjnej sali na honorowym, podwyższonym miejscu. Wszyscy uczestnicy obiadu mogli ten projekt obejrzeć, jak to się mówi dotknąć. Kim był niedźwiedź Wojtek? To „żołnierz” Armii Andersa, który od Iranu przeszedł cały szlak bojowy do Europy. Oswojony z człowiekiem, zasłynął w słynnej bitwie pod Monte Cassino, podając żołnierzom amunicję artyleryjską. Awansowany został do stopnia kaprala. Idąc dalej z wojskiem Andersa, dotarł na Wyspy Brytyjskie.

Pożegnanie z Goest House, Maryla Tejchman i Teresa Elas w głębi jej mąż Piotr
Tu, dla jego bezpieczeństwa oddano Go do ZOO, gdzie odwiedzany przez żołnierzy przyjaciół i turystów z całego świata, dożył do roku 1963. Na zakończenie uroczystego obiadu odbył się koncert Simon Thacker’a i Justyny Jabłońskiej. Około 24.00 odwieziono nas do domu pani Teresy Elas, która z kolacją nas oczekiwała. – Czekam na was z kolacją bo wiem jak wyglądają „uroczyste obiady” na tego typu uroczystościach. Podniecą żołądki i człowiek wychodzi głodny po takim obiedzie. Niesamowita kobieta. Faktycznie miała rację, zjedliśmy na gorąco lekko strawne leczo, przekąszając kawałkiem ciasta i udaliśmy się do sypialni. – Jutro śniadanie o 10.00 – docierał do nas udających się do pokoi głos gospodyni.

Edynburg. Poniedziałek 23 czerwca 2014r

Rita Cosby ze swoim dziełem o powstaniu w dwóch wersjach językowych
Wstaliśmy jak zwykle późno, około 9.00 rano, wiedząc, że dzisiaj wszystko się już kończy a samolot z Glasgow mamy dopiero o 20.40 (21.40 polskiego czasu). Zresztą z panią Teresą tak się umówiliśmy. Pozostało nam tylko się spakować, co zaplanowaliśmy po śniadaniu. Śniadanie mieliśmy w pomieszczeniu pani Elas (Biuro Office), bo poza konsumpcją chcieliśmy z gospodarzami porozmawiać, podsumować swój pobyt, podziękować im za szczególną gościnność. Tak też się stało, w wyniku przyjacielskich rozmów otrzymaliśmy zaproszenie od gospodarzy na każdy inny termin, że zawsze dla nas znajdzie się wolne łóżko i wikt. Marek gospodarzom podarował swoją This Is Jazz a ja pozostawiłem im dwa filmy, które zabrałem z sobą, Marek Karewicz – Złoty Fryderyk w Tomaszowie i 75 urodziny Marka Karewicza w Tomaszowie. Po śniadaniu wyszliśmy na mały spacer do pobliskiego parku, by pooddychać świeżym powietrzem i pożegnać się ze Szkocją, z Edynburgiem.

Dom Polski. Maryla Tejchman z jednym z kombatantów, żołnierzem polskim Armii Andersa
Edynburska twierdza raz jeszcze
Na godzinę 17.00 umówieni byliśmy z kierowcą, który miał nas odwieź na lotnisko w Glasgow. Przy kolacji otrzymaliśmy od gospodyni przygotowane paczki z suchym prowiantem, - Na wypadek opóźnienia lotów, byście nie byli głodni proszę przyjmijcie te paczki. Na pewno się przydadzą. Samochód przyjechał punktualnie i po pożegnaniach z gospodarzami udaliśmy się na lotnisko w Glasgow. Tu, nieoczekiwanie dla nas, spotkaliśmy się z Kingą Plich, która znalazła się w terminalu lotniska (mniej więcej o tym czasie odprowadzała kogoś na samolot do Stanów) by nam podziękować za przybycie na imprezę i nas pożegnać. O czasie wsiedliśmy do samolotu i po edynburskiej przygodzie wylecieliśmy do Polski. Krótko po północy naszego czasu wylądowaliśmy na warszawskim Okęciu. Taryfą, Marylę zawieźliśmy do jej domu na Łucką a ja z Markiem i Wiesiem dotarłem na chatę na Nowolipki, do Karewicza. Nie jedząc kolacji, zmęczeni, pełni wrażeń poszliśmy spać. Rano udałem się na Dworzec Zachodni, skąd PKS-em udałem się do Tomaszowa Mazowieckiego. 

30 marca w toruńskim HRP Pamela odbędzie się koncert Daniel Payne Band oraz Hard Times uświetniający otwarcie wystawy: "KOBIETY O KOBIETACH - OPOWIEŚĆ SPISANA OBIEKTYWEM."

Natalia Bassak
W środę, 30.03.2016 roku, w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela odbędzie się koncert Daniel Payne Band oraz Hard Times uświetniający otwarcie wystawy: "KOBIETY O KOBIETACH - OPOWIEŚĆ SPISANA OBIEKTYWEM." Projekt ten jest wynikiem współpracy dwóch znakomitych fotografek - Agaty Jankowskiej i Anny Wojciulewicz wspartych przez wizażystkę Oliwię Godlewską. Na wystawie zaprezentowane zostaną sylwetki 12 Torunianek, które współtworzą lokalną scenę muzyczną. Do współpracy zostały zaproszone kobiety niezwykle uzdolnione i świadome drzemiących w nich możliwości, które dzięki realizacji swoich pasji osiągnęły sukces w dziedzinie sztuki. W projekcie udział biorą: Asia Czajkowska-Zoń, Dominika Skinder, Maja Lewicka, Sylwia Kwasiborska, Anna Kiermas, Natalia Bassak, Ilona Szumańska, Agnieszka Filipiak, Iwona Gulczyńska, Julia Widlińska, Wiktoria Gołuńska oraz Agnieszka Grajkowska - Wierzba. 
Agnieszka Filipiak
Julia Widlińska
Wernisaż uświetni koncert grupy Daniel Payne Band oraz Hard Times. Daniel Payne wokalista, gitarzysta, tekściarz i kompozytor w jednej osobie. Pochodzi z Teksasu. W swojej muzyce łączy country z przekonywującymi opowieściami w klimacie tego gatunku. Ma na swoim koncie 5 wydawnictw. Pierwszy album - "In the Fertile Gardens of Freedom" wydał w 2010 roku. Album ten został nazwany przez Jeffa Prince'a mianem "małego arcydzieła". Koncertem w Hard Rock Pubie Pamela będzie promował swój ostatni krążek - "Tales for Undesirables" (2015). Druga grupa, która wystąpi tego wieczoru to Hard Times. Trzej muzycy, którzy stworzyli ten projekt (Łukasz Wiśniewski, Piotr Grząślewicz oraz Marcin Hilarowicz) połączyli w nim miłość do folku i bluesa. Jak sami o sobie piszą: " grają trochę na smutno o miłości i trochę na wesoło o urokach życia". Wydarzenie rozpocznie się o godzinie 19-tej. Wstęp wolny. 

Już prawie 30 lat realizuję swoje chłopięce marzenia - z Tomkiem “Skayą” Skuzą - basistą i wokalistą grupy Quo Vadis rozmawia Sławek Orwat

fot. Piotr Szeremietjew
Piotrek Szeremietjew (fot. Sławek Orwat)
Hrabstwo Hertfordshire ma niezwykle ciekawą historię muzyczną. To tutaj narodził się zespół Deep Purple i to właśnie tu grupa Queen wystąpiła po raz ostatni wraz z Freddie Mercurym. W St. Albans powstał istniejący po dziś dzień ważny dla brytyjskiego rocka zespół The Zombies. W niedalekim Welwyn Garden City urodził się Mick Taylor z The Rolling Stones, a w studencko-robotniczym Hatfield przyszedł na świat Christopher Scott Stevens znany bardziej jako Sal Solo - lider i wokalista popularnej w latach 80' grupy Classix Nouveaux. 19 marca w St. Albans - mieście, w którym ponad cztery lata temu powołałem do życia popularną w kilkudziesięciu miejscowościach półkuli północnej audycję i zarazem Listę Przebojów Polisz Czart wystąpiła legenda polskiego metalu lat 90' - zespół Quo Vadis. Koncert ten miał dla mnie znaczenie potrójnie ważne. Po pierwsze miałem zobaczyć muzyków ze Szczecina na żywo po raz pierwszy, po drugie miał to być pierwszy oficjalny polski koncert rockowy w tym mieście i wreszcie po trzecie - gig ten współorganizował mój wieloletni dobry kumpel Piotrek Szeremietjew, któremu niniejszym dziękuję za zaproszenie i jednocześnie gratuluję owocnego podjęcia wysiłku. W St. Albans bowiem z uwagi na szczególną politykę pubów i klubów niezwykle trudno jest "wbić się" z jednorazowym koncertem. Problem zorganizowania tu polskiego koncertu nie leży jednak wyłącznie w tym, że lokale są tu od lat obsadzone regularnie grającymi w nich brytyjskimi bandami.

Zespół Mariusza (w środku na gitarze) - współorganizatora koncertu wystąpił tego dnia jako support (fot. Sławek Orwat)
Kolejna trudność to żywnościowy profil większości z nich skierowany do zamożnych mieszkańców miasteczka, przez co właścicielom tutejszych lokali trudno jest zrezygnować choćby z jednego wieczoru, aby nie stracić stałej od lat posh klienteli. St. Albans zamieszkane jest w ogromnej większości przez bardzo zamożnych Brytyjczyków, których lwia część pracuje w najbardziej prestiżowej dzielnicy Londynu zwanej City. Tuż po zakończonym znakomicie odebranym przez publikę koncercie poprosiłem o krótką rozmowę Tomka "Skayę" Skuzę - lidera, basistę i wokalistę oraz jedynego z czwórki muzyków, który pamięta z autopsji całą historię zespołu.

***

fot. Sławek Orwat
fot. Sławek Orwat
- Nie będę ukrywał, że widziałem was dziś po raz pierwszy. Wszystko rozpoczęło się dla Quo Vadis pod koniec lat 80'. Jako jedyny człowiek z tamtego składu, jak dziś postrzegasz swój obecny zespół w odniesieniu do tej ekipy, z którą zaczynałeś?

- Widzę to w ten sposób, że zdecydowanie zyskaliśmy. Przemawia za tym i doświadczenie i to, że nie na jednej scenie już graliśmy. Nagraliśmy kilka płyt, byliśmy w różnych studiach i spotkaliśmy na przestrzeni tych lat wielu wspaniałych ludzi. Wszystko to daje mi pewne poczucie ciaglego poznawania, a każda płyta jest zamknięciem pewnego etapu i stąd też ciężko jest mi porównywać, która z nich jest lepsza... czwórka, czy np. piątka? Nie ma takiej opcji. Po prostu jesteśmy tu i teraz, a w chwili obecnej ten skład, który dziś mamy, jest dość mocno odmłodzony. Mamy dwóch muzyków, którzy grają z nami stosunkowo od niedawna. "Sajmon" na perkusji gra od dwóch lat, a od kilku miesięcy mamy brazylijskiego gitarzystę Iana Bemolatora. Jest to skład, który ma powera i potężną energię i jest to taki zastrzyk świeżej energii i świeżej krwi, że znowu mocno chce nam się chcieć, co doskonale widać na naszych koncertach.


fot. Piotr Szeremietjew
fot. Sławek Orwat
- Powstaliście w roku 1988. Rok później zagraliście na festiwalu w Jarocinie, który w waszej karierze zdarzył się potem jeszcze jeden raz. W pierwszej połowie lat 90' występowaliście dwukrotnie na Metalmanii, potem były 4 Przystanki Woodstock, ale po roku 2000 wasza pozycja na metalowym rynku niestety zachwiała się. Ciekawi mnie dlaczego tak się stało w obliczu tego, że wciąż jesteście świetnie brzmiącym i technicznie doskonałym zespołem, co było zdecydowanie dziś słychać. Jak wytłumaczysz fakt, że tak nagle zniknęliście z metalowego topu?

- Na to pytanie nie ma chyba dobrej odpowiedzi. Złożyły się na to być może pewne nasze decyzje sprzed 20 lat, co do chociażby wyboru wydawcy i tym samym co do wyboru naszej drogi muzycznej, które spowodowały, że stało się tak, jak się stało i oczywiście absolutnie nie ubolewamy nad tym, bo to nie jest tak, że trzeba otwierać sobie teraz żyły i biadolić, że... ech bo gdybym kiedyś zrobił coś tam inaczej, to wszystko mogłoby się też inaczej potoczyć. Pewnie tak by było, natomiast my cieszymy się tym, co jest teraz. Odpowiadając jednak na twoje pytanie, to powinniśmy wtedy zacząć śpiewać po angielsku i otworzyć się w ogóle w stronę zachodnią. To jest cały klucz do tego...


Osobista dedykacja... dzięki wielkie za Infernal Chaos (fot. Sławek Orwat)

fot. Sławek Orwat
 - ... gdzie jest dziś Behemoth czy Vader?

- Dokładnie i do tego gdzie jest dziś Decapitated i wszystkie te zespoły z dużo wyższej półki. Nasza pozycja z tamtego okresu wydawała się wówczas jakby niezmienna. Byliśmy wtedy na tyle młodzi, że wprawdzie o zachłyśnięciu się jakąś tam popularnością mówić raczej dziś nie można, ale my wtedy jednak sprzedawaliśmy po kilkadziesiąt tysięcy płyt, dzięki czemu wydawało nam się, że jest to stan niezmienny. Niestety, okazało się, że jest on bardzo zmienny i  kiedy później weszło to MTV, które w ogóle inaczej zaczęło ustawiać popularność zespołów i w taki sposób zaczęło ingerować, że może jeszcze przez moment metal i cała ostra muzyka była jeszcze popularna, ale potem - jak wiemy - zaczęto od tego odchodzić w stronę bardziej popowych rzeczy.

- Fajnie mi się na was patrzy, bo swoim image oraz zachowaniem na scenie przypominacie mi  wszystkie te fantastyczne kapele z przełomu lat 70' i 80'. Po bumie nu-metalowym image ostro brzmiących kapel uległ dość znaczącej zmianie. Ja mam wciąż jednak nieukrywany sentyment do tego modelu, który wy preferujecie. Od początku trzymasz się twardo swojego scenicznego image, czy też coś po drodze ulegało zmianie?


fot. Sławek Orwat
fot. Sławek Orwat
- Pewnie coś tam się zmieniało. Kiedyś miałem długie włosy, a od blisko 15 lat gram w soczewkach, Na pewno jednak tego nie reżyseruję. Jest to pełen spontan i tacy po prostu jesteśmy, a tych wszystkich elementów, jak np. to moje podnoszenie gitary, nie ćwiczę przed lustrem, tylko to jest tak, że podczas koncertu bawimy się tym autentycznie. Przede wszystkim to, co podoba mi się w zespole Quo Vadis, to fakt,  że jesteśmy grupą przyjaciół i że w ogóle lubimy być ze sobą. Każdy wyjazd jest dla nas przygodą a to, że wspólnie jesteśmy, bawimy się razem i występujemy, jest tylko jeszcze jednym fajnym dodatkiem do tego, że zwyczajnie lubimy ze sobą przebywać i to autentycznie nas trzyma. Za chwilę będzie już 30 lat!

 - Mimo, że nie jestem ortodoksyjnym heavy metalowcem, tutejszy światek ostrego łojenia nie jest mi obcy. Trzykrotnie robiłem WOŚP, uczestniczyłem też w dużej ilości koncertów sceny metalowej Luton z kultowym CerberFest na czele. Znam też nie do końca jeszcze odkrytą polską scenę undergroundu londyńskiego i okołolondyńskiego, gdzie brylują takie kapele jak Metasoma, Avenford, Megatona z Jarkiem Kopałą - gitarzystą popularnego w latach 90' Hammera, Transparent Human Creatures, Beauty For Ashes, Bright Color Vision czy nieistniejący już LynchPyn. 


fot. Sławek Orwat
Z tej obserwacji wypływa też mój subiektyny pogląd. Demony metalowej sceny prywatnie są najczęściej bardzo ciepłymi i ogromnie wrażliwymi ludźmi, przykładnymi ojcami, mężami itd. Ja w ogóle znakomicie się czuję w towarzystwie metalowców, którzy przez wielu nie pojawiających się na koncertach tego gatunku ludzi, jakże często poprzez sceniczny image bezpodstawnie uznawani są za ludzi agresywnych czy wręcz niebezpiecznych (śmiech). Jak w tej podwójnej rzeczywistości ty się odnajdujesz? Doświadczasz tego, o czym mówię także na swoim przykładzie?


Na koncercie pojawiła się także Gwiazda Polisz Czart - Jarek "Jaruś" Gorewicz, który najlepsze ma dopiero przed sobą

fot. Sławek Orwat
- Tak i mam nawet taką własną obserwację, że jest to w ogóle dla mnie jakiś sposób na życie i na złapanie równowagi. Nie ukrywajmy... mamy przecież rodziny i pracujemy zawodowo, więc musi gdzieś być to miejsce, gdzie stajesz się kimś innym. I teraz jest tak: jeśli będziesz tylko demonem, to za chwile może przyjść problem z alkoholem, z jakimiś używkami, bądź też niehigienicznym trybem życia, co przecież nie jest dobre. Jeśli znów tylko pracujesz i gonisz w tym zwariowanym świecie, to w pewnym momencie będziesz siedział przed telewizorem, zmieniał kanały i zapuszczał brzuch. Ja osobiście tego problemu nie odczuwam, bo to, że na scenie staję się kimś innym, to ja tego nie gram. To też jestem ja, tylko robię wtedy takie rzeczy, jak np. to, że noszę specjalne soczewki itd., których pracującemu Tomaszowi nie wypada robić (śmiech).

- Czy te soczewki, jakich używasz podczas występu to jakieś szczególnie drogie i trudne do zdobycia gadżety?

 
Wojtek "Zombie" Dunaj ex perkusista brytyjskiej Arniki, która zagrała na WOŚP 2011 w Luton (fot. Piotr Szeremietjew)


fot. Sławek Orwat
- Nie.

- Widzisz w nich prawidłowo?

- Owszem, widzę w nich normalnie. Jest jednak takie minimalne wrażenie spoglądania przez dziurkę od klucza, ale przyzwyczaiłem się już do tego. Nie jest to jakieś super drastyczne, ale jednak minimalny dyskomfort jest. I tak zresztą noszę okulary, więc optycznie są to normalne soczewki korekcyjne, dzięki którym wszystko świetnie widzę. Często nawet zapominam o tym, że mam je założone i kiedy z kimś rozmawiam jak choćby teraz z tobą, to domyślam się, że dla tej osoby może to być też pewien dyskomfort. Na scenie na szczęście wszystko jest OK.

Wojtek "Zombie" Dunaj (ex Arnika), ja, Robert Jaracz - wielki fan metalu i Marcin Kielar (Thetragon)
- Jak postrzegasz obecną scenę metalową w Polsce? Nie będę chyba odkrywczy, jeśli powiem, że na przestrzeni ostatnich lat stała się ona dość hermetyczna i mniej znacząca w stosunku do tej, jaka istniała w latach 80' i na początku 90' kiedy to muzyka heavy metalowa odgrywała bardzo konkretną rolę w szeroko pojętej polskiej muzyce rockowej.


- To spostrzeżenia wynika z tego, że kiedyś najbardziej popularne zespoły wywodziły się właśnie z ostrej muzyki. Dawne plebiscyty i rankingi wygrywały choćby takie kapele jak któregoś tam roku Armia, czyli zespół punkowy i to wygrywała oficjalny plebiscyt TVP! Kultura masowa, mainstreamowa na tyle się po prostu w ostatnich latach zmieniła, że teraz z wszystkich niemal głośników tłoczona  jest popowa papka...

- ... z tekstami o niczym...

Muzycy zespołu Soulride przybyli na koncert aż z Coventry


i Jaruś z koncertu Quo Vadis raz jeszcze
- ... że siłą rzeczy każda inna muzyka jest po prostu wyparta. Kiedyś w MTV był np. program Headbangers Ball, a dziś nie ma już tego typu stricte heavy metalowych programów. Gdzieś tam są wprawdzie jakieś bloki, ale znaczących programów raczej nie uświadczysz. Teraz jest wprawdzie to podziemie youtubowe, bo w Internecie można znaleźć wszystko, ale w medialnych nośnikach opiniotwórczych już tego nie uświadczysz, a jeśli już uświadczysz, to w takich porach, że prawie nikt tego nie ogląda.

- Czym będzie się różniła kolejna płyta Quo Vadis od poprzednich? W jaką stronę idziecie?

- Przede wszystkim my absolutnie żadnej płyty - poza może jedną sprzed iluś tam lat, która była płytą kalkulowaną - nie kalkulujemy. Robimy takie utwory, które nam się podobają

Koncertowa set lista (fot. Sławek Orwat)
- "Wielki Ogień" to jednak było wydarzenie.


- "Wielki ogień" z Mirą Kubasińską to akurat  jedyny fajny element tej płyty, o której powiedziałem, że była kalkulowana, a co do nowej płyty Born To Die, to będzie ona utrzymana trochę w stylu naszej poprzedniej płyty Infernal Chaos. Będzie na niej dużo melodii, będzie ostra i będzie - czego brakowało mi właśnie na Infernal Chaos - bogatsza aranżacyjnie, więcej gości na niej wystąpi i będzie na niej też troszkę bogatsze instrumentarium. Cała reszta natomiast powinna być taka, jaką w Quo Vadis znamy od zawsze.

Muzycy Soulride podarowali mi krążek Lost opatrzony autografami
- Wróćmy na moment do lat 80'. Byłem niedawno w Londynie na koncercie grupy TSA, istnieje Turbo, Kat rozbił się podobnie jak kiedyś TSA na dwa różne bandy, a popularna wtedy grupa Korpus szczęśliwie jakiś czas temu reaktywowała się, w czym miałem nawet swój niewielki udział. Wiele kapel z tamtego okresu jednak przepadło. Quo Vadis mimo mniejszej popularności od tej z lat 90' ciągle jednak szczęśliwie trwa. To niewątpliwie twoja zasługa. Masz w sobie dużą wolę przetrwania?

- Myślę, że tak. Mam przede wszystkim wole robienia tego, co lubię, ciągle mnie to bawi, ciągle mnie to cieszy, ciągle czerpię z tego energię i mogę powiedzieć, że już prawie 30 lat realizuję swoje chłopięce marzenia. Zawsze chciałem grać w zespole, grać koncerty, wydawać płyty i robię to, dzięki czemu jestem szczęśliwy pod tym względem. A odpowiedź na to pytanie jest taka, że ludzie, z którymi od lat mam przyjemność grać, pomimo że się zmieniają, to zawsze jednak jako zespół tworzą grupę prawdziwych przyjaciół, którzy lubią to razem robić. Ja nie czuję, że jadąc na koncert czy idąc na próbę, męczę się, albo że tego czy tamtego nie lubię i w ogóle nie mogę już na niego patrzeć. My naprawdę jesteśmy przyjaciółmi i lubimy ze sobą przebywać.


Gościnny występ Piotrka Szeremietjewa (fot. Sławek Orwat)
- Tak się składa, że Piotrek Szeremietjew, który jest współorganizatorem tego koncertu, jest od wielu lat moim dobrym kumplem. Kiedyś nawet zdarzyło nam się wspólnie pracować w jednym zakładzie. Jak trafiliście na siebie i jak doszło do tego, że to właśnie Piotrek ściągnął was do St. Albans?


- Spotkaliśmy się na naszych dwóch wcześniejszych koncertach w Milton Keys. "Szerem" był tam jednego roku, przyjechał drugiego roku i tak wiesz... od słowa do słowa. Wiesz... poznajemy dzięki koncertom wielu nowych ludzi i to też jest wspaniałe w tym naszym graniu. Z początku trochę nieufnie podchodziliśmy do tego pomysłu. Powiedzieliśmy - no dobra, chętnie przyjedziemy, ale wiedzieliśmy też, że takie wyprawy w razie jakiegoś niedogadania, mogą spowodować to, że nagle można znaleźć się w tak zwanej czarnej d... (śmiech). Zaczęliśmy rozmawiać i dopiero jak skojarzyliśmy, że... to jest TEN!, to stwierdziliśmy, że na pewno wszystko będzie OK i oczywiście, że przyjedziemy.

Jeden z organizatorów koncertu Piotrek Szeremietjew wraz z żoną Martą (fot. Sławek Orwat)
- Mieszkam w St. Albans od blisko pięciu lat i powiem ci, że Quo Vadis przeszedł dziś do historii tego miasteczka, którego historia sięga jeszcze czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy to nosiło ono nazwę Verulamium. Myślę, że ucieszysz się, jak ci teraz powiem, że zagraliście dziś w St. Albans jako pierwszy w historii tego miasta zespół z Polski! Jest to dodatkowo tym bardziej znaczące, że St. Albans to jedno z najwyżej notowanych miast Wielkiej Brytanii, jeśli chodzi o poziom życia, a także jest to miasto wielu historycznych zabytków, w tym najstarszego pubu w  całym Zjednoczonym Królestwie. Sam kiedyś próbowałem zrobić tu polski koncert, ale niestety żaden klub nie był wtedy na moją propozycję otwarty. Mariuszowi i Piotrowi udało się to zrobić. Wielki ukłon w ich stronę i chwała im za to. 


- Słuchaj, nie wiedziałem o tym. Cieszę się, że mi to mówisz. Tym bardziej jeszcze mi się to podoba, że przed chwilą usłyszeliśmy na back stage'u od właścicieli tego klubu, że przed laty grał tu też Motörhead i jest to dla nas w takim układzie podwójnie nobilitujące. Przyznam szczerze, że byliśmy dziś też na wycieczce. Chcieliśmy zobaczyć tutejszą katedrę, bo słyszeliśmy, że była ona budowana przez 700 czy 800 lat, co robi wrażenie.

Katedra w St. Albans o której wspomina Skaya (fot. Sławek Orwat)
- Tuż obok tej katedry znajduje się też najstarszy pub w Anglii, w którym pewnie byliście podczas tej wycieczki?

- Niestety nie.

- Kiedy wyjeżdżacie?

- Jutro

- O której?

- O 13:00 mamy samolot, a o 12:00 musimy być na lotnisku.

Najstarszy pub Wysp Brytyjskich znajduje się w St. Albans (fot. Sławek Orwat)
- Szkoda. Zapraszam was wobec tego do tego kultowego pubu następnym razem. Na koniec powiedz jeszcze tylko jak postrzegasz waszą dzisiejszą publiczność?

- Bawiliśmy się wspaniale i  z tego, co widziałem, to myślę, że i ci, którzy przybyli, żeby nas zobaczyć też się dobrze bawili i to jest dla nas najwspanialsza nagroda.

- Dziękuję ci za rozmowę. Czekam na nową płytę. Wielkie dzięki za Infernal Chaos, którą dziś od Was dostałem wraz z autografami.