niedziela, 29 marca 2015

Nie było przyklękania przed gustami innych czy robienia czegoś pod dyktando komercji - z Renatą Przemyk rozmawia Jakub Mikołajczyk (Polski Wzrok)

Jakub Mikołajczyk przyszedł na świat w Strzegomiu. Już w dzieciństwie poznał muzykę grupy TSA, a krótko potem album swego życia - The Animals Floydów. Wkrótce w jego domu pojawiło się także The Best of Deep Purple i krążki Dire Straits, Roda Stewarta i grupy Queen, której bardzo szybko stał się oddanym fanem. Następnie w jego życiu pojawiło się pierwsze magiczne słowo Punk, a wraz z nim takie załogi jak Sedes, Defekt Muzgó, KSU, Dezerter, Big Cyc i Ga-Ga. Pogujące szaleństwo spowodowało u młodego Kuby decyzję o nauce gry na gitarze pomimo, że rodzice usilnie chcieli z niego zrobić pianistę. Młody buntownik nie dał jednak za wygraną, a szczytowym "osiągnięciem" okresu buntu był jego relaksacyjny pobyt na komisariacie plus domowy szlaban na koncerty gratis, co nie tylko nie odstraszyło Kuby od punk rocka, lecz skierowało go na takie kapele jak Metallica i Guns N' Roses. Wkrótce w jego życiu pojawiło się kolejne magiczne słowo - Internet, a wraz z nim przepastne zasoby muzycznych informacji i videoclipów. Czytał, słuchał i chłonął wszystko, co tylko było dostępne. Dzięki ucieczkom z domu umożliwiającym skuteczne omijanie szlabanów, Kuba zaliczał kolejne punkowe koncerty. W jego życiu pojawiły się z czasem takie marki jak The Offspring, Roger Waters, Deep Purple i Iron Maiden. Około roku 2000 Kuba po raz pierwszy usłyszał Piotra Kaczkowskiego oraz dwóch kolejnych Piotrów - Stelamcha i Metza i innych prezenterów Trójki, po czym w życiu Kuby pojawiło się trzecie magiczne słowo - Emigracja. W Anglii nawiązał współpracę z Radiem Bedford, dzięki czemu mógł mówić to wszystko, co przez lata gromadziło się w jego głowie. W Bedford Kuba powołał do życia autorski program radiowy "Prąd Przemienny". Niedawno, wraz z radiowym przyjacielem - znanym z łamów mojego bloga zwycięzcą II tury Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży Mateuszem Augustyniakiem, Kuba stworzył portal muzyczno - kulturalny www.polskiwzrok.co.uk, który dopiero nabiera kształtu. Celem portalu jest promocja młodych zespołów i wydarzeń kulturalnych w UK. Od czasu do czau Jakub sięga także po jazz i muzykę klasyczną. Za swój największy życiowy sukces uznaje fakt, iż jego 5-letni syn potrafi odróżnić Metallice od AC/DC i zaliczył już koncert Deep Purple. Od niedawna Polski Wzrok  - muzyczny portal Kuby i Mateusza oraz blog Muzyczna Podróż nawiązały stosunki bilateralne oraz ścisłą współpracę w postaci wymiany informacji i publikacji w celu zapewnienia jeszcze lepszego przepływu dobrych wieści pośród polskich fanów muzyki żyjących na Wyspach Brytyjskich i nie tylko.

fot. Marek Jamroz
Od lat wielu nie chce przedostać się do mainstreamu co bardzo mi imponuje! Stało się to powodem do porozmawiania przy okazji koncertu z okazji dnia kobiet w londyńskim Forum. Nie sposób opisać talentu ani uroku osobistego . Byłem zachwycony swobodą rozmowy i życzliwością . Zapraszam na słów kilka od Renaty Przemyk.

Jakub Mikołajczyk: Na najnowszy album czekaliśmy pięć lat i budzi on wiele kontrowersji wśród fanów, jedni twierdzą, że jest to prawdziwy strzał w dziesiątkę, a drudzy z kolei, że tracisz swoje prawdziwe ja. Wiadomo, że są gusta i guściki, ale jak Ty się do tego odnosisz? W kontekście do tych dwóch przeciwstawnych opinii?

Renata Przemyk: Nie istnieje chyba taka sytuacja, zwłaszcza w muzyce, aby udało się dogodzić wszystkim. Trzeba się po prostu kierować własną intuicją i gustem i liczyć na to, że ci ludzie, którzy znaleźli kiedyś w tej muzyce jakąś prawdę i trafiła ona do ich serc będą rozumieć, że artysta się rozwija.


fot. Marek Jamroz
Nie robię niczego na przekór, ale też w moim przypadku nigdy nie było przyklękania przed gustami innych czy robienia czegoś pod dyktando komercji. Zawsze starałam się być przede wszystkim w zgodzie z sobą. Uwielbiam muzykę, uwielbiam robić nowe rzeczy, poszukiwać nowych rozwiązań, wtedy naturalną koleją rzeczy jest to, że pojawiają się w mojej muzyce nowe elementy. Zresztą od samego początku moja muzyka to nie był jakiś sprecyzowany „czysty” gatunek.


fot. Monika S. Jakubowska
To było łączenie stylów i wkraczanie w nowe rejony po to żeby stworzyć coś zupełnie po swojemu, kroczyć własną drogą i śpiewać swoim głosem. I na to też liczę teraz, że ten przekaz zostanie odebrany, jako szczery, bo taki jest. Uwielbiam się bawić brzmieniami, jestem zafascynowana tym, co można zrobić na styku głosu, elektroniki i żywych instrumentów. Jest tak już od dawna, zmieniają się tylko proporcje. Niezmiennie jestem pod wrażeniem tego, co dobry i wrażliwy muzyk może wydobyć ze swojego instrumentu, ale też to, co dzieje się obecnie w świecie nowych technologii jest bardzo porywające. Myślę, że jest jeszcze sporo muzyki do zrobienia i na pewno nie będę jej robić tylko po to by zaskoczyć, czy zaszokować odbiorcę, jest to kwestia mojej ciekawości świata muzyki i rozwoju artystycznego.

JM: Czy ktoś ci sugeruje takie rozwiązania? Czy też dotarłaś do tego miejsca słuchając muzyki innych artystów?

fot. Monika S. Jakubowska
RP: Nie, nie. To znaczy sugerować ktoś sobie może (śmiech), ale jestem na tyle niepokorną osobą, że jeżeli coś nie wypływa ze mnie, z mojego gustu, wyczucia i moich potrzeb muzycznych to wszelkie sugestie na nic.

JM: Muzycy z Chumbawumba powiedzieli kiedyś w wywiadzie, że komputer powoli staje się instrumentem XXI wieku, też tak uważasz? Bo ja sądzę, że nie do końca, choćby z racji tego, że przy klasycznych instrumentach zawsze można znaleźć wirtuoza, kogoś, kto potrafi z danym instrumentem zrobić takie rzeczy, których nikt inny nie potrafi. W przypadku komputera zawsze można sobie zatrzymać, cofnąć, skasować, jak Ty na to spoglądasz?

RP: Nigdy chyba nie dojdzie do takiej sytuacji, że maszyna coś sama stworzy, zawsze to człowiek będzie tym elementem sprawczym. Jeśli jest on wystarczająco pomysłowy i posiada odpowiednie zaplecze techniczne oraz umiejętności to każde narzędzie w jego ręku stworzy coś fajnego.


fot. Marek Jamroz
To jednak człowiek będzie zawsze tym Deus Ex Machina, nieważne czy to będzie instrument żywy czy elektroniczny. Jeśli ktoś ma dobry pomysł to może zagrać nawet na kaloryferze czy na lampie. Björk często tworzy w ten sposób, że bierze ze sobą dyktafon i wyrusza w las czy na plażę i po prostu zbiera odgłosy natury. To nie zawsze musi być instrument, stworzony do grania. Zdolny muzycznie człowiek może zamienić każdy dźwięk w muzykę. Ja jestem pod wrażeniem rozwoju technologii, zwłaszcza, że obserwowałam ten rozwój przez całe moje dorosłe życie. Wychowana bez telefonu i pamiętająca jeszcze czasy dwóch czarno białych kanałów w telewizorze jestem zaskoczona tym, co można teraz zrobić. Trzynaście lat temu, kiedy dostałam pierwszą propozycję napisania muzyki teatralnej, kupiłam komputer Atari i zaczęłam to wszystko rozgryzać właśnie na potrzeby komponowania.


fot. Monika S. Jakubowska
Do tej pory jest to dla mnie niezwykle ekscytujące. Na pewno odbieram to inaczej niż to pokolenie, ta młodzież, która urodziła się w czasach, kiedy to wszystko już było, nie trzeba niczego odkrywać, ani niczego wymyślać. Dzisiaj dziecko, kiedy uczy się chodzić to od razu uczy się klikać i odpala sobie gry komputerowe. Dla takiego dziecka technologia nie jest niespodzianką. Ja wolę moją drogę i myślę, że nigdy nie opuści mnie ten dziecięcy entuzjazm i przekonanie, że jeszcze tyle jest do odkrycia i poznania. Bo to właśnie za mojego życia zdołano pokonać tyle barier technologicznych. Pierwsze moje płyty były nagrywane kompletnie analogowo w ogromnych studiach, bo te maszyny z szerokimi taśmami musiały się gdzieś mieścić,Potem jak się pojawiły pierwsze nagrania cyfrowe, byliśmy ogromnie podekscytowani. Pamiętam jak w ’96 nagrywaliśmy Andergrant, to realizator kupił stół cyfrowy, który zapamiętywał ustawienia.


fot. Monika S. Jakubowska
Znaczyło to, że po każdej zmianie ustawień, nie trzeba było ręcznie przesuwać suwaków do poprzedniego położenia. Wystarczyło nacisnąć przycisk a przesuwały się one automatycznie pamiętaj ac każdy utwór. Teraz to jest norma, ale wtedy… była to dla mnie rewolucja. To jednak ciągle człowiek będzie zawsze siłą sprawczą. Jest wielu wirtuozów i myślę, że można tak nazwać również ludzi zajmujących się muzyką elektroniczną. Na przykład moja ostatnia płyta powstała przy współpracy z Jarkiem Baranem, który pracuje bardzo szybko i kreatywnie, klei nuty i wynajduje nowe brzmienia w niesamowitym tempie. On sam zbiera sample, z których składają się jego loopy, i tak jak wspominałam wcześniej, może to być wszystko -od stukania w kaloryfer po miauczenie kota. Wszystko zależy od pomysłowości człowieka i od zarania dziejów tam zawsze będzie początek jakiejkolwiek twórczości, Tylko narzędzie będą się zmieniać.
 
fot. Monika S. Jakubowska
JM: Czy myślisz, że Rzeźba Dnia ze względu na swą nowatorską formę, włączając nawet dubstep ma szansę trafić do młodszych odbiorców?

RP: Mam nadzieję, że do młodszych też. Wiem, że tutaj wiek nie ma wielkiego znaczenia. Na początku obracałam się w środowisku studenckim, więc naturalną koleją rzeczy te przedziały wiekowe dominowały, jako odbiorcy mojej muzyki. Ale już rok później było Opole, gdzie publiczność jest bardzo zróżnicowana wiekowo, potem był Sopot, w międzyczasie Jarocin i Wrocław i okazywało się ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że kwestia wieku nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Do tej pory na koncertach pojawiają się rodzice z dziećmi, słyszę od nich, że dorastali ze mną a teraz sami wychowują swoje dzieci w oparciu o muzykę, którą lubią. Są osoby dużo starsze ode mnie i są też osoby młodsze nawet od mojego dziecka.


fot. Monika S. Jakubowska
Punktem stycznym jest chęć doszukiwania się jakichś emocji, swoisty rodzaj wrażliwości. To nie jest muzyka do przytupu czy służąca tylko zabiciu ciszy. Z drugiej strony obserwuję taką tendencję z płyty na płytę przyciągam uwagę kolejnych słuchaczy, którzy akurat na tej płycie odkryli coś, czego im brakowało na innych czy też nie docierało do nich tak wyraźnie jak teraz.

JM: Zatem oprawa muzyczna na Rzeźbie Dnia to sprawa Jarka Barana?

RP: Tak, oczywiście. Tylko, że ja nawiązuję współpracę z takimi ludźmi, którzy są mi w stanie zaproponować coś, co mnie zainteresuje. Długo szukałam kogoś, kto będzie podobnie jak ja czuł, w jaki sposób piosenka powinna być zbudowana i jak ważne są wszystkie jej elementy. Aranż nie może sprowadzić piosenki wyłącznie do warstwy brzmieniowej, ale może nadać jej nowych znaczeń. Może być bardziej czy mniej wzruszająca, bardziej czy mniej nośna.


fot. Monika S. Jakubowska
To, w jakim stylu jest oprawa może ją bardziej unieść, ale nie powinna sprawiać, aby po drodze gdzieś zagubiła się ta zdolność wzruszania. Jarek to rozumie i po jego wstępnych propozycjach i rozmowach zorientowałam się, że jest to człowiek, któremu mogę zaufać.

JM: Pamiętasz swój pierwszy koncert w Londynie? Jak go wspominasz?

RP: Pamiętam. Było niesamowicie. Na koncert przyszło dużo ludzi ubranych na czerno. Śpiewali piosenki. To było poruszające, że nie była to przypadkowa publika. Oni znali mnie z Polski i przywieźli do Londynu swoją sympatię. Mówili, że przywiozłam im kawał wspomnień.

JM: To pewien rodzaj nostalgii, tęsknoty. My naprawdę tego potrzebujemy tutaj.

RP: Sentyment to jedna sprawa, ale słyszałam też od znajomych, że kiedyś Polacy nie mieli tutaj kasy.

fot. Monika S. Jakubowska
Wszystkie siły skierowane były na codzienne przetrwanie a na rozrywki już brakowało.Wiem, że dużo się zmieniło na lepsze ,co mnie bardzo cieszy!

JM: Czy Twoja kariera aktorska będzie nadal kontynuowana? Czy to tylko epizod w Twoim życiu i chęć sprawdzenia swojej osoby? A może szukanie inspiracji?

RP: To jest strasznie rozwijające zajęcie, ale zarazem wielka przygoda. I tej przygody, którą przeżyłam nie zamieniłabym na nic innego, bo miała ona duży wpływ na możliwość uświadomienia sobie swoich możliwości. W 2006 roku miałam dużą rolę w „Terapii Jonasza”. To była dla mnie trudna rola, trzeba było robić wiele rzeczy naraz. Jednocześnie był śpiew, dialogi a nawet taniec synchroniczny. Przede wszystkim partnerowanie było czymś niesamowitym, bo trzeba było mieć wypracowane rytmy. 

fot. Monika S. Jakubowska
Musiałam nauczyć się partnerowania. Trzeba było zsynchronizować mnóstwo rzeczy i znaleźć się w jakimś układzie dokładnie w odpowiednim miejscu. To było coś zupełnie nowego dla mnie. Wchodząc na scenę mam z tyłu muzyków, którzy reagują na to, co się dzieje. Mam z nimi już wypracowane sposoby na synchronizację. W teatrze wyglądało to inaczej, wiele osób pracuje na jeden efekt. Musiałam się nauczyć chodzić na obcasach, w gorsetach, do włosów podpinane były jakieś konstrukcje; sztuczne warkocze i tataraki. I przez cały trwający niemal dwie godziny spektakl trzeba było być w roli. To było tak niesamowite doświadczenie, że gdyby się nie wydarzyło to nie odważyłabym się na projekt Akustik Trio.

 


fot. Monika S. Jakubowska
Zdecydowałam się na ten krok, dlatego że nauczyłam się, że mogę sobie pozwolić na nie bycie perfekcyjną, aktorzy nauczyli mnie, że nawet, jeśli wydarzy się coś nie do końca zaplanowanego, to można to ograć, stworzyć nowy aspekt roli. To był dla mnie przełom, bo zaczęłam się doceniać improwizację i nauczyłam się nią bawić. Przy Akustik Trio nie opracowywaliśmy wersji do końca, był zostawiony duży margines możliwości. Bardzo mocno mnie to rozwinęło artystycznie; wejść na scenę i nie znać w stu procentach scenariusza? To było duże wydarzenie.

JM: Zamierzasz kontynuować pracę w teatrze?

RP: Cały czas jest jeszcze grany w Teatrze Bagatela w Krakowie spektakl ” Tramwaj zwany pożądaniem”, w którym gram Meksykankę. Moja rola jest niewielka, ale istotna. Jest tam strasznie fajna ekipa, z którą lubię pracować. Strasznie się tym cieszę, więc jeśli by się nadarzyła jakaś ciekawa okazja, to na pewno bym ją rozważyła . Jednak muzyka i granie koncertów będą na pierwszym miejscu. 


fot. Marek Jamroz
JM: Czyli raczej nie porzucisz muzyki na rzecz grania w teatrze bądź chęci wyreżyserowania czegoś?

RP: Nie. Tym bardziej, że nie muszę niczego porzucać. W sytuacji, jakiej się znajduję, jeśli pojawi się jakaś ciekawa propozycja to mogę ją realizować w podobnym czasie albo robiąc sobie niewielkie wakacje.

JM: Dlaczego powstał Akustik Trio? Dlaczego nie na przykład Renata Przemyk akustycznie?

RP: To nie to samo. To nie były po prostu akustyczne wersje starych piosenek. Bardzo zależało mi na tym, aby stworzyć zupełnie nową jakość. To są inne wersje, nie tylko akustyczne, to całkowicie inne spojrzenie na te piosenki i to nie tylko na te, które były zagrane mocno a teraz są zagrane akustycznie.


fot. Sławek Orwat
Po doświadczeniach aktorskich chciałam spróbować stworzyć coś w rodzaju spektaklu teatralnego. Z koncertu na koncert pojawiały się opowieści, rekwizyty, były buty i kwiaty, robiło się coraz bardziej etnicznie. Obrastało to specyficzną aurą przypisaną tylko do tego konkretnego projektu. Nie wszystko było od razu zaplanowane. Mieliśmy wstępne podejście do dwudziestu paru piosenek a wyszło z tego tylko kilkanaście, reszta weryfikowała się w warunkach koncertowych. Tworzył się z tego spójny projekt, do którego dochodziły opowieści tez niezaplanowane.

fot. Sławek Orwat
Jedyne, co starałam się planować to temat przewodni. Jeśli był to dzień kobiet to pojawiały się opowieści o miłości, ale wszystko zależało od inwencji ,od klimatu danego wieczora, nigdy nie wiedziałam, w jakim kierunku pójdzie koncert. Czasami wydłużały się te występy, bo bawiliśmy się aranżacjami, pojawiało się filozofowanie, czasem opowiadałam anegdoty z życia. Wcześniej byłam osobą, która mówiła do publiczności -„dzień dobry” albo „cześć”, w zależności od średniej wieku na widowni (śmiech) i na końcu „do widzenia” i „dziękujemy”. Nagle okazało się, że po otwarciu tego worka z opowieściami wysypało się tyle informacji o mnie samej, że był to rodzaj terapii dla mnie.


fot. Sławek Orwat
Otworzyłam się i nawiązywanie bliskiego kontaktu z publicznością stało się czymś naturalnym. Zależało mi bardzo na występach w małych miejscach, w których nie byliśmy w stanie się zmieścić z całym składem. Małe kluby czy niewielkie teatry, w których mogłam nawiązać taki kontakt z publicznością. O to głównie chodziło w tym projekcie. Wcześniej wysokość sceny i odległość uniemożliwiała takie zachowania, a ja sama nie byłam na to gotowa. Teatr oswoił mnie z tym, pokazał mi, że to jest fajne, utrzymywanie cały czas tak żywego kontaktu, wymiana energii a nawet możliwość zaobserwowania własnych reakcji. Kiedy ludzie śmiali się z moich dowcipów to jeszcze bardziej się nakręcałam. Każdy spektakl był trochę inny. Zwłaszcza, gdy okazało się, że jeździ za mną grupa moich fanów po Polsce to stwierdziłam, że nie mogę powtarzać tych samych dowcipów i opowieści (śmiech). I mimo że miałam kilka anegdot, które przewijały się jakoś przez całą trasę to czułam się zobligowana, aby opowiadać cały czas coś nowego.


fot. Sławek Orwat
JK: Czy ten projekt kiedyś powróci?

RP: Gramy to już na tyle długo, że innowacje aż się proszą. Spodobało mi się, ze mogę robić na scenie kilka rzeczy na raz, co jest często bardzo karkołomne i niebezpieczne, ale i ekscytujące. Nabyłam ostatnio kilka nowych, ciekawych instrumentów i już nie mogę się doczekać, aby móc spróbować swoich sił na nich. Na pewno jeszcze się usłyszymy! Ale to…. Opowieść na inny czas.

Wywiad przygotowali Justyna Urbaniak i Jakub Mikołajczyk
jakub.mikolajczyk@polskiwzrok.co.uk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz