poniedziałek, 30 listopada 2015

Pink Floyd - The Wall (UK) 1979



Rozdział 1 
Największy Mur od czasu chińskiego


„Naciskam ręką ruchomą ścianę, lecz ona wciąż trwa.
Jeszcze pogładzę ją palcami… odchodzę, nie przyjdę tu sam.
Od ludzi dumnych, kruchych jak sława, Ty oddzielaj nas.
Od nienawiści, idei Marsa, Ty oddzielaj nas. Przed pustką ochroń nas.
Przed błędnym hasłem, słowem, Ty mocno zasłoń nas”.
Aya RL – „Nasza ściana”



Pink znał się na hipokryzji jak mało kto. Można nawet powiedzieć, że wyssał ją wraz z mlekiem podawanym w szkolnych kubkach z zaschniętym grubym kożuchem. Czy Pink czuł się dobrze ze swoją pogardą dla uwielbiającego go tłumu? Rozgrzeszała go zapewne świadomość kamuflażu. Maska uwiera tylko wówczas, gdy często ją się zdejmuje i zakłada na nowo. Gdy przestajesz ją zdejmować już nawet do snu, jak robi się to z okularami, staje się twoją drugą twarzą. Zanim Pink stał się gwiazdą rocka, dorastał w poczuciu bezpieczeństwa, które bardzo szybko prysło jak mydlana bańka. Śmierć ojca zamknęła radosny okres dzieciństwa Pinka i przyspieszyła jego dojrzewanie. Budowa bariery ochronnej było już tylko kwestią czasu. Alienacja to często spotykany substytut skradzionego spokoju i odpowiedź na brak ciepła. Czy bardzo młody Pink miał świadomość, że właśnie rozpoczął budowę Muru? Położenie pierwszej cegły nie czyni wprawdzie jeszcze budowniczego, czasami jednak jest biletem w jedną stronę do świata wewnętrznej emigracji. Na pewno nie jest to świat bezpieczny, ale za to doskonale niweluje wpływ otoczenia. Pink nie posiadał jeszcze wiedzy, która umożliwia odróżnianie dobra od zła. Instynktownie czuł tylko, że lepiej nie wpuszczać niczego, niż pozwolić przedostać się nieznanemu.

Roger Waters
Roger Waters stracił ojca podczas II Wojny Światowej. Liczył sobie wówczas kilka miesięcy życia. Ojciec Syda Barretta zmarł, gdy ten był w wieku szkolnym. David Gilmour został przez rodziców porzucony. Pewnego dnia po prostu opuścili Wielką Brytanie i udali się do Ameryki. Czy to przypadek, że mając za sobą tak podobną przeszłość, wszyscy ci muzycy spotkali się w jednym zespole? Czy budowanie ściany z niewidzialnych cegieł było częścią życia każdego z nich? Jaka moc przyciąga takich ludzi do siebie i czy jest możliwe, aby mogli ze sobą współistnieć bezkonfliktowo?

„Szkoła drugim domem”. Z uśmiechem politowania wspominam jedno z haseł propagandy PRL-u. Pinkowi szkoła kojarzyła się ze sfrustrowanymi nauczycielami, którzy w celu utrzymania dyscypliny (podobnie jak czynią to niektórzy pracodawcy i politycy) mylili autorytet z autorytaryzmem. Ciało pedagogiczne Wolnego Świata w kuriozalny sposób wprowadzało młodym ludziom wiedzę na temat  orwellowskiej rzeczywistości, podczas gdy wschodnia część Europy doświadczała jej w tym czasie niemal w każdej dziedzinie życia.

"Nie chcemy edukacji, nie chcemy ciągłych kontroli, ani upokorzenia w klasie. 
Nauczycielu zostaw nas w spokoju! W końcu jesteś tylko kolejną cegłą w Murze…|
”Another Brick in the Wall Part 2”


Ten niepozorny kawałek z The Wall stał się natychmiast po wydaniu płyty hymnem zbuntowanego pokolenia nastolatków przełomu lat 70-tych i 80-tych. Tekst jest bezkompromisowy i bez ogródek uderza w znienawidzony system. PRL-owska cenzura bardzo szybko doszukała się w tym albumie niebezpiecznych dla powszechnie panującego ustroju aluzji, zakazując w 1982 roku emisji filmu będącego ekranizacją płyty. Uniwersalizm tego wydawnictwa jest jego największą siłą, a ponadczasowość w potępieniu nadużywania władzy nad drugim człowiekiem jest bezdyskusyjna. Pink pozostawiony przez ojca ze zniszczoną przez szkołę wiarą w świat dorosłych chwyta się matki jak ostatniej deski ratunku, dołączając tym aktem desperacji do armii skrzywionych przez życie maminsynków, przedkładających matczyną opiekę nad samodzielność.

„Mamo, myślisz, że zrzucą bombę?
Mamo, powinienem wierzyć rządowi?
Mamo, czy poślą mnie na front?
Mamo, sądzisz, że ona jest wystarczająco dobra dla mnie?
Mamo, czy ona rozerwie Twojego chłopczyka?

Uspokój się, Kochanie, nie płacz. 
Mama sprawdzi dla Ciebie wszystkie dziewczyny
Mama nie dopuści do Ciebie nikogo zepsutego. 
Mama poczeka na Ciebie dopóki nie przyjdziesz. 
Mama zawsze dowie się, gdzie byłeś. 
Mama wychowa Cię w zdrowiu i czystości. 
Kochanie, dla mnie zawsze będziesz dzieckiem". 
”Mother”



 
Rozdział 2
Mur solidniejszy niż brytyjskie budownictwo 


„Moje ciało murem podzielone, 
dziesięć palców na lewą stronę,
drugie dziesięć na prawą stronę, 
głowy równa część na każdą stronę”
Kult – „Arahja”


Pink był już mężczyzną i wszystko widział inaczej, okrucieństwo wojny też. W oczach dziecka wojna może być niekiedy pojmowana jak nie do końca zrozumiała gra. Pokazał to Roberto Begnini w filmie „Życie jest piękne”. Dojrzałość pozbawia złudzeń, a okrucieństwa agresora oraz przerażenie ludzi dokładnie widać z okna domu (dopóki ten jeszcze istnieje). Pink podobnie jak większość mężczyzn potrzebował kobiety, którą mógłby kochać. Niestety, wybudowany w młodości Mur Pink zabrał w dorosłe, a w konsekwencji także i w rodzinne życie. Kryzys małżeński bardzo szybko ujawnił „puste miejsca”, które Pink na oślep wypełniał kolejnymi cegłami. Nasz budowniczy uzyskał już stopień specjalisty, a jego wiedza i nabywane latami doświadczenie spowodowały, że teraz był już w stanie zbudować dużo trwalszą konstrukcję, aby zapewnić sobie emocjonalną ochronę. Czy to co robił, rzeczywiście uczyniło Pinka bezpiecznym? Pewnego dnia postanowił zadzwonić do żony z trasy koncertowej…

- Panie Floyd, czy to na pewno pana dom? (usłyszał w słuchawce)

Czy oprócz pańskiej żony jest tam jeszcze ktoś, kto mógłby odebrać telefon? 
Bo... widzi pan… odpowiada tylko jakiś mężczyzna i za moment odkłada słuchawkę”

„Young Lust”


Pink miał świadomość, że pustych miejsc z każdym dniem przybywa, Wiedział też, że najlepiej zapełniać je kolejnymi cegłami. Mógł być z siebie dumny. Wielu innych budowniczych podobnych ścian mogłoby od niego wiele się nauczyć. Jego Mur był o wiele solidniejszy, niż wszystkie niedbale zbudowane brytyjskie domy, których cena jest o wiele za wysoka w stosunku do ich fatalnej jakości.

„Noc po nocy, udajemy, że wszystko jest w porządku, lecz ja z tego wyrosłem, a ty stałaś się oziębła i nic więcej nas nie bawi. Czuję, że nadchodzi jeden z moich napadów. Czuję się zimny jak ostrze brzytwy, ściśnięty, jakby obwiązany bandażem, suchy jak marsz pogrzebowy. Skocz do sypialni, tam w walizce po lewej znajdziesz moją ulubioną siekierę. Nie bądź taka przerażona. To tylko stan przejściowy, jeden z moich złych dni. Chcesz dzwonić po gliny? Uważasz, że już czas, bym przestał? Dlaczego uciekasz?”
“One Of My Turns”


Ozzy Osbourne musiał mieć szelmowski uśmieszek podczas pierwszego słuchania The Wall. Pink był lustrzanym odbiciem bohatera jego „Paranoid”. Doprowadzony do obłędu i wyalienowany, Pink stał się bezsilnym obserwatorem własnego życia. Ktoś taki nie tylko już nie gwarantował kobiecie bezpieczeństwa, lecz zaczął być dla niej realnym zagrożeniem. Zdrada małżeńska jest pojęciem względnym. Owszem, często wynika z niepohamowanego instynktu, czasami jednak jest tylko odpowiedzią na uczuciową oziębłość i brak poczucia bezpieczeństwa. Jakże często ocena skutku bez zrozumienia przyczyny stanowi uproszczenie, będące powodem wygłaszania błędnych opinii. Pink dobrze wiedział, że jego zmiennik był odpowiedzią żony na jego Mur, którego ściana była już na tyle wysoka, że kompletnie przesłoniła mu trzeźwość oceny sytuacji. To prawda, że po każdym koncercie mógł mieć dziesiątki kobiet. Cóż z tego, skoro stracił tę jedyną, która kochała go nie za to, że był bożyszczem tłumów.


Pink zamurował się żywcem. Jego Ściana stała się sarkofagiem, a on duchowym zombie. Ciało Pinka żyło już tylko dzięki samozachowawczemu instynktowi wkładania żywności do ust. Jaki świat Pink uznał za okrutny? Ten, w którym sam się pogrzebał, czy tamten spoza Muru? Jego rozrywana samotnością dusza nocami i dniami wyła w błagalnym niemym krzyku. W końcu Pink dotarł do stacji widma, skąd nie odjeżdżają już żadne pociągi. Ciągle jednak istniał, a miejscem jego duchowej wegetacji była odcięta od wszystkiego i wszystkich uczuciowa pustka.



Rozdział 3
Mur zaprawiony białym proszkiem 


„Meble już połamałem, nowy ład zrobić chcę. 
Tynk ze ścian już zdrapałem, zamurować czas drzwi. 
Mój jest ten kawałek podłogi, nie mówcie mi więc, co mam robić !”
Mr Zoob – „Mój jest ten kawałek podłogi”


Mała czarna książka, elektryczne światło, torba ze szczoteczką do zębów, grzebieniem i… gdyby nie fortepian i trzynaście telewizyjnych kanałów, byłaby to zwyczajna więzienna rzeczywistość. Czy jednak świat Pinka nie był o wiele gorszy od pospolitego więzienia? Porzucony przez kobietę, z którą spędził wystarczająco dużo czasu, aby teraz poczuć się samotnym i ta przerażająca, gorsza od ogłuszającego ryku bestii cisza po drugiej stronie słuchawki. Mała czarna książka to poematy Syda Barretta. Nikotynowe plamy na palcach i srebrna łyżka na łańcuchu to nieodłączne atrybuty uzależnionego od „sproszkowanych doznań” Ricka Wrighta, dla którego fortepian nie był już tylko instrumentem, lecz stał się także punktem fizycznego oparcia.

Podczas II Wojny Światowej Vera Lynn piosenką „We’ll Meet Again” niosła nadzieję tysiącom rodzin brytyjskich żołnierzy. Roger Waters i jego albumowy Alter Ego stracili ojców dokładnie wtedy. Analizując swoje życie, Pink powoli zaczął zdawać sobie sprawę, od kiedy rozpoczął otaczać się Murem. Vera Lynn, która milionom jego rodaków niosła nadzieję, jemu samemu kojarzyła się z cierpieniem. Na nieszczęście z pomocą przyszła mu gwałtownie rozwijająca się farmacja. Narkotyki zapewniają jednak tylko chwilowy stan zobojętnienia. Pink podzielił los tych wszystkich, których stan chwilowy już nie interesował. Strzykawki i „coś” podobnego do cukru pudru przynoszącego „cudowne odrętwienie” było częścią życia wielu genialnych artystów.


Przedstawienie Pinka musiało jednak trwać. Ponad dziesięć lat od The Wall inny wielki artysta żegnał się z życiem i publicznością piosenką o identycznym tytule jak jeden z kawałków dzieła Floydów. „The Show Must Go On”... czy Freddie Mercury przypadkowo tak nazwał swój muzyczny testament? Czy muzyka rockowa miałaby aż tyle nieśmiertelnych przebojów, gdyby jej twórcy byli szczęśliwi? Równia pochyła zepchnęła wielu artystów w otchłań sproszkowanego zatracenia. Finansowy zysk niczym nowotwór od dziesięcioleci toczy sztukę. A co najgorsze, o wiele bardziej niż dla samych artystów, zysk ten jest ważny dla producentów i firm fonograficznych. Rozgłośne radiowe powiązane z największymi (co nie oznacza najlepszymi) wytwórniami nie „puszczą” dziś niczego, co nie zapewni im takiej słuchalności, aby reklamodawca zdecydował się na sponsoring stacji. Masowy słuchacz nie ma dziś nic wspólnego z muzycznym koneserem.

Pink czuł jak zaczyna stawać się koniem wystawianym tylko do tych wyścigów, które przyciągną jak największą ilość graczy. Wiedział też, że właściciel stajni bez najmniejszych wyrzutów sumienia przymknie oko, gdy do hotelowego pokoju nadejdzie kolejna dostawa z precyzyjnie wyliczoną dawką „sproszkowanego obroku”, która sprawi że "koń" będzie gotowy ścigać się dalej. Ścigać z kim? To wtedy Pink po raz pierwszy przywdział maskę, za którą schował przed tłumem emocje. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wkrótce przestanie ją zdejmować nawet do snu. Roger Waters nie musiał niczego wymyślać pisząc ten numer. Sam wielokrotnie wyciągał na scenę półprzytomnego Syda Barreta, któremu gdy już zabrakło sił, osiadł w „domu dla zagubionych dusz”. Pink stojąc przed rozszalałym tłumem bardziej od gwiazdy rocka przypominał już faszystowskiego mówcę. Posiadał władzę nad duszami, a maska była niezbędnym atrybutem, aby tę władzę utrzymać. Maminsynek w masce zblazowanego strongmana. Czyż nie tak zdobywa się świat? A Mur? On już od dawna Pinka nie chronił, za to skutecznie pozbawiał go wiedzy o „tamtej stronie”, o... dark side of the… Man.



Rozdział 4
Mur jak ten z Berlina


„Wyrwij murom zęby krat, 
zerwij kajdany połam bat, 
a mury runą, runą, runą 
i pogrzebią stary świat!”
                         Jacek Kaczmarski – „Mury”


Wprowadzanie ideologii w życie zawsze jest ryzykowne, a szczególnie takiej ideologii, która dopuszcza użycie przemocy. Manipulacja tłumem jest tak stara jak historia ludzkości. Pink miał władzę, a rozszalałe rzesze fanów widziały w nim wybawiciela z duchowej nędzy. Delikatna granica pomiędzy patriotyzmem, a nienawiścią do obcych była przekraczana od zawsze. Dziś MY jesteśmy obcymi TU, ale bardzo nie chcemy, aby jacyś ONI przybywali TAM, skąd wyjechaliśmy. Paradoksalnie właśnie w czasach globalizacji świat powrócił do instynktów plemiennych.

Pink uświadomił sobie z przerażeniem, że posunął się za daleko. Czy można jeszcze zawrócić, gdy dało się masom nadzieję na lepsze jutro? Nagle zrozumiał, że Mur, który od dzieciństwa budował dla własnego bezpieczeństwa, stał się jego własnym więzieniem i że tylko on sam ponosi winę za ten stan rzeczy. Obwinianie tych, którzy zabili mu ojca, despotycznych nauczycieli, nierozumiejącej go żony czy dostawców „sproszkowanego ukojenia”, to nic innego jak nieustanne udowadnianie sobie braku dojrzałości. "Wszyscy wznosimy mury by się bronić. Niektóre z nich mają pozytywny aspekt. Znacznie częściej, według mnie, są jednak negatywne. Bardzo głębokie odczuwanie straty rodzica, na sposób który kształtuje życie, jest uprawnione. Źle bywa wtedy, gdy ktoś odgradza się od bólu po takiej stracie”. Tymi słowami Roger Waters sam sobie udzielił nauki.


Rozgoryczony Pink zrywa maskę i rozpoczyna proces burzenia Muru. Czy wyjście poza ciasne ramy własnych ograniczeń po latach duchowej śmierci jest jeszcze możliwe? Czyż motyw zmartwychwstania w ujęciu światopoglądowym nie nabrał na tym albumie wymiaru uniwersalnego? Pink dokonuje rachunku sumienia, który prowadzi go do samooczyszczenia. Catharsis jest niczym odtrutka uwalniająca stan umysłu z toksyn przeszłości. Rosyjski poeta Josif Brodski ujął to słowami: „Wolność jest wtedy, gdy zapominasz pisowni nazwiska tyrana, a ślina w ustach smakuje słodziej, niż chałwy Persji i chociaż mózg skręcony masz, jak róg barana nic nie kapie ci z oczu niebieskich.” Pink przywołuje w myślach wszystkie postaci ze swego życia, które były kolejnymi cegłami jego Muru: matkę... żonę, dyrektora szkoły i nabiera pewności, że tylko pogodzenie się z losem może zburzyć mur, za pomocą którego wyalienował się z rzeczywistości.


Ilu z nas wybudowało podobne mury? Jestem przekonany, że przynajmniej kilku czytających ten artykuł jest w fazie jego budowy. Chyba każdego z nas dopadł choć jeden raz w życiu stan zmęczenia otoczeniem. Należy jednak odróżnić stan, który nazywamy wewnętrzną emigracją od alienacji. Różnica jest niesłychanie prosta. Z wewnętrzną emigracją jest identycznie jak z każdą inną formą emigracji. Zawsze pozostawiamy uchyloną furtkę umożliwiającą powrót i zawsze taką możliwość bierzemy pod uwagę. Alienacja jest stanem całkowicie odmiennym. Stawiany mur z czasem staje się już nie tyle środkiem, co celem samym w sobie i prowadzić może nawet do obłędu. Przekonał się o tym Pink, który jest postacią zbiorową wszystkich Floydów. Roger Waters niczego nie musiał wymyślać. Pozbierał z życiorysów swoich kolegów i własnego wszystko to, co było składową owej niewidzialnej ściany i ubrał to w genialną formę muzyczną.

Mur Berliński od strony zachodniej
Każdy z nas zapewne słyszał o różnych słynnych murach z chińskim i berlińskim na czele. Każdy słyszał również o słynnych ścianach, jak Ściana Płaczu w Jerozolimie i ta jakże ważna dla polskich emigrantów (włączając w to również piszącego te słowa) "ściana płaczu" w Londynie. Chciałbym bardzo, aby od dziś ściana kojarzyła się jedynie z miejscem, gdzie zatrzymujemy się co jakiś czas, aby wyjąć z niej potrzebną do życia sumę pieniędzy. Większość bankomatów znajduje się bowiem w ścianach i kto wie, czy za kilka lat po wirtualizacji środków płatniczych nie zostaną już one tylko wspomnieniem podobnie jak patefon, dyliżans czy kolej parowa.

30 listopada w HRP Pamela wystąpi New "K" Project i Eddie Angel


Karol Korniluk, Warren Benbow i Krzysztof Majchrzak
W poniedziałek 30.11.2015 w HARD ROCK PUBIE PAMELA wystąpi grupa NEW "K" PROJECT w składzie: Krzysztof Majchrzak (gitara basowa), Waldemar Knade (viola), Karol Korniluk (gitara) oraz filar zespołu, perkusista Warren Benbow, znany z wcześniejszej współpracy z takimi nazwiskami jak Whitney Houston, Nina Simone, Nancy Wilson, Betty Carter, Phyllis Hyman, Eddie Gomez, Kenny Barron czy Michał Urbaniak. Wieczór otworzy występ cenionego, angielskiego gitarzysty, wokalisty i kompozytora Eddiego Angela, któremu tym razem towarzyszyć będzie na scenie japoński gitarzysta, Mar Todani. Eddie Angel jest w Polsce znany jako trzon zespołów Jima Thomasa i Marka Olbricha. Tym razem artysta zaprezentuje materiał ze swojego powstającego właśnie albumu solowego. Publiczność w Hard Rock Pubie Pamela będzie więc uczestniczyła w swoistej prapremierze autorskiego materiału muzyka.

Waldemar Knade


Eddie Angel
Muzyka NEW "K" PROJECT to mieszanka doświadczeń i wyborów artystycznych otwierających szeroką przestrzeń kreacji, która prowadzi do nowych, nieoczekiwanych zwrotów form muzycznych wizji. Horyzont inspiracji zakreślają punkty odniesienia, takie jak: jazz-fusion, improwizacja nie-idiomatyczna, muzyka etniczna, muzyka elektroniczna, forma otwarta. Podczas koncertów wykorzystywane są oryginalne kompozycje wszystkich muzyków. W programie koncertu znajdą się również utwory z nowej promowanej płyty „Metamorphosis” zespołu Weston & Knade, w której nagraniu brali udział Waldemar Knade – viola i Karol Korniluk- gitara wraz z Michałem Rybką - gitara basowa oraz Grant Calvinem Westonem – perkusja.

Koncert rozpocznie się o godzinie 19-tej.

Przed koncertem, od godziny 17-tej, Eddie Angel poprowadzi w Hard Rock Pubie Pamela warsztaty gitarowe. Zajęcia odbędą się w ramach cyklu Campus HRP Pamela.

Wstęp a  wydarzenia jest wolny.

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 76 - Herosi Rock’n’Rolla V – Jerry Lee Lewis

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj  Część 45 tutaj Część 46 tutaj  Część 47 tutaj Część 48 tutaj  Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj  Część 54 tutaj Część 55 tutaj Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj  Część 61 tutaj Część 62 tutaj  Część 63 tutaj  Część 64 tutaj Część 65   tutaj, Część 66 tutaj Część 67 tutaj Część 68 tutajCzęść 69 tutaj  Część 70 tutaj  Część 71 tuta Część 72 tutajCzęść 73 tutaj Część 74 tutaj  Część 75 tutaj




W dniu 29 kwietnia 2006 roku odbyło się w ARKADACH kolejne, po Chuck’u Berry’m, ważne dla Herosów Rock’n’Rolla spotkanie z jednym najwybitniejszych wykonawców tego stylu, do dzisiaj żyjącym, Jerry Lee Lewisem (jedno z trzech spotkań w historii Herosów). Choć na zewnątrz była słoneczna, ciepła pogoda to do Galerii przybyło sporo fanów, miłośników Jerry’ego Lee. Najprawdopodobniej dlatego, bo zapowiedziałem w lokalnych mediach, że w trakcie sobotniego spotkania przypomnę postać przedwcześnie zmarłego tomaszowianina, Sławka Ronka (52 lata). Jerry Lee Lewis miał wielu w naszym mieście zagorzałych fanów jak starsi koledzy od Sławka - Wojtek Szymon, Jurek Gołowkin, Jacek Michalski, Andrzej Tokarski czy moja skromna osoba - to jednak Sławek okazał się największym, zwariowanym do bólu. Jako pierwszy w Tomaszowie Mazowieckim założył Fan Club – Fan Club Jerry Lee Lewis.


Jerry Lee Lewis – urodził się 29 września 1935 roku w Ferriday w stanie Luizjana. Jerry to kolejna wielka gwiazda z panteonu rock’n’rolla, amerykański (rodzice Lewisa wywodzili się z Holandii) piosenkarz i pianista związany z wczesnym rock’n’rollem. Muzykiem trwającym na posterunku do dzisiaj, pomimo ukończenia 78 lat. To najbardziej znacząca, charyzmatyczna indywidualność w nowatorskim, rewolucyjnym obyczajowo, muzycznym stylu. Bulwersował opinię publiczną nie tylko na estradzie, ale – co rzadkie wśród białych wykonawców tamtej epoki – również w życiu prywatnym. Zasłynął z wielkich, obyczajowych skandali, ten największy to ożenek z 13 letnią Myrą Brown, córką kuzyna, gitarzysty z zespołu. Spowodowało to załamanie kariery w momencie jej szczytu i popularności, na kilka lat. Klawiszowa wirtuozeria pozwoliła stworzyć mu jakże inny, odmienny styl rock’n’rolla, stawiając Jerry’ego w czołówce największych potentatów w tym gatunku. W 1986 roku został wprowadzony przez kapitułę do panteonu, muzeum Rock’n’Roll Hall Of Fame w stanie Ohio w mieście Cleveland. Przez prowadzenie beztroskiego obyczajowo, nonszalanckiego i egocentrycznego wobec innych życia, chuligańskich wybryków otrzymał bulwersujący wszystkich przydomek – The Killer (Zabójca) rock’n’rolla. Jego pierwszy, nagrany utwór Crazy Arms natychmiast znalazł się w dziesiątce przebojów listy Top Ten wg czasopisma Billboard, pnąc się z tygodnia na tydzień w górę listy osiągając jej szczyt, pierwsze miejsce. Wkrótce Great Balls Of Fire czy Whole lotta Shaki Goin’ On, kolejne rodzynki światowego rock’n’rolla, okupywały na wiele tygodni wszystkie, światowe listy przebojów. Nie wyobrażalne było istnienie tej muzycznej formacji bez w/w hitów. Pociągnęło to za sobą lawinę sukcesów, pieniędzy ale również lawinę skandali a co się z tym wiąże, ogromnych kłopotów, które zakłóciły ekonomiczny ład jego domu. Incydenty, które nie zawsze zgodne były z prawem, tradycyjnymi zasadami czy obyczajowym porządkiem amerykańskiego południa były, mówiąc kolokwialnie, piątym kołem u wozu w jego karierze.


Upokarzającym dla Jerry’ego Lee był pierwszy wyjazd w trasę koncertową do Europy, do Wielkiej Brytanii, można powiedzieć, że z winy własnej. W podróż do jeszcze obyczajowo, purytańskiej Anglii, zabrał swoją 13-letnią żonę Myrę Brown (byli krótko w związku, tuż po ślubie), choć właściciel wytwórni płyt w Memphis Sun Records, Sam Phillips znając obyczajowe realia panujące na Wyspach kategorycznie mu odradzał. Jerry nie przyjął do siebie dobrych uwag. Jego arogancja i buta zwyciężyły. Już na londyńskim lotnisku, krótko po wylądowaniu, brytyjscy dziennikarze
i fotoreporterzy obnażyli jego kidnaperski związek. Nafaszerowana kompromitującymi przez media informacjami (czyt. nagonka) na Jerry’ego Lee, londyńska publiczność wygwizdała Lewisa już w pierwszym koncercie, który został przerwany, doprowadzając tym do zerwania kontraktu na całą brytyjską trasę koncertową. Jego powrót do Stanów okazał się wielką ekonomiczną klapą, kompromitacją i obyczajową porażką. Był to początek jego artystycznej izolacji.


Wnętrze  Fan Clubu Jerry Lee Lewisa w Tomaszowie Mazowieckim prowadzonego przez Sławka Ronka
O tym obyczajowym incydencie w Anglii świetnie opowiedział reżyser Jim McBride w kapitalnym filmie biograficznym z 1989 roku, Wielkie piłki ognia (Great Balls of Fire) ze wspaniałymi aktorsko kreacjami Dennisa Quaida w roli Jerry’ego Lee Lewisa i wspaniałej Wynony Rider w roli Myry Brown. W latach 90-tych film ten przedstawiła Telewizja Polska. Był taki czas, że zakazane było oficjalne nagrywanie, wydawanie, sprzedaż płyt i lansowanie ich w radio (czas przymusowej rynkowej izolacji), a był to okres najbardziej twórczy w karierze killera oraz światowego rozwoju Rock’n’Roll’a. Pomimo niesłychanych restrykcji Jerry nagrał bardzo ważne utwory w swojej karierze (w stylu country, gospel, rock-a-billy, rock’n’roll) i dyskografii. Wydał je w tak zwanym podziemiu, na trzech płytach pod wspólnym tytułem The Mercury Years - The Killer, które posiadam w swoim muzycznym, domowym archiwum. Dopiero po latach przymusowej karencji znalazły się one oficjalnie na półkach sklepów muzycznych. Fan Club Jerry Lee Lewis swoją siedzibę miał w mieszkaniu prywatnym Sławka Ronka przy ulicy Konstytucji 3-go Maja 18 (w tym domu na parterze od ulicy, w latach 40/50-tych mieszkał nasz wybitny fotografik Marek Karewicz). By nie powtarzać się, pragnę czytającego poinformować, że na łamach Subiektywnej Historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie o wydarzeniu tym, opowiedziałem w 17 odcinku (felietonie) pt Fan Club - Sławek Ronek.


W Galerii ARKADY wierni fani przed spotkaniem z Jerry Lee Lewisem „Last Man Standing”
Do Galerii na spotkanie z Jerry’m przybyły osoby, między innymi te, które w przeszłości były członkami Fan Clubu Jerry Lee Lewisa; Zdzisiek Di Wawrzon Wojnowski, Michał Marciniak z małżonką Dorotą czy mój brat Tadeusz z małżonką Marysią i jej bratem Michałem i siostrą Haliną Klimczak. Po tradycyjnej czołówce, przedstawiłem na ekranie Galerii foto Sławka pomieszane z fotografiami Jerryego na kanwie utworu, Cold Cold Heart. Jest to utwór, w którym Sławek do upadłego zakochał się w Jerry’m Lee Lewisie. Utwór ten stał się dla nich wspólnie adekwatny - Jerry szalał grając i śpiewając przy pianinie a Sławek szalał za Jerry’m Lee słuchając jego, ekscentrycznego wykonania. Krótka sekwencja filmowa, wspomnienia poświęcone Sławkowi wzruszyły nas wszystkich, szczególnie tych, którzy pamiętali Sławka, jego pobyty na sesjach muzycznych u Wojtka Szymańskiego czy na fajfach w kawiarni Literacka, zdominowały wieczór w Galerii ARKADACH. W trakcie spotkania wspominaliśmy wielu innych przyjaciół, przedwcześnie zmarłych, członków Fan Klubu, opowiadaliśmy o trudnościach w zdobywaniu płyt i gadżetów z wizerunkiem Jerryego Lee, wspominaliśmy cudowną epokę lat sześćdziesiątych.


Okolicznościowy plakat ze spotkania „Herosi Rock’n’Rolla” poświęconemu Jerry Lee Lewisowi. Spotkanie
108 w Restauracji ALABASTRO PRZY ULICY Dzieci Polskich 6
Ale kiedy na ekranie ukazały się czarno białe klipy, pierwszych, dziewiczych utworów, szalejącego przy pianinie, uderzającego w klawisze również nogami, skaczącego po klapie fortepianu, Jerry Lee Lewisa, w utworach Whole Lotta Shakin’ Goin’ On, High School Confidential, The Great Balls Of Fire czy Good Golly Miss Molly, kawiarnia zareagowała jakby znalazła się na prawdziwym, rock’n’rollowym koncercie. Było głośno i tanecznie, by po chwili dwa utwory, dwie wolne ballady, - I’ll Make It All Up To You i I Can’t Seem To Say Goodbye – wprowadziły wszystkich w migdałowy nastrój, aż bardzo chciało się zbliżyć i przytulić do obok siedzących dziewczyn, kobiet. Jerry Lee wywierał duży wpływ na wielu muzyków, początkowo na reprezentantów country czy repertuaru czysto rozrywkowego, później pod jego wpływem znaleźli się niektórzy bluesmani oraz znani wykonawcy muzyki popularnej, tej ostrzejszej, z rockowymi ambicjami. Jak przeżywający swoją kolejną, artystyczną młodość Tom Jones czy Elton John, który swój szczyt popularności ma poza sobą. Kiedy z ekranu dobiegał cudowny głos Lewisa, a w lokalu zrobiło się cieplej, nagle Breathless a tuż po nim Break Up ponownie zburzyły panujący, spokojny nastrój w Galerii, wszyscy wróciliśmy do wybijania rytmów nogami, klaszcząc wprowadzaliśmy się w stan rock’n’rollowego amoku. Ów klimat zapanował do końca spotkania.


Okolicznościowy plakat ze spotkania „Herosi Rock’n’Rolla” poświęconemu Jerry Lee Lewisowi. Spotkanie 72 odbyło się w Galerii ARKADY (przed pożarem) przy ulicy Rzeźniczej 4
Dziękując wszystkim opuszczającym lokal za przybycie, puściłem autorski utwór dzisiejszego herosa, Lewis Boogie. Przy rytmicznym przemieszczaniu się do wyjścia, swingując, uczestnicy Herosów spełnieni muzycznie, znikali za załomem kawiarnianej ściany. Po chwili w Galerii zostałem tylko z młodszym kolegą Radkiem Andruszkiewiczem, który pomaga mi w obsłudze sprzętu przy odtwarzania filmów, koncertów (mikser, rzutnik, odtwarzacz DVD).


Kiedy kolejny raz, w kwietniu 2006 roku w Galerii ARKADY robiłem Jerryego, nikt z najbardziej zagorzałych fanów killera nie przypuszczał, że ponad siedemdziesięcioletni facet, przy pomocy śpiewających przyjaciół nagra swoją najlepszą płytę, płytę życia w swoje 71 urodziny (2006 roku) w TV PBSony Music na Manhattanie. Tak mogę się dziś, w sposób subiektywny, wyrazić po wysłuchaniu krążka (CD) i obejrzeniu (DVD) w całości, dzieła pt Last Man Standing (Ostatni stojący mężczyzna). Tytuł ten to artystyczna dygresja, do nieżyjących już, Elvisa Presleya, Johnny Casha, Carla Perkinsa oraz Sama Phillipsa, właściciela wytwórni Sun Records. Muszę tu powrócić do wydarzenia, do jam session jakie odbyło się 6 grudnia 1956 roku w studio Sun.

Jerry Lee Lewis, Elvis Presley, Carl Perkins, Johnny Cash
W tym grudniowym dniu przed bożonarodzeniowymi świętami (Christmas), w maleńkiej wytwórni w Memphis spotkali się w wytwórni płyt u pana Phillipsa, Elvis, Jerry Lee, Carl i Johnny (wszyscy rozpoczynali tu swoje muzyczne kariery). Dwudziestokilkuletni przyjaciele spotkali się by w pomieszczeniach byłego pracodawcy poplotkować o ludziach, porozmawiać o religii, polityce, o swoich karierach i przedsięwzięciach na najbliższe lata. Przy tym, na studyjnych instrumentach (pianino, gitary, kontrabas) grali i wspólnie śpiewali swoje znane na muzycznym rynku, covery. Sam Phillips, jak przystało na producenta płyt i przebiegłego menagera wszystkie rozmowy idoli muzycznych i przerywniki muzyczne, nagrywał. Z muzycznego cocktailu powstała wspaniała płyta, arcydzieło z niezamierzonego jam session, pt Million Dollar Quartet, która stała się rodzynkiem na wydawniczym rynku. Jako, że Sam Phillips rok wcześniej (22 listopad 1955 rok) sprzedał Elvisa ze wszystkimi prawami firmie RCA Victor, nagrana płyta nie mogła oficjalnie ujrzeć światła dziennego, firmowana przez Sun Records. Czarnorynkowo cena jednego egzemplarza osiągała zawrotną sumę - 1500 dolarów. Dopiero po śmierci Presleya (sierpień 1977) oficjalnie dotarła na półki sklepów muzycznych, po rynkowych cenach. Po śmierci Sama Phillipsa w lipcu 2003 rok (trafił do Rock’n’Roll Hall of Fame w 1986 roku), wcześniej odeszli na wieczny spoczynek przyjaciele ze słynnego jam session, Jerry Lee nosił się z zamiarem nagrać powyższe dzieło na swoje 70 urodziny (29 wrzesień) lecz poważna operacja uniemożliwiła mu zrealizowanie pomysłu. Uczynił to dopiero 29 września rok później (2006 rok) w dniu swoich 71 urodzin. Charakterystyczne jest to, że telewizja Public Broadcasting Sony Music (PBS) nadaje swoje programy bez reklam. Wielu Amerykanów, działających w show businessie chciałaby, jak na amerykańskie warunki telewizyjne, wystąpić choć raz w takim programie. Jerry Lee w trwającej (nie był to klasyczny koncert choć z małym udziałem publiczności) trzy dni (jam session) sesji nagraniowej zatrudnił wielu wybitnych starych i młodych rockmanów, piosenkarzy i muzyków, wystąpili między innymi; Willie Nelson, Buddy Guy, John Fogerty, Ron Wood, Tom Jones czy Norah Jones

.
Po wysłuchaniu CD i obejrzeniu na DVD koncertu byłem w szoku, z stąd moja nagle, podjęta decyzja, - tomaszowianie muszą jak najszybciej obejrzeć to muzyczne arcydzieło. Pozwolę sobie wymienić wszystkich, którzy współtworzyli najlepszą rock’n’rollową płytę roku 2006, śpiewali
w duecie z Jerrym Lee Lewisem; Norah Jones – Crazy Arms, Your Cheatin’ Heart, Tom Jones – Green Green Grass Of Home, End Of The Road, Buddy Guy – Hadacol Boogie, Ron Wood – Traboule In Mind, Rockin’ My Life Away, Solomon Burke – Who Will The Next Fool Be, Today I Started Lovin’ You Again, Chris Isaak – Somewhere Over The Rainbow, Cry, Merle Haggard – Bumming Around, Goodnight Irene, Ivan Neville – What’d I Say, Kris Kristofferson – Once More With Feeling, John Fogerty – CC Rider, Good Golly Miss Molly, Willie Nelson - Jambalaya, Don Henley – You Win Again, Ken Lovelace – That Lucky Old Sun, Kid Rock – Little Queenie, Honky Tonk Woman. Na filmowym koncercie, Jerry Lee wyglądał jak schorowany starzec, z lekką nadwagą, brzuszkiem, z widocznie pomarszczoną twarzą, bez tak charakterystycznej na swoich koncertach szaleńczej ekspresji, włącznie z graniem, waleniem w klawisze całymi dłońmi, nogami, łokciami, skakaniem po fortepianie co było stałym punktem jego występów. To nie był ten sam Jerry jak za dawnych lat bywało.


Kid Rock i Jerry Lee Lewis w nowojorskim musicalu Last Man Standing
Tego już nie robił, nie znaczy, że nie było na ekranie ekscentrycznych, lewisowskich zachowań. Były. Prezentowali je współwykonawcy, młodsi od Jerryego Lee jak John Fogerty podczas niesamowitej interpretacji Good Golly Miss Molly czy Kid Rock w czasie wykonania Little Queenie a szczególnie zachował się po lewisowsku przy utworze Honky Tonk Woman, włącznie ze skakaniem, tańczeniem po obudowie fortepianu. Również bardzo seksowne, na pół roznegliżowane dziewczyny, stanowiące śpiewające chórki zachowywały się, kolokwialnie mówiąc, erotycznie ekstrawagancko, co nadawało prawdziwy klimat z czasów młodości mistrza Jerry’go Lee. W repertuarze killera znalazły się również jego najbardziej obsesyjnie erotyczne, podniecające przeboje, jak Great Balls Of Fire, Whole Lotta Shakin’ Goin’ On (słynne, seksowne poruszanie małym paluszkiem u prawej ręki, czyni to za każdym razem kiedy wykonuje ten utwór), Roll Over Beethoven czy Chantilly Lace. Wszystkie utwory solo czy w duecie śpiewał ze starczym spokojem i lewisowską precyzją.


Rok po nowojorskiej premierze w TV PBSony Music (Public Broadcasting), zorganizowałem w Galerii ARKADY, w sobotę 29 września 2007 roku, kolejne, już trzecie spotkanie z Jerry Lee Lewisem. Wcześniej wykonałem kilka telefonów do znajomych i przyjaciół, powiadamiając ich, o moim przedsięwzięciu na okoliczność 72 urodziny Jerry’ego Lee. Również lokalne media bębniły przez cały tydzień o zbliżającym się wydarzeniu. O płycie z koncertu, Last Man Standing, rozmawialiśmy z kolegami od kwietnia, praktycznie na każdym spotkaniu z Herosami. Na internecie można było zobaczyć poszczególne klipy z jam session, reklamujące płytę. By spotkanie z killerem z organizować musiałem czekać na wysłaną przez Szymona płytę ze szczególnego jam session. Jako ciekawostkę, czytelnikom portalu powiem, że Wojtek uczestniczył w nowojorskim jam session, o czym opowiedziałem w 37 felietonie SHR&R pt Listy z Nowego Jorku V. Plakat z 2010 roku do dygresyjnej sztuki „Million Dollar Quartet” wystawionej w teatrze na Brodwayu, odnoszący się do słynnego „jam session” z grudnia 1956 roku w studio SUN RECORDS z udziałem Jerry Lee Lewisa, Johnny Casha, Carla Perkinsa i Elvisa Presleya o czym wspomniałem w tym felietonie a dokładniej opowiedziałem w 37 felietonie „Listy z Nowego Jorku V”

Jerry Lee Lewis w roku 2015 -  Nowy Orlean

Jerry Lee Lewis, Elvis Presley, Carl Perkins, Johnny Cash
Na spotkanie do Galerii przybył nadkomplet ludzi. Do takiej sytuacji zdążyłem się przyzwyczaić. Wśród stałych bywalców mojego cyklu, znaleźli się najwięksi ortodoksi rock’n’rolla wywodzący się z mojego pokolenia, uczestnicy dancingów w Jagódce czy fajfów w Literackiej, między innymi Romek Jędrychowski, Reniek Szczepanik, Kaziu Cychner z żoną (Fredka Jędrzejczyk), Zbyszek Kobędza, Witek Kiełkowicz czy Waldek Kondejewski. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych jakie odbyło się w ostatnich latach w Galerii, w Tomaszowie. O takich spotkaniach muzycznych szybko się nie zapomina. Minęło ponad sześć lat od tamtego spotkania, kiedy tylko widzę się z osobami, które uczestniczyły w nim, zawsze wracamy pamięcią do Jerry’ego Lee Lewisa, ostatniego stojącego mężczyzny w klasycznym rozkroku przy fortepianie. Życzę wszystkim czytelnikom portalu „nasz tomaszow” w nadchodzącą Noc Sylwestrową tańców szalonych, pięknej, rock’n’rollowej zabawy by w WASZYM tanecznym repertuarze znalazł się choć jeden przebój z cudownej płyty Jerry Lee Lewisa - LAST MAN STANDING.

Niedawne spotkanie z cyklu „Herosi Rock’n’Rolla” poświęconemu Jerry Lee Lewisowi w Galerii Bulwary

niedziela, 29 listopada 2015

29 listopada w Chicago zagra Profusion


To, czego chciałbym najbardziej, to grać, grać i jeszcze raz grać - ze Sławkiem Checiakiem, liderem i gitarzystą zespołu BIGQueens rozmawia Sławek Orwat


- Jak przyjąłeś zwycięstwo "I Feel The Same" na naszej liście przebojów?

Sławek Checiak: To niezwykłe uczucie. Do dziś jeszcze nie mogę w to uwierzyć!  Dostać się na tak wspaniałą listę, jaką jest Lista Przebojów Polisz Czart Sławka Orwata i Tomka Wybranowskiego, którego znam kilkanaście lat, to już jest wielki sukces, ale znaleźć się na niej na pierwszym miejscu, to wyczyn dla mnie wręcz niewiarygodny i zarazem nasz największy sukces i zaszczyt! Lista, która odbierana jest niemal na całym świecie! Szok!!! Słyszałem, że każdego miesiąca dostajecie kilkadziesiąt nowych utworów, z których na listę propozycji trzeba wybrać te najlepsze. Bez wątpienia każdy chciałby znaleźć się u boku takich sław jak Edyta Bartosiewicz, Paweł Kukiz, KSU, Kazik, Sebastian Riedel z Kasą Chorych, czy Dezerter. Pozdrawiam was serdecznie. Podziękowania przy tej okazji należą się także panu Tomaszowi Raguli - właścicielowi TR Studio w Warszawie oraz Arturowi Krużołkowi - realizatorowi nagrań, w tym utworu ,,I Feel The Same'', który odnosi takie sukcesy.


- Zaczynałeś od perkusji...

Sławek: ...zaczynałem od własnoręcznie zrobionej z kawałka drewna prowizorycznej gitary, do której dołożyłem struny z cienkiego drutu (śmiech). Miałem wtedy może 8 – 10 lat. Grać na niej nie było można, natomiast poszaleć i poudawać jak najbardziej. Chciałem wtedy poczuć się jak gwiazda rocka z wielkich scen.

Mój brat Andrzej wyjechał na Śląsk do szkoły i do pracy. Pewnego razu przywiózł akustyczną gitarę Defil i nauczył mnie pierwszych akordów. Miałem wtedy 11 lat. Niestety, wyjeżdżając gitarę zabrał ze sobą. Do domu przyjeżdżał kilka razy w roku i tylko wtedy mogłem na niej grać. W Ostrowcu ciężko było kupić gitarę, a pieniędzy na kupno dobrego instrumentu też nie było. Gdy ukończyłem 14 lat, zauroczyłem się perkusją, na której grał mój wujek. Postanowiłem więc, że odłożę wszystkie pieniądze, jakie dostawałem od rodziców i kupię perkusję. Jak chodziłem do szkoły, koledzy i koleżanki kupowali sobie słodycze i inne duperele, a ja mogłem ewentualnie pozwolić sobie na zakup sportowych i muzycznych gazet z plakatami Były to Dziennik Ludowy, Razem, Nowa Wieś, Tylko Rock. Wstawałem więc o 5 rano, wsiadałem na rower lub szedłem do kiosku pieszo ok 2 km i czekałem, aż przyjedzie prasa. Często nie było wystarczającej ilości egzemplarzy i żeby kupić swoje ulubione czasopismo z posterami i aktualnościami muzycznymi, musiałem jechać dalej. Żeby dostać odpowiednią gazetę, jeździłem nieraz po całym Ostrowcu. Tak było przez kilka lat. Przez rok uskładałem wreszcie wystarczającą ilość pieniędzy i zakupiłem najprostszy, używany zestaw perkusyjny firmy POLMUZ. Uczęszczałem wtedy do Szkoły Muzycznej I-go stopnia o profilu perkusja. Niestety, po jakimś czasie zestaw ten okazał się zbyt słaby i za pieniądze, które dostawałem od rodziców, zakupiłem duży zestaw czeskiej firmy Amati z bongosami.

W zakupie pomógł mi muzyk oraz instruktor muzyczny Andrzej Chochół z Miejskiego Centrum Kultury, który zadzwonił wtedy na Plac Konstytucji w Warszawie i zarezerwował dla mnie właśnie ten zestaw. Jak przywiozłem i rozłożyłem nową perkusję, to zajmowała mi ona praktycznie cały pokój i prawie dotykała mojego łóżka. Przez pierwszy tydzień, a może nawet dłużej nie mogłem spać i patrzyłem na nią w nocy, jak błyszczy, a czasem nawet ją dotykałem (śmiech). Nie zasłaniałem wtedy zasłon, żeby księżyc na nią świecił i nie mogłem doczekać się rana, żeby na niej zagrać. To były wspaniałe czasy!

- Kiedy pojawiła się gitara?

Sławek: Gitara elektryczna pojawiła się, jak miałem 18 może 19 lat. Jeździłem od sklepu do sklepu muzycznego po różnych miastach i szukałem dobrego instrumentu na miarę moich możliwości finansowych. W końcu znalazłem. Był to Sklep Muzyczny Koncert w Radomiu. Stała tam na wystawie piękna, czarna gitara Charvel Jackson model Fusion z oryginalnym twardym futerałem w kolorze brązowym z dużym, metalowym logo. Wtedy też nie spałem wiele nocy i dosyć często zasypiałem razem nią w objęciach (śmiech). Kiedy na niej grałem, zapominałem nawet o jedzeniu, a jednocześnie szkoda mi było czasu na to, żeby robić sobie coś do jedzenia. Nawet jak próbowałem oglądać TV, to nic z tych programów nie wiedziałem, ponieważ w tym czasie też grałem na mojej ukochanej gitarze. W tamtych czasach jakby mnie ktoś zapytał o treść jakiegokolwiek filmu, nie opowiedziałbym nic.         

- Czy w twoim domu były jakieś muzyczne tradycje?

Sławek: Odkąd pamiętam, w domu zawsze stało radio z gramofonem z podniesioną pokrywą. Były reż oczywiście stosy płyt pocztówkowych oraz winyli. Muzyka grała od rana do nocy. Rodzice nie grali na żadnych instrumentach, ale jak tylko pojawiła się jakaś nowa płyta, to kupowali ją i słuchali, co oczywiście udzieliło się też i mnie. Nie odpuszczałem żadnej nowości począwszy od singli analogowych poprzez długogrające winyle, kasety magnetofonowe, aż po płyty CD. W międzyczasie w domu pojawił się profesjonalny gramofon firmy Philips, który jednym przyciskiem nastawiał płytę, a po jej wysłuchaniu sam ustawiał się ponownie na pozycji startowej. Gramofon ten zakupił mój brat na jednym ze śląskich bazarzeów. Andrzej kupił również magnetofon szpulowy ZK 140T. Muzyka w moim domu rodzinnym nie znała granic! Jak wspominałem już wcześniej, jeden mój wujek grał na perkusji, inny wujek grał na skrzypkach, a mój chrzestny wujek, czyli brat mojej mamy, próbował swoich sił na akordeonie, ale za mało ćwiczył i średnio mu to wychodziło.

- Twój pierwszy zespół Gepard pojawił się w roku 1986. Udało wam się nawet wystąpić z takimi kapelami jak KSU, Wańka Wstańka & The Ludojades czy One Million Bulgarians. Próbowaliście dołączyć do krajowej czołówki?

Sławek: W tych czasach było bardzo ciężko ze sprzętem i z nauką gry na instrumentach, bo nie było materiałów do nauki. Ostrowiec był miejscem, gdzie poza płytami, które można było dostać w kioskach Ruchu lub w jednej czy dwóch księgarniach, nie było nic. Nie mieliśmy też pieniędzy na większy rozwój i oczywiście na sprzęt. Pamiętam, że w 1988 roku na Festiwalu Rockowym w Hali Zelmera w Rzeszowie grał zespół Kretes. Byliśmy zachwyceni! Oni mieli już wtedy zawodowy sprzęt i grali na Marschalach typu Head z paczkami 4x 12”. My natomiast mieliśmy w tym czasie bardzo słaby sprzęt, na którym można było grać tylko na próbach i w dodatku on nie był nasz, tylko należał do MCK. Graliśmy wtedy na Eltronach i Vermonach, więc z czym do ludzi? (śmiech)

- Mimo to, udało wam się nagrać demo. Na jakim nośniku zostało ono wydane i czy można gdzieś jeszcze posłuchać tych nagrań?

Sławek: Demo nagraliśmy na kasecie magnetofonowej w sali kina - jeszcze wtedy -  o nazwie Przodownik, a nagrywał nas do dzisiaj pracujący w MCK Ostrowiec Jarek Krzemiński. To jest dopiero historia! Powiedziałem kiedyś Jarkowi, że powinni postawić mu pomnik za to, co robił i robi do tej pory dla muzyków. Wielki szacunek dla niego, najszczersze pozdrowienia i podziękowania za pomoc i zaufanie, jakim mnie wtedy obdarzył. Zawsze starał się pomóc, a jak nie mógł pomóc osobiście, to potrafił nawet dać mi klucze i pożyczał sprzęt. Przy tej okazji chciałbym również podziękować i pozdrowić Marka Bernysia, który przez kilka ładnych lat był instruktorem w MCK, woził nas na wszystkie koncerty i również zawsze nam pomagał, jak tylko mógł. Był dla nas jak ojciec! Do dzisiaj mam z nim wspaniały kontakt. Demo oczywiście jest dostępne, ale trzeba je trochę odświeżyć i wtedy nie omieszkam tych nagrań udostępnić. Sam nie słuchałem ich już kilkanaście lat. Pewnie będzie śmiesznie (śmiech). Było też i inne demo, na którym śpiewałem jako frontman..

- Zagraliście około pięćdziesięciu koncertów. Zagraliście nawet na Konkursie Piosenki Radzieckiej w Kielcach, gdzie zdobyliście 2 miejsce! Jak przekonaliście lokalne władze partyjne, aby na takiej imprezie pojawił się zespół heavy metalowy?

Sławek: Tak naprawdę to słabo pamiętam ten konkurs. Zaaranżowałem na heavy-rockowo swoją muzykę do dwóch wierszy jakiegoś rosyjskiego poety. Nie pamiętam nawet jak on się nazywał, a nagrody jakie wtedy dostaliśmy, to dyplomy, teczki, rękawiczki i takie tam... (śmiech).

Danger Zone
- W końcowym okresie istnienia Geparda dołączył do was klawiszowiec Dariusz Skwarek. Po czterech latach grania w często zmieniającym się składzie postanowiliście zmienić nazwę na Danger Zone. Dlaczego? 

Sławek: Rzeczywiście dużo było wtedy zmian w zespole i w pewnym momencie stwierdziliśmy, że trzeba również zmienić naszą nazwę na zagraniczną i bardziej metalową. Dzięki świetnie grającemu na instrumentach klawiszowych Dariuszowi Skwarkowi mogliśmy zagrać również wiele coverów jak “Jump'' Van Halen czy ''The Filal Coutdown'' Europe. Bez instrumentów klawiszowych nie dalibyśmy wtedy zagrać tych utworów.


Valdi Moder
- Danger Zone istniał 5 lat i zagrał okolu 40 koncertów. Ty już wówczas byłeś odpowiedzialny za gitarę. Jak twoje przejście z perkusji na wiosło wpłynęło na brzmienie zespołu? Poczułeś się bardziej sobą?

Sławek: Gra na gitarze kręciła mnie od dziecka. W pewnym momencie nawiązałem współpracę z nieżyjącym już Valdi Moderem, którego poznałem na Festiwalu w Bełchatowie. Wspaniały gitarzysta, który jeszcze jako 17 latek nagrał płytę Harce na gitarce, której temat przewodni zaaranżowałem u niego w domu. Valdi Moder jako jedyny Polak zagrał support przed takimi sławami jak Deep Purple czy Faith No More! Jako ciekawostkę dodam, że na tym festiwalu jako gwiazda zagrał zespół Proletaryat, a cały konkurs wygrała Anita Lipnicka i prawdopodobnie od tego sukcesu zaczęła się jej wielka kariera muzyczna. Z Danger Zone zagraliśmy wtedy jako 8 zespół w kolejności i dopiero od naszych dźwięków siedzący tłum wstał, zaczął pogować i dobrze bawić się przed sceną, a było wtedy ok 2 tys ludzi! Panowie z grupy Proletariat pokazywali nam podczas występu kciuk do góry. To było bardzo miłe.


- Podobnie jak Gepard, Danger Zone też miał okazję zagrać ze znaczącymi dla polskiego rocka bandami - IRA, Lombard, Dżem, Kult czy wspomniany już Proletaryat. Doborowe towarzystwo po raz kolejny nie pociągnęło was jednak dalej. W czym tym razem tkwił problem?

Kuba Płucisz - IRA
Sławek: Tak jak wspominałem wcześniej, nadal nie było pieniędzy na sprzęt i nie wszystkich było stać na edukację muzyczną. Wspomnianego przez ciebie koncertu z grupą IRA też o mały włos nie zagralibyśmy. Nie mogliśmy doczekać się tego występu, o którym wszyscy wiedzieli prawie od miesiąca. W dniu koncertu okazało się jednak, że pan, który miał klucze od sali prób ze sprzętem, poszedł na zwolnienie czy wyjechał na wakacje - szok! Potem jeszcze kilka razy doszło do takich czy podobnych sytuacji, które bardzo pokrzyżowały nasze plany. Gdyby nie moja rozmowa z Arturem Gadowskim, byłaby wielka lipa i straszne rozczarowanie dla nas oraz dla naszych fanów. Artur okazał się na szczęście wspaniałym i wyjątkowym człowiekiem. Bardzo żałuję, że nie udało mi się utrzymać z nim kontaktu. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych. Rozmawiałem z nim przed koncertem ponad godzinę. Powiedział mi wtedy, że IRA ma nowy sprzęt zakupiony przez sponsora i trzeba porozmawiać z Kubą Płuciszem - liderem zespołu, odnośnie zagrania na tym sprzęcie, ale raczej marnie to widzi. Poszedłem więc na rozmowę do pana Kuby Płucisza i powiedziałem mu, jak wygląda sytuacja. Powiedziałem mu również, że nie dotkniemy tego sprzętu, ani żadnej gałki we wzmacniaczu i takie brzmienia, jakie oni nam ustawią, na takich zagramy. Po chwili rozmowy Kuba Płucisz okazał się również wspaniałomyślnym człowiekiem i pozwolił nam zagrać na sprzęcie bezsprzecznie najpopularniejszej wtedy w Polsce grupy IRA znanej z takich utworów jak ''Mój dom''! Koncert był wspaniały, zarówno nasz jak i grupy IRA. Były owacje i dla nas i dla zespołu IRA. Pamiętam też, że jak podczas występu zajrzałem na moment na backstage, to gitarzysta grupy IRA Piotr Łukaszewski powiedział - cytuję dołowanie - ''To będzie wasz koncert, a nie nasz''. Nigdy dotąd w historii nie rozdałem tyle autografów co wtedy!


Marek Musiał
- Kontynuacją Danger Zone była grupa Deep Silence. Nagraliście maxi singla z czterema utworami, którym udało się nawet trochę namieszać w łódzkich i kieleckich stacjach radiowych. Zagraliście nawet koncert z grupą Lombard, ale podobnie jak Geoard i Danger Zone nie poszliście dalej w Polskę. Znów zabrakło cierpliwości?

Sławek: Z grupą Lombard zagraliśmy na Wyborach Miss Regionu Świętokrzyskiego i również miło wspominam ten support jak i to, co działo się po koncercie (śmiech). Wielokrotnie byliśmy zapraszani do Radia Kielce na wywiady i inne audycje, które prowadził redaktor - obecnie mój przyjaciel i wspaniały człowiek - Norbert Zięba. Pamiętam, że zostaliśmy również przez niego zaproszeni w noc wigilijną i na żywo graliśmy akustycznie przygotowane wcześniej pastorałki. Norbert serdecznie pozdrowienia dla Ciebie! Po kilku wywiadach w łódzkich i kieleckich stacjach radiowych niektórym z nas faktycznie zabrakło cierpliwości. Chcieli zarabiać pieniądze, a dobrze wiedzieli, że bez kontraktu nie było szans na kasę. Niektórzy z nas -  w tym również i ja - musieli wyjechać za granicę. Chciałbym pozdrowić byłą ekipę Deep Silence, czyli wspaniałego perkusistę Marka Motylskiego, który grał w takich grupach jak Mafia czy Pudelsi. Z Markiem grałem jeszcze potem kilka razy i wspominam to bardzo miło. Nieraz było bardzo wesoło (śmiech). Pozdrawiam również klawiszowca Marka Musiała z zespołu 5 Minut Po Północy z Southampton oraz wokalistkę Justynę Walkowicz, basistę Darka Jurkowskiego z zespołów Kakadu, Roxanne – Roxette Cover Band oraz Wojtka Kidonia.

- Po rozpadzie Deep Silence zająłeś się prowadzeniem studia nagrań i agencji artystycznej, która miała na swoim koncie koncerty takich firm jak Lady Pank, Ich Troje, T. Love czy Myslowitz. Poza tym nadal komponowałeś. Stworzyłeś do dziś regularnie odtwarzany na stadionie przy Świętokrzyskiej oficjalny hymn KSZO Ostrowiec Św. Jesteś więc już chyba  muzykiem dość popularnym w regionie?

Sławek: Po przyjeździe z wojaży zagranicznych, gdzie zarobiłem trochę kasy, postanowiłem zainwestować w Studio Nagrań z Agencją Artystyczno-Koncertową oraz salą prób, w której przez ponad dwa lata ćwiczyło aż 6 zespołów. Było to Studio - powiedzmy - półprofesjonalne, do którego jako realizator przyjeżdżał też wspomniany Valdie Moder, który nieźle ogarniał tematy związane z realizacją dźwięku. Nagrałem również jak już wspomniałeś zrealizowany w Studio Gram Radia Kielce oficjalny Hymn KSZO Ostrowiec, który także śpiewam. To też była fajna historia. Pamiętam, że ówczesny Prezes KSZO Ostrowiec poprosił mnie o napisanie i zrealizowanie Hymnu na inaugurację pierwszej ligi (obecnie ekstraklasy), więc nie zastanawiając się, siadłem i napisałem tekst i muzykę. Przy tekście pomógł mi trochę mój brat Andrzej. Poświęciłem czas, a o Hymnie z nawału organizacyjnego w KSZO zapomniano. Zostało kilka dni do inauguracji, a prezes cały czas był niedostępny. Zadzwoniłem więc do Studia GRAM w Radio Kielce, żeby zarezerwować termin oraz do moich dwóch kolegów - klawiszowca Bartosza Kanacha i mojego bliskiego kolegi Dariusza Jurkowskiego, na którego zawsze mogę liczyć. Darek poszedł dalej muzycznie i ukończył studia w Katowicach. Przez noc w Akademiku Melodia w Kielcach zaaranżowaliśmy wszystko brzmieniowo oraz instrumentalnie, a rano pojechaliśmy do studia i nagraliśmy Hymn. Po nagraniu zadzwoniłem do Prezesa KSZO, który wysłał kierowcę z busem, żeby nas zabrać i zapłacić za nagrany utwór. A co do popularności, to nie wiem, czy jestem popularny w regionie i chociaż mam sporo przyjaciół, kolegów, to przykro mi to mówić, ale większość ludzi nie umie docenić czy pomóc, więc tym bardziej cieszyć się z czegokolwiek. W sumie to nasze miasto jest biedne, ludzie nie mają pracy i pieniędzy, więc nie dziwię się, że społeczeństwo jest zamknięte na kulturę.


Valdi Moder
- Mówiłeś przed chwilą o nieżyjącym już Valdi Moderze. Jak wspominasz tego wyjątkowego muzyka? Zapewne wiele nauczyła cię praca z nim?

Sławek: Wspominam go bardzo, bardzo miło. Jeździłem do Łodzi przez 5 lat, uczyłem się, nocowałem u niego oraz w domu jego mamy. Valdi przyjeżdżał również do mnie. Byliśmy przyjaciółmi. Tam gdzie w Łodzi był on, byłem i ja. Bardzo dużo nauczyłem się. Poznałem też dzięki Valdiemu wielu topowych muzyków. Pamiętam jak wraz z Valdim i Jackiem Łągwą z Ich Troje pojechaliśmy jego nową Laguną po wzmacniacz do Sklepu Muzycznego w Częstochowie. Z Łodzi do Częstochowy jechaliśmy niecałą godzinę! Byłem również na przeróżnych imprezach domowych, gdzie pojawiały się takie osobistości jak Michał Wiśniewski czy Magda Femme, wówczas jego żona. To był wspaniały muzyk, gitarzysta, wybitny człowiek. Często o nim myślę i wspominam. Kiedy komponuję i pomyślę o Valdim, wtedy jakoś łatwiej przychodzą mi do głowy różne riffy gitarowe, z których jestem później bardzo zadowolony. Kiedyś zaprosiłem go do siebie i zagraliśmy wspólnie z kilkoma muzykami Sylwestra w pobliskiej miejscowości niedaleko Ostrowca. Dziękuję Ci Valdi za wszystko. Panie świeć nad jego duszą.

- W 2012 r. zostałeś liderem, gitarzystą i twórcą repertuaru grupy BIGQueens. Podjąłeś się tego zadania z bagażem ćwierćwiecza sukcesów i porażek. Jak oceniasz tamte 25 lat i ile w muzyce BIGQueens jest wątków z poprzednich kapel, a na ile jest to twoje kompletnie nowe dziecko?

Sławek: Od zawsze słuchałem rożnych nurtów muzycznych i nie ograniczałem się tylko do rocka. Jeździłem na koncerty takich grup jak Europe, Iron Maiden, ToTo czy Candy Dulfer. Nie da się wszystkich wymienić. Nie boję się tego powiedzieć, ale słuchałem również muzyki techno, trans i house. Byłem na imprezach typu Love Parade w Berlinie w 2001 roku, gdzie było milion ludzi! Kilka razy byłem na May Day w Katowickim Spodku jak również Creamfields. Byłem też w Trier na DJ Tom Novy jak również na DJ Tiesto w Hali Ludowej we Wrocławiu. Paliłem buty (śmiech). Czad!. Pozdrawiam Czapkina i Soszina. Dało mi to bardzo dużo, ponieważ dla mnie była to walka ze światowej klasy DJ-mi. Time, który zanikał nieraz na kilka minut i utrzymanie go, była to dla mnie nie lada sztuka. Z miłą chęcią pojechałbym jeszcze kiedyś na takie imprezy, chociaż coraz mniej już mam wolnego czasu. Polecam je jednak wszytkom tym, którzy myślą, że dobrze trzymają time.(śmiech). Słucham praktycznie wszystkiego. Kocham amerykański pop, rock, rock'n'roll, hard, heavy, trash, a moje ulubione grupy to kanadyjski Annihilator ze wspaniałym gitarzystą, jakim jest Jeff Watters oraz Megadeath. Odnośnie kompozycji, to - przyznam się - od zawsze z łatwością przychodzi mi komponowanie utworów i znajdowanie prym wokalnych oraz interwałów. Moja rada dla wszystkich, to dużo słuchać, grać i ćwiczyć!


Miejskie Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim
- Historia BIGQueens rozpoczęła się w twoim sklepie muzycznym?

Konrad KAMA Kamizela – wokal
Sławek: Dokładnie tak. Przyszedł do mojego sklepu muzycznego Maciek, wziął gitarę i zaczął śpiewać. Po chwili podszedłem do niego i zaproponowałem, żeby wspólnie założyć zespół, na co on, że jasne, nie ma sprawy. I tak się zaczęło. Później Maciek - obecnie już były wokalista BIGQueens  - zaprosił swojego kolegę Miso Ignataka ze Słowacji, który grał na instrumentach klawiszowych i pracował ze swoją dziewczyną Imo. Obecnie są już małżeństwem i mają i cudownego, kilkumiesięcznego synka Ignasia Następnie zadzwoniłem do Larsa, który gra na perkusji i zaproponowałem mu współpracę, na którą się zgodził.

- Po kultowym już sklepie pojawiło się kino.

Sławek: Ze względu na to, że perkusista pracuje w MCK i ma pod opieką salę prób w budynku Kina Etiuda. Próby przenieśliśmy więc tam, gdzie były lepsze warunki.

- Ilu muzyków przewinęło się przez BIGQueens zanim ustalił się aktualny skład grupy? Kogo z byłych członków zespołu szczególnie wspominasz?

Sławek: Przez pół roku grał z nami na gitarze basowej mój przyjaciel Marcin Świercz. Niestety, nawał pracy, rodzina oraz inne zespoły nie pozwoliły mu na współpracę. Dariusz Jurkowski -  wyśmienity gitarzysta basowy zagrał z nami klika koncertów oraz nagrał maxi singla zrealizowanego przez syna Stanisława Sojki - Antoniego Sojkę oraz Łukasza Roga w Studio Załuski Macieja Pruchniewicza w Załuskach k.Warszawy. Na tym maxi singlu znalazły się cztery utwory mojego autorstwa: ,,Zostawiam wszystko'', ,,W życiu ciągle sie czeka'', ,,Hejo'' i ,,Sometimes''. Gościnnie zagrał wtedy z nami Mariusz Godzina - saksofonista, muzyk znany między innymi z zespołu BULDOG.

Wojciech Kidoń – perkusja
Wcześniej Dariusz Jurkowski nagrał maxi singla z moją grupą Deep Silence w Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi. Piotr Wrzosowski - moim zdaniem jeden z najlepiej grających gitarzystów jeśli chodzi o artykulację w Polsce. Grał między innymi w grupie Kramer. Wcześniej wspomniany klawiszowiec Miso Ignatak. Sylwia Nadgrodkiewicz wspaniała wokalistka oraz piękna kobieta, autorka książek która również zaśpiewała na maxi singlu nagranym w Studio Załuski, jak również wspomagała nas wokalnie na koncertach. Maciej Duniec -  wokalista, Sylwia Zielińska - bas, Kamil Ruszkowski perkusja, Jerzy Zemanek perkusja. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich.

- Przedstaw teraz pokrótce obecnych muzyków BIGQueens.

Sławek: Konrad KAMA Kamizela – wokal. Laureat telewizyjnego programu Szansa Na Sukces 2007, zdobywca Scyzoryka w kategorii wokalista 2010, współzałożyciel zespołu Red Bridge, organizator RED BRIDGE ROCK FEST 2012/2013, współzałożyciel zespołu Funplugged, wokalista POP'n'ROLL Project, współpracował również w kilku projektach znanej kompozytorki Katarzyny Gaertner.

Leszek Żygłowicz – bas
Leszek Żygłowicz gitarzysta basowy (rock, funk, pop, jazz/fusion). Współpracował z wieloma zespołami oraz wykonawcami w Polsce i zagranicą m.in: 4Szmery, Marekiem Piekarczykiem z TSA, Ryan Socash, Chocolate spoon, Frank Parker, Tomek Łosowski, Andy Egert, Rob Tagnoni, Alergen.

Wojciech Kidoń – instrumenty perkusyjne. Nie da się opisać z kim współpracował, bo pewnie zeszłoby do rana. (śmiech)

Sebastian Szymański – instr. klawiszowe
Sebastian Szymański – pianista/klawiszowiec/wokalista, kompozytor, aranżer, realizator dźwięku. Związany z takimi zespołami jak: Rapadub, LEVA, DriMS, Exilium. Współpracuje również przy realizacji nagrań do programów TVP.

Wiktoria Franciszka Trynkiewicz – wokal
Wiktoria Franciszka Trynkiewicz wokal. Wokalistka występująca m.in. Przez kilka lat z legendarnym zespołem rockowym Wanda i Banda. Aktorka i tancerka w Gliwickim Teatrze Muzycznym, do roku 2011 związana z zespołem muzyki klezmerskiej i bałkańskiej Berberys. Laureatka wielu festiwali piosenki ogólnopolskich jak i międzynarodowych oraz programów telewizyjnych (m.in. Szansy na Sukces). Odtwórczyni głównej roli w teledysku BIGQueens do utworu ,,Na koniec świata''.


Manager BIGQueens Agnieszka Tadej i Sławek Checiak - lider zespołu
Sławek Checiak – gitara/wokal. Gitarzysta, wokalista, kompozytor, autor tekstów, aranżer. Związany z takimi zespołami jak Gepard, Danger Zone, Deep Silence, Jabber Wockie, Go On, Valdi Moder, BIGQueens. Kompozytor m.in. muzyki i autor tekstu do utworu zrealizowanego na przyjazd do miasta Ostrowca Świętokrzyskiego Prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego ,,Tylko Ty'' oraz Hymnu KSZO Ostrowiec.

Festiwal im. Miry Kubasińskiej "Wielki Ogień" w Ostrowcu Św.
- Wzięliście udział w Europejskich Targach Muzycznych "Co Jest Grane" w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, wystąpiliście na J.P Artist Festival oraz na Festiwalu Dobra Strona Rocka w Warszawie i na Rock Front w Kielcach, a występ na Rock Stars Pozytywna Energia w Katowicach przyniósł wam pierwsze wyróżnienia. Sukcesem okazał się także wasz występ przed dwoma laty na Festiwalu im. Miry Kubasińskiej "Wielki Ogień" w Ostrowcu Św. Zagraliście także z takimi zespołami jak Róże Europy czy Big Cyc. Można więc powiedzieć, że jak na krótki czas istnienia idziecie jak burza. Jaką rolę w waszej promocji i sukcesach odegrała wasza managerka Agnieszka Tadej?
Lisa Amonte - Manager ds. Public Relations i Reklamy BIGQueens

Sławek: To tylko część Naszych sukcesów i osiągnięć oraz super grup przed którymi udało nam się zagrać koncerty. Chciałbym chociaż wspomnieć o koncertach supportujących zespół Cochise, w którym frontmanem jest Paweł Małaszyński jak i przed Jackiem Dewódzkim (ex Dżem) z zespołem Kontrabanda oraz grupą Leash Eye, w której frontmanem był Sebastian Pańczyk. Bez Naszej menadżerki Agnieszki Tadej nie bylibyśmy teraz w tym miejscu, gdzie jesteśmy. Nie znam drugiej tak poświęcającej się na maxa osoby dla zespołu jak ona. Pracuje od rana do rana. Wielki szacunek za poświęcenie. Agnieszka Tadej jest managerem BIGQueens od 2014 roku i jest uczestniczką Akademii Menadżerów Muzycznych w Warszawie. Myślę, że ciężko byłoby skończyć ten wywiad, jakbym zaczął o niej pisać. Drugą naszą menadżerką Public Relations jest Lisa Amonte z Warszawy, która również nas wspiera. Lisa Amonte związana jest ze środowiskiem muzycznym kaskader, jest pisarką i fotografem. Związana jest z Gruzińskim Zespołem Wokalnym ,,Sakhioba''. W BIGQueens pełni funkcję managera ds. Public Relations i Reklamy od grudnia 2014 roku. Dziewczyny pozdrawiam Was , ściskam i całuję!


Specjalne Mikrofony Made In Kielce 2014
- Podczas Gali „Specjalne Mikrofony Made In Kielce 2014” Radia Kielce zagraliście z legendarnym brytyjskim zespołem Red Box, a także ze zdobywcą Grammy 2014 Włodkiem Pawlikiem. Jak zostaliście przyjęci w tak doborowym towarzystwie i czy zwiększyło się dzięki temu wasze grono odbiorców? 


Sławek: To był zaszczyt zagrać na tak wspaniałej gali z brytyjską legendą, jaką jest RED BOX! Wspaniali ludzie i muzycy, bardzo sympatyczni. Po koncercie grali dla ludzi na gitarach akustycznych, udzielali wywiadów, podpisywali zdjęcia wszystkim, kto tylko chciał. Uwaga! Niebawem nowa płyta RED BOX. Podobno będzie rewelacja! Z tego co słyszałem, to bardzo dobrze nas ocenił lider grupy Simon Toulsen Clark. Po naszym mini koncercie były brawa, więc chyba podobało się (śmiech),

Scyzoryki 2015
- Na Festiwalu Scyzoryki 2015 BIGQueens został nominowany aż w czterech kategoriach: najlepsza płyta, najlepszy teledysk, najlepszy wykonawca rock oraz najlepszy przebój. Ostatecznie wygraliście w kategoriach: Najlepszy Wykonawca Rock oraz Najlepszy Teledysk, a w kategorii Najlepsza Płyta natomiast zajęliście 3 miejsce. To chyba wasz pierwszy tak znaczący sukces. Jak przełożyło się to na popularność zespołu i czy myślicie już o podbijaniu innych Festiwali?

Fragment clipu „Na koniec świata”
Sławek: Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że udało nam się zdobyć te wszystkie trofea w postaci Scyzoryków. Wszystko to oczywiście dzięki naszym wiernym i wspaniałym fanom, na których zawsze możemy liczyć, za co oczywiście serdecznie dziękujemy. To naprawdę sukces! Na pewno zwiększyła się ilość fanów po tym sukcesie, a co do dalszych festiwali... zobaczymy. Czas pokaże.

- Na swoim koncie macie przebój, który w lokalnej stacji radowej przetrwał ponad 120 tygodni, a także firmował najpopularniejsze seriale Polsatu 2. Przybliż nieco historię tej piosenki.

Sławek: Tak, to prawda. ,,Zostawiam wszystko” jest dość znaczącym utworem dla BIGQueens. Piosenkę tę skomponowałem na początku 2000 roku. Później kilka razy jeszcze ją przearanżowałem, a wersja, którą obecnie emituje Polsat 2 promując swoje największe programy i seriale jak ''Świat według Kiepskich'' oraz wiele innych jest już ostateczna. Utwór ten cieszył się także pozytywnymi opiniami Jury podczas różnych konkursów czy festiwali jak również opiniami fanów głosujących na listę przebojów.


- "I Feel The Same" poza Listą Przebojów Polisz Czart jest także propozycją Radia Rock Time. Jak nasz numer 1 radzi sobie w tej stacji?

Sławek: Jesteśmy obecnie na czwartym miejscu Listy Przebojów Radia Rock Time. Dziękujemy wszystkim za to, że na nas głosują i prosimy o dalsze wsparcie.

Z planu teledysku „Na koniec świata”
- Teledysk „Na koniec świata” realizował dla was reżyser Dominik Rakoczy. Czy to stała współpraca? Ile macie obecnie profesjonalnych clipów promujących wasze nagrania? 


Sławek: Jest to jak na razie nasz jedyny teledysk, ale już niebawem będą kolejne i bardzo bym chciał, żeby realizował je Dominik Rakoczy. Wyśmienity reżyser, scenarzysta, wspaniały człowiek. Polecam wszystkim.

- Na początku tego roku ukazała się wasza debiutancka płyta Dokąd zawierająca 11 autorskich utworów. Gościnnie zaśpiewał na niej m.in. były wokalista Dżemu Jacek Dewódzki, a także wasza obecna wokalistka Wiktoria Trynkiewicz, która przez lata współpracowała z zespołem Wanda i Banda. Jak album sprzedawał się i jakie uzyskiwał recenzje?

Sławek: W utworze ''I Feel Alive'' zaśpiewał również wspaniały wokalista Sebastian Pańczyk z grupy Leash Eye, a w utworze ''Zostawiam wszystko” mój przyjaciel, wspaniały gitarzysta basowy Marek Myszka znany z takich grup jak Rap-A-Dup, Dusza czy Holly Dogz. W utworze ''Still Got The Reason'' na instrumentach perkusyjnych zagrał nasz obecny perkusista Wojciech Kidoń, który gra i współpracuje z wieloma polskimi jak i zagranicznymi wykonawcami i zespołami.


Recenzje i opinie na temat tej płyty - nie ukrywam - są bardzo dobre. Z góry chcę podziękować Mariuszowi Konikowi - właścicielowi i realizatorowi HZ Studio w Zielonce k.Warszawy oraz Robertowi Wawro - również realizatorowi za świetną współpracę. Są wspaniali i wszystko słyszą. Myślę, że jeszcze nieraz tam będziemy nagrywać. Bardzo bym sobie tego życzył.

- Nasz listopadowy zwycięzca - "I Feel The Same" promuje wasz drugi album, nad którym obecnie pracujecie. Jaka to będzie płyta i czym będzie różniła się od krążka Dokąd?

Sławek: Nie będę oryginalny. Myślę, że to będzie rewolucja (śmiech). Będziecie chcieli tego słuchać! Myślę, że lata pracy nie poszły na marne. Płyta będzie bardziej przemyślana i stonowana. ale nie zabraknie na niej też ostrego pazura. Materiał już jest prawie gotowy. Myślę, że dwa, trzy miesiące muszę jeszcze nad nim jednak popracować.

Sebastian Szymański
- W czerwcu tego roku wydaliście także analogowy singiel z utworami ''Dokąd'' i ''One Hundred Forty". Myślicie o tym, aby wasz kolejny album pojawił się w obu wersjach - winylowej i CD?

Sławek: Oczywiście bardzo chcielibyśmy .

- Macie przed sobą ogromne plany na najbliższą przyszłość. Poza wydaniem drugiej płyty czym jeszcze nas zaskoczycie?

Sławek: Nie chciałbym jeszce niczego zdradzać dopóki płyta nie będzie nagrana. Plany mamy dosyć szerokie i to nie byle jakie. Zapraszam na naszego Facebooka, a niebawem wszystkiego dowiecie się.

 - Ilość waszych sympatyków oceniacie na około 1,5 tysiąca . Skąd czerpiecie te dane?

Sławek: Oczywiście także z Facebooka (śmiech).


Czuwająca nad wszystkim pani manager Agnieszka Tadej
Konrad KAMA Kamizela
- W Przyszłym roku będziesz obchodził 30-lecie swojej działalności muzycznej, Gratuluje już teraz. Jest to ogromny bagaż doświadczeń i jeśli nawet nie wiesz wszystkiego, co jeszcze chciałbyś zrobić, to na pewno już wiesz, czego już robić nie powinieneś (śmiech). Jak spoglądasz na te 30 lat i czy zamierzasz sprawić sobie huczny Jubileusz i np. zaprosić kolegów z wszystkich byłych kapel, zagrać z nimi zakurzone kawałki i powspominać stare czasy?

Sławek: Bardzo dziękuję. Oczywiście bardzo chciałbym spotkać się i zagrać z byłymi kolegami i przyjaciółmi, z którymi współpracowałem. Zobaczymy, co czas pokaże. To, czego chciałbym najbardziej, to grać, grać i jeszcze raz grać. Muszę to powiedzieć, że najważniejsze dla mnie są moje córeczki Inga i Klaudia, a po nich na pierwszym miejscu jest dla mnie MUZYKA, na drugim MUZYKA,, a dopiero na trzecim MUZYKA!!! Na koniec w imieniu swoim i oczywiście wszystkich członków BIGQueens chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim przyjaciołom zespołu, patronom, sponsorom, dziennikarzom oraz stacjom telewizyjnym i radiowym, z którymi współpracujemy. Szczególne pozdrowienia i podziękowania przesyłamy dla naszych rodzin, a w szczególności dla naszych wiernych fanów, dzięki którym w naszych sercach cały czas gra muzyka i miłość do jej tworzenia. Mógłbym ci powiedzieć o wiele więcej, być może książkę bym nawet mógł napisać, ale muszę grać, bo to jest dla mnie najważniejsze. Pozdrawiam serdecznie!