Nie najłatwiejszy sposób na życie - z Maćkiem Pyszem rozmawia Monika S. Jakubowska
fot. Monika S. Jakubowska
Zaledwie kilka dni temu zakończyła się dwudziesta czwarta edycja EFG London Jazz Festival. Każdego roku festiwal zatacza coraz szersze kręgi, serwując publiczności eklektyczną mieszankę gwiazd światowego formatu. Wśród dwóch tysięcy koncertujących artystów znajdujemy polskie akcenty, w tym naszego nowoczasowego znajomego, Maćka Pysza.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Minęło ponad 5 lat od Twojego debiutu przed nowoczasową publicznością. W tym czasie, z mało znanego polskiego gitarzysty, „wyrosłeś” na znanego i szanowanego w kręgach jazzowych muzyka. Gdy patrzysz wstecz - droga do miejsca, w którym dziś jesteś, była trudna i pełna wyrzeczeń czy wręcz przeciwnie?
MP: Zawsze są jakieś wyrzeczenia, poświęcenia. Owszem, jest to przyjemna praca i kocham to co robię, ale jak sama wiesz - nie jest to najłatwiejszy sposób na życie. Mnóstwo wyborów i podejmowania niejednokrotnie trudnych decyzji. Trzeba to kochać żeby to robić. Jeśli nie kochasz, można się łatwo poddać. Jest jednak pewna płynność gdy patrzę na ostatnie 5 lat. Dlatego wciąż zajmuję się muzyką i z roku na rok dzieją się w moim życiu coraz ciekawsze rzeczy.
MSJ: Widząc Twój kalendarz przychodzi mi na myśl, że spełniasz swoje marzenie o życiu w nieustannej trasie koncertowej - tylko październik i listopad pokazują 20 dat i 4 kraje!
fot. Monika S. Jakubowska
MP: Obawiam się, że to co widziałaś na stronie, to nie wszystkie koncerty. Powiedzmy, że pojawiają sie tylko te najważniejsze, najbardziej prestiżowe. I tak, mogę powiedzieć, że już prawie udało się! Jest coraz bardziej międzynarodowo. Dużo podróżuję, szczególnie do Francji. Właśnie tam biorę udział w wielu projektach muzycznych i dlatego cały czas kursuję w tę i powrotem.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Gdzie teraz jest dom bo chyba nieczęsto zdarza Ci się w nim pomieszkać?
MP: Przez jakiś czas mieszkałem we Włoszech, na południu Francji a nawet w Paryżu. Od września dom jest znów w Londynie ale co będzie dalej, to sie okaże. Trafiło mi się tu fajne miejsce, które początkowo miało być moją londyńską bazą. Wszystko jednak poukładało się trochę inaczej. Mam jednak plan, by w przyszłym roku znaleźć swoje miejsce na południu Francji i jednocześnie mieć miejsce tutaj. Stawiam na swobodne przemieszczanie się i życie w trasie.
MSJ: W lutym 2013 wydałeś swój debiutancki album "Insight". Pamietasz emocje związane z pracą nad nim? Czy „Insight” to wgląd w siebie samego czy może w Twój dorobek artystyczny?
MP: Album nagrany był w lutym, a wydany już w maju. Wiem, że to bardzo szybko ale właśnie tak lubię. Wszystko przeciągało się w czasie, a ja chciałem jak najszybciej. Rok wcześniej miałem nieudaną sesję nagraniową w Londynie. Za namową Asafa Sirkisa i Yuri Goloubeva zdecydowałem się nagrać materiał raz jeszcze we Włoszech. Tuż przed wejściem do studia, otrzymałem finansowe wsparcie od Jazz Services. Później, w maju, mieliśmy premierę płyty - piękne wydarzenie, wielu znakomitych gości , wśród nich mój tato. W tamtym okresie poznałem też swoją obecną manager, Mary James.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Domyślam się, że premierze towarzyszyła wielka radość...
MP: Duży stres przede wszystkim. Rozmawiałem o tym z Yurim, że w czasie koncertów premierowych jest jakaś zupełnie inna energia. Ma się świadomość, że serwujesz ludziom coś nowego, nieznanego, a tu sprawy nie układają się tak jakby się chciało. Może dlatego, że człowiek za bardzo o tym myśli, za bardzo się przejmuje. Oczywiście wszystko poszło dobrze ale stres dał mi się we znaki.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Próbujesz ze sceny obserwować reakcje ludzi?
MP: Kiedyś często tak robiłem. Jestem dość wrażliwym człowiekiem i doskonale wyczuwam energię z którą ludzie przychodzą. Patrzyłem na publiczność, zwracałem uwagę na ich reakcje. Czułem gdy ktoś krzywo na mnie patrzył i miało to druzgocący wpływ na moją grę. Deprymowało mnie to totalnie. Z drugiej strony, gdy widziałem jak komuś bardzo się podoba - cieszyłem się, co znowu mnie dekoncentrowało! Z czasem nauczyłem się wytwarzać taką niewidzialną barierę. To jest show i nie myślę o tym co dzieje sie wsród publiczności. Staram się skupić na muzyce, na tym, co dzieje się między mną a moimi muzykami. Inaczej można się pogubić. Jednak tuż po koncercie, lubię porozmawiać, wysłuchać uwag, zapytać czy podobało się.
MSJ: Intryguje mnie tytuł utworu "Lost in London". Bywa, że czujesz się zagubiony w Londynie?
fot. Monika S. Jakubowska
MP: Tak. Londyn wprawia mnie w dość specyficzne uczucie… Na przykład w metrze, gdzie wszyscy pędzą i przepychają się. Każdy w swoją stronę, każdy myśli tylko o sobie. Brak tu indywidualności, intymności. Tak wielkie miasto, tak wielu ludzi a samotność jest tu po prostu przytłaczająca. Całe szczęście, że tu gdzie teraz mieszkam, jest ogród, jest cisza choć to samo centrum miasta. W Paryżu też mieszkałem w centrum ale Paryż jest mniejszy i udało mi się go "ogarnąć". Tam zdecydowanie czułem się mniej zagubiony.
MSJ: Twoj album "Insight" zostal bardzo ciepło przyjęty przez krytyków i całe środowisko jazzowe. Rozpisywano się na temat Twojej świeżości i wyjątkowej tożsamości muzycznej. Czy album zadziałał jak magiczny klucz i zaczął otwierać zamknięte do tej pory drzwi? Posypały się ciekawe propozycje?
MP: Zdecydowanie tak. Wszystko zaczęło się zmieniać gdy nawiązałem współpracę ze świetnymi muzykami, perkusistą Asafem Sirkisem i basistą Yuri Goulubevem. Na pewno ogromny wpływ miał też fakt, że nagrań dokonaliśmy w studiu Artesuono (red. Udine, Włochy) a zarejestrowany materiał był naprawdę dobrej jakości. Wkrótce zacząłem grać więcej koncertów, stałem się bardziej rozpoznawalny i jak już wspomniałem wcześniej, zacząłem współpracę z moją obecną managerką. Moja kariera nabrała dość szybkiego tempa.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: W 2015r. wydałeś kolejny album - "a Journey", tym razem pod egidą Dot Time Records. Czułeś presję typu - pierwszy album przyjęty znakomicie więc kolejny nie może być gorszy?
fot. Monika S. Jakubowska
MP: Żeby uniknąć tego typu problemów, postanowiłem zaprosić do współpracy czwartego muzyka, żeby zmienić dźwięk, instrumentacje. Do zespołu dołączył Daniele di Bonaventura. Przy drugiej płycie najpierw zarezerwowałem studio, nie mając jeszcze napisanej muzyki - taką sobie zafundowałem presję i muszę przyznać, że tak pracuje się mi najlepiej! Moje życie w ciągłym biegu nie daje mi zbyt wielu możliwości do tworzenia. Coś komponuję ale brak mi wyciszenia. Zaś gdy mam świadomość, że wkrótce wchodzę do studia, wtedy organizuję swój cały czas tak, by móc komponować jak najwięcej.
MSJ: Przy drugim albumie zabierasz nas w podróż. Bardziej podróż w głąb siebie czy podróż do miejsc?
MP: Już wtedy właśnie, między pierwszą a drugą płytą, zaczęło się poważniejsze podróżowanie, które było inspiracją do zrobienia drugiej albumu. Tak jak wspomniałaś, jest to podróż zarówno z miejsca do miejsca, ale też w głąb siebie i swojej duszy. Odkrywanie emocji, inspiracje ludźmi i różnymi doświadczeniami. Każdy tytuł ma odniesienie do czegoś, co sie działo wokół lub we mnie samym.
MSJ: Do tria Pysz-Sirkis-Golubev dołącza wspomniany wcześniej Bonaventura, grający na… bandoneonie. Czym jest bandoneon?
Bandoneon
MP: Bandoneon jest takim małym akordeonem. Zamiast klawiszy są guziki i jest stosunkowo mniejszy od zwykłego akordeonu. To taka mała skrzynka na której grał Astor Piazzolla. Dzięki temu instrumentowi narodziło się tango argentyńskie.
MSJ: A w jakich miejscach lubisz grać najbardziej?
fot. Monika S. Jakubowska
MP: Lubię grać na południu Francji. W ogóle jestem wielkim fanem Francji dlatego w przyszłości chciałbym tam po prostu zamieszkać. Zauważyłem, że podczas koncertowania tam, nawet w tych najmniejszych miejscach, ludzie okazują wielkie zainteresowanie. Zaczyna się koncert, zalega cisza, ustają rozmowy, publiczność jest skupiona – lubię tamtejszy odbiór. Nie wiem jak jest na przykład w Polsce, bo tak naprawdę grałem tam tylko raz, w klubie Blue Note w Poznaniu. Teraz, gdy rozmawiamy, jestem w drodze na lotnisko i lecimy do Gliwic z koncertem. A w Londynie? W Londynie zawsze dobrze się gra. Londyn jest naszpikowany legendarnymi jazzowymi miejscami.
MSJ: The Jazz Mann skomentował Twoją ostatnią płytę słowami: "Pysz jest cichym wirtuozem, który rozwinął się w jednego z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów".
fot. Monika S. Jakubowska
MP: Po drugiej płycie zdecydowanie mocniejszy jest mój dźwięk, mam swój styl i bardziej ugruntowaną pozycję. To jeszcze nie to, co chciałbym osiągnąć, ale teraz jest mi zdecydowanie bliżej. Nie jest to już forma poszukiwań ale pójście za pewnym tropem. Poszukiwanie swojego miejsca, swojego brzmienia. Moim marzeniem jest mieć tak rozpoznawalny dźwięk jak ma Pat Metheny czy Al Di Meola. Cały czas nad tym pracuję i zobaczymy co przyniesie przyszłość.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Oprócz swoich projektów solowych udzielasz sie w nieskończonej liczbie innych projektów. Jesteś bardzo czynnym muzykiem. Czy jesteś w stanie wymienić wszystkich muzyków z którymi współpracowałeś do tej pory?
MP: Na pewno tak. Właśnie teraz jest czas, po moich dwóch plytach i dwóch trasach, na pracę przy innych projektach. Sprawia mi to wielką radość. Nie wszystko musi kręcić się wokół mnie, nie muszę mieć kontroli nad wszystkim. Fajnie jest być częścią czyjegoś projektu. Potrzebne są takie odmiany.
MSJ: Czy już przygotowujesz materiał na kolejną solową płytę? Czego możemy się spodziewać?
MP: Tyle wszystkiego dzieje się w moim życiu ale w kwestii kolejnego autorskiego dokonania jeszcze cisza. W przyszłym roku ukażą się 4 albumy z moim udziałem, między innymi duet z gitarzystą Gialuca Corona czy duet z pianistą Ivo Neame. Na początku grudnia wracam do Włoch z projektem z południa Francji, który skupia się na muzyce improwizowanej. Potem w lutym praca nad projektem z Paryża. Dużo w tym wszystkim rożnych nowości, więc branie udziału w licznych projektach jest dobrą drogą rozwoju. Dotykam nowych miejsc, nowych sfer, obieram nowe kierunki. Właśnie teraz jest taki czas, kiedy czerpię inspiracje na swoją kolejna płytę. Wydaje mi się, że najpóźniej w 2018r. coś z tego wszystkiego wyjdzie.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: Czy komponowanie nowego utworu rodzi się bardziej w głowie czy tez pod palcami na gryfie?
MP: To się często pojawia w momencie gdy zaczynam ćwiczyć. Jest taki moment w improwizacji, gdy coś mi się podoba, a wtedy ten fragment powtarzam i nagrywam. Często też wracam do starszych pomysłów, które staram się rozwinąć. Albo zwyczajnie sobie siadam i zaczynam komponować.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: A masz tak zwany bank swoich niewykorzystanych pomysłów?
MP: Mam! I muszę przyznać, że tych pomysłów jest bardzo wiele! Na przykład coś zostało skomponowane na drugą płytę ale nie weszło na album, więc trwa w oczekiwaniu, aż do tego wrócę. Mam wielu znajomych, którzy piszą cały czas. Jednak mam często wrażenie, że takie bezustanne pisanie podobnych utworów powoduje, że część takiej muzyki zwyczajnie nie przetrwa. Według mnie muzyka musi być nie tylko interesująca do grania, ale przede wszystkim ma zainteresować słuchacza. Tworzenie to proces bardziej organiczny. Staram się nie myśleć i nie planować tego, co ma się wydarzyć w mojej muzyce. Staram się mieć podejście intuicyjne, stąd też współpraca przy innych projektach. Otwieram sie dzięki nim, na nowe widownie i nowe pomysły.
MSJ: Doszły mnie słuchy, że prywatnie znasz się z Al Di Meolą. Miałeś już okazję pochwalić się swoją twórczością?
MP: Jakiś czas temu wręczyłem mu dwa swoje albumy ale nie dostałem żadnego feedbacku. Widziałem, jak je wkładał do torby ale co się stało z nimi dalej - nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że nie zostały gdzieś w hotelu! (śmiech). Przy odrobinie szczęścia, nasza znajomość przełoży się kiedyś na współpracę, choć bardziej zależy mi na utrzymaniu przyjacielskich kontaktów, dobrą rozmowę przy dobrej kolacji :) Kto wie, może coś z tego wszystkiego wyjdzie, choć tak jak wcześniej wspomniałem - wszystko musi wyjść samo, organicznie.
fot. Monika S. Jakubowska
MSJ: O czym marzy Maciek Pysz?
MP: Myślę, że każdy muzyk marzy o tym samym... Mieć swoją „przystań” w jakimś fajnym miejscu. W moim przypadku to dom na południu Francji, skąd jeździłbym na koncerty. Chciałbym też częściej koncertować w Polsce jak i w innych krajach Europy. Nie lubię lotnisk i samolotów, wolę spokojne podróże samochodem, właśnie po Europie. Wszędzie tu blisko, nie ma stresu z zabieraniem dodatkowych instrumentów. W trakcie podróży pociągiem mam dodatkowy czas na relaks, pracę czy czytanie książki. Eurostar jest moim drugim domem.
fot. Paweł Fesyk
Monika S. Jakubowska urodziła
się w Suwałkach. Dzieciństwo spędziła w łazience, którą ojciec-artysta
przy pomocy kuwet z wywoływaczem i utrwalaczem zamieniał w prowizoryczną
ciemnię. Pierwsze zdjęcia DDR-owską lustrzanką Exakta wykonała w wieku 4
lat. W brytyjskiej stolicy znalazła swoje miejsce na ziemi.
Zafascynowana jest przyrodą i codziennością ludzkiego życia. Dlatego
obok uwieczniania artystów, pochłania ją fotografowanie ulicy. Zdjęcia
Moniki łatwo zapadają w pamięć. Z wykształcenia jest anglistką, z
zamiłowania dziennikarką, poetką, plastyczką i radiowcem. Przed laty
była też wokalistką zespołów Blues Dla Małej i Shamrock. Przed kilku
laty chciała zostać fotografem wojennym. Zamierzała wykonać fotografię,
która odmieniłaby myślenie polityków do tego stopnia, aby zaniechali
polityki zbrojeń. Niepoprawna marzycielka została na szczęście z nami,
dzięki czemu możemy podziwiać londyńską codzienność... tą wielką i tą
małą, ale zawsze widzianą poprzez szczere, subiektywne spojrzenie jej
obiektywu. Autorski cykl Moniki S. Jakubowskiej zatytułowany "Londyn w
subiektywie"pojawiał się w miesięczniku Nowy Czas pomiędzy 1 grudnia
2011 a 12 maja 2012 i do dziś nie był kontynuowany. Nie tak dawno
postanowiłem namówić moją Przyjaciółkę, której dziesiątki wspaniałych
fotografii można podziwiać na łamach Muzycznej Podróży, do wskrzeszenia
jednej z najlepszych serii prasowych, jakie zapamiętałem i tym samym do
ocalenia dziesiątek wydarzeń, impresji i zwykłych/niezwykłych
codziennych sytuacji, których ulotność i wyjątkowość stanowią o
magicznej atmosferze Stolicy Świata - jak niektórzy nazywają to
wielomilionowe i wielokulturowe miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz