sobota, 31 lipca 2010

Porter Band - Helicopters (Polska) 1980 (Wizjer nr 33)

"To były takie czasy, kiedy nie trzeba było mieć dużo gotówki. Jak wyjeżdżałem pierwszy raz, miałem w portfelu 10 funtów. Autostop nie był problemem. Pamiętam, że nawet zakładaliśmy się z kolegami o to, kto szybciej dotrze z Dover do Berlina Zachodniego. Wtedy była to Mekka. Pod każdym względem najlepsze miasto w Europie. Anarchizm zmieszany z kapitalizmem, kluby sado-maso, komuny hipisowskie i wszędzie bardzo atrakcyjne kobiety. Wystarczyło trochę pogadać o rewolucjach, żeby umówić się na randkę i nie tylko. Naprawdę romantyczne miejsce".

John Porter

Pionierzy polskiej muzyki blues-rockowej, która z czasem coraz bardziej kierowała się w stronę rocka progresywnego, prezentowali tak wysoki poziom artystyczny i posiadali tak odmienne od big beatowej twórczości teksty, że praktycznie tuż po zaistnieniu stali się dumą nadwiślańskiego undergroundu i tym samym... poważnym problemem dla jedynie słusznego kierunku narodowej kultury wytyczanego uchwałami kolejnych zjazdów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Fani Breakoutu, SBB czy Budki Suflera z dumą zbierali się na niezapomnianych domowych spędach, słuchając trzeszczących płyt, które nie zawierały już muzyki będącej jedynie tłem do tanecznych pląsów, lecz zawierały treści, które były tematem intelektualnych dyskusji na tematy społeczno-polityczne.

W takiej rzeczywistości w granicach naszego kraju pojawił się pewien muzycznie utalentowany Walijczyk. W tym momencie pozwolę sobie na osobistą dygresję. W imieniu milionów nastolatków tamtych czasów chciałbym serdecznie podziękować pewnej (zapewne niezwykle uroczej) dziewczynie o imieniu Aleksandra, dzięki której ów utalentowany Brytyjczyk postanowił po latach europejskich wędrówek osiąść na stałe w naszej umiłowanej Ojczyźnie. Dziś wprawdzie John Porter jest po uszy zakochany w zupełnie innej Polce, której imię rozpoczyna się także na literę "A" , a której wówczas nie było jeszcze na świecie.

Fot. Jacek Poremba
Jego życie prywatne nie będzie jednak wiodącym tematem niniejszego artykułu. Największą zasługą Johna Portera dla Polski było bowiem sprowadzenie naszej niezwykle ambitnej muzyki rockowej z niebios na... ziemię. Jego wydany w 1980 roku album Helicopters stał się pierwszym w naszym kraju wydawnictwem rockowym, które dotarło pod niemal wszystkie strzechy i spowodowało całe to niekontrolowane już przez nikogo rockowe szaleństwo, któremu uległ wtedy także niżej podpisany. Zjawisko to zmusiło skostniałe struktury niemiłościwie panującego nam reżimu do otwarcia radiowych i telewizyjnych drzwi dla przedstawicieli zbuntowanego pokolenia, które za pomocą muzyki małymi kroczkami na oczach całkowicie zdezorientowanej PRL-owskiej władzy rozmontowywało... pojałtański porządek Europy! Wybuchło wówczas w Polsce zjawisko całkowicie odwrotne od tego, które ze smutkiem wspominają dziś nasi południowi sąsiedzi. Tam komunistyczna władza mszcząc się na swoich obywatelach za "socjalizm o ludzkiej twarzy" z roku 1968, prawnie zakazała wszelkiego rockowego grania bez niezbędnego zezwolenia Komunistycznej Partii Czechosłowacji, powodując tym samym powstanie dysydenckiej organizacji o nazwie Karta 77. Polityczna opozycja w Czechosłowacji zrodziła się bowiem - o dziwo! - jako znak protestu przeciwko uwięzieniu muzyków legendarnego bandu Plastic People Of The Universe.


Płyta Helicopters powstała w roku 1980 i wyznaczyła zupełnie nowy kierunek w polskiej muzyce. Nagrana została na kilka miesięcy przed powstaniem "Solidarności", przez co tym bardziej była traktowana jak zjawisko przełomowe. Kto wie, czy bylibyśmy świadkami sukcesów zespołu Maanam aż na taką skalę, gdyby właśnie nie John Porter. Do dziś Helicopters uważany jest za podwaliny polskiego rocka lat 80-tych.

Aleksander Mrożek
Porter Band powstał we Wrocławiu w roku 1979 a w jego skład wszedł między innymi znany wówczas na polskiej scenie instrumentalista i kompozytor Aleksander Mrożek, który po rozpadzie Porter Bandu założył kojarzoną wtedy z Izabelą Trojanowską formację Stalowy Bagaż, a następnie zasłużony zespół Recydywa Blues Band. Debiut Porter Bandu miał miejsce jeszcze przed wydaniem albumu Helicopters podczas Muzycznego Campingu w Lubaniu w lipcu 1979 roku. Porter Band nie istniał długo. Po rozpadzie John Porter kontynuował swoją karierę współpracując z Maciejem Zembatym. W roku 1993 brytyjski artysta niespodziewanie reaktywował Porter Band, z którym ponownie odniósł spory sukces dzięki wydawnictwu Alexandria. Nie wiadomo jak długo muzyk kontynuowałby swój come back, gdyby nie wspomniana już kolejna pani na literę "A". Anita Lipnicka młodsza od Walijczyka o 25 lat, znana dzięki nagraniom Varius Manx ku zdumieniu milionów Polaków związała się z legendą rocka lat 80-tych nie tylko artystycznie. Para nagrała wspólnie kilka albumów, z których najbardziej udanym moim zdaniem jest wydany w roku 2003 debiutancki krążek Nieprzyzwoite Piosenki.


Helicopters jest albumem w całości zaśpiewanym po angielsku i zawiera 13 piosenek - mowa o wydaniu CD (9 plus 4 bonusowe kawałki z singli) o charakterze blues-rockowym. Wydawnictwo było importem popularnego wówczas na wyspach brytyjskich stylu, a zaśpiewana przez native speakera i wydana na zupełnie dziewiczym dla tego rodzaju muzyki rynku polskim stała się niesamowitą inspiracją dla powstającej wtedy polskiej sceny rockowej.

Z pośród wszystkich utworów z płyty, dwa z nich zyskały w moim sercu szczególną popularność. Rozpoczynający album „Ain’t Got My Music” to niezwykle energetyczny kawałek brytyjskiego brzmienia przełomu lat 70-tych i 80-tych, w którym wyraźnie słychać styl inspirujący wczesne poczynania grupy Maanam. Drugi z nich to umieszczona po latach na wersji CD, pochodząca z wydanego przez Tonpress singla Fixin/Agression. przepiękna ballada „Fixin’”, będąca kontynuacją najlepszych tradycji bluesowych ballad, przy których na koncertach rozbłyskują zapalniczki. Można nawet zauważyć pewne podobieństwo tego utworu do wielu późniejszych ballad okupujących tygodniami listy przebojów i zdobywających kolejne pokolenia miłośników (a zwłaszcza miłośniczek) gitarowych "przytulanek". W podobnym stylu nagrana jest na przykład kultowa ballada grupy TSA „Trzy zapałki” do dziś uznawana za jedną z najpiękniejszych "pościelówek" polskiego rocka. Nagrania z albumu Helicopters miały swoistego pecha. Powstały bowiem w momencie, gdy nie istniała jeszcze Lista Przebojów Programu III Polskiego Radia, będąca przez całą dekadę lat 80-tych wyznacznikiem popularności polskich gustów muzycznych. Powstała ona dopiero dwa lata po wydaniu płyty i wylansowała wiele utworów inspirowanych twórczością Walijczyka, którą z czasem pokryła gęsta warstwa kurzu.



Dziś z łezką w oku wsłuchuję się w ten album i wspominam czasy mojej młodości. Był to okres wyczekiwanego przez dziesięciolecia przełomu politycznego i powiewu wolności. Był to też czas, który przyniósł przewartościowanie estetyczne w sztuce. Po raz pierwszy muzyka rockowa stawała się muzyką powszechną i była słuchana przez masy. Helicopters wyznaczył kierunek, który na lata ukształtował rodzimą scenę i wypromował takie indywidualności jak Marek Jackowski, Kora Andrzej Nowak czy Marek Piekarczyk. Nigdy wcześniej ani później muzyka rockowa nie stworzyła u nas tak wielu przebojów. Dziś John Porter złagodniał i rozsmakowuje się w swojej trzeciej młodości, a moralnym obowiązkiem mojego pokolenia jest przypomnieć dzisiejszej generacji fanów gitarowego szaleństwa o czasach, kiedy wszystko było pierwsze i nie przekładało się na sukces finansowy twórców.

piątek, 23 lipca 2010

Enya - Shepherd Moons (Irlandia) 1991 (Wizjer nr 32)

"Najbardziej zadowalającą częścią bycia Enyą, to kiedy ktoś podchodzi do ciebie i mówi, 'Twój album jest cudowny i mnie bardzo uszczęśliwił.' Wszystkie miesiące pracy wychodzą wtedy przez drzwi, a ty myślisz 'To wszystko było tego warte'." 
                                                                                        Eithne Patricia Ní Bhraonáin (Enya)


Kiedy w roku 1970 powstała irlandzka grupa Clannad, nikt nie przypuszczał, że zespół ten wyznaczy wkrótce jeden z najważniejszych nurtów w muzyce europejskiej. Stylistyka new age z elementami muzyki celtyckiej od momentu powstania zespołu zdobywała z każdym rokiem coraz więcej słuchaczy na całym świecie, zaskakując tym chyba najbardziej samych twórców. Już właściwie w roku 1968 troje z dziesięciorga rodzeństwa - Máire, Ciarán i Pól Bhraonáin stworzyło grupę o trudnej do zapamiętania nazwie An Clann As Dobhair, którą w roku 1970 przemianowali na Clannad. Dziewięć lat po powstaniu nowej nazwy, do zespołu dołączyła kolejna wokalistka wywodząca się z rodziny Bhraonáin, grająca też na instrumentach klawiszowych - Eithne, znana później jako Enya. W roku 1982 Enya opuściła Clanad wraz z Nickiem Ryanem, ówczesnym producentem i menedżerem grupy. To właśnie oni oraz żona Nicka Roma Ryan - autorka tekstów stanowili o sukcesie artystycznym nowego projektu. Tylko do tej pory artystka sprzedała ponad 50 milionów egzemplarzy swoich albumów na całym niemal świecie i niewątpliwie na ten sukces ogromny wpływ miały jej rodzinne tradycje muzyczne. Dziadkowie Enyi wraz ze swoim zespołem wędrowali po wszystkich zakątkach Irlandii. Ojciec był liderem grupy Slieve Foy Band, a mama tańczyła i śpiewała w zespole Gweedore Comprehensive School. Sheperd Moons jest albumem wydanym w roku 1991 i zawiera spójne stylistycznie, nastrojowe ballady z charakterystycznym celtyckim brzmieniem, które stanowiło inspirację dla sporej grupy późniejszych naśladowców artystki.

Enya na premierze filmu Słodki listopad (2001) fot. Niall More
Wielu wykonawców tak bardzo wzorowało się na stylu wypracowanym przez Enyę, że często byli myleni przez licznych odbiorców z nią samą. Dotyczy to m.in. projektu o nazwie Adiemus, czy też muzyki z filmu "Gladiator". Enya nigdy nie zabiegała o bycie celebrytką, a jednocześnie i tak potrafiła zdobyć znacznie większy rozgłos od wokalistek z pierwszych stron tabloidów. "Niektórzy artyści lubią bycie ważniejszym od swojej muzyki. Mnie to nie interesuje - mówi Enya - Nawet dzisiaj, gdy wchodzę do holu w jakimś hotelu, ludzie po prostu mnie nie rozpoznają. Ale wielu z nich zna moją muzykę. To dobrze dla niej i w zupełności mi to odpowiada. Swój sukces potrafię traktować z dystansem. Pozwalam muzyce wypłynąć." Najciekawszym utworem na płycie jest jedyna chyba kompozycja w karierze artystki zagrana w rytmie "na trzy", charakterystycznym dla przeróżnych odmian walca. "Caribbean Blue" podobnie jak cały album przenosi nas w klimat celtyckich legend, odznaczając się ponadto nastrojem wprowadzającym słuchacza w rodzaj tanecznego transu, będącego swoistą muzyczną hipnozą. Enya często skarży się na brak wolnego czasu. Dlatego jest on dla niej niezwykle cenny i lubi spędzać go w ciszy samotności. „Czasami wychodzę ze studia i widzę zwykłych ludzi, którzy normalnie pracują i wtedy im zazdroszczę”. Tęsknota za oderwaniem się od rozhukanej codzienności i zatopienie się w mistyczny świat marzeń i snów... Kto z nas za tym nie tęskni? Chyba właśnie dlatego gatunek muzyczny stworzony przez Enyę i jej rodzeństwo z taką łatwością zdobył muzyczne rynki, pomimo że daleko mu do przebojowości. Muzyka z albumu Shepherd Moons uzależnia i powoduje ogromną potrzebę doświadczania ciągle nowych wrażeń wywołanych jej słuchaniem. Odbiór tego rodzaju sztuki stanowi rodzaj misterium, podczas którego uruchamia się prowadząca do kontemplacyjnych rozmyślań wyobraźnia.

Rezydencja wokalistki w Killiney w Irlandii (fot. Sardaka)
Smakując muzyki z tej płyty, można odnaleźć utwory muzycznie bardzo złożone, świadomie poprzeplatane z piosenkami łatwiejszymi. Utwory takie jak chociażby wspomniany "Caribbean Blue" nigdy nie schodzą poniżej poziomu, do którego wokalistka przyzwyczaiła nas od lat. Są one jednocześnie czymś w rodzaju magnesu mającego przyciągnąć kolejną grupę odbiorców do odkrywania magicznego świata irlandzkich mitów i mistycyzmu Celtów. Przykładem tych mniej przebojowych i stanowiących główny nurt w twórczości artystki utworów, w których wyraźnie słychać echa zespołu Clanad, jest piosenka "Book of Days". Wokalistka świadomie dokonuje takiego zabiegu tłumacząc go w następujący sposób: "Nie boimy się mieć jednego bardzo skomplikowanego utworu, a później czegoś naprawdę łatwego. Jedna z najbardziej atrakcyjnych cech albumu to to, że nie starasz się, aby każdy dźwięk był ogromny, pozwalasz niektórym małym, wątłym, a nawet zwykłym dźwiękom stać samotnie w dużych lukach." Wieloznaczność treści stanowi niejako zaproszenie ze strony wokalistki do indywidualnej interpretacji. Enya często podkreśla, że treść piosenek w jej mniemaniu powinna być ściśle związana z linią melodyczną oraz z językiem, w jakim owe treści mają być przekazywane słuchaczom. Wokalistka uważa, że słowa powinny obracać się wokół melodii, a dość często język angielski w jej opinii niepotrzebnie ją obciąża. Stąd niektóre piosenki Enyi śpiewane są po irlandzku lub w łacinie, szczególnie ulubionym języku artystki. Wsłuchując się w mistyczne dźwięki Shepherd Moons zachęcam do zastanowienia się nad tym, co miał na myśli wokalista Kobranocki, kiedy śpiewał: "Czy to dla Ciebie coś znaczy, że kocham Cię jak Irlandię?"

Jest miasteczko ponad rzeczką, sympatyczne dość miasteczko..." czyli Bedford River Festival 2010 (Wizjer nr 32)

W tym roku po raz pierwszy uczestniczyłem Bedford River Festival. Impreza odbyła się jak zawsze nad czwartą pod względem długości rzeką Wielkiej Brytanii o wdzięcznej nazwie Great Ouse. Obok takich atrakcji jak wyścigi smoczych łodzi, festiwalowa parada, występy uliczne oraz regaty własnoręcznie wykonanych tratw, 17-go lipca nad Bedford rozbrzmiewała jak co roku dobra muzyka. Główną atrakcją festynu był występ grupy Hypnotic Brass Ensemble. Z dziewięciu muzyków zespołu, aż ośmiu to synowie znanego amerykańskiego jazzmana Phila Cohrana, specjalizujący się w grze na instrumentach dętych. Mimo, że pierwszą płytę muzycy wydali dopiero w 2004 roku, o wiele wcześniej znani byli z występów na ulicach rodzinnego Chicago. Koncertowali ponadto z tak znanymi artystami jak Erykah Badu. Jednak nie tylko o tej znamienitej formacji chcę dziś napisać, aby zachęcić do wizyty w Bedford podczas festiwalu za dwa lata. Liczne zespoły występujące przed chicagowskimi jazzmanami posiadały poziom w niczym im nie ustępujący. Na scenie królowała w sobotnie popołudnie i wieczór muzyka ska, reggae i calypso. Głównym supportem Hypnotic Brass Ensemble był wyśmienity, choć mało jeszcze znany wśrod polskich fanów brytyjski zespół grający muzykę ska z elementami reggae o nazwie New Groove Formation.

sobota, 17 lipca 2010

Charlotte Gainsbourg - IRM (USA) 2009 (Wizjer nr 31)

„Ona zjeżdża w dół, w otchłań świata, pobudza się by walczyć…
Raj może poczekać, a piekło dawno temu odeszło.  
Gdzieś pomiędzy jest coś czego potrzebujesz i coś o czym wiesz,
A oni wciąż próbują kierować te schody w dół.
Ona kryje się na okręcie pełnym kości i bagaży.
Słychać grzmot i widać błysk w lawinie twarzy, które znasz”.
                                                                              "Heaven Can Wait”

Charlotte Gainsbourg urodziła się 21 lipca 1971 roku w Londynie w brytyjsko-francuskiej rodzinie z tradycjami artystycznymi. Jej ojcem jest ogromnie popularny francuski piosenkarz z rosyjsko-żydowskimi korzeniami Serge Gainsbourg, matką natomiast znana brytyjska aktorka Jane Birkin. Jeśli do tego dodać wuja Andre Birkin'a, scenarzystę filmowego oraz babcię Judy Campbel - aktorkę, to możemy sobie wyobrazić atmosferę w jakiej artystka dorastała. Zapewne międzynarodowe pochodzenie oraz dzieciństwo spędzone w Paryżu miało niebagatelny wpływ na muzyczne zainteresowania oraz stylistykę w jakiej Charlotte wyspecjalizowała się. Jest uznawana za jedną z najlepiej śpiewających aktorek na świecie. Swoją karierę aktorską rozpoczęła w roku 1986, kiedy to zagrała u boku słynnej Catherine Deneuve w filmie „Paroles et musique”. W tym samym roku Charlotte zdobyła prestiżową nagrodę Cezara w kategorii "Najlepiej zapowiadająca się aktorka" za film „L'effrontée”. W 2000 roku zdobyła tą samą nagrodę tym razem w kategorii "Najlepsza aktorka drugoplanowa" za film „La Buche”.

piątek, 9 lipca 2010

Hey - Fire (Polska) 1993 (Wizjer nr 30)

"Spróbuj powiedzieć to, nim uwierzysz, że nie warto mówić kocham.
Spróbuj uczynić gest, nim uwierzysz, że nic nie warto robić.
Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli Ty nie pomożesz dziś miłości".
                                                                           "Moja i Twoja nadzieja"

Debiutancka płyta zespołu Hey zdobyła poczwórną platynę i została okrzyknięta przez czytelników pisma Tylko Rock najlepszą polską płytą pierwszej połowy lat 90', a był to bez wątpienia okres dla polskiej muzyki przełomowy. Upadek PRL-u otworzył wprawdzie sztuce nowe możliwości, ale też nim rynek muzyczny w Polsce ukształtował się w pełni, od czasu Detoxu zespołu Dżem nie pojawiło się nic, co wywołałoby aż takie zainteresowanie jak właśnie ta płyta. Muzycy wstrzelili się idealnie w historyczny moment. Brudne brzmienie przesterowanych gitar perfekcyjnie dopasowało się na tym krążku do królującej w tym czasie na całym świecie i jak to określiła sama Kasia Nosowska - cudownej stylistyki grunge'owej. Fire to mieszanka kilkunastu solidnych kompozycji rockowych z kilkoma absolutnymi hitami, których siła rażenia jest odczuwalna po dziś dzień. "Zazdrość", "Teksański", "Zobaczysz", "Dreams" czy "Moja i Twoja nadzieja" na stałe weszły do kanonu polskiego rocka.


fot. Monika S. Jakubowska
W 1997 roku byłem mieszkańcem dotkniętego niespotykaną nigdy wcześniej powodzią Wrocławia. Piosenka "Moja i Twoja nadzieja" stała się wówczas hymnem tego dramatycznego czasu. Stając się czymś znacznie więcej niż "cegiełką" solidarności z powodzianami, został wydany na singlu w specjalnie na tę okazję nagranej na nowo wersji. W spontanicznie zaaranżowanym nagraniu oprócz Kasi Nosowskiej wzięli wówczas udział tak znani artyści jak Maryla Rodowicz, Czesław Niemen, Natalia Kukulska, Edyta Bartosiewicz oraz Grzegorz Markowski.

1993 rok był czasem, kiedy w świadomości polskich fanów rocka narodziła się postać nieznanej wtedy jeszcze aż tak powszechnie Kasi Nosowskiej - dziś niekwestionowanej królowej polskiej sceny muzycznej. Artystka po latach powiedziała o Fire następujące słowa: "Pierwsza płyta nagrywana była spontanicznie, bo po prostu chcieliśmy mieć na koncie jakiś album. Dla mnie celem nadrzędnym było posiadanie w ręku namacalnego krążka, który mogłabym pokazać moim rodzicom i udowodnić, że coś jestem warta". 


Artur Grzanka
Niezwykłość Fire to jednak nie tylko grunge'owa stylistyka. To przede wszystkim niezwykle inteligentne i trafne teksty jak choćby "Teksański". Niedawno przebój ten Kasia wykonała na koncercie MTV w zupełnie nowym, bluegrassowym brzmieniu, którego poziomu nie powstydziłyby się najlepsze kapele z Nashwille. Największy jednak geniusz Kasi Nosowskiej to przede wszystkim posunięta do granic możliwości ascetyczna oszczędność w wyrażaniu najbardziej głębokich treści. "Zazdrość" jest najlepszą ilustracją tego genialnego trafiania w sedno za pomocą zaledwie kilku wersów, czym utwór ten przypomina w swojej formie ponadczasowy "Child In Time" grupy Deep Purple. Nie znam lepszego, a jednocześnie bardziej trafnego spojrzenia na temat zazdrości w historii nie tylko polskiej muzyki rockowej.


"Są chwile, gdy wolałabym martwym widzieć Cię.
Nie musiałabym się Tobą dzielić nie, nie.
Gdybym mogła schowałabym Twoje oczy w mojej kieszeni,
Żebyś nie mógł oglądać tych, które są dla nas zagrożeniem.
Do pracy nie mogę puścić Cię nie, nie.
Tam tyle kobiet, każda w myślach gwałci Cię.
Złotą klatkę sprawię Ci, będę karmić owocami.
A do nogi przymocuję złotą kulę z diamentami".

fot. Monika S. Jakubowska
Drapieżnie zaśpiewany i utrzymany w iście nirvanowskim, brudnym klimacie utwór "Zobaczysz" to opowieść o dramacie porzucenia przez ukochaną porównanym do skutków klęski żywiołowej. Mim, że jest to jedyny tekst z tej płyty nie napisany przez Kasie Nosowską, jest on świetnym przykładem spotykanego w wielu śpiewanych przez nią utworach tak charakterystycznego dla grunge'u nihilizmu. Słowa tej piosenki to wiersz Edwarda Stachury:


"A kiedy ona Cię kochać przestanie, zobaczysz noc w środku dnia.
Czarne niebo zamiast dnia. Zobaczysz wszystko to samo co ja.
A ziemia zobaczysz, ziemia to nie będzie ziemia. Nie będzie Cię nosić
A ogień zobaczysz, ogień to nie będzie ogień. Nie będziesz w nim brodzić
A woda zobaczysz, woda to nie będzie woda. Nie będzie Cię chłodzić
A wiatr zobaczysz, wiatr to nie będzie wiatr. Nie będzie Cię koić
A kiedy ona Cię kochać przestanie, zobaczysz obcą, własną twarz.
Jakie wielkie oczy ma strach. Zobaczysz wszystko to samo co ja
A wszystkie żywioły, będą Ci złorzeczyć. Lepiej byś przepadł bez wieści".

fot. Monika S. Jakubowska
Kasi Nosowskiej zdarzało się także pisać teksty w języku angielskim. Najlepszy z nich został - jak przypuszczam - w zamierzony sposób napisany właśnie w tym języku po to, aby jego dramatyczną treść wykrzyczeć na cały świat. Traktuje on o ohydnym i jakże często ukrywanym w wielu rodzinach procederze seksualnego wykorzystywania dzieci.


"Coś było w jej oczach. Myślę, że to lęk.
Dlaczego nie powiedziałaś mi mała dziewczynko, dlaczego tak się boisz?
Ostatniej nocy mój ojciec wszedł sam do mojego pokoju.
Był zupełnie nagi. Bardzo cicho zamknął drzwi. To nie był sen.
Wciąż czuję jego dłonie na moim drżącym ciele.
Chodź do mnie dziewczynko, trzymam Cię.
Już nigdy nie będziesz płakać. Złączmy dłonie
Zacznijmy rozmawiać z Twoim Bogiem. On będzie słuchał.
Twój pieprzony ojciec zginie w piekle, zapłaci za wszystkie winy".

Fire wyznaczył grupie Hey styl, którym zdobyła ona fanów i w ekspresowym tempie opanowała polską scenę muzyczną. Przypomnieć w tym momencie trzeba, że ojcem tej stylistyki był człowiek, który do dnia dzisiejszego posiada znaczącą pozycję w polskiej muzyce. Z ewolucją muzyczną Piotra Banacha jest trochę podobnie jak z moją. Może właśnie dlatego jest on mi tak bliski. Wyrastałem bowiem na ostrym rockowym brzmieniu końca lat 60-tych i dekady lat 70-tych.

Piotr Banach (fot. Margoz)
Hard rock jako bardzo szerokie pojęcie ze swoimi bluesowymi, jazzowymi i rock'n'rollowymi odcieniami wyznaczył mojemu pokoleniu pewien rodzaj estetyki muzycznej jak i tematyki zawartych w niej tekstów. Rock współczesny oddalił się moim zdaniem od tego wizerunku. Dostrzegam rzecz jasna wielu wartościowych wykonawców tego gatunku, czego wyrazem są prezentowane przeze mnie albumy z lat dziewięćdziesiątych jak i z obecnego stulecia. Więcej bliskich mi klimatów odnajduję dziś o wiele częściej niż w rocku w muzyce reggae i ska, których fanem zostałem w skutek trochę podobnej ewolucji jaką przeszedł twórca zespołu Hey, a obecnie lider formacji Indios Bravos. Piotr Banach powiedział o tamtym czasie swojej twórczości następujące słowa: "Płyty, które nagrywałem z Heyem są bardzo dobre. Wiadomo, że były na nich elementy takie, które dziś już mi nie odpowiadają, z których wyrosłem. Ale na tamten moment każda płyta, którą nagrywałem była tą najlepszą".


Kasia Nosowska może być dziś bez wątpienia porównywana z takimi gigantami polskiego rocka jak Grzegorz Ciechowski, Kazik Staszewski czy Krzysztof "Grabaż" Grabowski. Jej wokalna drapieżność i ekspresyjność połączona z bardzo osobistymi, jakże często brutalnymi tekstami stworzyły z niej artystkę wyjątkową i ponadczasową.

piątek, 2 lipca 2010

Raz Dwa Trzy - Trudno nie wierzyć w nic (Polska) 2003 (Wizjer nr 29)

"Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość."


Kiedy po albumie Czy te oczy mogą kłamać znawcy muzyki okrzyknęli grupę Raz Dwa Trzy poetyckim cover bandem, muzycy postanowili udowodnić, że najlepsze dopiero przed nimi. Po kolejnym wydawnictwie zespól mógł albo spowszednieć, albo z rozmachem wejść do kanonu polskiej piosenki. Wszystko zależało od pomysłu na następną płytę. Adam Nowak i jego koledzy zaskoczyli wszystkich. Trudno nie wierzyć w nic to do dziś nie tylko najlepszy album grupy, ale także jeden z najlepszych polskich albumów po roku 2000. Zespół Raz Dwa Trzy wypracował nim swój niepowtarzalny styl, który wyróżnia go pośród wykonawców śpiewających piosenki poetyckie.

Pamiętam, że było wtedy bardzo zimno, ale aura, jaka zawsze bije z Adama Nowaka działa lepiej od kaloryfera
(fot. Marek Jamroz)
fot. Katarzyna Szwarc - www.facebook.com/kszwarcphoto/
Basista Mirosław Kowalik oraz Jacek Olejarz grający na perkusji stworzyli jedyną tak grającą w Polsce swingująco-latynoską sekcję rytmiczną, co z czasem stało się znakiem rozpoznawczym zespołu. Grzegorz Szwałek grający na akordeonie dołożył się do całości brzmienia, wypracowując wspólnie z resztą muzyków unikalne aranżacje. Album treściowo trochę nawiązuje do niedawno prezentowanego przeze mnie albumu Czasem Lidii Jazgar i dotyka wartości stanowiących sedno naszego życia. Wiara, nadzieja i miłość... Powiedziano już o nich niemal wszystko. Dlaczego więc ciągle odczuwamy potrzebę rozmyślania o wartościach najwyższych? Dlaczego wypatrujemy za szczęściem nawet wtedy, gdy chwieje się nasza wiara w jego istnienie? W "Jutro możemy być szczęśliwi" nie słyszymy pytania „czy wierzyć?” Utwór zapewnia jedynie, że wiara ma sens i warunkuje istnienie nadziei. "Oto jest czas, on zmienić ma nas"... Jaki czas ma na myśli autor i co ten czas ma w nas zmienić? Czy nie należy najpierw wyciągnąć wnioski z przeszłości, aby teraźniejszość bezpiecznie wprowadziła nas w przyszłość? Czy słuchanie takich tekstów jest w stanie nas jeszcze poruszać, kształtować i wpływać na nasze postępowanie w zmaterializowanym świecie XXI wieku ?


fot. Sławek Przerwa
"Trudno nie wierzyć w nic" to piosenka o tym, co zostawiamy po sobie TU, gdy odchodzimy TAM oraz o tym z czego TAM będziemy rozliczani. Wiara, nadzieja i miłość przewijają się w tym albumie nieustannie a zespół każe nam na każdym kroku rozmyślać o sensie TEGO i TAMTEGO bytu. Ten sam wątek spotykamy w utworze "Mam imię nazwisko i pracę". Czym jest śmierć? Czy nasza jaźń nadal istnieje i czy tak naprawdę cokolwiek się zmienia w związku z przejściem do innego wymiaru? Życie po życiu... Czy nadal gdzieś jesteśmy? Czy dostajemy nową powłokę lub stanowimy jedynie cząstkę energii z zapisaną w podświadomości historią poprzedniego bytu? Czy poza zmianą postaciowości nadal myślimy i czujemy TU i TERAZ to, co odczuwaliśmy WTEDY i TAM ?

"Mam imię nazwisko i pracę. Wiem że to wszystko stracę pewnego dnia.
Ze wzoru na moje życie wyliczę sobie w niebycie nowy los.
Niezmiennie będę pisał cokolwiek bym nie myślał jako duch.
I zwolnię trochę przestrzeni i nic się naprawdę nie zmieni, naprawdę nic."


fot. DeKaDeEs Kroniki Poznania
fot. Andrzej Winiarski / www.andrzejwiniarski.pl
Poszukiwaniu prawdy często towarzyszy zwątpienie lub niezrozumienie tego, co dla innych stanowi sacrum. Dokonując życiowych wyborów wielokrotnie stajemy oko w oko z ryzykiem zdrady samych siebie i sprzeniewierzeniem się własnym ideałom. Podobne przesłanie można znaleźć także na floydowskim Wish You Were Here i choćby już dlatego Trudno nie wierzyć w nic jest ważnym albumem poprzedniej dekady na polskim rynku muzycznym. Jego wyjątkowość polega również na tym, że poruszając skomplikowaną naturę ludzkiej egzystencji, wydawnictwu udało się zdobyć ogromną popularność. Czym jest Prawda? Ile razy nazywanie spraw po imieniu i wyrażanie swoich poglądów zabrało komuś życie lub wolność? A Miłość? Może zamiast rozmyślać o niej, lepiej jest po prostu kochać? A jeśli już kochać to tylko nad życie i być wtedy jak w apokaliptycznym przesłaniu - "Obyś był zimny albo gorący!". Nazywaj więc rzeczy po imieniu, jak głosi tytuł kolejnej piosenki. Lepiej wszak stanąć w prawdzie, niż stać tyłem do lustra.

"A gdybyś chciał się dowiedzieć co dobre i złe,
szukał prawdy, zaiste wspaniały to cel.
Nim zerkniesz w prawdy oblicze, żyj, ale kochaj nad życie.
A gdybyś pokochał nad życie, to wiedz,
że to prawdziwa jest miłość i taka ma sens.
Nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w oka mgnieniu."


fot. Katarzyna Szwarc - www.facebook.com/kszwarcphoto/

Prawda, Szczęście, Nadzieja, Wiara, Miłość, Wierność... to takie wielkie i patetyczne słowa. Ale nie tylko o tym jest ta płyta. Słuchając tytułowej piosenki z Korowodu Marka Grechuty słyszymy słowa: "Stając zapatrzeni w obłoki i niebo, zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie, wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu". Litania pytań bez odpowiedzi. Po co żyjemy, dokąd zmierzamy i jaką mamy misję do spełnienia? Trudno nie wierzyć w nic godnie kontynuuje tradycje tego songu i czyni to nie kopiując wielkiego mistrza.

"Idę przed siebie tam, w innym kierunku niż wybrałbym sam
nawet w przeciwnym lecz idę, więc chcę niestety nie wiem skąd ani gdzie.
Idę by dotrzeć, idę by iść. Czynność jest skutkiem, przyczyną jest myśl.
Jak idę tak przecież nie iść bym mógł, koniec na końcu są ślady mych stóp"

 "Idę przed siebie"

"Jestem tylko przechodniem w tym a nie innym przebraniu.
Mam papierosy i drobne i plan albo brak planu.
W tym a nie innym miejscu, w tej chwili albo za chwilę.
U zbiegu ulic czy w przejściu, gdzie będę albo już byłem".


 "Jestem tylko przechodniem"

fot. Andrzej Winiarski / www.andrzejwiniarski.pl


Niechaj więc Szczęście będzie z Wami, a gdyby ktoś z Was kiedyś miał kiedyś moment zwątpienia w samego siebie... będzie "To znak". Wprawdzie "Jesteś tylko przechodniem", który powtarza sobie do znudzenia "Idę przed siebie" "I tylko to wiem". "Nazywaj [wówczas] rzeczy po imieniu" i powiedz swemu odbiciu w lustrze: "Jutro możemy być szczęśliwi" bo "Trudno nie wierzyć w nic". "Mógłbyś temu zaprzeczyć?"