poniedziałek, 27 października 2014

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 13 - Pierwszy w mieście

Antoni Malewski z Janem Ptaszynem Wróblewskim
Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj

Wojtek „Szymon” z Fredką podczas Spotkania po latach w Literackiej (2011)
W latach 50/60-tych ubiegłego stulecia w Tomaszowie istniało wiele zespołów grających muzykę rozrywkową, lekko jazzującą, na niezłym, profesjonalnym poziomie. Najbardziej znanym był zespół pana Edmunda Wydrzyńskiego (nauczyciel gry na akordeonie). Zespół grał na dwa saksofony, akordeon, kontrabas i perkusję. W jego repertuarze były tanga, fokstroty, walce, boogie-woogie również elementy rock’n’rolla. Grupa Zygmunta Dursta o podobnym instrumentarium i stylem przypominającym zespół pana Edmunda, również w swoim repertuarze miała, między innymi, rock’n’rollowe kawałki.


Zespół Zdzisława Piwowarskiego
Trzecim znaczącym zespołem w mieście był zespół Zdzisława Piwka Piwowarskiego (uczeń pana Wydrzyńskiego) DIX-61, przypominający wszechstronną grą nowoorleański dixland, repertuarem zbliżony do brytyjskiego zespołu Harlem Ramblers, którego liderem był najznakomitszy w tym okresie klarnecista świata, ekscentryczny Mr. Acker Bilk. Zaletą DIX-61, w odniesieniu do dwóch poprzednich zespołów, była … młodość. W repertuarze zespołu DIX-61 (saksofon, trąbka, puzon, klarnet, gitara, kontrabas, pianino, perkusja) dużo było prawdziwego Rock’n’Rolla, tego z najwyższej półki, tak w wykonaniu instrumentalnym jak i śpiewanym.

Zespół Zdzisława Piwowarskiego
Wspólną cechą tych zespołów było to, że swoje kariery rozpoczynali na dancingach (lata 1958/61) w restauracji Jagódka przy ulicy Warszawska 10 (dziś Bank BPH) w kolejności; pan Wydrzyński (58/59), pan Durst (59/60), pan Piwowarski (61/68). Tak naprawdę prawdziwy, młodzieżowy, rock’n’rollowy zespół w naszym mieście wtedy jeszcze nie istniał. Dziś mogę powiedzieć, że pierwszym zespołem grającym wyłącznie Rock’n’Roll był młodzieżowy zespół (nie miał oficjalnej nazwy), powstał i występował przy ulicy Barlickiego 9 w Klubie ZMS, braci, Mietka (niekwestionowany lider i kierownik zespołu) i Andrzeja Dąbrowskich. Nazwałem ten zespół, grupą braci Dąbrowskich tylko dlatego, że na pięciu członków zespołu było dwóch braci Dąbrowskich ale nikt z pozostałych nie miałby pretensji o taką nazwę, bo oni naprawdę byli najlepsi.


Wiosną (marzec/kwiecień) 1963 roku), bracia Dąbrowscy, Michał Holc, Andrzej Kuźmierczyk i Romek Jędrychowski zaczęli się spotykać na próbach w ZMS. Bardzo szybko zgrali się instrumentalnie, opanowali klasyczny repertuar typowy dla zespołów gitarowych a wzorcem dla nich nie mógł być żaden inny zespół jak tylko brytyjski The Shadows, czy amerykański The Ventueres. Jeden i drugi zespół był na najwyższym topie światowych list przebojów tak wg europejskiej gazety New Musical Express czy amerykańskiego tygodnika Billboard. Lata 61/65 ubiegłego wieku to światowa moda na zespoły gitarowe (perkusja, trzy gitary). W naszym kraju, myślę, że również na całym świecie nie było miasta, w którym nie powstałby choćby jeden tylko, zespół instrumentalny, jaki przedstawiłem powyżej. Pozwolę sobie wymienić zapamiętane tytuły, niektórych utworów (The Shadows, The Ventuares), w sześćdziesiątych latach były największymi, światowymi przebojami, i są nimi do dziś, a w swoim repertuarze mieli chłopcy z Klubu ZMS; Foot Tapper, Dance On, Apache, Geronimo. Kon-Tiki, Atlantis, The Boys, FBI, Midnight, Wonderful Land, Pice Pipe, Man Of Mystery, Blue Stars, Genie With The Light Brown Lamp, 36-24-36, Cosy, Quatermaster’s Story, The Savage, Shadoogie, The Stranger czy niezapomniane Guitar Tango.


Andrzej Kuźmierczyk - śpiewający perkusista
Również Romek Jędrychowski do swojego repertuaru dobrał najbardziej klasyczne, rock’n’rollowe przeboje z repertuaru Elvisa Presleya (Don’t Be Cruel, Too Much, Love Me czy All Shook Up), Cliffa Richarda (The Young Ones, Living Doll, Lucky Lips czy Traveling Light), Jerry Lee Lewisa (Great Balls Of Fire, Crazy Arms czy Cold Cold Heart) czy Ricky Nelsona (Hello Mary Lou, Traveling Man, Stand Up). Jeżeli wspomniałem pierwszy, młodzieżowy zespół w Tomaszowie Mazowieckim, który grywał autentyczny rock’n’roll, to muszę przywołać przedwcześnie zmarłego przyjaciela, perkusistę zespołu, Andrzeja Kuźmierczyka. Andrzej to muzyczny samorodek, obdarzony cudownym głosem (śpiewał przy perkusji niczym Phil Collins), coś między czarnoskórym Nat King Colem a naszym Bogusławem Mecem. Dlatego w jego repertuarze znalazły się utwory Nat King Cola Rainbow Rose, Mona Lisa czy zbliżony głosem Fats Domino (Jambalaya, Blueberry Hill, It Keep Runing) ale najpiękniejsze w jego interpretacji były piosenki z repertuaru polskiej super gwiazdy, Marii Koterbskiej, słynne Parasolki, Lunaparki czy inny wielki przebój, Konik na biegunach. Jak dziś pamiętam ich oficjalny, pierwszy koncert na scenie Klubu ZMS. Był to sobotni, późny, majowy wieczór. Bardzo nagłośniliśmy ten występ, wszelkimi, dostępnymi środkami przekazu. Widownia wypełniona była do ostatniego miejsca. Pod ścianą stojące tłumy młodzieży i siedzące na okiennych parapetach, świadczyły o zapotrzebowaniu na tego typu muzyczne spotkania. W naszych gremiach o rock’n’rollowych zainteresowaniach, wyczuwało się w mieście wielką gorączkę przed tym koncertem.


Wojtek „Szymon”  podczas Spotkania po latach w Literackiej
Na pierwszy występ naszych przyjaciół przybyliśmy wszyscy z chaty od Szymona, jak jeden mąż. Stawili się Wojtek Szymon, Jurek Gołowkin, Reniu Szczepanik, Waldek Kondejewski, Mietek Chruścik Więckowicz, Jurek Lambert, Janusz Bartkowiak, Grzesiek Gajak czy Zygmunt Pietryniak. Przybyło dużo młodzieży internatowej, która w swoich rodzinnych miejscowościach rozsławiała dobre imię zespołu, co miało wpływ na przyszłą frekwencję na fajfach w klubie. Pan Kotalski, sekretarz ZMS, poprowadził pierwszą konferansjerkę, był bardzo dumny, cały w skowronkach, że dochował się w swoim klubie zespołu, za który nie powstydziłby się przed nikim, nawet przed wyrobionym muzycznie uchem. Ten dzień na długo utrwalił się w pamięci mieszkańcom ulicy Barlickiego i domów okolicznych, było głośno ale i melodyjnie bo jak inaczej wyrazić się o tak cudownych liniach melodycznych utworów jak Cosy, Midnight czy Peace Pipe? Mietek Dąbrowski przerósł samego siebie, jego solowe, gitarowe akcje na zawsze pozostaną nie tylko w mojej pamięci. Zespół koncertował przy różnych okazjach, po tomaszowskich, przyzakładowych świetlicach (Fabryka Dywanów, Filce Techniczne, Fabryka Skór) czy na okolicznościowych akademiach szkolnych, państwowych.


Jednak najważniejszym było to, że w naszym Tomaszowie można nareszcie (zupełnie jak w sopockim Non Stopie) bawić się na żywo przy zespole grającym rock’n’rollowe aktualności. Jesień 1963 i wiosna 1964 to systematyczne, sobotnie fajfy w klubie przy Barlickiego 9, odbywały się zawsze przy wypełnionej po brzegi sali. W tygodniu do tańca służyła muzyka odtwarzana z magnetofonu (mechaniczna) a w soboty, nieraz i w niedzielę, na żywo przygrywał zespół gitarowy braci Dąbrowskich. Teraz środek ciężkości tomaszowskich, młodzieżowych spotkań przeniósł się z centrum miasta (ZDK Włókniarz, Błękitna, Literacka, Liliput), za most rzeki Wolbórka, idąc Warszawską w kierunku Starzyc przy skwerze ulicy Barlickiego. Na parkowych ławkach (skwer przy Barlickiego) często nasza młodzież spotykała się (chłopcy, dziewczyny), by silną grupą pokonywać progi klubu ZMS. Był to najpiękniejszy okres lat 60-tych, młodzieżowych spotkań z różnych szkół i dzielnic miasta. Nareszcie młodzież szkolna czy pracująca z Tomaszowa miała swoje bazy w postaci klubów, kawiarń, do których jak dalekomorskie statki zawijała do swoich portów, przystani, a takimi stały się w mieście; kawiarnia Literacka w ZDK Włókniarz, kawiarnia Liliput (późniejsza Klubowa) w Parku Rodego, Błękitna w Hotelu Mazowieckim czy w latach 1963/65 Klub ZMS przy ulicy Barlickiego 9.




Pamiętam wspaniały pojedynek dwóch gitarowych zespołów; grupy muzycznej Błękitni z Klubu ZMS ze Skierniewic i naszych chłopaków z Barlickiego. Pojedynek odbył się w świetlicy Fabryki Filców Technicznych w niedzielne przedpołudnie, I piętro (dziś bawialnia Kajtek). Koncert, pojedynek poprowadził pan Marian Kotalski, na który zaprosił władze Wojewódzkie ZW ZMS z Łodzi i sąsiedniego ZMS z Piotrkowa. Dzięki temu wspaniałemu występowi, który przypadł do gustu władzom wojewódzkim, tomaszowska grupa muzyczna w nagrodę otrzymała na okres zbliżających się wakacji, obsługę dwóch turnusów Obozów Młodzieżowych w Ośrodku Wypoczynkowym dla zetemesowskiej młodzieży województwa łódzkiego, w Sławie Śląskiej. Miejscowość na Ziemi Lubuskiej położona jest nad przepięknym jeziorem Sławskim. W tej przepięknej, wakacyjnej wyprawie w zielonogórskie, brała również udział moja skromna osoba, ale o tym w kolejnym odcinku Historii.

Chris Bazan - marzenia się spełniają

Urodziłem się latem 1972 roku w Rzeszowie jako trzecie dziecko państwa Bazanów. Niewiele pamiętam z czasów mojego wczesnego dzieciństwa, ale jedno z wydarzeń utkwiło w mojej pamięci do dnia dzisiejszego. Pamiętam mojego sąsiada, który czasem siadając na starym pniu drzewa, na skraju lasu grał wspaniałe, rzewne melodie na swoich starych skrzypcach. Każda nutka przeszywała wtedy moje małe, dziecięce ciało i godziła prosto w serce. Czułem się wtedy dosłownie jak Janko muzykant, który miał tylko jedno, jedyne marzenie... Nie miałem wtedy skrzypiec, więc swoje pierwsze dźwięki próbowałem wydobyć ze starego polskiego akordeonu mojego ojca. 
 
Te niezbyt udane początki trwały do momentu, kiedy pewnego zimowego wieczora tato przyniósł mi mały zielony akordeonik, który kupił (jak niedawno mi powiedział)u Cyganów. Miałem wtedy około 3 lat. Moim pierwszym i jedynym nauczycielem muzyki był mój tato, który zaczął moją edukację muzyczną od piosenek ludowych, które oczywiście sam lubił. Dni upływały, lata przemijały, a moje zamiłowanie do muzyki rosło razem ze mną. 

Im częściej dawałem rodzicom do zrozumienia czym jest dla mnie muzyka, tym częściej słyszałem stałą i jednoznaczną odpowiedź: "...z muzyki nie będzie chleba...". Chcieli żebym w przyszłości miał zwykłą pracę i żył jak większość ludzi. Wiem, że chcieli dla mnie jak najlepiej. Tak więc dla świętego spokoju zacząłem grać po kryjomu w małym pokoiku na poddaszu. Nie należeliśmy do zamożnych ludzi. Tato pracował bardzo ciężko, żeby utrzymać naszą pięcioosobową rodzinę. Mama zajmowała się gospodarstwem rolnym. Mimo to mając 14 lat ośmieliłem się poprosić rodziców o keyboard.


Odpowiedź była krótka: " jak sobie zarobisz, to sobie kupisz". Po tym krótkim ale treściwym dialogu wszystkie moje emocje opadły, a moje marzenia musiałem zakopać głęboko w moim sercu...! Nauka w szkole podstawowej dobiegała końca i nadszedł czas na dokonanie wyboru. Jeśli nie muzyka... to co? W efekcie finalnym moich przemyśleń wylądowałem w przyzakładowej szkole zawodowej jako przyszły elektromechanik.

Po ukończeniu tej szkoły miałem się stać fachowcem od lodówek, pralek, odkurzaczy i wszelkich instalacji elektrycznych. Nie mogłem się z tym pogodzić. Każdego dnia idąc do tej szkoły widziałem w moich myślach potężny tłum ludzi, wielką scenę, koncerty, sesje nagraniowe, a za godzinę musiałem się skupić nad zasadą działania kondensatora pojemnościowego, czy rezystancją.

Żeby nie zwariować na tych lekcjach, musiałem się czymś zająć. Zacząłem wtedy pisać teksty do piosenek, układać wstępną aranżację, linię melodyczną itp. Trwało to jeszcze przez trzy lata. W końcu nie wytrzymałem. W wieku 18 lat rzuciłem szkołę. Postanowiłem, że bez względu na wszystko będę grał i śpiewał. Nie miałem wtedy zielonego pojęcia od czego zacząć. Nie miałem pieniędzy, pracy, nawet własnego keyboardu, o którym tak bardzo marzyłem, dosłownie nic oprócz wielkich chęci do grania i śpiewania oraz moich marzeń związanych z muzyką. Zacząłem więc szukać pracy. Na początku znalazłem zatrudnienie jako tapicer. Pracowałem 12 -18 godz. dziennie sześć dni w tygodniu, a nocami, zmęczony i śpiący próbowałem grać na swoim pierwszym keyboardzie (kupionym po jakimś czasie za własne pieniądze).

Oszczędzałem wtedy na wszelkie możliwe sposoby, nawet na jedzeniu żeby przyspieszyć realizację swoich planów, co w końcu skończyło się problemami zdrowotnymi. To był najbardziej desperacki okres w moim życiu. Rok później dostałem bilet do wojska, a niedługo potem przydział do orkiestry wojskowej, w której spędziłem resztę miesięcy mojego koszarowania. Po zakończeniu służby wróciłem do Rzeszowa, gdzie czekała
już na mnie praca w sklepie muzycznym MUSIC STATION.  Trzy lata spędzone w tej firmie na stanowisku sprzedawcy - prezentera pozwoliły mi wypłynąć z głębi marzeń i rozpędziły moje życie do granic możliwości. Każdy dzień przynosił nowe wrażenia, doświadczenia i znajomości. Poznałem wtedy wielu ludzi z branży muzycznej, a wśród nich bardzo dobrego gitarzystę, kompozytora i lidera grupy rockowej AKRON - Rafała Rzeźnikiewicza, z którym współpracowałem później jeszcze przez cztery lata. Okres tej współpracy zaowocował nagraniem dwóch płyt: "Nad wielkim wodospadem", "Chochla", wyprodukowaniem wideoklipu do piosenki "Ty odeszłaś" oraz wielkim koncertem dla TV Kraków.

Rafał wtedy zaszczepił we mnie śpiewanie na wzór zachodnich grup rockowych takich jak: Whitesnake, Deep Purple, Led Zeppelin, Damn Yankees, Yes, Def Leppard i wiele innych. To był okres mojej największej transformacji muzycznej. Drugim zespołem, z którym nawiązałem krótką współpracę jako wokalista był "Mr. Pollack". W 2008 roku dołączylem do dwóch braci Jacka Polaka - wirtuoza gitary i Grzesia Polaka -
 
znakomitego perkusisty. Nie wiele z tego okresu zostało uwiecznione, ale mam nadzieję, że nagramy wspólnie w niedalekiej przyszłości coś czadowego! Ostatnia produkcja muzyczna, z której jestem naprawdę dumny to projekt akustyczny, a może należało by powiedzieć prawie akustyczny. Wspólnie z moim serdecznym kolegą Witoldem Paśko (gitarzysta oraz współzałożyciel zespołu Pectus) nagraliśmy płytę z coverami rockowymi pod wiele znaczącym tytułem "Prawie Akustycznie".



Na krążku wydanym w maju bieżącego roku znalazło sie 11 przepięknych utworów noszących znamiona hitu, takich sław jak Deep Purple, Damn Yankees, Kiss, Bryan Adams, Czesław Niemen i wielu innych światowych wykonawców. Podczas tej muzycznej tułaczki pojawiły się na mojej drodze oczywiście różne konkursy i festiwale. Jednym z ważniejszych był program stacji TVN "Droga do Gwiazd". W marcu 2001 roku w jednym z rzeszowskich domów kultury odbyły się przesłuchania do programu muzycznego DROGA DO GWIAZD. Postanowiłem spróbować swoich sił i zgłosiłem się na casting. W efekcie po dwóch miesiącach zostałem zaproszony do wzięcia udziału w programie. Przyszły pierwsze próby w warszawskim studio,  pierwsze przymiarki,

następnie nagranie w Krakowie. Zaśpiewałem wtedy piękną piosenkę Lionela Richie - "Hello", za którą jury przyznało mi pierwsze miejsce w ostatnim szesnastym odcinku pierwszej edycji "Drogi do Gwiazd". Po wspaniałej przygodzie w TVN moje życie wróciło do normy. Oprócz wspomnień przywiozłem do Rzeszowa wielką wiarę w to, co robię i pewność siebie, której wcześniej mi brakowało. Wtedy zrozumiałem, że nie można czekać bezczynnie. Trzeba pracować cały czas nad swoim warsztatem muzycznym, by być gotowym w każdej chwili. Nikt z nas nie zna czasu kiedy mogą sie pojawić ludzie, którzy pomogą zmienić nasze marzenia w rzeczywistość. Na następną szansę przyszło mi czekać jedenaście lat. Wiosną 2012 roku portal internetowy iSing.pl ogłosił konkurs pod nazwą "Internetowy Debiut Opole 2012". Z pośród ośmiu piosenek wybrałem i zaśpiewałem "Noc komety" z repertuaru Budki Suflera. Jury w składzie: Artur Orzech i Ryszard Poznakowski spośród 1700 nadesłanych nagrań wybrało jednogłośnie moją wersję coveru "Noc komety" jako najlepsze nadesłane nagranie.


1 czerwca 2012 roku na Festiwalu w Opolu odebrałem zwycięską statuetkę jako "Debiut Internetowy Opole 2012" i nagrodę pieniężną w wysokości tysiąca euro. Cała ta moja droga - jak sami widzicie - nie była usłana różami, a wiadomo, że żeglować bez wiatru jest niezwykle trudno. Jednak przez cały ten czas gromadziłem wiedzę, doskonaliłem swoje umiejętności i kompletowałem swoje studio nagrań, a wszystko po to, aby być niezależnym muzycznie i realizować swoje najskrytsze marzenia. Mieszkając na wsi już jako dziecko musiałem pracować.

Nauczyłem się tego, że żadna praca nie hańbi, lecz z drugiej strony nigdy nie wolno zapominać o tym, co kocha się robić i kim chce się być. Poprzez wyrzeczenia, ciężką pracę, trud życia, poprzez moje pasje, uczucia i przeżycia stałem się tym kim jestem, bo pewnego dnia ośmieliłem się marzyć.

piątek, 24 października 2014

Dezerter - Większy zjada mniejszego i seria koncertów promujących nowy album zespołu!


Nowa płyta Dezertera Większy zjada mniejszego zawiera 10 skondensowanych, mrocznych i niepozostawiających nikogo obojętnym utworów. Powstawała od stycznia tego roku, a została zrealizowana w lipcu przez Macieja Cieślaka w Studiu im. Adama Mickiewicza oddział w Warszawie. Zespół postanowił wykonać „krok wstecz” i nagrał materiał w technice analogowej, czyli na taśmę magnetyczną i bez pomocy komputerów. Taka formuła wymusiła inny tryb pracy i rejestrowania instrumentów – większość partii należało nagrać na tzw. setkę.


To z kolei przełożyło się na lepszy przepływ energii między muzykami podczas sesji. I oczywiście na brzmienie, które stało się bardziej „oldskulowe”. Cztery lata, które minęły od premiery poprzedniego krążka Prawo do bycia idiotą pozwoliły Dezerterom przemyśleć, w którą stronę chcą podążać ze swoim słowno-muzycznym przekazem. Pomimo napisania ponad setki zaangażowanych piosenek dali radę znaleźć jeszcze tematy, o których warto mówić. Ta płyta nie jest lekką rozrywką, kwalifikuje się raczej do wagi ciężkiej i wymaga od słuchaczy zaangażowania intelektualnego. Jak twierdzi Krzysztof Grabowski, perkusista i autor tekstów: "Ta płyta nie zawiera wesołkowatego „rock’n’rolla”, mimo że jest grana na gitarach, a w wokalach pojawia się sporo melodii. Słuchasz na własną odpowiedzialność!" 
Wydawca: Mystic Production, 
6.10.2014 

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 12 - Era Twista w Klubie ZMS

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj
Część 11 tutaj


Lata 1962/64 to w świecie muzyki młodzieżowej, bezwzględna dominacja nowej odmiany rock’n’rolla jakim był pierwszy, bezkontaktowy ze swoim partnerem taniec – TWIST. Liderem niekwestionowanym, uznanym królem twista, był amerykański, czarnoskóry piosenkarz, Chubby Checker. Autor i wykonawca dwóch nieśmiertelnych przebojów, które wylansowały i utrwaliły ten styl na całej kuli ziemskiej to, The Twist czy Let’s Twist Again. Choć wcześniej chciały zaistnieć inne, podobne temu stylowi jak Surf (nie kontaktowy taniec rąk) czy Hully Gully (również tańce solo nóg - odmiana twista). Twist połączył te dwa style w jedną logiczną i cieleśnie, ruchową całość. Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, to nieustanna dominacja na wszystkich salonach, parkietach, prywatkach twistowego szaleństwa, które trwa nieustannie do dziś na wszelkich festynowych zabawach, dyskotekach czy zapomnianych dancingach. Zanim jednak powstał twist, w drugiej połowie lat 50-tych XX wieku, światowe, również polskie podwórka, place zabaw, boiska szkolne opętała nowa zabawa z kółkiem plastikowym, metalowym czy drewnianym (o średnicy około 1 metra) nazwana - hula hoop.


Zabawa ta polegała na kręceniu określonym kółkiem biodrami, szyją, klatką piersiową, rękami czy nogami. Szał kręcenia opętał wszystkich; dzieci, młodzież i starsze osoby, kręciłem również ja. Na każdej szkolnej przerwie czy też śniadaniowej w pracy wykorzystywano do maximum tzw czas wolny, by choć przez chwilę ciało swoje wprowadzić w wirtualny ruch, w seksowną wibrację. Robiliśmy podwórkowe konkursy, zawody w kręceniu kółkiem. Z przyjemnością wielką i podnieceniem oglądało się kręcące pupami dziewczyny, patrząc zazdrośnie na ich przepiękne kształty, piersiowe jabłuszka, wprowadzone w wibracyjny ruch. Nowa zabawa, hula hoop, wyeliminowała z podwórka na pewien okres tradycyjne gry w klasy, dwa ognie czy chłopięcą klipę. Mogę dziś powiedzieć, że to właśnie hula hoop było preludium do późniejszych, twistowych szaleństw.


Kolejnym miejscem, po kawiarni Literacka, tanecznych spotkań tomaszowskiej młodzieży stał się Młodzieżowy Klub ZMS przy ulicy Barlickiego 9 (dziś budynek w ruinach oczekujący na budowlaną egzekucję). Działo się tak za kadencji I Sekretarza ZMS, którym w owym czasie był pan Marian Kotalski. Pan Kotalski (zmarł w 2012 roku - ostatniej kadencji radny UM) był dla mnie wcześniej znaną personą, gdyż na przełomie lat 50/60-tych pracował jako świetlicowy w mojej dzielnicy Starzyce w świetlicy, w nieistniejącym dziś (połowa budynku) należąca do zakładu ZPW Nowotki przy ulicy Warszawskiej 105/107. Właśnie na funkcję Sekretarza ZMS awansował ze stanowiska świetlicowego. Tak jak Literacka swoją działalność taneczną oferowała w okresie wakacji, ferii (wiosenne, zimowe) tak Klub ZMS czynił swoją powinność dla naszej młodzieży w trakcie roku szkolnego.


Chubby Checker
Codziennie w godzinach wieczorowych do pomieszczeń klubu przychodziły tłumy tomaszowskiej młodzieży szkolnej, docierali również młodzi z pobliskich okolic, dzielnicy czy ulicy Barlickiego. Znajdował się tu bufet z napojami, również gorącymi (kawa, herbata), słodyczami, można było tu także przekąsić coś na gorąco (bigos, parówki, sałatka warzywna), co miało kolosalny wpływ na zatrzymanie się młodzieży na dłużej, nikomu nie groziło być głodnym. Ceny w klubie były chyba najbardziej przystępne niż w innych gastronomicznych punktach w mieście. Narzuty minimalne - czy też nie było ich wcale, albo nie odczuwalne na naszą kieszeń - na bufetowe artykuły. Ponieważ w Tomaszowie istniały internaty szkolne (przy Liceum Medycznym, Liceum Pedagogicznym, Technikum Budowlanym), wielu młodych ludzi, dla tak zwanego zabicia czasu, przychodziła właśnie z tych uczniowskich instytucji do klubu przy Barlickiego. Ponieważ w Tomaszowie istniały internaty szkolne (przy Liceum Medycznym, Liceum Pedagogicznym, Technikum Budowlanym), wielu młodych ludzi, dla tak zwanego zabicia czasu, przychodziła właśnie z tych uczniowskich instytucji do klubu przy Barlickiego.


Pat Boone
Płaszczyk ochronny jakim była organizacja - „ZMS” – usprawiedliwiała ich przed kadrą internatu w przestrzeganiu regulaminu.  Niejednokrotnie wydłużony czas pobytu internatowej młodzieży w klubie ZMS (po 22.00) był receptą. Wszyscy wiedzieliśmy, że organizacja ZMS pełniła podstawową funkcję w mieście gdzie jej głównym zadaniem było indoktrynowanie młodych osób poprzez systemowe wpajanie socjalistycznej ideologii (Marksizm, Leninizm). Tańce w ZMS to przyciągający rodzaj rozrywki dla młodych ludzi, pod jej przykrywką (socjalistyczna moralność), niejednokrotnie z przybyłych do klubu osób udało się przekabacić, wciągając ich w ideologiczną (pułapka) machinę. W klubie znajdowało się jedno bardzo duże pomieszczenie ze sceną, stolikami, krzesełkami i sporym miejscem z przeznaczeniem na tańce. Przychodziła tu młodzież tanecznie zaprawiona wakacyjnym rock’n’rollem po fajfach w Literackiej, z tomaszowskich ogólniaków czy szkół zawodowych (mechanicznych, budowlanych, chemicznych, ekonomicznych).


Lokal przy Barlickiego stał się kolejną bazą do której na stałe przywiązała się spora grupa młodzieży, traktując klub jak swój dom. W tym czasie na całym świecie, również w naszym mieście królował bezkontaktowy twist, na parkiecie ZMS, zawsze był tłum młodych nie wymagający parzystej liczby (chłopców i dziewcząt) osób, gdyż każdy sobie - kręcił swoim ciałem. Największym hitem tamtych lat był Speedy Gonzales z repertuaru Pat Boona, utwór, który brylował na wszystkich fajfach w klubie ZMS. Również nieustannie brzmiały takie twistowe szlagiery jak; Peppermint Twist, The Twist, Pony Time, Oliver Twist czy Twist and Shout.


Nie sposób było słuchając wymienionych rytmów utrzymać na wodzy swoje ciało. Przychodziła tu młodzież nieco inna niż do kawiarni Literacka, zdecydowanie młodsza. Mogę powiedzieć, że magnetofon w pierwszej połowie lat 60-tych robił zawrotną „karierę” na wszelkiego rodzaju muzycznych spotkaniach polskiej młodzieży. Między innymi był głównym czynnikiem rozwoju w Polsce, w Tomaszowie, tanecznych spotkań, fajfów młodzieżowych we wszelkiego rodzaju lokalach publicznych, szkolnych zabawach czy w prywatnych domach, jako niezapomniane prywatki. Pozytywną cechą tych spotkań muzycznych było to, że do klubu ZMS, przychodziła zdolna młodzież, grająca na różnych instrumentach. Znalazła tu idealne warunki na utrwalanie swoich talentów, umiejętności, poprzez organizowanie się na próbach w tym lokalu. Było tu pianino stojące na scenie i perkusja, instrumenty tak zwane służbowe.


Przychodzący do klubu mógł swój talent, umiejętności sprawdzić. Takie warunki stwarzał ówczesny Sekretarz ZMS, pan Kotalski. Będąc wcześniej świetlicowym w Starzycach pragnął stworzyć młodzieżowy, własny zespół, który obsługiwałby zabawy, tańce w przyzakładowych świetlicach czy klubach. Tak się złożyło, że do klubu ZMS zaczęli przychodzić bardzo zdolni muzycznie, notabene moi przyjaciele, grający na gitarach bracia Mietek (prowadząca) i Andrzej (basowa) Dąbrowscy, Michał Holc (rytmiczna), na perkusji (również śpiewał) Andrzej Kuźmierczyk i śpiewający (bardzo dobrze po angielsku) Romek Jędrychowski. Wszyscy muzycy oprócz Andrzeja Kużmierczyka, byli uczniami I LO. Dzięki nieprzeciętnie, zdolnemu Mietkowi Dąbrowskiemu (od dziecka bardzo dobrze grał na akordeonie i pianinie) zespół szybko zgrał się tworząc silną, gitarową grupę na wzór super zespołu wszechczasów, The Shadows. Romek Jędrychowski okazał się lokalnym Cliffem Richardem, bo najwięcej utworów śpiewał z jego repertuaru. Mietek, Andrzej i Romek uczestniczyli w rock’n’rollowych seansach u Szymona przy Placu Kościuszki 17, śmiem twierdzić, że właśnie spotkania muzyczne u Wojtka decydowały o ich doborze repertuaru poprzez osłuchanie się płyt.


Pamiętam, że często w tygodniku New Musical Express, tygodniku Radar zamieszczane były nuty czy teksty największych, aktualnych na rynku przebojów, z czego często korzystał Mietek Dąbrowski. Posiadał kapitalny słuch, potrafił po jednym przesłuchaniu, czy w trakcie słuchania utworu, wziąć do ręki gitarę prowadzącą i wygrać, zmieniając opuszkami palców akordy, linię melodyczną. Wszystkie zdobyte umiejętności wprowadzał poprzez nieustanne do znudzenia, ćwicząc na próbach zespołu. Tak scementował się pierwszy w Tomaszowie młodzieżowy zespół, grający muzykę dla swojego pokolenia, rock’n’roll.

24-go października w Harlow zagra Error 24


poniedziałek, 20 października 2014

KULT-owe rozmowy - Rozmowa trzecia "Największym problemem jest zmaganie się z samym sobą" - z trębaczem zespołów Kult i Marienburg Januszem Zdunkiem rozmawia Sławek Orwat (JazzPRESS październik)


Janusz Zdunek – trębacz i kompozytor. Filar zespołów Kult, Marienburg i Syfon oraz wielu innych, które przeszły do historii polskiej muzyki improwizowanej, yassowej, jazzowej i rockowej. Lubi krótkie i precyzyjne odpowiedzi.


fot. |Marcin Wilkowski
- Kiedy w twoim życiu pojawiła się trąbka? 

- Miałem 13 lat. Do rodziców przyszedł z wizytą kolega taty Ryszard Zygmunt, mówił, że zapisał się właśnie do orkiestry dętej na trąbkę i że potrzebują więcej muzyków, więc wkrótce i ja wstąpiłem do tej orkiesrty.

- Studiowałeś na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, dzięki czemu trafiłeś do klubu Trytony, gdzie spotkałeś muzyków, z którymi założyłeś zespół Pegaz. Czy to wtedy rozpoczęła się twoja muzyczna przygoda, czy było jeszcze coś wcześniej? 

- Wcześniej mieszkałem w Olsztynie, chodziłem do szkoły muzycznej, grałem w szkolnym big bandzie i combo. Grywaliśmy z kolegami także poza szkołą, a byli to bardzo dobrzy muzycy, m.in.: Tomasz Szymuś, Grzech Piotrowski, Jacek Pikora.

- Po przeprowadzce do klubu Mózg, trafiłeś do formacji Mazzoll & Arhythmic Perfection. Czy udział Kazika Staszewskiego w nagraniu jednego z waszych albumów - Rozmowy s catem w jakimś stopniu utorował ci drogę do Kultu? 


"Mózg" 1995 J. Zdunek i Sławek Janicki (fot. Krzysztof Szymanowski)
- Pewnie tak, to właśnie podczas tej sesji pierwszy raz spotkałem się z Kazikiem i pierwszy raz graliśmy razem. Ale nie prowadziliśmy wtedy jakichkolwiek rozmów, które miałyby wpływ na późniejsze wydarzenia. 

- W 1996 roku powołałeś do życia trio Syfon, do którego wkrótce dołączył obecny saksofonista Kultu Tomasz Glazik, a grupa zmieniła nazwę na 4 Syfon. Zagraliście kilkadziesiąt koncertów i nagraliście trzy albumy, po czym przed Syfonem pojawiła się cyfra 5. Jak ma się obecnie ta formacja i czy planujesz kolejne rekonstrukcje tego projektu? 

4 Syfon Remont, Warszawa, 1999 J, Zdunek, Tomek Glazik,
Jacek Buhl, Władek Refling (fot. Piotr Zdunek)
- Czasem myślę o reaktywacji Syfonu o ile zgodziliby się pozostali koledzy z tego składu. Może kiedyś się uda.

- Niedawno zrealizowałem wywiad z Tomkiem Glazikiem. Jakby nie patrzeć... sporo was muzyczne łączy: Obaj współtworzycie sekcję dętą Kultu, obaj także stanowicie o sile Syfonu. Jak poznałeś Tomka i czy miałeś jakiś swój udział w pojawieniu się Tomka w składzie grupy Kult?

- Tomek miał 17 lat, zgłosił się do mnie na lekcje improwizacji, których udzielałem jako student akademii muzycznej. Uczył się szybko, więc zaproponowałem mu granie w Syfonie, zgodził się, było miło. Mój udział w wejściu Tomka do Kultu polegał na tym, że Tomek grał w moim zespole, Kazik usłyszał nasz występ w Mózgu, a potem zaprosił Tomka do Kultu.


 4 Syfon - Festiwal Muzyka w klubie Mózg 2000 -  J. Zdunek, Jacek Buhl, Tomek Glazik (fot. Wojciech Wozniak)

fot. Monika S. Jakubowska
- Co takiego jest w osobowości Kazika, że jako artysta wywodzący się z kręgu rocka potrafił skupić wokół siebie tak znakomitych instrumentalistów jazzowych?

- Kazik jest człowiekiem o bardzo rozległych zainteresowaniach. Mówił mi, że zajmując się w młodości punk rockiem chodził również na koncerty Jazz Jamboree i inne wydarzenia artystyczne, do kin i teatrów. Stąd w twórczości Kazika jest wiele różnych elementów, zaprasza do współpracy ludzi z różnych dziedzin.


5 Syfon - Est-Ouest Festival, Die/Francja, 2003 J. Zdunek, Jacek Buhl,
dj Sky, Tomek Glazik (fot. Gilles Delimal)
- We wspomnianej rozmowie Tomek Glazik wypowiedział następujące słowa: "Wszystko zaczęło się od poznania Janusza Zdunka ówczesnego studenta AM w Bydgoszczy, do którego zgłosiłem się na lekcje improwizacji. Był to czas, kiedy powstawał klub Mózg, Jasiu grał w zespole Mazoll & Arytmic Perfection i zakładał swój zespół Trio Syfon. Jasiu zaproponował mi dołączenie do zespołu 4 Syfon. Zaprowadził mnie do Mózgu na próbę i jak zobaczyłem to wszystko, to zwariowałem. Trwam w tym szaleństwie do dzisiaj i mam nadzieję, że nigdy mi nie przejdzie (śmiech)." Jesteś niebezpieczny... powodujesz u młodszych kolegów muzyczne szaleństwo i do tego dzieje się to w "Mózgu" (śmiech). Gdzie leży sekret twojego przyciągania? 

- Historia, którą opowiada Tomek, dotyczy czasu, kiedy byłem zafascynowany Mózgiem i wszystkim, co się tam działo. Myślę, że po prostu moja fascynacja udzieliła się Tomkowi.

Kult MTV Unplugged, Och-Teatr, Warszawa, 2010 (fot. Rafał Nowakowski)
- Po raz pierwszy twoja trąbka pojawiła się na krążku zespołu Kult w 1998 roku. Ostateczny krach systemu korporacji rozpoczął twoją KULT-ową przygodę Co zmienia się w życiu muzyka jazzowego kiedy trafia do jednej z najpopularniejszych polskich grup rockowych? 

 

Kult Spodek, Katowice, 2009
- Traktowałem to jako wielki zaszczyt i wyróżnienie. Grając z Kultem zacząłem pracować w dużych produkcjach dla dużej publiczności. Dla artysty niszowego, jakim byłem (i poniekąd nadal jestem), był to szok. Dość długo oswajałem się z nową sytuacją w moi życiu.

- Z Kazikiem Staszewskim nagrywałeś nie tylko albumy Kultu. Od roku 2000 twoją trąbkę słychać na niemal wszystkich jego płytach solowych i krążkach grupy Buldog. Niezależnie od szyldu, pod jakim w danej chwili gracie, bardzo często stoicie na scenie w prawie identycznym składzie. Jak udało wam się stworzyć tak zamknięty i jednocześnie niezwykle stabilny układ artystyczny i czy poza sceną także jesteście przyjaciółmi? 


Janusz Zdunek + Marienburg Gdańsk, 2009
Rafał Baca, Irek Kaczmar, J. Zdunek (fot. Michał Matysiak)
- Dobrze gra mi się z muzykami, których lubię, którzy są kolegami, a czasem także przyjaciółmi. I obserwując kolegów z Kultu, myślę, że i oni cenią sobie komfort miłej atmosfery w kapeli. Spędzamy ze sobą sporo czasu na próbach, podczas podróży, noclegów, także w sytuacjach pozamuzycznych, na obiadach, przyjęciach urodzinowych, więc chyba lubimy się nawzajem. 

- Pod koniec roku 2004, gdzieś pomiędzy Salon Recreativo a Poligono Industrial Kultu, wykorzystując nagraniową "chwilę ciszy" postanowiłeś powołać do życia własny projekt, do którego zaprosiłeś basistę Ireneusza Kaczmara oraz perkusistę Rafał Bacę. Jak i kiedy w twojej głowie narodził się Marienburg znany także jako Janusz Zdunek + Marienburg?

- Powstanie Marienburga łączy się z przeprowadzką całej mojej rodzinki - żony Beaty i syna Konstantego - z Bydgoszczy do Malborka na jakiś czas. Tam poznałem Rafała i Irka, zrobiliśmy pierwszą próbę i od razu brzmiało świetnie.


Janusz Zdunek + Marienburg + Goście Barock, Warszawa, 2014 J. Zdunek,
 Mario Godzina, Jarek Ważny, Irek Kaczmar, Rafał Baca (fot. Jarek Gorczyca)
- Marienburg to bardzo międzynarodowy termin. Miasta, które dawniej nosiły tę nazwę można dziś spotkać na Łotwie (obecnie Alūksne), w Polsce (obecnie Malbork) i w Rumunii (obecnie Feldioara). Ponadto Marienburg to jedna z dzielnic niemieckiego miasta Köln a także nazwa fikcyjnej miejscowości w popularnej grze "Warhammer". O ironio... jedyne oficjalnie istniejące w chwili obecnej miasto o tej nazwie leży... w maleńkim państwie Surinam w Ameryce Południowej. Można więc powiedzieć, że świat leży u waszych stóp (śmiech)... A tak poważnie... dlaczego właśnie Marienburg?


Janusz Zdunek + Marienburg + Goście Zacieralia, Progresja, Warszawa, 2014
J. Zdunek, Mario Godzina, Jarek Ważny, Irek Kaczmar (Kasia Zaremba)
- Jest to przedwojenna nazwa Malborka. Chciałem podkreślić w nazwie projektu zmianę miejsca zamieszkania i jednocześnie lekko sprowokować do zadawania pytań, nastawić się sentymentalnie, nawiązać do niełatwej historii miasta.

- Trąbka, bas i perkusja z wykorzystaniem urządzeń elektronicznych. Łączycie w swoim repertuarze muzykę ludową, rock, free jazz a nawet elementy drum'n'bass. Czy jest to zamierzony eklektyzm, czy wypadkowa waszych gustów? Czy przesadzę, jeśli powiem, że stworzyliście coś brzmieniowo unikalnego na skalę polską?


Mózg 20 lat - Teatr Polski, Bydgoszcz, 2014 Jerzy Mazzoll, J. Zdunek, Joanna
 Duda, Mikołaj Trzaska, Joanna Charchan, Steven Buchanan, Marek
Pospieszalski, Tomek Glazik, Wojtek Mazolewski (fot. Krzysztof Szymanowski)
- Jest to wypadkowa naszych zainteresowań, każdy z nas gra to, co lubi i w czym czuje się pewnie. Chciałem mieć zespół z mocną rockową sekcją rytmiczną i do tego dogrywać partie trąbki z dodatkami elektronicznymi. I to się udało.

- Marienburg obchodzi w tym roku swoje 10-lecie istnienia. Zaplanowałeś już obchody tej rocznicy? Czego wam życzyć z tej okazji?

- Być może coś przygotujemy na dziesięciolecie, ale jeszcze o tym nie myślałem. Czego życzyć? Zdrowia, fizycznego i psychicznego.


Karpacz, 2014 Beata, Kostek, Janusz Zdunek (fot. Janusz Zdunek)
- Jesteś autorem muzyki do filmów: "Być", "Trębacz", "Pokonać siebie", "Symfonia zmysłów / Flesh And The Devil", "Autonaprawa" oraz współautorem muzyki do filmów: "Bellissima"," Dwie stówy z montażem". Czy komponując muzykę do filmu, zawsze znasz dokładnie jego fabułę, czy też tworzysz poszczególne sceny, niczym impresjonista, który zastaje konkretną sytuację "tu i teraz"? 

- Różnie. Do niektórych robiłem muzykę przed zdjęciami, po konsultacjach z reżyserem, do innych - do scen już sfilmowanych, a do kilku pozostałych dałem nagrane wcześniej kompozycje i reżyser wybierał muzykę do swojego filmu.

- Będąc muzykiem Kultu, w roku 2007 wziąłeś udział w nagraniu albumów: Autor zespołu Strachy Na Lachy oraz Nieprzygoda grupy Happysad. Niemal w tym samym czasie udało ci się wydać debiutancki album Marienburga Pod Dom. Czy był to - jak dotychczas - najbardziej pracowity rok w twojej karierze artystycznej?

- Od kilku lat pracuję w swoim stałym tempie, równolegle nad kilkoma projektami. Wydawnictwa wychodzą zawsze z jakimś opóźnieniem i ukazanie się kilku tytułów w jednym roku nie określa w moim przypadku zwiększenia intensywności zajęć.




Janusz Zdunek, Adam Stodolski, Przemek Borowiecki 2009 (fot. JZASPB)
- Janusz Zdunek trąbka Adam Stodolski kontrabas Przemek Borowiecki perkusja. Cóż to za nowy projekt i dlaczego funkcjonuje bez nazwy?

Est-Ouest Festival, Die/Francja, 2003 Michał Żak, J. Zdunek, Jacek Buhl,
Sabine Delimal, Jacek Hałas (fot. Gilles Delimal)
- Jest nazwa, tylko długa, składająca się zaszych imion i nazwisk.

- Zapewne każdy Polak zna "Vabank". To chyba nasz największy filmowy hit o trębaczu (śmiech). Niewielu chyba jednak pamięta krótkometrażowy film Andrzeja Kondratiuka z roku 1965 "Monolog trębacza" ze znakomitą muzyką Krzysztofa Komedy. Film w groteskowy sposób przedstawia wyobcowanie artysty w otaczającym go świecie. Czy współczesny artysta odczuwa niekiedy brak zrozumienia w coraz bardziej komercyjnej rzeczywistości? 

- Obecnie największym problemem do pokonania w działalności artystycznej jest zmaganie się człowieka z samym sobą. Bardzo trudno wytrwać, nie załamać się i nie zrezygnować. Znam wielu ludzi, którzy zaczynali ze mną drogę muzyczną, którzy byli bardzo utalentownani, ale po kilku latach zmagań wycofali się, zajęli się pracą bardziej stabilną.

- To będzie jedyne pytanie jakie zadałem Tomkowi Glazikowi, które pozwolę sobie dziś powtórzyć: Grasz dla dwóch całkowicie różnych publiczności. Jak myślisz, jaki procent fanów Kultu ma świadomość twojego drugiego oblicza muzycznego? Kim czujesz się bardziej - instrumentalista jazzowym czy muzykiem Kultu? 

- Nie sądzę, aby fani Kultu zastanawiali się nad tym co robi trębacz po trasie koncertowej. Cały czas jestem muzykiem jazzowym, okołojazzowym i yassowym, a granie w Kulcie nadal, od pierwszego koncertu, pozostaje wielką przygodą i przyjemnością.






Zapraszam także do zapoznania się 
z kompletem pięciu KULT-owych rozmów:
Rozmowa pierwsza - Piotr Wieteska tutaj
Rozmowa druga - Tomek Glazik tutaj
Rozmowa czwarta - Jan Staszewski tutaj
Rozmowa piąta - Kazik tutaj