fot. A. Powierża |
- Dostojnie (śmiech). I trochę nieśmiało. Od 1989 roku do końca wieku upłynęło 11 lat. Cieszę się, że to co w tym czasie zrobiłam, spodobało się na tyle, żeby zostać w pamięci słuchaczy na dłużej. Moja publiczność wielokrotnie dawała mi do zrozumienia, że moja muzyka jest dla niej ważna. Spotkania na koncertach, wspólne śpiewanie i przeżywanie to wielka przyjemność i przygoda. Śpiewam dla ludzi i to oni nadają sens mojemu byciu na scenie.
- W 2009 roku zostałaś nagrodzona za całokształt przez London Music Academy. Można powiedzieć więc, że w brytyjskiej stolicy jesteś znana nie tylko w środowisku polskim. Możesz coś więcej powiedzieć o tym wyróżnieniu?
- Ucieszyłam się bardzo, kiedy dowiedziałam się o nominacji a jeszcze bardziej na wieść o wygranej. Mam nadzieję, że na koncercie pojawią się ci, którzy na mnie głosowali. Chciałabym móc im podziękować.
- W 1989 roku podczas Studenckiego Festiwalu w Krakowie zdobyłaś Grand Prix oraz nagrodę dziennikarzy. Zaraz po tym sukcesie nawiązałaś współpracę ze Sławkiem Wolskim i zespołem Ya Hozna, z którym nagrałaś kilka znaczących przebojów. Chyba trudno jest sobie wymarzyć lepszy start?
- Ze Sławkiem poznaliśmy się w 1988 roku i wspólnie pojechaliśmy do Krakowa, jak się okazało, po nagrody. Nazwę przyjęliśmy po Festiwalu i już jako Ya Hozna graliśmy w Jarocinie, Opolu i Sopocie. Nasze piosenki podobały się na bardzo różnych festiwalach i przyciągały ludzi na koncerty. Na tamte czasy byliśmy dość egzotyczni z akordeonem, kontrabasem, saksofonem, elektronicznymi beatami z małego pudełka i zacięciem punkowo-kabaretowym. Funkcjonowałam wtedy w akademiku bez telefonu, a nawet bez własnego radia. O sukcesie medialnym Ya Hozny dowiedziałam się dopiero po latach. Żyłam koncertami i upajałam reakcją publiczności myśląc, że to chwilowa przygoda. Że za chwilę skończę studia i pójdę do pracy jako tłumacz z czeskiego. Wszystko potoczyło się jednak inaczej.
- "Samolot rozbił się przed startem", "Kochaj mnie jak wariat" "Protest dance" czy "Babę zesłał Bóg" za którą otrzymałaś "Brązowy Mikrofon" na sopockim festiwalu. Pomimo tak znakomitych utworów zdecydowałaś się opuścić Ya Hozna. Dlaczego?
- Ya Hoznę założyliśmy wspólnie ze Sławkiem i w momencie, kiedy rozeszły się nasze wizje przyszłości zespołu, przestała też istnieć Ya Hozna. Każde poszło swoją drogą.
- Jak spotkałaś Annę Saraniecką? Myślałaś czasami jakim torem potoczyłaby się twoja kariera, gdyby wasze drogi się rozminęły?
- Studiowałyśmy na tym samym wydziale. Anka polonistykę, ja slawistykę. Anka była w tym czasie kierownikiem programowym klubu studenckiego Remedium, w którym mieliśmy z moim ówczesnym zespołem próby. Spodobało jej się to, co słyszała. Wiedziałam o jej talencie literackim, wierszach i artykułach i podobało mi się jej ironiczne i przenikliwe spojrzenie na wiele tematów.. Kiedy rozstaliśmy się ze Sławkiem, poproszenie jej o teksty było czym naturalnym. Gdybym jej nie spotkała, pewnie pisałabym sama, tak jak wtedy zanim Sławek pokazał mi swoje piosenki. Bóg jeden wie, gdzie bym teraz była (śmiech).
- Znakomity "Co to będzie" i roztańczony "Koniec", że o tytułowej piosence już nie wspomnę. Mało zdolną szansonistką w roku 1992 wkroczyłaś do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej już jako Renata Przemyk. Jak wspominasz swoją pierwszą płytę solową?
- Jak przecieranie szlaków, rozpoznawanie swojej drogi po centymetrze. Czuwałam nad każdym dźwiękiem i dopieszczałam każdy fragment zamęczając współpracowników. Poznawałam samą siebie, swoje możliwości i przyjemność, jaką może dać tworzenie muzyki. Byłam wtedy twórcą pośrednim, próbowałam wyegzekwować od innych twórców to, czego chciałam. To była praca produkcyjna.
- Nagroda im. Karola Musioła. na festiwalu opolskim w 1991, rok później Bursztynowa Płyta na festiwalu w Sopocie, Fryderyk za album Andergrant w 1996. Nie uważasz, że były to czasy, kiedy wszystkie te zaszczyty posiadały znacznie większą wartość niż obecnie. Wokół obu wymienionych festiwali jak i "Fryderyków" nagromadziło się w ostatnich latach wiele kontrowersji. Czy rzeczywiście komercja zżera te zasłużone instytucje?
- Ilość na pewno obniża wartość pojedynczego zdarzenia. Liczne festiwale, imprezy muzyczne i programy z misją kreowania gustów publiczności przytłumiły opiniotwórczą siłę tych kilku z lat wcześniejszych. Kiedyś pokazanie się w Sopocie albo Opolu, a zwłaszcza z nagrodą, gwarantowało zainteresowanie publiczności. Te festiwale prezentowały określony poziom artystyczny. Szacunek słuchaczy offowych zyskiwało się po udanym występie w Jarocinie. Teraz jest chaos medialny a imprez typu festiwalowego jest wiele. Każda stacja telewizyjna ma swój, któremu patronuje i realizuje swój program. “Stare” festiwale są “ratowane” ruchami komercyjnymi, które nie dodają im szacunku publiczności. Publiczność pozostawiono własnemu wyborowi, czego i gdzie chce słuchać. Największy wybór ma w internecie, ale wszędzie musi sobie radzić sama - jak na arabskim targu - wybiera coś dla siebie wśród natłoku propozycji.
- "Przejdę skoro wiem", swingujący "Ty to wiesz" oraz "Ostatni z zielonych" to najbardziej przeze mnie zapamiętane utwory z krążka Tylko kobieta. Bardzo czuć na nim obecność Wojciecha Waglewskiego. Jak wspominasz wspólne tworzenie tego albumu i czy powrócisz jeszcze kiedyś do współpracy z tym artystą?
- Było dla mnie wielkim przeżyciem, że Wojtek i całe VOO VOO zgodzili się współpracować z mało znaną jednak wtedy, początkującą wokalistką. Dostałam znakomite kompozycje i zgodzili się na udział w nagraniach. Największy wkład miał zdecydowanie Wojtek. Jestem mu bardzo wdzięczna i ciepło wspominam wspólną pracę i związane z nią spotkania. Mój ulubiony utwór z tej płyty to kompozycja Wojtka "O 7.05" z samym basem. Gram ją do dziś.
- Podobnie jak Edyta Bartosiewicz, miałaś w swojej karierze kilka znaczących kolaboracji jak: psychodeliczny "Zapach" z Hedone, "Filigrany i moriole" z Fiolką Najdenowicz, „Kochana” z Kasią Nosowską, "Jesteś drogą" z Habakukiem, "Zamknij wszystkie drzwi" z zespołem Strachy na Lachy, "Nic nie pachnie jak Ty"z Plateau czy "Dobra Nowina" z Megitzą. Którą z nich wspominasz najlepiej i z kim jeszcze chciałabyś wspólnie coś nagrać
- Był jeszcze wspólny projekt z Kayah. Skusiły mnie piękne piosenki, ale i silne osobowości artystyczne. Każde z nich to osobna przygoda. Nie da się ich porównać. Największy wkład miałam w “Kochaną” a “Zapach” poszerzył moje postrzeganie zmysłowości na scenie. Z każdym z nich mogłabym wejść jeszcze raz do tej samej rzeki (śmiech), ale też wiem, że jeszcze wiele rzek przede mną.
- W 2002 nagrałaś płytę z muzyką do spektaklu "Balladyna" Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Sześć lat później zadebiutowałaś jako aktorka rolą Hortensji w "Terapii Jonasza" w reżyserii Jacka Bończyka w chorzowskim Teatrze Rozrywki. W 2009 wcieliłaś się w rolę Meksykanki w "Tramwaju zwanym pożądaniem" w reżyserii Dariusza Starczewskiego. Skomponowałaś także nominowaną do Fryderyka muzykę do spektaklu "Odjazd" Freda Apke. Nie sądzisz, że twoje interpretacje piosenek od zawsze były bardzo teatralne i że być może powinnaś zagłębić się jeszcze bardziej w tej dziedzinie?
- Było jeszcze kilka innych spektakli. Jestem szczególnie dumna z nagrody na Festiwalu Teatralnym w Polkowicach za muzykę do spektaklu “Szyc” Hanocha Levina. Teatr jest moją drugą wielką pasją i cieszę się, że udało mi się spełnić się również w tej dziedzinie. W moich piosenkach od zawsze był element kreacyjności, ale on pojawia się w większości piosenek, które są “o czymś”. Teatr i wcielanie się w konkretne postaci to jednak coś innego, niż wkładanie własnych emocji w piosenkę. Mam nadzieję na równoległą pracę na obu polach.
- Co będzie w najbliższym czasie przeważało - twoje bardziej kameralne oblicze z Akustik Trio czy muzyka spod szyldu Rzeźba dnia?
- Nic nie musi przeważać. Rzeźba dnia jest moim najmłodszym dzieckiem i to jej poświeciłam ostatnio najwięcej czasu i teraz pora pokazać ją ludziom. To piosenki na duży skład, zaaranżowane z rozmachem, nowocześnie, łącząc najlepsze elementy z wszystkich moich płyt. Równolegle, na małych kameralnych scenach, będziemy grać program Akustik Trio, który od kilku lat cieszy się sympatią publiczności i mam wtedy szansę na bardzo bliski kontakt z publicznością, którego trudno byłoby mi sobie odmówić.
- W 2010 roku oddałaś hołd piosenkom Starszych Panów aż na dwóch wydawnictwach: z Kayah na albumie Panienki z temperamentem oraz z Maciejem Maleńczukiem i Pawłem Kukizem na Starsi panowie, gdzie usłyszeć cię można w piosenkach "Shimmy szuja" i "Tango kat". To zdumiewające, że gomułkowska cenzura dopuściła do obiegu teksty typu "Katuj! Tratuj! Męcz mnie! Dręcz mnie Ręcznie! Smagaj, poniewieraj, steraj, truj! Ech, butem, knutem, Znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!" Nie uważasz, że jak na tamte czasy, była to rewolucja obyczajowa?
- Myślę, że współcześni nie doceniają “tamtych czasów”. Wtedy twórcy byli dodatkowo inspirowani koniecznością lawirowania między słowami i formami, żeby dostać się do pożądanych znaczeń i sensów. A już Jeremi Przybora był w tym mistrzem. Nie był posądzany o działania polityczne, więc być może przymykano oko na kwestie obyczajowe. Pod tym wglądem królowała Kalina Jędrusik i jej wykonania są pod tym względem niedoścignione. Tu, muszę przyznać, poległam. Pocieszam się, że nie ja jedna (śmiech).
- Biegle mówisz po czesku. Często zastanawiałem się nad możliwością twojego wspólnego występie z Raduzą. Nie uważasz, że blisko wam do siebie stylistycznie? A tak przy okazji... podobno Raduza świetnie mówi po polsku.
- Studia skończyłam tak dawno temu i nie miałam zbyt wiele okazji do rozmawiania po czesku, że teraz nie mówię już tak dobrze. Raduza jest znakomita, to prawda. I liryczna i wyrazista. Nie wiedziałam, że mówi po polsku.
- Ile razy wystąpiłaś dotychczas w Londynie i jaki repertuar przygotujesz na 7 marca?
- W samym Londynie graliśmy tylko raz i tym bardziej się cieszę na ponowny przyjazd. 7 MARCA będą piosenki z Rzeźby dnia oczywiście i nie mogłoby się obejść bez kilku największych przebojów takich jak “Kochana” czy “Babę zesłał bóg”. Już się nie mogę doczekać! Zapraszam serdecznie! I do zobaczenia!
- W 2009 roku zostałaś nagrodzona za całokształt przez London Music Academy. Można powiedzieć więc, że w brytyjskiej stolicy jesteś znana nie tylko w środowisku polskim. Możesz coś więcej powiedzieć o tym wyróżnieniu?
- Ucieszyłam się bardzo, kiedy dowiedziałam się o nominacji a jeszcze bardziej na wieść o wygranej. Mam nadzieję, że na koncercie pojawią się ci, którzy na mnie głosowali. Chciałabym móc im podziękować.
fot. A. Powierża |
- Ze Sławkiem poznaliśmy się w 1988 roku i wspólnie pojechaliśmy do Krakowa, jak się okazało, po nagrody. Nazwę przyjęliśmy po Festiwalu i już jako Ya Hozna graliśmy w Jarocinie, Opolu i Sopocie. Nasze piosenki podobały się na bardzo różnych festiwalach i przyciągały ludzi na koncerty. Na tamte czasy byliśmy dość egzotyczni z akordeonem, kontrabasem, saksofonem, elektronicznymi beatami z małego pudełka i zacięciem punkowo-kabaretowym. Funkcjonowałam wtedy w akademiku bez telefonu, a nawet bez własnego radia. O sukcesie medialnym Ya Hozny dowiedziałam się dopiero po latach. Żyłam koncertami i upajałam reakcją publiczności myśląc, że to chwilowa przygoda. Że za chwilę skończę studia i pójdę do pracy jako tłumacz z czeskiego. Wszystko potoczyło się jednak inaczej.
- Ya Hoznę założyliśmy wspólnie ze Sławkiem i w momencie, kiedy rozeszły się nasze wizje przyszłości zespołu, przestała też istnieć Ya Hozna. Każde poszło swoją drogą.
fot. A. Powierża |
- Studiowałyśmy na tym samym wydziale. Anka polonistykę, ja slawistykę. Anka była w tym czasie kierownikiem programowym klubu studenckiego Remedium, w którym mieliśmy z moim ówczesnym zespołem próby. Spodobało jej się to, co słyszała. Wiedziałam o jej talencie literackim, wierszach i artykułach i podobało mi się jej ironiczne i przenikliwe spojrzenie na wiele tematów.. Kiedy rozstaliśmy się ze Sławkiem, poproszenie jej o teksty było czym naturalnym. Gdybym jej nie spotkała, pewnie pisałabym sama, tak jak wtedy zanim Sławek pokazał mi swoje piosenki. Bóg jeden wie, gdzie bym teraz była (śmiech).
- Znakomity "Co to będzie" i roztańczony "Koniec", że o tytułowej piosence już nie wspomnę. Mało zdolną szansonistką w roku 1992 wkroczyłaś do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej już jako Renata Przemyk. Jak wspominasz swoją pierwszą płytę solową?
- Jak przecieranie szlaków, rozpoznawanie swojej drogi po centymetrze. Czuwałam nad każdym dźwiękiem i dopieszczałam każdy fragment zamęczając współpracowników. Poznawałam samą siebie, swoje możliwości i przyjemność, jaką może dać tworzenie muzyki. Byłam wtedy twórcą pośrednim, próbowałam wyegzekwować od innych twórców to, czego chciałam. To była praca produkcyjna.
- Nagroda im. Karola Musioła. na festiwalu opolskim w 1991, rok później Bursztynowa Płyta na festiwalu w Sopocie, Fryderyk za album Andergrant w 1996. Nie uważasz, że były to czasy, kiedy wszystkie te zaszczyty posiadały znacznie większą wartość niż obecnie. Wokół obu wymienionych festiwali jak i "Fryderyków" nagromadziło się w ostatnich latach wiele kontrowersji. Czy rzeczywiście komercja zżera te zasłużone instytucje?
fot. A. Powierża |
- "Przejdę skoro wiem", swingujący "Ty to wiesz" oraz "Ostatni z zielonych" to najbardziej przeze mnie zapamiętane utwory z krążka Tylko kobieta. Bardzo czuć na nim obecność Wojciecha Waglewskiego. Jak wspominasz wspólne tworzenie tego albumu i czy powrócisz jeszcze kiedyś do współpracy z tym artystą?
- Było dla mnie wielkim przeżyciem, że Wojtek i całe VOO VOO zgodzili się współpracować z mało znaną jednak wtedy, początkującą wokalistką. Dostałam znakomite kompozycje i zgodzili się na udział w nagraniach. Największy wkład miał zdecydowanie Wojtek. Jestem mu bardzo wdzięczna i ciepło wspominam wspólną pracę i związane z nią spotkania. Mój ulubiony utwór z tej płyty to kompozycja Wojtka "O 7.05" z samym basem. Gram ją do dziś.
fot. A. Powierża |
- W 2002 nagrałaś płytę z muzyką do spektaklu "Balladyna" Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Sześć lat później zadebiutowałaś jako aktorka rolą Hortensji w "Terapii Jonasza" w reżyserii Jacka Bończyka w chorzowskim Teatrze Rozrywki. W 2009 wcieliłaś się w rolę Meksykanki w "Tramwaju zwanym pożądaniem" w reżyserii Dariusza Starczewskiego. Skomponowałaś także nominowaną do Fryderyka muzykę do spektaklu "Odjazd" Freda Apke. Nie sądzisz, że twoje interpretacje piosenek od zawsze były bardzo teatralne i że być może powinnaś zagłębić się jeszcze bardziej w tej dziedzinie?
- Było jeszcze kilka innych spektakli. Jestem szczególnie dumna z nagrody na Festiwalu Teatralnym w Polkowicach za muzykę do spektaklu “Szyc” Hanocha Levina. Teatr jest moją drugą wielką pasją i cieszę się, że udało mi się spełnić się również w tej dziedzinie. W moich piosenkach od zawsze był element kreacyjności, ale on pojawia się w większości piosenek, które są “o czymś”. Teatr i wcielanie się w konkretne postaci to jednak coś innego, niż wkładanie własnych emocji w piosenkę. Mam nadzieję na równoległą pracę na obu polach.
- Nic nie musi przeważać. Rzeźba dnia jest moim najmłodszym dzieckiem i to jej poświeciłam ostatnio najwięcej czasu i teraz pora pokazać ją ludziom. To piosenki na duży skład, zaaranżowane z rozmachem, nowocześnie, łącząc najlepsze elementy z wszystkich moich płyt. Równolegle, na małych kameralnych scenach, będziemy grać program Akustik Trio, który od kilku lat cieszy się sympatią publiczności i mam wtedy szansę na bardzo bliski kontakt z publicznością, którego trudno byłoby mi sobie odmówić.
- W 2010 roku oddałaś hołd piosenkom Starszych Panów aż na dwóch wydawnictwach: z Kayah na albumie Panienki z temperamentem oraz z Maciejem Maleńczukiem i Pawłem Kukizem na Starsi panowie, gdzie usłyszeć cię można w piosenkach "Shimmy szuja" i "Tango kat". To zdumiewające, że gomułkowska cenzura dopuściła do obiegu teksty typu "Katuj! Tratuj! Męcz mnie! Dręcz mnie Ręcznie! Smagaj, poniewieraj, steraj, truj! Ech, butem, knutem, Znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!" Nie uważasz, że jak na tamte czasy, była to rewolucja obyczajowa?
- Myślę, że współcześni nie doceniają “tamtych czasów”. Wtedy twórcy byli dodatkowo inspirowani koniecznością lawirowania między słowami i formami, żeby dostać się do pożądanych znaczeń i sensów. A już Jeremi Przybora był w tym mistrzem. Nie był posądzany o działania polityczne, więc być może przymykano oko na kwestie obyczajowe. Pod tym wglądem królowała Kalina Jędrusik i jej wykonania są pod tym względem niedoścignione. Tu, muszę przyznać, poległam. Pocieszam się, że nie ja jedna (śmiech).
- Biegle mówisz po czesku. Często zastanawiałem się nad możliwością twojego wspólnego występie z Raduzą. Nie uważasz, że blisko wam do siebie stylistycznie? A tak przy okazji... podobno Raduza świetnie mówi po polsku.
- Studia skończyłam tak dawno temu i nie miałam zbyt wiele okazji do rozmawiania po czesku, że teraz nie mówię już tak dobrze. Raduza jest znakomita, to prawda. I liryczna i wyrazista. Nie wiedziałam, że mówi po polsku.
- Ile razy wystąpiłaś dotychczas w Londynie i jaki repertuar przygotujesz na 7 marca?
- W samym Londynie graliśmy tylko raz i tym bardziej się cieszę na ponowny przyjazd. 7 MARCA będą piosenki z Rzeźby dnia oczywiście i nie mogłoby się obejść bez kilku największych przebojów takich jak “Kochana” czy “Babę zesłał bóg”. Już się nie mogę doczekać! Zapraszam serdecznie! I do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz