sobota, 21 marca 2015

Mateusz Augustyniak: Skąd się biorą Frytki? (Nowy Czas)

Mateusz Augustyniak  Jest zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży dzięki ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można przeczytać tutaj.  Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych brzmień. Zabawił tam niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach wylądował w studenckim klubie Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko menadżera. Do Anglii - jak wielu innych - przyjechałem na kilka miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie bez przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi z założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Gra także na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej przyszłości oszałamiający sukces, doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności owych zamierzeń. Codzienne osiem godzin w jego mało ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Mateusz wraz z Kubą Mikołajczykiem prowadzi od niedawna portal muzyczny www.polskiwzrok.co.uk, który na razie dopiero się rozkręca, a plany z nim związane są ogromne. Dzięki Mateuszowi czuję wielką radość i sens organizowania cyklicznych konkursów na muzyczny artykuł. Szykujcie się więc już teraz do kolejnej jego edycji, którą ogłoszę z okazji 300-tysięcznej wizyty na Muzycznej Podróży. Podróż Mateusza - jak sam zainteresowany mówi o swojej muzycznej przygodzie - dopiero się zaczyna...



We współczesnych czasach, przesyconych wszędobylską technologią i internetem wyglądającym już nie tylko z ekranów naszych telefonów komórkowych a nawet z naręcznych zegarków, wyłonił się nowy typ gwiazdy. Nie mam tu na myśli odmiany czerwonego olbrzyma czy innej supernowej, a coś bardziej przyziemnego, czyli wyzierające z każdego zakątka przestrzeni publicznej znajome wszystkim twarze i postacie, których jedynym zadaniem jest promocja. Promocja marki, produktu, firmy czy producenta, ale przede wszystkim siebie. Człowiek - najlepsza inwestycja zwykło się mówić, przeciętny Kowalski polecający nawóz "Polifoska" ma mniejsze szanse na przebicie się do świadomości konsumenta niż dajmy na to John Cleese polecający kredyt zero procent w WBK.


Niech się jednak Kowalski nie martwi, przecież i sam John Cleese musiał się jakoś wypromować. Nawet jeśli robił to w tak żenujący sposób jak występowanie w śmiesznych scenkach z martwą papugą w tle, to koniec końców w efekcie dostąpił zaszczytu reprezentowania znanego banku swą facjatą. Tako i Kowalski się wypromować może i od Polifoski nawet do Tańca z Gwiazdami się dostać, a współcześnie nie wymaga to aż tak tytanicznych nakładów pracy, jakie musieli poczynić inni znani aktorzy czy piosenkarze, aby w końcu zasłużyć na udział w reklamie piwa, garnków czy innego dziadostwa. Mamy przecież internet, mamy youtube i mamy nawet promotorów online. Teraz każdy może zostać gwiazdą , Kowalski też.

Czasem wystarczy tylko kamera i głupi pomysł. Niegdysiejsza "ukryta kamera" ewoluowała wraz z rozwojem kamer w telefonach i nazywa się teraz "prank" a reżyserem czy też, haha performerem może zostać każdy, kogo stać na smartfona i kolegę. Bajer polega na zrobieniu z siebie i nieświadomej niczego przypadkowej ofiary jak największych głupców. Im bardziej przekroczymy granicę dobrego smaku i obyczajności, tym lepiej. Za powodzenie wyczynu, po którym każdy normalny człowiek dostałby w mordę, odpowiada okrzyk "it's a prank!" i pokazanie przyczajonego w pobliskich krzakach kamerzysty nagrywającego cały dowcip. Jest to bez wątpienia najprostsza droga do celebrytyzmu, aczkolwiek nie zapewni ona jakiegoś oszałamiającego rozgłosu. Po osiągnięciu miliarda wyświetleń na youtube, jest szansa, że ktoś Kowalskiego rozpozna na ulicy, a jeśli mieszka on w Polsce, to na pewno przypomni sobie też o nim Zakład Utylizacji Szmalu. No i w dodatku cały czas trzeba wymyślać coraz to nowsze i coraz bardziej obleśne "pranki", bo przecież konkurencja nie śpi.


rys. Sławomir Bednarski
Nieco trudniejszym zadaniem jest od razu skok na głęboką wodę i szturm na Idola, X-factor czy innego Mam Talent. Tutaj jednak już trzeba włożyć w proceder trochę wysiłku. Często oprócz rozpoznawalności na ulicach przylgnie również do ciebie metka "artysta", a to nie byle co. Od razu też panie Kowalski - pocieszam - nie łudź się, że musisz umieć śpiewać czy też posiadać jakiś talent. Oczywiście jest to wskazane, jeśli chciałbyś przebić się wyżej, ale przecież widzieliśmy już człowieka, który wbijał sobie gwóźdź w nos czy też starszego pana szczycącego się przed Agnieszką Chylińską swymi umiejętnościami w jedzeniu bigosu na czas. Za sukces w dzisiejszym, tak drapieżnym świecie show biznesu odpowiada wszak nieco egzotyczne pojęcie - "imidż", czyli to jak postrzegają cię odbiorcy twego artystycznego pawia. Nastolatek transwestyta śpiewający "Dziwny jest ten świat"? Lubię to! Białoruski uliczny grajek, całą swą postawą wyrażający pogardę dla otaczającego go świata? Udostępnij! Tutaj po raz pierwszy otrzesz się o światła jupiterów i zobaczysz twarze publiczności czekające na twój niezapomniany występ. Tylko spokój może Cię uratować Kowalski. No i przekonanie producenta, że to ty jesteś czarnym koniem tego programu.


rys. Sławomir Bednarski
Zapomnij o telewidzach, jurorach, publiczności, głosowaniu i innych bzdurach. Nieśmiertelny Kazik Staszewski już ponad dwadzieścia lat temu śpiewał "Wszyscy artyści to prostytutki". A oto i twój alfons Kowalski. Szara eminencja stojąca za tego typu produkcjami to właśnie ten tajemniczy człowiek. Producent. Nikt go nigdy nie widział, nikt go nie zna, ale niczym lalkarz w teatrze kukiełkowym to on pociąga za wszystkie sznurki. Jeśli uda ci się wkupić w jego łaski, możesz już uważać się za celebrytę, zapewne tymczasowego, ale może uda ci się nagrać płytę, podpisać jakiś kontrakt i udzielić kilku wywiadów. Wszystkie te potworki, zwane talent show to pokłosie tak popularnych w poprzedniej dekadzie inkubatorów celebrytów, jakimi były wszelkiej maści reality show. Big Brother, Dwa Światy, Bar itp. Były one powiewem świeżości w skostniałym telewizyjnym półświatku i mimo że były tylko kopią ich amerykańskich odpowiedników, szybko zaraziły telewidzów skłonnościami do podglądania.


Naga Frytka
A czy ktoś teraz pamięta Gulczasa, Klaudiusza, Manuelę czy frywolną Frytkę? Ekipie udało się podobno nawet nakręcić jakiś film, zanim świat o nich zapomniał, a producenci zajęli się wykuwaniem kolejnej gwiazdki. Jak to tłumaczył wąsaty pan na fizyce, każda akcja wywołuje reakcję. Takoż aktorów, kabareciarzy, piosenkarzy, sportowców i ogólnie celebrytów z parciem na szkło, za sprawą rosnącego popytu zaczęło robić się coraz więcej i więcej. Przybywało ich w tempie wykładniczym do wzrostu liczby kanałów w telewizji, a żaden z nich za bardzo pola oddawać nie chciał. Wymyślono więc przechowalnie celebrytów już wypromowanych lub osadzano ich w roli jurorów promujących celebrytów nowych. Genialne w swej prostocie. Kto będzie lepiej wiedział jak masz się sprzedać Kowalski, niż ktoś kto już tę drogę przeszedł i aby nie zacząć zalatywać kapciem, musi się imać zajęć zgoła dla celebryty jego pokroju nieprzystających?


rys. Sławomir Bednarski
Na jurora póki co się nie nadajesz, ale pamiętaj o drugiej gałęzi rozrywki pozwalającej utrzymać się na topie jako już w miarę znany celebryta. Jest nim udział w różnego rodzaju programach opierających się na współzawodnictwie gwiazd. W tej grupie mamy wszelakie "Jak oni śpiewają", "Taniec z Gwiazdami", "Gwiazdy tańczą na lodzie" czy też hit ramówki na wiosnę 2015 - "Celebrity Splash", czyli gwiazdy skaczą do basenu. W jury oczywiście ekspert - celebryta, czyli Otylia Jędrzejczak. Ostrzegam że za rok będzie "Gwiazdy jedzą bigos na czas", wspomnicie moje słowa Kowalski.



Z lekkim zmierzwieniem obserwuję również modne ostatnimi czasy reaktywacje legendarnych kapel z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Queen rusza w trasę, Guns'n'Roses wypuszcza nową płytę po piętnastu latach ciszy, a na dokładkę możemy wybrać się na koncert hologramu Michaela Jacksona, który promuje swój nowy album! Oto wkraczamy w nowe czasy, gdzie instrumenty są cyfrowe, umiejętności mogą być zastąpione programem komputerowym, a na horyzoncie pojawia się możliwość, że nawet nie potrzebujemy owego tytułowego celebryty. Wystarczy parę wiązek lasera i Elvis ożyje po raz kolejny, a Freddie Mercury ponownie zagra na pianinie. Czy odgrzewanie po raz kolejny tych samych kotletów ma sens? Z ekonomicznego punktu widzenia zapewne tak, gdyż jak pokazują różnego rodzaju box office'y, na koncerty podstarzałych legend nadal walą tysiące ludzi, a ich płyty sprzedają się jak świeże bułeczki. Zaczyna się robić nawet ciekawiej, bo niektóre kapele reaktywują się tylko na jedną jedyną trasę. Niepowtarzalna okazja, żeby zobaczyć ich ostatni raz w oryginalnym składzie. Tylko pięć koncertów, musisz tam być i Ty! Dobre zagranie panie producencie. Za trzy lata to powtórzymy przy okazji wydawania nowej płyty, a jakby ktoś nie dożył, to można go zastąpić hologramem przecież, podpisz tutaj Kowalski.


rys. Sławomir Bednarski
A! Prawie zapomniałem o ostatnim sposobie, w sumie najłatwiejszym, ale też oferującym jedynie bardzo krótki czas przebywania w panteonie celebrytów. W dodatku istnieje szansa, że co poważniejsi gwiazdorzy cię nie zaakceptują, po tym co zrobisz, ale cóż... nie takie przeszkody się omijało. Musisz tylko konsekwentnie przeć przed siebie. Ostatnią drogą do celu jest bycie hmm, kontrowersyjnym - tak chyba brzmi poprawna politycznie wersja - i przedostanie się w ten czy inny sposób do świadomości odbiorców swej kontrowersyjności. Możesz na przykład zacząć prowadzić vloga czy bloga afiszując się swymi kontrowersyjnymi poglądami czy kontrowersyjnym wyglądem. Postępując w ten sposób, prędzej czy później z powodu swej kontrowersyjności zostaniesz zaproszony na wywiad czy też konfrontację z osobą o odmiennych poglądach niż twoje. Wtedy wystarczy odwalić coś mega kontrowersyjnego, zmieszać swego przeciwnika z błotem, oblać go wodą na wizji czy też stać murem za swoimi przekonaniami, pomimo logicznych argumentów opozycjonisty i szast - prast, jesteś celebrytą. Ostatnia porada Kowalski, bo droga ta mimo wszystko jest pełna niebezpieczeństw. Kontrowersyjność bezpieczna - gender, legalizacja marihuany, dewiacje seksualne. Kontrowersyjność niebezpieczna, która raczej nigdzie cię nie zaprowadzi - sytuacja polityczna na świecie, islamizacja Europy, poglądy religijne.



Tak więc Kowalski, jak widzisz i ty możesz dostać się do tego świata splendoru i plastiku. Wystarczy tylko chcieć i lecieć z wiatrem, a już za kilka lat w zależności od dziedziny będziesz mógł nawet reklamować bułki z bananem czy też zasiadać w jury w programie "Gwiazdy obcinają paznokcie na czas". Nieważne, że to głupie i wywołuje grymas niesmaku na twarzach co bardziej wrażliwych odbiorców. Przecież najważniejsze jest to, że hajs się zgadza i jesteś rozpoznawalny na ulicy oraz masz możliwość obracania się w towarzystwie innych celebrytów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz