niedziela, 15 marca 2015

Marcin Czarny - Kult wozi mnie prosto (Polska 2013) Polski Wzrok

Gdyby lekarze prześwietlili serce Marcina Czarnego, zapewne wykryliby w nim szeroko pojętą rock&roll-ową duszę. Wychowany na Zeppelinach, Niemenie i Deep Purple, których ojciec wtłaczał mu do uszu za pomocą płyt gramofonowych, zespole Hey, Beatlesach, Hendrixie i Doorsach, których odkrył sam przeglądając popularne w tamtych czasach czasopismo młodzieżowe POPCORN, Gawlińskim, Chłopcach z placu broni, Kobranocce i całej zgrai artystów z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, sięgnął po gitarę i po dwóch latach ciężkiej praktyki, od której rodzicom jeżyły się włosy na głowie, założył swój pierwszy amatorski band. Szybko okazało się, że lepiej wychodzi mu darcie japy (czyt. śpiewanie) niż gra na sześciu strunach. Nim zespół znalazł dla siebie nazwę, zdążył się rozpaść. Na szczęście godziny spędzone w sali prób nie poszły na marne i już kilka miesięcy później Marcin znalazł się w garażu GET AWAY. Stara kanapa, porozrywane głośniki i samochód pośrodku tworzyły iście klimatyczny nastrój. Kapela czerpała swoją inspirację z takich artystów jak Green Day, Pidżama Porno, Tool, The Perfect Circle, R.E.M, Spin Doctors, czy Limp Bizkit, co pozwoliło mu rozwinąć skrzydła i poszerzyć swój wachlarz zainteresowań na nowo odkryte rockowe dźwięki. W tym samym czasie rozpoczął współpracę z lokalną Gazetą Średzką i składem MACHO GRANDE, który charakteryzował się ciężkim brzmieniem wzorująco zaczerpniętym z Illusion i Biohazard. Materiał na pierwszy koncert zespołu powstał w trzy miesiące, a 12 utworów, do których udało mi się napisać teksty w niecałe dwa tygodnie, zasiliło godzinny koncert na festiwalu SCREAM ROCK w jego rodzinnym mieście. Po koncercie, pomimo sporego zainteresowania zgromadzonej publiczności, projekt przestał istnieć. Wtedy nadeszła pora na ostatni ze składów w ojczystym kraju – OWIECZKI PASTORA. Potencjalnie grupa zupełnie niepasujących do siebie osób stworzyła wyjątkowo rockowo-alternatywną atmosferę, co zaowocowało pierwszym zapisem ścieżek w profesjonalnym studio nagraniowym. EP-ka zawierała trzy utwory; „Dragonfly”, „Nyga song” i „Światłowód”. W styczniu 2007 „Owieczki” zagrały po raz ostatni na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, a w marcu tego samego roku Marcin przybył na legendarne „pół roku” na Wyspy Brytyjskie. I tak w marcu stuknie 8 lat, jak w pocie czoła zasila brytyjską gospodarkę. Tutaj muzyka nieznacznie zeszła na dalszy plan i poświęcił się pisaniu. W 2009 roku po intensywnej pracy nad tekstem, przy muzyce Norah Jones, Tori Amos, Stingu i kompletnie niepasującym do tej trójki Marylinie Mansonie, powstała jego pierwsza powieść „Po tej samej stronie samotności”, wydana rok później przez wydawnictwo Poligraf. Swoje piętno odbiła na nim również kapela Deftones. Ich twórczość oddziaływała tak mocno, że rozpoczął pracę nad swoją kolejną powieścią. Tym razem kryminałem „Odcienie księżyca”, którą przerwał, zgadzając się na propozycję redaktora naczelnego Gazety Średzkiej, który wpadł na pomysł, aby stworzyć powieść z drugim pisarzem Piotrem Stróżyńskim. Przez dwanaście miesięcy, co tydzień ukazywał się kolejny rozdział powieści i tym sposobem pod koniec 2013 roku panowie ukończyli powieść kryminalno-obyczajową „Niebezpieczne zabawki”. Rok 2014 to eterowa przygoda w lokalnej radiostacji, gdzie w każdy wtorek o 19:00 wraz z Leszkiem Pankowskim i Marcinem Kusikiem Marcin Czarny prowadzi prześmiewczą audycję „Burza Mózgów”, prezentując słuchaczom swój alternatywny gust muzyczny. Od stycznia 2015 Marcin współpracuje z polskiwzrok.co.uk, a wieczorami próbuje ukończyć „Odcienie księżyca”. Dziś mniej gra, więcej słucha, częściej pisze. 



Pakuję plecak, który służy mi za bagaż podręczny, choć pamięta wiele bardziej pasjonujących, wręcz legendarnych historii. Sprawdzam, czy zabrałem paszport. W pośpiechu drukuje bilet i wychodzę z domu. Pociągiem dostaję się na Luton Airport i po niecałych trzech godzinach jestem w rodzinnym mieście. Gdy kończy się oficjalna inauguracyjna familiada, swe kroki kieruję do Empiku, bo cholera taki był główny cel tej wizyty w kraju. Półka z płytami jest moja. Wybieram trzy polskie tytuły i z radością stwierdzam, że w mojej dłoni jest Prosto Kultu. Potem kilka wyrwanych z życiorysu dni przyprawionych dużo ilością piwa bezalkoholowego i samolot dostarcza mnie z powrotem na wyspy.


fot, Monika S. Jakubowska
Poniedziałek… ech. Każdy przecież je uwielbia. Szczególnie , kiedy trzeba po niedzielnym, bezczynnym wpatrywaniu się w ekran telewizora podnieść dupę z kanapy. Ale przecież mam Kult. Wrzucam płytkę w samochodowy odtwarzacz i od pierwszych dźwięków żałuję, że droga do pracy zajmie mi jedyne piętnaście minut. Utwór „Teide”, który jest swego rodzaju intro na płycie, a sama nazwa pochodzi od wulkanu zlokalizowanego na Teneryfie, gdzie Kazik Staszewski ma okazję pomieszkiwać od czasu do czasu, powala mnie z nóg. Chciałoby się zwolnić i posłuchać dłużej, ale zespół nie daje ci tej szansy, gdyż każdy kolejny utwór powoduje, że mocniej przyciskam pedał gazu.


fot, Monika S. Jakubowska
Ja wiem! Ktoś za chwilę dopisze, że to przecież dawno było, że 13-tego maja 2013, że teksty nie takie, że muzycznie słaby album itp. Itd. Czyżby? Przecież o gustach się nie dyskutuje, prawda? Niemniej jednak zwróciłem uwagę na kilka szczegółów. Na miejsce Krzysztofa Banasika do zespołu dołączyli dwaj muzycy: gitarzysta Wojciech Jabłoński oraz puzonista Jarosław Ważny. Podoba mi się częsta zmiana rytmu w poszczególnych utworach. Tomasz Goehs – perkusista grupy gra tam świetnie. We zwrotkach bardzo lekko, ale z polotem. W refrenach zaś ciężko, momentami new metalowo. Gitary agresywne przypominające riffy ze składu KNŻ. A tytułowy utwór „Prosto” jest artystycznym majstersztykiem. 


fot, Monika S. Jakubowska
Nie miałem pojęcia, że puzon tak idealnie jest w stanie zastąpić przesterowaną gitarę i nadać utworowi mocne brzmienie. Dodatkowo „Bomba na parlament”, czy „Największa armia świata wzywa cię” na koncertach w ramach promocyjnej trasy zbierały najwięcej oklasków. Oczywiście zgrzeszyłbym, gdybym nie wspomniał o głównej postaci tego zamieszania, czyli o samym Kaziku. Jego rolę na płycie można określić jedynie w ten sposób: perfekcjonista w każdym calu. Na krążku nie znajdziemy tekstów, z którymi utożsamialiby się fani. Tym razem Kazik postawił na sentyment i dość osobiste podejście do tekstów, przede wszystkim w „Dobrze być dziadkiem”. Jednak nie zabrakło również politycznego odniesienia, gdzie w „Zabiłem ministra finansów”, czy „Bomba na parlament”, Staszewski komentuje aktualną rzeczywistość. Wsłuchując się w utwory nigdy w życiu nie wpadłbyś na to, że cała płyta nagrana została na „setkę”. Zatem choć według niektórych Prosto Kultu nie jest tak dobrą płytą, jak poprzednie, to już po pierwszym miesiącu sprzedaży uzyskała status złotej płyty, a w listopadzie 2013 stała się platynową. Skoro wozi mnie już od pięciu tygodni do pracy, to nie można przejść obok niej obojętnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz