środa, 11 maja 2016

Mateusz Augustyniak: Golić czy Chronić – Koniec Świata na wyspach.

Mateusz Augustyniak Jest zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży dzięki ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można przeczytać tutaj. Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych brzmień. Zabawił tam niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach wylądował w studenckim klubie Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko menadżera. Do Anglii - jak wielu innych - przyjechałem na kilka miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie bez przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi z założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Gra także na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej przyszłości oszałamiający sukces, doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności owych zamierzeń. Codzienne osiem godzin w jego mało ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Mateusz wraz z Kubą Mikołajczykiem prowadzi od niedawna portal muzyczny www.polskiwzrok.co.uk, który na razie dopiero się rozkręca, a plany z nim związane są ogromne. Dzięki Mateuszowi czuję wielką radość i sens organizowania cyklicznych konkursów na muzyczny artykuł. Szykujcie się więc już teraz do kolejnej jego edycji, którą ogłoszę z okazji 300-tysięcznej wizyty na Muzycznej Podróży. Podróż Mateusza - jak sam zainteresowany mówi o swojej muzycznej przygodzie - dopiero się zaczyna...

fot. Marek Jamroz

Niespełna cztery tygodnie temu popularny Katowicki zespół Koniec Świata po raz kolejny wywołał uśmiech na twarzach swych fanów uderzając w ich świadomość swą siódmą studyjną płytą pod jakże niepokornym tytułem God Shave The Queen. Po niespełna trzech latach oczekiwania i kolejnych zmianach personalnych w składzie kapeli, Koniec Świata udowadnia nowym albumem, że jest zespołem bardzo spójnym i dokładnie wie w którą stronę pragnie iść. Nie skłamię chyba jeśli stwierdzę że God Shave The Queen śmiało podąża drogą wyznaczoną przez poprzedni longplay, czyli Hotel Polonia, który ukazał się w 2012 roku. Na nowym krążku opatrzonym wizerunkiem królowej Elżbiety zmieściło się dwanaście numerów, a w pudełku z płytą znajdziemy również książeczkę z tekstem każdego utworu, okraszoną zdjęciami członków zespołu goszczących z wizytą u pewnego śląskiego cyrulika. Album, podobnie jak Hotel Polonia zarejestrowany został w studiu „Radioaktywni” pod Częstochową, a nad mixem i masteringiem po raz kolejny czuwał Adam Celiński. W efekcie dostaliśmy album bardzo zbliżony realizacyjnie do poprzedniego longplaya, w pełni profesjonalny i z dopieszczonym do granic możliwości szlifem. Mnie jednak, podobnie jak na poprzedniej płycie nieco brakuje tego pazura, którym od zawsze dla mnie charakteryzowała się muzyka Końca Świata, z drugiej strony jest to całkowicie naturalny progres, kapela już dawno opuściła garaż i stara się wypuszczać materiały jak najlepszej jakości.


Pierwszą różnicą w stosunku do poprzedniej płyty, jest brak wyraźnego motywu przewodniego, tak charakterystycznego brązowo – brunatnego klimatu schyłku PRLu nakreślonego po mistrzowsku w Hotelu Polonia. Na nowym krążku każdy numer jest oddzielną historią, nieznającą granic czasu ani przestrzeni, a jednocześnie doskonale wyostrzoną i opowiedzianą. Czy to dobrze, czy też nie bardzo – pozostawiam do oceny słuchaczom. Jak zwykle mocną stroną wydawnictwa są liryczne teksty Jacka Stęszewskiego, które nawet przesłuchiwane wielokrotnie nie nudzą się, dotykając tematów bardzo różnorodnych i zostawiając sporo miejsca na interpretację. Nowy Koniec Świata to między innymi historia o zgorzkniałym aktorze, nieświadomej swego okrucieństwa królowej czy też o pewnych niecodziennych sąsiadach. Nie zabrakło również spojrzenia na miłość, miłość dziwną bo współczesną, czasem podszytą tęsknotą, a czasem wyrzutem. Do dziewczyny z naprzeciwka i paryskiej emigrantki dołączyła Carmen - gorącokrwista hiszpańska romantic girl, a może tak naprawdę tylko marka popularnych papierosów – w każdym razie obiekt westchnień. W utworze Kury, możemy za to przekonać się jak barwny i giętki jest polski język jeśli chodzi o rzucanie epitetami w stronę bliźniego, dostaje się srogo wszystkim aparatczykom z każdej gałęzi zepsutego systemu i tylko katarynka smętnie przygrywa nuty przypominające o zakurzonym patriotyzmie. Podczas podróży na Koniec Świata, będziemy mogli jeszcze zwiedzić szaroburą carską Ukrainę, kurewsko zimną Norwegię, a także obfitujący w bandery z trupimi czaszkami Czarny Port. Wszystko to opatrzone w skoczne, wpadające w ucho melodie, będące zasługą Jacka Czepułkowskiego, Szymona Cyrbusa, Marka Mrzyczka, Michała Sobczyka i Jacka Stęszewskiego. Podsumowując, God Shave The Queen to wyborne wydawnictwo, polecam je wszystkim - zarówno znającym twórczość Końca Świata, jak i poszukującym nowych brzmień.


fot. Marek Jamroz
Dzięki agencji koncertowej Yaha Events, Katowicki kwintet pod koniec stycznia bieżącego roku po raz pierwszy zagościł na wyspach brytyjskich aby zagrać dla Polonii na wyspach dwa koncerty – w Leeds i Doncaster. Do Londynu niestety nie udało im się dotrzeć, gdyż MI6 jak sądzę obawiało się że groźne Hanysy mogą w celu nabrania wiarygodności spełnić swą groźbę i ogolić królową, a jak wiadomo miłościwie nam panująca królowa, z racji swego wieku zarostu już nie posiada, a korona z łysej głowy mogłaby się zsuwać powodując ogólne zgorszenie wśród gawiedzi. Liczę jednak że w niedalekiej przyszłości, kiedy już Brytyjczycy przekonają się że nie taki Koniec Świata straszny jak go malują, muzykom ze Śląska uda się dotrzeć również do stolicy tego pięknego (o ile nie pada) kraju. Naszej redakcji udało się niepostrzeżenie zakraść na koncert w Doncaster, gdzie mogliśmy osobiście przekonać się jak nowa płyta brzmi na żywo, a także obkupić się w suweniry i zmusić niemal całą kapelę do wspólnego trenowania swych podpisów. Podczas prawie dwugodzinnego koncertu mieliśmy okazję usłyszeć niemal wszystkie nowe numery, przeplatające się z dobrze znanymi hitami z poprzednich płyt.


fot. Marek Jamroz
Bez wątpienia Koniec Świata to kapela która nie pozwoli wam stać bezczynnie podczas ich występu, doskonałe połączenie ska i przesterowanych gitar ze szczyptą folkowych nut sprawia że nogi nie mogą ustać w miejscu. Jak już wspomniałem, bardzo mocną stroną Katowickich muzyków jest warstwa tekstowa, sprawdza się to również na żywo. Dzięki temu że linie wokalu są bardzo melodyjne, idealnie uzupełniają się z żywiołowymi partiami gitar, jednocześnie nadając utworom swoistą pulsację, tak charakterystyczną dla muzyki Ska. Świeży nabytek w zespole, czyli perkusista Michał Sobczyk, którego możemy usłyszeć na nowej płycie sprawuje się znakomicie także w warunkach koncertowych , co jest tym bardziej imponujące biorąc pod uwagę bardzo młody wiek muzyka i dość obszerną porcję materiału do przyswojenia. Na God Shave The Queen podobnie jak na poprzedniej płycie, większy nacisk został położony na warstwę klawiszową niż dętą, ale charakterystyczna trąbka Szymona Cirbusa odzywa się na tyle często że można odnieść wrażenie obecności dodatkowego instrumentalisty. Oddzielne ukłony należą się dla panów z budki dźwiękowca i świetlika, którzy bawili się świetnie, jednocześnie dokładając wszelkich starań, aby ów występ w Doncaster pozostał niezapomnianym wrażeniem zarówno dla publiczności, jak i samych muzyków.


fot. Marek Jamroz
Koncerty Końca Świata są obowiązkową pozycją dla wszystkich miłośników rozmiłowanych w rock and rollu, pastisz gatunków i lekkość z jaką muzycy łączą je ze sobą na scenie wprawiają w ruch nawet najbardziej zatwardziałych miłośników black metalu. Piętnaście lat działalności scenicznej i studyjnej jak najbardziej procentuje, sprawiając że zespół ze Śląska jest jedną z tych kapel, które brzmią niesamowicie dobrze zarówno na żywo, jak i podczas odsłuchu. Nieskończona rzeka pomysłów na nowe utwory i poetyckie teksty nadal płynie wartko i sądzę, że jeszcze nieraz będzie dane nam się z niej napić, a do siedmiu krążków kręcących się w naszych napędach rychło dołączy kolejna siódemka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz