piątek, 29 września 2017

29 września 2017 w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela odbędzie się wernisaż grafiki Jacka Dewódzkiego


W piątek, 29 września 2017 w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela odbędzie się wernisaż grafiki Jacka Dewódzkiego. Wszyscy znamy artystę jako wokalistę (ex Dżem obecnie Revolucja), gitarzystę, kompozytora, autora tekstów, aktora. Jednak swoje plastyczne zamiłowania Jacek Dewódzki w tej skali przedstawi pierwszy raz w historii. Otwarciu wystawy towarzyszyć będą solowe koncerty Rafała "Zwierzaka " Zielińskiego oraz Jacka Dewódzkiego. Wydarzenie poprowadzi ceniony toruński dziennikarz muzyczny - Paweł Jankowski. Start godzina 19. Wstęp wolny.



Jacek Dewódzki o swoich pracach, które zaprezentuje w Hard Rock Pubie Pamela

"Narysować coś, to spróbować zatrzymać kawałek wyobraźni. Rysować lubię, bo to zajmuje czas i pozwala nie myśleć o sprawach, które zajmują głowę i póki co, nie ma na nie rozwiązania, przynajmniej od razu. Jako że najbardziej lubię science fiction, to obrazki dalekich światów i różnych scen z przestrzeni towarzyszyły mi od dziecka . Zdolności plastyczne odziedziczyłem niewątpliwie po tacie. I tyle... Ja jestem zbyt leniwy, żeby poświęcać czas na uczenie się specjalnych technik.

fot. Wojciech Zillmann
Przez wiele lat wystarczał ołówek, bo siedząc na radach pedagogicznych i nudząc się jak mops zajmowałem głowę obrazkami, żeby nie zwariować. Stąd też wiele z tych, nazwijmy, prac po prostu przepadło,a muzyka zabiera zbyt wiele czasu, aby poświęcać się jeszcze swojemu "hobby". Raczej może z potrzeby chwili lub okazji typu imieniny zmalowałem to i owo. Miejsca, w których maluję, też nie są zwykłe i z reguły mało tam światła. To coś w rodzaju pytania co wyjdzie w innym świetle, np. czerwonym albo przy świeczkach, albo w ogóle co wyjdzie i jak to zrobić, żeby otrzymać efekt rzeczywisty, bo to przecież iluzja, malowana "z głowy". Czym ? Czym popadnie. Na początek nawet długopisem, żeby było wiadomo, czego nie wiadomo. Bo jeszcze nie widać... bardziej to zabawa niż poważne zajęcie. A potem pastel- i te suche, i te mokre, i czasem pisak, żeby nabazgrać a potem poprawić lub zamazać ręką.Są oczywiście skutki uboczne, typu niezadowolenie żony z powodu nieporządku, ale doskonalę techniki. Czasami robię zdjęcia kwiatków, robaczków i mikroświata, żeby potem nie zapomnieć i czasem popatrzeć jak muszka wygląda. Chowam ukryte informacje w drobnych szczegółach, ale tak żeby móc to po chwili zobaczyć. Światło to jest to, co najbardziej mnie interesuje a zmalowanie to chyba efekt uboczny... "
Jacek Dewódzki

Wystawa potrwa dwa miesiące. Wstęp na ekspozycję jest wolny. Prace Jacka Dewódzkiego można będzie oglądać codziennie w godzinach otwarcia klubu.

środa, 27 września 2017

Marzanna Szkuta - By sztukę tworzyć, jak ptak śpiewa…!





„Żeby ludzie raz zrozumieli, że sztuka to wyraz duszy – to by sztukę robili tak, jak ptak śpiewa. Przestałaby ona być tą zmorą i nie trzeba by było tyle o niej gadać. Ale ludziom ciągle się zdaje, że sztuka to jest coś z zewnątrz nas, do czego trzeba przewracać oczami, do czego trzeba dążyć, czemu się poświęcać, lub z powodu czego trzeba ryczeć, upijać się i udawać rozpustnych, idealno-cynicznych modernistów. A tu trzeba żyć i być szczerym.”
Stanisław Witkiewicz


Od siebie dodam, że Szkuta tworzy swoje dzieła z lekkością dmuchawca na wietrze i delikatnością mgły nad łąkami… Ale wcześniej trzeba było długo poznawać tę delikatność, ulotność i lekkość. Latami dotykać, głaskać i wielbić. Ileż to razy wyobraźnia musiała podążać za dmuchawcem unoszonym przez wiatr, który łagodnie płynął nad powierzchnią muskając jedynie od czasu do czasu drugą istotę. By wygenerować tak wielką cierpliwość do dnia powszedniego i każdego, kto nie wie jak ptak śpiewa, choć słyszy śpiew wkoło. By z największą precyzją wykonać każdy ruch narzędziem… By dotknąć najczulszego punktu we właściwej chwili…


Jak więc mam odpowiedzieć na pytanie tak często zadawane – ile czasu zajmuje mi wykonanie dzieła czy też o cenę. Mam wielki dylemat, bo nie da się tego określić poprzez pryzmat dotykania materii i przeliczyć na ilość czasu. Trzeba by było poznać wartość każdej minuty, każdej godziny mojego życia. Kiedy drugi wrażliwy człowiek, bierze do rąk wykonany przeze mnie drobiazg, rozbudzają się w nim nieznane pragnienia i chce odejść zamykając go w dłoniach… jak ptak śpiewa... Im wrażliwszy, im więcej doświadczył tym większą wartość w nim widzi. I o nic nie pyta... To całe moje życie, w którym błądziłam za dnia i nocą w zakamarkach leśnej głuszy.

To miliony chwil pełnych bólu, rozterek, ale i uniesień. Lata westchnień, samotności na łące pod starym dębem, dźwigania cierpienia swojego i bliskich na drobnych barkach, które nieraz ledwo wytrzymywały. Jaką siłę trzeba było wygenerować, by utrzymać to wszystko i zachować jednocześnie taką delikatność? Jak wycenić tę delikatność? Kiedy usiłuję tego dokonać, słyszę „drogo”… To dobrze. Wspaniale! Ma być drogo! Bo nieraz bardzo bolało i to droga przez ciernie zmieniła niesiony ból w radość tworzenia. Uczyła pokory. Nie naiwności! Ta świadomość jest kosztowna i droga memu sercu. Więc musi być drogo!


Kiedy patrzę na piękną fotografię sóweczki, czy włochatki albo zimorodka dobrze wiem ile godzin, dni, a nawet miesięcy trzeba spędzić w terenie, by zapisać napotkane obrazy w pamięci obiektywu. Ile kilometrów przejść dźwigając ciężki sprzęt, by potem zachwycać czyjeś oczy i pobudzać inne zmysły. A wszystko po to, by patrząc na zdjęcie można było dotknąć duszy artysty fotografa, który włożył całe swoje serce w wykonanie setek zdjęć i wybrał z nich to jedyne. Bo na tym przecież polega sztuka… By właściwie wybrać...

Może tak jak nieraz szukamy bratniej duszy. Ileż to osób musimy ominąć w życiu, przy ilu zatrzymać się, by wybrać tę jedyną. Przy której dane by nam było odczuwać zrozumienie i radość, a potem odchodzić z tego świata w bliskości, spełnieniu i godności właściwej dla istnienia ludzkiego. Mój umysł przetwarza fotografię i inne obrazy z mojej pamięci na prosty, schematyczny obrazek, w którym rozpoznawalny będzie gatunek. Jeden z wielu… Potem sama wkładam w nie melodię… jak ptak śpiewa… Może ktoś ma dobry pomysł, by zamknąć to wszystko w kilku słowach, które dotrą do prostej świadomości przeciętnego człowieka, który nie wie jak ptak śpiewa. Choć słyszy, a czasem potrafi nawet rozpoznać gatunek.


Jak więc mam odpowiadać na pytanie – ile czasu mi to zajmuje? Ileż razy muszę zanurzyć się we wspomnieniach tysiąca chwil, by tę właściwą, tę jedyną tchnąć w każde z moich dzieł? Niektórzy dobrze wiedzą ile czasu, pracy i wysiłku trzeba, by narodziło się malutkie, jedyne w swoim rodzaju dzieło sztuki. To w największym bólu rodzą się najpiękniejsze dzieła sztuki takie jak dzieci i świadomość... A potem stają się inspiracją dla innych...
Marzanna Szkuta
Autorzy zdjęć: 
Tomasz Kamiński 
Krzysztof Onikijuk

***

Marzanna Szkuta mówi o sobie „dziewczyna z lasu” i bez wątpienia nią jest. Wystarczy spojrzeć na jej dzieła, aby niemalże poczuć przyrodę i tajemnicę puszczy. Urodziła się i wychowała w malutkiej wiosce Teremiski, ukrytej w samym sercu Puszczy Białowieskiej. Rodzice Marzanny zbudowali dom rodzinny na uboczu tuż przy lesie i dlatego las stanowił dla niej nie tylko odskocznię od trudnego życia na wsi, ale i poczucie bezpieczeństwa. Po ukończeniu liceum rozpoczęła pracę. Jej kariera zawodowa miała swój początek w Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego w Białowieży, gdzie po raz pierwszy zetknęła się z botaniką. Pracowała tam tylko pół roku, ale był to bardzo ważny okres w jej życiu. Wtedy to po raz pierwszy ujrzała Rezerwat Ścisły Białowieskiego Parku Narodowego. Zobaczyła też, jak bardzo różni się to miejsce od lasu, który znała z dzieciństwa. Następnie zainwestowała w Roczne Studium Menadżerskie w Białostockiej Szkole Biznesu. Po ukończeniu szkoły otrzymała propozycję pracy w Białymstoku. Wybrała jednak przygodę i wyjechała do Wrocławia. Czuła - jak sama to podkreśla - że musi „przełamać fale” i zmierzyć się z życiem w pełnej cywilizacji, z dala od rodzinnych stron. We Wrocławiu uczyła się wielkomiejskiego życia, pracowała w biznesie i poznawała nowych ludzi. Jej przygoda z miastem swój dalszy ciąg miała w Białymstoku, gdzie podejmowała kolejne wyzwania w świecie biznesu. Podczas spaceru po Parku Szczytnickim we Wrocławiu pod starym dębem po raz pierwszy w życiu poczuła, czym jest „zew krwi”. Łzy popłynęły jej po policzkach z żalu, że jest tak daleko od domu, i że to nie jest ten jej jedyny, ukochany dąb, pod którym spędziła wiele dni, wieczorów i nocy razem z gitarą, nieraz w towarzystwie pasących się obok żubrów. Poczuła też, że brakuje jej znacznie więcej - ciszy, szumu drzew, muzyki świerszczy, zapachu zawilców i towarzystwa dzikich zwierząt. Po niecałym roku przeprowadziła się do Białegostoku, ale kilka lat później sytuacja ta powtórzyła się i był to kolejny sygnał. Wtedy podjęła decyzję o powrocie do swojej ukochanej Puszczy.

Po powrocie z miasta nie bardzo wiedziała, czym będzie się zajmować w rodzinnych Teremiskach. Chciała robić coś pożytecznego dla Puszczy, dla której wróciła. W czasie wakacji pracowała w schronisku młodzieżowym w Białowieży, a następnie przez kilka lat przy realizacji projektu „Puszcza Białowieska” duńskiej firmy COWI, dzięki czemu bardziej poznała specyfikę regionu i jego mieszkańców. To właśnie wtedy zrodziła się w jej głowie myśl na temat idealnego produktu lokalnego. Wtedy też zaczęła poznawać różne grupy interesów, które wypowiadały się na temat ochrony Puszczy Białowieskiej i... zupełnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Aby lepiej to zrozumieć, rozpoczęła studia na kierunku Ochrona Środowiska na Politechnice Białostockiej, a następnie podjęła pracę w Instytucie Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Bardzo inspirował ją wówczas do przemyśleń profesor Zdzisław Pucek, wieloletni kierownik tego Instytutu. Z pasją też podglądała swoich kolegów naukowców w prowadzonych przez nich badaniach naukowych i chłonęła ile tylko mogła. Kochała zwierzęta, również te dzikie i trudno było jej przełamać się do prowadzenia na nich badań, czy doświadczeń. Dlatego też nigdy nie myślała poważnie o doktoracie z zoologii. Jednak stopniowo uświadamiała sobie jak bardzo ta nauka jest ważna dla naszego codziennego funkcjonowania w zdrowiu, szczęściu i urodzie, ale też i to, w jak wielkim stopniu nie zdajemy sobie z tego sprawy. W końcu przyszedł czas na wielkie zmiany. Odchodząc z pracy po prawie 12 latach czuła, jakby odcinała się od pępowiny, ale temu rozstaniu towarzyszyło także niezwykle silne uczucie, które nakazywało jej podjąć to nowe wyzwanie.



W pracy artystycznej inspiruje ją zarówno świat dzikiej przyrody jak i świat czysto ludzki. Jej wykształcenie oraz doświadczenia życiowe i zawodowe uświadomiły jej, w jak wielkim stopniu brak elementarnej wiedzy na temat podstawowych zależności może mieć destrukcyjny wpływ na kształtowanie charakteru człowieka i na piękną, dziką przyrodę, w której wyrosła i którą wciąż ma wkoło siebie. Dlatego zafascynowało ją zagłębianie się w podstawy ekologii, fizjologii i ewolucji zwierząt, ponieważ odnalazła w tym wiele związków z jej codziennym życiem. Nie zauważyła momentu, kiedy stało się to jedną z jej pasji. Biżuteria, to tylko język, którym opowiada o tym, co jest dla niej naprawdę ważne. Przez ostatnie lata wnikliwie obserwowała dokąd w pędzie technologicznym zmierza świat i dlatego bardzo dotyka ją masowa produkcja tanich przedmiotów marnej jakości i ich bezrefleksyjna konsumpcja. Boli ją także świadomość, że bylejakość leży u podstaw czasów, w których przyszło jej żyć, ponieważ taki stan rzeczy bezpośrednio przekłada się również na duchową i uczuciową sferę naszego codziennego życia. Bardzo brakowało jej oryginalnych, ekskluzywnych dzieł z duszą wykonanych ręcznie opisujących bogactwo miejsca, w którym wyrosła, które ją inspiruje i którym przesiąkła. Brakowało jej też drobiazgu, w którym dla kontrastu zamknięta jest wielka wartość, takiego by można było z łatwością przewieźć go do każdego zakątka świata i tam promować bogactwo miejsca, z którego się pochodzi. Jako projektantka biżuterii potraktowała Marzanna Puszczę Białowieską jak kopalnię diamentów, które postanowiła „szlifować” na swój sposób, by olśniły świat.


Przywiozła wiele inspiracji z podróży do Szkocji, jednak najbardziej zachwyciła ją różnorodność biologiczna tu, gdzie są jej korzenie i tę wartość i piękno wychwala jak i gdzie tylko może. Studia przyrodnicze i praca w placówce naukowej okazały się kopalnią wiedzy o jej ukochanym lesie i o mechanizmach, jakimi rządzi się świat dzikiej przyrody. Swoją twórczość Marzanna Szkuta kieruje do tych, którzy pragną zagłębić się w taki niekonwencjonalny sposób w ważne kwestie dla otaczającego nas środowiska naturalnego. U podstaw jej determinacji leży fakt, że jest nie tylko „dziewczyną z lasu”, ale też Podlasianką, a Podlasie to zagłębie przyrodnicze o wyjątkowej urodzie i wartości. Postanowiła więc zamknąć swoją świadomość i emocje w miniaturze, by piękne, inteligentne i ambitne kobiety mogły prezentować ten zasób wartości i wiedzy nosząc jej dzieła blisko swoich ciał. Zależy jej także na tym, by potrafiły coś opowiedzieć o tym innym. Taki ma pomysł na edukację w połączeniu ze sztuką oraz modą, a właściwie stylem opartym na elegancji szeroko rozumianej, dlatego też z wielką radością obserwuje reakcję odbiorcy, kiedy opowiada o idei jej twórczości prostym językiem, pełnym osobistych uczuć i doświadczeń. Cieszy ją także tworzenie do szuflady nawet w wymiarze minimalnym.

poniedziałek, 25 września 2017

Darek Kowalski - Wojtek Konikiewicz 25 września jako gitarzysta w Hard Rock Pubie Pamela.

W poniedziałek 25.09.2017 w Hard Rock Pubie Pamela wystąpi trio KoLeLu. Jest to projekt założony i prowadzony przez Wojciecha Konikiewicza. Pewnym zaskoczeniem jest fakt, że w zespole tym artysta gra na gitarze. Ten, legendarny muzyk, kompozytor i producent, był do tej pory kojarzony z instrumentami klawiszowymi. Tymczasem, jak sam mówi, na gitarze gra od 15 roku życia. Jest to jego ulubiony instrument, którego używa w niekonwencjonalny sposób. Wojciech Konikiewicz jest jednym z twórców polskiej awangardy jazzowej. Współpracował również z cenionymi artystami rockowymi, takimi jak: Lech Janerka, Grzegorz Ciechowski, Tomasz Budzyński i Robert Brylewski. Muzyka tria KoLeLu jest czysto instrumentalna. Tworzący zespół muzycy odwołują się do najlepszych tradycji psychodelicznego free/prog rocka. Operują współczesnym, bogatym brzmieniem. W muzyce prezentowanej przez projekt Wojciecha Konikiewicza uderza niezwykły stopień spójności, przy równoczesnym zachowaniu jej improwizacyjnego, otwartego charakteru. W Toruniu trio wystąpi w składzie: Maciej Matysiak (gitara basowa), Artur Lipiński (perkusja) oraz Wojciech Konikiewicz (gitara). Wieczór otworzy swoim setem koncertowym duet Przemek Łosoś & Marek Modrzejewski. Wydarzenie rozpocznie się o godzinie 19. Wstęp wolny.

Wojtek Konikiewicz to wulkan energii a mimo to spokojny i zrównoważony, doskonały partner w rozmowie. Gdy przerodzi się ona w dyskusję, konsekwentnie przedstawia swój punk widzenia, logicznie i rzeczowo argumentując. Chodząca encyklopedia wiedzy o polskim jazzie i rocku. Wiarygodny, ponieważ większość jego wiedzy oparta jest na własnych doświadczeniach. Artysta od lat zaangażowany w walkę o zwiększenie obecności polskiej muzyki w mediach. Wszechstronny muzyk. Twórca, kompozytor i producent. Takiego Wojtka Konikiewicza znam. Gdy spytałem go, czy jego wyobraźnia muzyczna ma granice, odpowiedział: "Teoretycznie tak. Całe życie je sprawdzam. I to mnie napędza".


Ta myśl wydaje się najważniejsza w tym felietonie. Przesuwanie granic tak, aby stworzyć więcej przestrzeni wypełnionej muzyką. To jego strategia. A taktyka ? Nagle "ceniony klawiszowiec" objawia się nam jako "poszukujący gitarzysta". Jak się okazuje słowo "nagle" w tym wypadku może okazać się nie najlepiej dobrane, co wynika z komentarza Wojtka do tego faktu: "Gram na tym instrumencie od 15 roku życia. To równoległy tor. Do niedawna ukryty, teraz jawny. Na wydanej w marcu płycie "Opat Qwety", nagranej z Krzysztofem "Kamanem" Kłosowiczem, gram wszystkie solówki i dużo w podkładach. Koledzy gitarzyści mnie pochwalili. M.in. legendarny Aleksander Mrożek.

Oznacza to, że ma to sens". Jako gitarzysta nie unika wyzwań. Jednym z nich jest zapewne stworzone w 2013 roku trio KoLeLu, mające otwarty, improwizacyjny charakter. Jak sam mówi: " Na klawiszach osiągnąłem taki poziom, że nagrałem w życiu ze sto płyt i wciąż bezproblemowo nagrywam kolejne, zaś tu mam nowe wyzwanie, zajmując się gitarą od innej strony". Z projektem KoLeLu niedługo pojawi się w Toruniu. Mieście, z którym swoje związki często podkreśla: "Od 1971 r. zaczęliśmy w Toruniu rodzinnie mieszkać. Chodziłem tu do obu szkół : VLO i PSM II stopnia. Cały mój pierwszy etap rozwoju, dojrzewanie, dorastanie - to Toruń. Bardzo ważny dla mnie czas. I związek silny. Cały czas go pielęgnuje i wzmacniam". W jednej z rozmów spytałem Wojtka o to, jak ocenia współczesną polską scenę muzyczną i to, co się dzieje w Toruniu. Odpowiedział mi: "To fenomen. Jest gigantyczna erupcja na wszystkich polach - od popu przez rocka do elektroniki, jazzu i muzyki współczesnej. To niezwykłe bogactwo. Niedopuszczane na anteny publicznych mediów, co jest niewyobrażalnym skandalem. Toruń? Świetnie! Rock, jazz i blues - wszystko aż buzuje. Starsi i młodzi muzycy tworzą o wiele bogatsze artystycznie środowisko niż takie np. Trójmiasto".
Darek Kowalski


Autor:


Darek Kowalski - kolekcjoner i wydawca płyt. Właściciel Hard Rock Pubu Pamela oraz HRPP Records w Toruniu. Felietonista toruńskiego tygodnika TORONTO. Od siebie dodam, iż jest dla mnie niedoścignionym wzorem właściciela klubu muzycznego, któremu zależy na tym, aby ludzie, którzy postanowili spędzić swój wolny czas na słuchaniu muzyki, nie byli zatruwani miernotą, tandetą i obciachem, ale aby po wyjściu chcieli wrócić do niego jak najszybciej. Spotkałem go w Toruniu i Londynie. Oba spotkania wspominam ogromnie miło.

Marek Modrzejewski - Koncert Indivi-Duo w HRP Pamela

fot. Agata Jankowska


Kiedy Darek Kowalski zaprasza do zagrania koncertu w Hard Rock Pubie Pamela, to bez wahania "jadzie się" i gra. Wiadomo, że będzie super publika i powstanie, satysfakcjonujący każdego artystę, klimat. Nie inaczej było 25 września 2017. Zameldowałem się z Przemkiem Łososiem - wspaniałym akordeonistą, harmonijkarzem i wokalistą - pod nazwą Indivi-Duo. Graliśmy z Przemkiem już w tym miejscu i wrażenia zawsze nie pozwalały przez następne dni dojść do równowagi emocjonalnej. Tym razem zaplanowaliśmy nowe piosenki i nie było pewności, jak zostaną przyjęte. Szybko jednak okazało się, że każdy kawałek zbiera gromkie brawa, a atmosfera pozwala szybować, cieszyć się i spełniać. Dzięki, byliście wspaniali.

fot. Agata Jankowska
Po krótkiej przerwie na scenę weszła formacja Wojtka Konikiewicza - KoLeLu. Zagrali w składzie: Wojtek gitary, Maciej Matysiak bas, syntezator i Artur Lipiński perkusja. Powiem szczerze, zjadłem na tej robocie zęby i ciężko mnie czymś zaskoczyć. A jednak, to było wydarzenie artystyczne, prawdziwa uczta muzyczna. Rzadko zostaję do końca, ale tym razem zostałem i czekałem na więcej, i nie chciałem jechać do domu. Błyskotliwe, pełne artystycznego niepokoju gitarowe malarstwo, człowiek malował dźwiękami obrazy, niesamowite. Jestem zwolennikiem układu gitara, kabel, piec, jednak to co Wojtek wyprawiał z tymi wszystkimi zabawkami, porwało mnie bez reszty; podobnie jak genialna, niezwykle punktualna sekcja, trzymałem w rękach przysłowiowe zęby, żeby mi nie wypadły na podłogę. Muszę podkreślić, że instrumentalne granie bez wokalu, to wyzwanie dla najlepszych. Projekt KoLeLu pokazał, że to najwyższa półka. Fantastyczna muza. Dzięki za to, że mogłem tam być, słuchać i przeżywać.
Marek Modrzejewski


Marek Modrzejewski - wokalista, który wie jak łowić ryby i... fanów bluesa.

W domu zawsze była muzyka. Mama miała piękny głos i kolekcję ulubionych płyt. Prym wiódł Jerzy Połomski, a z damskich głosów dominowała Halina Kunicka. Szybko zorientowałem się, że to nie moja bajka i przyniosłem "Dziwny jest ten świat" i "Sukces" Niemena. Prawdziwy przełom nastąpił jednak, kiedy na moim adapterze wylądował "Blues" Breakoutu. Zrozumiałem, że też tak chcę i przystąpiłem do edukacji muzycznej. Podglądałem zespoły starszych kolegów z mojego miasta, takie jak Odłam czy Stratus. Nie bez znaczenia była "Gitariada" - niezwykły Festiwal Muzyczny w sąsiednim Aleksandrowie Kujawskim, gdzie prezentowały się młode kapele z całej Polski. W Ciechocinku odbywał się Przegląd Zespołów Gastronomicznych, podczas którego, poza obowiązkowym repertuarem lokalowym, można było usłyszeć kawałki zza żelaznej kurtyny i to w bardzo przyzwoitym wykonaniu. Po odebraniu starannego wykształcenia, wróciłem do Ciechocinka, gdzie wiodłem przez kilka lat bardzo pasywny styl życia (śpiewam o tym w jednej z moich piosenek pt. "Prowincja"). Pewnego dnia przyszedł do mnie Sławek Małecki z torbą piwa i pomysłem na przyszłość. Pominę dalsze wypadki, bo można o nich przeczytać w internecie, ale przyznać muszę, że wtedy narodził się zespół Zdrowa Woda, który z powodzeniem funkcjonuje już 25 lat. Dwa nazwiska są szczególnie ważne w moim muzycznym życiu,: Tadeusz Nalepa i Bob Dylan. Jest jeszcze wiele innych nazwisk i kapel, ale najważniejszy pozostał Nalepa w kraju i Dylan po drugiej stronie świata. Posiadam również hobby. Od lat niepamiętnych jest to wędkarstwo, na którym zjadłem zęby, stąd może mam ich dzisiaj tyle ile mam.

piątek, 15 września 2017

40 lat po śmierci Elvisa Presleya Antoni Malewski w dniach 15, 16, 17 września zaprasza na szczególne spotkanie do Zakościela










W dniu 16 sierpnia 2017 roku mija 40 lat jak w dalekim Memphis (USA) odszedł na zawsze króla rock'n'rolla ELVIS PRESLEY. Na tę okoliczność w ramach moich, cyklicznych, muzycznych spotkań "Herosi Rock'n'Rolla" by uczcić tą szczególną w światowym show businessie, postać ZAPRASZAM moich znajomych i przyjaciół, fanów i miłośników ELVISA na szczególne spotkanie w dniach 15, 16, 17 września (piątek, sobota, niedziela) 2017 roku na sesję wyjazdową do Ośrodka Fundacji PROEM w miejscowości ZAKOŚCIELE n/Pilcą k/INOWŁODZA(woj. łódzkie). Ośrodek Fundacji PROEM leży nad przepięknym załomem rzeki Pilica na skraju Puszczy Spalskiej (16 kilometrów od Tomaszowa Maz. kierunek Radom, Puławy). 


Modrzewiowa willa w Zakościelu, do której na letnisko przyjeżdżał Julian Tuwim
Spotkania rozpocznie się w piątek (15 września) kolacją o godz. 18.00 a o 20.00 w ramach "Herosów" pierwsze spotkanie z ELVISEM zakończone koncertem pt. "Obiad z Elvisem" (Dinar East Open). W tym koncercie, śpiewający najpiękniejsze covery Elvisa, wystąpią m.in. Carl Perkins, Kim Wilde, Dave Edmunds, Roger Daltrey, Ruby Turner, Ben E. King, Elkie Brooks, Nona Hendryx, Boy George, Kiki Dee, Meat Loaf, Duan Eddy, Wojtek Gąssowski i inni.


Elvis Presley w TV Radio Mirror w marcu 1957
W drugim dniu sobota (16 września) pełne wyżywienie (śniadanie, obiad, kolacja) w programie m.in. przejazd "Carską Koleją" po miejscowościach Puszczy Spalskiej (Spała - Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, Inowłódz - Zamek Królewski Kazimierza Wielkiego, XI wieczny kościółek św. Idziego, Konewka - słynne bunkry pohitlerowskie) a o godz. 20.00 w ramach "Herosów" drugie spotkanie z ELVISEM zakończone przepięknym, super filmem/koncertem coverami KRÓLA R&R pt "ELVIS Lives 2002".


Kadry z Jailhouse Rock
W trzecim dniu niedziela (17 września) uroczyste zakończenie spotkania z ELVISEM, śniadaniem. Posiłki podawane w systemie stół szwedzki.


Bliższe i pełniejsze informacje, 
pytania proszę kierować na 
tel. 507 757 177
Antoni Malewski

15 września w Oxford wystąpią Leonard Luther & Piotr Gąsiewski


15 września w Bydgoszczy zagrają Magdy i Pokój Numer 3


środa, 13 września 2017

Lista Przebojów Polisz Czart - NOTOWANIE 30 (UWAGA!!! Klikasz w tytuł pierwszej 20-ki i oglądasz teledysk!!!)




1 - - N 1 Fill W męskim gronie
2 5 +3 2 Eklektik Inna
3 - - N 1 Złe Psy Prawda
4 2 -2 2 Naked Root Babe
5 - - N 1 Julia Nykiś Boję się
6 - - N 1 Natalia Świtała In The Arms Of The Angel
7 - - N 1 Venflon Tu i teraz
8 - - N 1 Kult Prosto
9 10 +1 2 Piotr Selim Specjalista od wzruszeń
10 31 +21 1 Limboski W trawie
11 50 +39 1 Psychoneurosis Agenda 2030
12 46 +34 1 Medusa Dog Soldier
13 7 -6 2 Agnieszka Truszczyńska Niekochanie
14 6 -8 2 K2 II moment
15 - - N 1 Hey Błysk
16 48 +32 1 Piano Run Kiss At Night
17 47 +30 1 Vespa Kto piashki ma
18 - - N 1 Janusz Radek Nie mów że dotyk
19 - - N 1 Szumni By żyć
20 - - N 1 WhitePin Obudź się 
21 27 +6 - Vixen Dwie siły
22 - - N - Marek Andrzejewski Kiedykolwiek
23 16 -7 1 Lor Windmil
24 45 +21 - Carnage Get on the Chopper
25 17 -8 1 Korpus As
26 18 -8 1 Alaya Na szczęście jesteś Ty
27 49 +22 - Chico Paranoja
28 - - N - Farben Lehre Wolność
29 - - N - Organek Mississippi w ogniu
30 - - N - Woodland Spirit & Ania Mural The Lost Song 2
31 32 +1 - Henry No Hurry! The Axis Of The World
32 - - N - Olga Szmidt Con Fuoco 
33 9 -24 1 Zen Piramida zobowiązań
34 21 -13 - InDoor Morderca
35 - - N - Jamun Na krawędzi 
36 - - N - H5N1 Warto żyć
37 - - N - Hippocampus Czas się poczuć
38 23 -15 - Na Bani Brocken
39 - - N - Fonetyka Jesteśmy biedni 
40 41 +1 - Half Light Wyznanie znalezione w szafie
41 43 +2 - Kasia Wardman Amelia
42 38 -4 - Lessdress Chicaboom
43 40 -3 - Drozda Oni to nie my
44 29 -15 - Carrion Jedz to
45 28 -17 - AVE Skalpel
46 24 -22 - S.I.E. Moja mina
47 - - N - ANN Do końca
48 - - N - Kirszenbaum Emile Zola & kokakola
49 - - N - Bethel Rzeki
50 - - N - Bibobit Czasami 

13 września w HRP Pamela zagra brytyjski zespół The Membranes. Wieczór otworzy Sam Jones ze swoim nowym zespołem Angry Town.

W środę 13 września 2017 roku w Hard Rock Pubie Pamela zagra kolejny charyzmatyczny brytyjski zespół - The Membranes. Założona przez Johna Robba w 1977 roku grupa, ma na koncie sześć studyjnych albumów. Swoim występem w toruńskim klubie zapowie Festiwal L 36. W czasie koncertu będzie można kupić bilety na to wydarzenie. Wieczór otworzy Sam Jones ze swoim nowym zespołem, który nazywa się Angry Town. Muzyk niedawno przeprowadził się z Londynu do Torunia. Wstęp na to wydarzenie jest wolny. Koncert rozpocznie się o godzinie 19.



The Membranes - grupa powstała w Blackpool, Lancashire w 1977 roku w składzie:John Robb- wokal, gitara basowa, Mark Tilton- gitara, Martyn Critchley-wokal i Martin Kelly - perkusja. Wkrótce po założeniu zespół opuścił Critchley i rolę wokalisty przejął John Robb oraz sporadycznie Tilton.


Z kolei Kelly zamienił grę na perkusji na klawisze. Ich singiel "Muscle" wydany w 1982 roku spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem angielskiej prasy i był hitem w nowojorskich klubach często odtwarzanym przez muzyków Beastie Boys i DJ Mojo. The Membranes uważani są za pionierów avant noise, który później został rozpropagowany przez takie zespoły jak Big Black czy Sonic Youth. W okresie od 1983 do 1989 roku The Membranes wydali sześć płyt studyjnych. Później zespół zawiesił działalność na kilka lat. John Robb został cenionym angielskim dziennikarzem i autorem kilku książek m.in,"Punk Rock Oral History", "Death To Trad Rock" oraz biografii Stone Roses. Pisał również artykuły dla Guardian, Melody Maker, The Independent czy Sounds. W międzyczasie udzielał się również w zespole GOLDBLADE, z którym nagrał 10 płyt. W 2009 roku The Membranes reaktywowało się, aby zagrać na Festiwalu All Tomorrow's Parties na specjalne zaproszenie My Bloody Valentine i Shellac. W 2016 roku nakładem wytwórni Cherry Red Records ukazał się bardzo dobrze przyjęty album "Dark Matter/Dark Energy". Od tamtej pory The Membranes mieli okazję grać u boku takich zespołów jak: Killing Joke, The Sisters Of Mercy, The Damned, Wire czy Therapy.

poniedziałek, 11 września 2017

11 września w toruńskiej HRP Pamela wystąpią Tim Holehouse i Mark Olbrich Blues Eternity.

fot. Agata Jankowska
W poniedziałek, 11 września 2017 roku, po wakacyjnej przerwie, w Hard Rock Pubie Pamela rusza nowy sezon koncertowy. Na klubowej scenie wystąpi Tim Holehouse. Artysta swoim solowym występem poprzedzi koncert grupy Mark Olbrich Blues Eternity. Tim Holehouse to brytyjski podróżnik, a zarazem wszechstronny muzyk. Jego twórczość oscyluje wokół bluesa, rocka i muzyki eksperymentalnej. Od prawie 10 lat nieprzerwanie tuła się po świecie, grywając na festiwalach i w klubach. Autorski materiał Tima opowiada o osobistych doświadczeniach i przygodach, które napotkał na swojej drodze. Styl życia i muzyka, którą tworzy są głęboko zakorzenione w tradycji muzyków bluesowych z delty rzeki Missisipi. Występująca jako gwiazda wieczoru, grupa Mark Olbrich Blues Eternity będzie promowała swój nowy, studyjny album noszący tytuł "Blues Everywhere". Koncert rozpocznie się o godzinie 19. Wstęp na to wydarzenie jest wolny.

środa, 6 września 2017

Historia Polski od polańskiego archetypu do wizji Jana Pawła II w Kantacie „Myśląc Ojczyzna” Włodka Pawlika - z kompozytorem rozmawia Wojciech Giczkowski

Tekst pochodzi z portalu www.teatrdlawas.pl


- W 2014 roku został Pan laureatem nagrody Grammy w kategorii Best Large Jazz Ensemble Album za płytę „Night in Calisia”, nagraną wspólnie z trębaczem Randy Breckerem, Orkiestrą Filharmonii Kaliskiej i Włodek Pawlik Trio. Jest to pierwsza nagroda Grammy w historii polskiego jazzu. Czy lubi Pan dłuższe,„wielkoformatowe” utwory muzyczne?


- Tak, choć dla mnie, jako kompozytora, to duże wyzwanie. Uwielbiam brzmienie orkiestry i chóru. Lubię sonorystyczną pełnię muzyki wynikającą z tradycji europejskiej muzyki symfonicznej. Lubię do tego dodawać elementy jazzowe. Daje mi to nowe horyzonty poznawcze i możliwości twórcze. Wskazanie prekursorów to kłopot dla mnie, bo wspomniana nagroda Grammy dotyczy jazzowych big bandów, czyli orkiestr z natury złożonych z instrumentów dętych. Tymczasem brzmienie płyty „Night in the Calisia” jest oparte na zespole bazującym głównie na instrumentach smyczkowych. Komponent brzmieniowy jest zupełnie inny niż ten amerykański. Płyta, zanim dostała nominację, była już grana i popularna w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jak moja wcześniejsza zatytułowana „Nostalgic Journey: Tykocin Jazz Suite” nagrana też z Randy Breckerem miała podobne brzmienie oparte na orkiestrze smyczkowej. Zespoły, którym przyznaje się nagrodę w tej kategorii, to Big Bandy np. Duke’a Ellingtona czy Gila Evansa. Być może nagrodzono mnie za nowe brzmienie – inne niż znane dotychczas.

- Czy muzyka, którą usłyszymy na sobotnim koncercie w Operze Narodowej, to jeszcze jazz czy raczej kolejny już krok w kierunku muzyki poważnej?

- Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że jest to muzyka poważna albo jazzowa. Stworzyłem dzieło, w którym są elementy muzyki orkiestrowej i w tej strukturze znajdzie się fragmenty, które wywodzą się z ducha muzyki Bartoka czy Strawińskiego. Jednak w kompozycji dominują pieśni, w tym jazzowe ballady, gospel. Usłyszymy także utwory w konwencji muzyki pop, ale przetworzonej przez mój kompozytorski zamysł. W tej muzyce jest w pewnym zakresie zawarta historia muzyki - od pogańskich rytmów do połączenia idiomu jazzowego z chórem, solistami i symfoniką. Wykorzystuję też w czystej formie chorał gregoriański, ale z moją improwizacją na fortepianie. Te wszystkie elementy połączyłem w jedną całość, w formę kantaty, którą nazwałem „Myśląc Ojczyzna”.

- W twórczości Johanna Sebastiana Bacha, który doprowadził formę kantaty do mistrzostwa, były także kantaty świeckie. Pana poprzednią dużą formą muzyczną była suita „Wolność”, którą zaprezentował Pan 4 czerwca 2014 roku na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Święta Wolności w obecności wielu głów państw, w tym prezydenta USA Baracka Obamy. Kantata to utwór wokalno-instrumentalny, złożony z wielu części w formie arii, recytatywów, duetów, chórów, fragmentów instrumentalnych, czyli coś o wiele większego niż suita – utwór składający się w większej części z krótszych fragmentów mniej lub bardziej spójnych stylistycznie. Te barokowe kompozycje łączy jedno – zwykle są utworami tematycznymi. O czym opowiada Kantata „Myśląc Ojczyzna”?

- Kantata powstała na zamówienie w związku z ubiegłorocznymi obchodami 1050-lecia chrztu Polski. Jednak gdybym nie skomponował wcześniej suity „Freedom”, to pewnie tego zamówienia by nie było. Jak widać potrafię tworzyć atrakcyjne duże formy muzyczne. Moja kantata opowiada chronologicznie o tych fragmentach naszej historii, które zdecydowałem się umieścić jako kluczowe dla narracji, aby do nich dostosować wizję literacko - muzyczną .Pierwsza część, czyli introdukcja, jest zderzeniem dwóch światów - pogaństwa i chrześcijaństwa. Moment przejścia Polski Polan do Polski chrześcijańskiej polega nie tylko na zmianie brzmienia muzyki, ale także na zmianie języka. Aby podkreślić dziejową zmianę wykorzystuję w śpiewie chóru neologizmy staropolańskie, kontrastując je ze śpiewanymi sekwencjami łacińskimi. A potem jest jazzowy duet Mieszka i Dobrawy. W sumie dzieło składa się z dwunastu śpiewanych części. Kończy je radosna pieśń w konwencji gospel „Wsiądź do barki”, która nawiązuje do ulubionej pieśni Jana Pawła II.

- Ukończył Pan warszawską Akademię Muzyczną w klasie fortepianu Barbary Hesse-Bukowskiej. Czy dzisiejszy Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina daje ukierunkowanie muzyczne wyznaczone nazwiskiem patrona uczelni? Suita „Chopin”, która była przebojem w 2010 roku, na pewno była inspirowana tym, co gra w duszy każdego Polaka.

- Moje związki z muzyką Chopina są oczywiste. To był cud i zrządzenie losu, że moim pedagogiem była Pani Profesor Barbara Hesse-Bukowska. Nuta chopinowska zainspirowała mnie do napisania piosenki do wiersza Juliusza Słowackiego „Z pamiętnika Zofii Bobrówny” – Niechaj mię Zośka o wiersze nie prosi, Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci, To każdy kwiatek powie wiersze Zosi... – którą śpiewa Marek Bałata. Zaczyna się moim fortepianowym wstępem gdzie wykorzystuję fortepianową introdukcję, którą Chopin skomponował do pieśni „Życzenie”. Chciałem, aby romantyzm polski był ukazany w takiej łagodnej, intymnej wersji, z lekkim przymrużeniem oka.


- „Wolność”, suita symfoniczno-jazzowa na chór mieszany, orkiestrę symfoniczną i trio jazzowe, była zagrana przez pański zespół razem ze wspaniałą Sinfonią Varsovią pod dyrekcją Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Tym razem usłyszymy chór i orkiestrę Opery Wrocławskiej pod tym samym kierownictwem. Czy Panowie lubicie ze sobą współpracować?

- Marcin Nałęcz-Niesiołowski to wspaniały muzyk i dyrygent. To właśnie za jego namową skomponowałem, a potem nagrałem z nim i Filharmonią Białostocką „ Jazz Suite Tykocin”, która w Stanach Zjednoczonych ukazała się w 2009 roku pod tytułem „Nostalgic Journey”. Wcześniej opowiedziałem Marcinowi o związkach rodziny Michaela Breckera z Podlasiem i o poszukiwaniach, także w tym regionie, dawcy szpiku dla chorego na białaczkę słynnego saksofonisty. To Marcin przekonał mnie, aby opowiedzieć tę historię za pomocą muzyki ...i tak powstał jazzowo – symfoniczy collage, którego premiera koncertowa z udziałem Randy'ego Breckera odbyła się na dziedzińcu Synagogi w Tykocinie – miejscu wielowiekowej koegzystencji Polaków i Żydów. Ta płyta otworzyła wrota do Grammy dla „Night in the Calisia”. Uwielbiam pracować z Marcinem, bo świetnie się rozumiemy.

- Kantata pozwoli publiczności odkryć pański nowy talent. Muzykę dopełnią wiersze Juliusza Słowackiego, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Władysława Bełzy, a także Włodka Pawlika. Czy ta praca literacka to ukrywane zdolności poetyckie czy dopełnienie wynikające z potrzeb tekstowych kantaty?

- Muszę się do tego przyznać. W większości pieśni kantaty słyszymy moje teksty. Było to podyktowane koniecznością, bo przecież poetą nie jestem. Miałem wiele propozycji od osób zajmujących się tworzeniem tekstów, lecz niestety nie mogłem znaleźć takiej literatury, która odpowiadałaby moim odczuciom. Zależało mi na tym, żeby ktoś opisał interesujące mnie momenty naszej historii. Jednocześnie odkryłem, jak mało jest ciekawych wierszy o Polsce i współczesnej historii. W efekcie sam musiałem poddać się próbie i wziąć się za pisanie. Stąd np. mój tekst o Zawiszy Czarnym. To historia o człowieku z krwi i kości, która jest muzyczną opowieścią zainspirowaną postacią rycerza z dzieła Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”. Zawisza Czarny to według mnie szalony playboy tamtych czasów, ale z mocnym systemem wartości opartym na trzech fundamentach „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Tak więc niejako przymuszony, wygenerowałem z siebie pokłady literackiej fantazji. Pragnę dodać, że słowa do suity 'Freedom”, o której Pan wspomniał są też mojego autorstwa. Tak więc jakieś doświadczenie w tej kwestii posiadam..

- Pana kantata to romantyczna wizja wspólnotowego źródła tożsamości, która wyrasta z przekonania o zakotwiczeniu naszego życia w historii narodu. Czy to moda inspirowana powieściami Cherezińskiej, czy – wynikająca z głębi duszy artysty – potrzeba wyrażenia przekonań młodego pokolenia, co widzieliśmy ostatnio między innymi na stadionie Legii?

- Moje założenie było proste. Otrzymałem jako kompozytor zamówienie na napisanie dużego utworu związanego z rocznicą i obchodami. Musiałem tylko zdecydować, czy pisać, czy nie. Wytłumaczyłem sobie, że jeżeli teraz tego nie stworzę, to następna okazja pojawi się dopiero za 50 lat. Tak więc, trochę pragmatyzm. Z drugiej strony wiedziałem, że jako kompozytor mam okazję zmierzyć się z wielkim muzycznym, ale też historycznym wyzwaniem.

Wojciech Giczkowski
Do tego mogłem stworzyć swoje libretto. Wiem, że temat trudny, ale od czego jest się artystą? Wierzę, że wielu z słuchaczy pozytywnie zaskoczę moim dialogiem z Przeszłością. Tak więc zapraszam na koncert.


Wojciech Giczkowski - rocznik 1952,
zamieszkały w Warszawie,
miłośnik teatru, opery i literatury,
dziennikarz portalu Teatr dla Was,
bloger: Teatralna Warszawa blogspot

Wiesław Fałkowski - Bluesowy festiwal w Solankach za nami

Artykuł w oryginale ukazał się na http://ino.online


fot.AJ - ino.online
Trzy zespoły: Trio Acustic, Jerry's Fingers i Szulerzy wystąpiły w sobotę w Solankach na piątej edycji Blues Ino Festiwalu.

W inowrocławskich Solankach dzisiaj królował blues, ale wcale nie było smutno. Tak, moi drodzy, za nami V edycja BLUES INO FESTIWAL. Publiczność dopisała jak każdego roku. Grono miłośników bluesa w Inowrocławiu stale rośnie, a to głównie za sprawą wysokiego poziomu artystycznego grających zespołów. Również ci słuchacze, którzy dzisiaj w Solankach podczas wieczornego spaceru trafili na festiwalowy koncert w muszli przypadkowo, zapewne nie żałują - było warto usiąść i posłuchać, popatrzeć. Przypomnę, że rok temu podczas inowrocławskiego święta bluesa zagrali dla nas Szulerzy, Sebastian Riedel & Michał Kielak & Jakub Andrzejewski oraz Boogie Boys. Dzisiaj - gospodarze festiwalu - SZULERZY, zaprosili na scenę dwa inne znakomite zespoły grające od lat nieco odmienne, różne odcienie tego stylu muzycznego: ACOUSTIC i JERRY'S FINGERS.

fot. ino.online
Wymagania inowrocławskiej publiczności festiwalowej stale rosną. Mają tego świadomość artyści prezentujący swój dorobek muzyczny na scenie muszli koncertowej. Cieszy fakt, że prezydent miasta Ryszard Brejza, też wspiera swoim patronatem i obecnością inicjatywy muzyczne. Producentem festiwalu jest Kujawskie Centrum Kultury, od lat popierające dobrą muzykę i dające inowrocławianom ambitną, godziwą dawkę kultury. Godziny ciężkiej pracy, czas poświęcony na niezliczone próby, talent i pasja - po to, by wyjść na scenę i zagrać.

- Wszystko rekompensuje jednak energia, która krąży gdzieś pomiędzy publicznością, a nami. Jest to "coś" nie do opisania, a pewne jest tylko, że jak się tego spróbuje, to ciężko bez tego żyć - mówi Miłosz Szulkowski, grający na perkusji z Szulerami.


Sobotni koncert, z niewielkim, planowym opóźnieniem rozpoczął ACOUSTIC. Kapela ze Śląska gra od 2007 roku. W Inowrocławiu zaprezentowali piękne brzmienie akustycznych gitar (tutaj ukłon dla Szymona Borkowskiego) i bardzo dobry wokal Grzegorza Achtelikza, który ma znakomity głos i brzmi niesamowicie w tym odcieniu bluesa. Na uwagę zasługuje wyjątkowe brzmienie harmonijki - tu oklaski i czapki z głów dla Jacka Szuły. Sądzę, że nawet najbardziej zagorzali miłośnicy bluesa, nie będą mieli po tym koncercie pretensji do wykonawców, że w ich muzyce pobrzmiewa lekko rock, a miejscami także reggae.

fot.ino.online
Dobra muzyka łączy pokolenia. Dobrze, że nie musimy szukać jej tylko na starych płytach, takie zespoły jak JERRY'S FINGERS z Jaworzna pokazują, że zarówno rock'n'roll, jak i blues przeżywają renesans. Panowie na inowrocławskiej scenie bluesowej zaserwowali nam potężną dawkę dobrej muzyki z odcieniem boogie woogie, West Coast bluesa oraz rock'n'rolla. To była świetna zabawa. Wszystkim nogi same chodziły, a na twarzach słuchaczy i młodszych, i starszych pojawił się uśmiech.


Muzycy zaprezentowali też spokojniejsze, bluesowe kawałki ze swojej ostatniej płyty. To był udany występ - wyrazisty wokal - Kamil Maliszewski, Adam Bisaga - saksofon i perfekcyjna harmonijka ustna - Piotr Szencel, no i dynamiczny kontrabas - Jerzy Szyja sprawiły, że całość okazała się niezwykle energetyczna. Ten znakomity występ wzbogaciło brzmienie gitary Przemysława Celebana, a rytm na perkusji nadał całości Max Ziobro. Zapewne JERRY'S FINGERS swoim brzmieniem podbili w Inowrocławiu serca wielu słuchaczy i zyskali nowych fanów.

fot. ino.online
SZULERÓW nie trzeba w Inowrocławiu przedstawiać. Są na scenie od 2001 roku i swoją muzyką - energetyczną mieszanką rhythm and bluesa i rock and rolla, doprawioną szczyptą swingu i soulu zdobyli powszechne uznanie miłośników pozytywnych, tanecznych wibracji, które nie pozwalają siedzieć słuchaczowi w miejscu. SZULERZY o swojej muzyce mówią - blues'n'roll - ze świadomością, że są chyba jedynymi w Polsce wykonawcami takiego stylu.


Warte podkreślenia są niebanalne teksty piosenek, które usłyszeliśmy ponownie, a które przecież znamy i lubimy: Obywatel Nowak Jan, czy Ramona. Tym razem SZULERZY zaprezentowali też nowe utwory - drugą wersję piosenki Obywatel Nowak Jan, czy Tutaj i teraz, które znajdą się wkrótce na przygotowywanej nowej płycie. Ania Niestatek śpiewa rewelacyjnie. Jej czysty, czytelny wokal, przepełniony emocjami zapadł nam w pamięci. Będziemy czekali na bis w następnej edycji festiwalu, bo Szulerzy śpiewają tu tylko raz w roku. Muzycznym podsumowaniem koncertu była, przypomniana przez Anię i świetnie zaśpiewana, piosenka Miry Kubasińskiej - W co mam uwierzyć (znana z filmu "Sztuka kochania", śpiewana przez Anię Rusowicz). Interesującym aspektem był Adam Bisaga, który wspierał Szulerów na saksofonie. Szulerzy nas nie oszukali. Zespół nie zawiódł swoich fanów. Dali wyjątkowy występ, jak zwykle "spadli na cztery nogi, jak kot". Dziękujemy.

Wiesław Fałkowski
Cieszy też frekwencja na na koncercie V edycji Blues Ino Festiwal. Publiczność każdy utwór, każdą kompozycję, przyjmowała entuzjastycznie i nagradzała brawami. Inowrocławianie i przyjezdni goście udowodnili, że chcą i lubią bawić się przy dobrej muzyce. Słuchacze wolno rozchodzili się do domów nucąc bluesa. Następny festiwal już za rok.

***

Wiesław Fałkowski falko – rocznik 1957, mieszka w Inowrocławiu, poeta, autor tekstów piosenek, bloger, fotograf; amator i smakosz wszystkiego co dobre; wydał autorski tomik poezji „Siedem stopni miłości”, współuczestnik licznych antologii poetyckich; blog: falkografiowanie.blogspot.com współpracuje z portalem ino-online.pl