Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.
Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.
Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj Część 3 tutaj Część 4 tutaj Część 5 tutaj Część 6 tutaj Część 7 tutaj Część 8 tutaj Część 9 tutaj Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12 tutaj Część 13 tutaj Część 14 tutaj Część 15 tutaj Część 16 tutaj Część 17 tutaj Część 18 tutaj Część 19 tutaj Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj Część 23 tutaj Część 24 tutaj Część 25 tutaj Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj Część 35 tutaj Część 36 tutaj Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj Część 45 tutaj Część 46 tutaj Część 47 tutaj Część 48 tutaj Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj Część 54 tutaj Część 55 tuta j Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj Część 61 tutaj Część 62 tutaj Część 63 tutaj Część 64 tutaj Część 65 tutaj Część 66 tutaj Część 67 tutaj Część 68 tutaj Część 69 tutaj Część 70 tutaj Część 71 tuta Część 72 tutaj Część 73 tutaj Część 74 tutaj Część 75 tutaj Część 76 tutaj Część 77 tutaj Część 78 tutaj Część 79 tutaj Część 80 tutaj Część 81 tutaj Część 82 tutaj Część 83 tutaj Część 84 tutaj Część 84 tutaj Część 85 tutaj Część 86 tutaj Część 87 tutaj Część 88 tutaj Część 89 tutaj Część 90 tutaj Część 91 tutaj Część 92 tutaj Część 93 tutaj Część 94 tutaj
Ten artykuł, felieton miał powstać, taki był mój zamiar, tuż po zakończonym koncercie (22/23 listopada). Miałby całkowicie inny wymiar, byłby bardziej „aktualny” i na czasie. Wirusy, które zaatakowały mój komputer, w konsekwencji atak ten zmusił mnie do wymiany dysku twardego. Ta wymiana z kolei (plus okres świąt bożonarodzeniowych) doprowadziła do ponad miesięcznego opóźnienia i zamieszczenia na stronie portalu „nasz Tomaszów” w stałym cyklu felietonów, suplementu „Subiektywna Historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie”. Ale jeszcze bardzo ważna rzecz mnie powstrzymywała przed napisaniem i ukazaniem się tej publikacji. Otóż 26 (cztery dni po wydarzeniu w warszawskiej STODOLE) listopada 2015r Rada Miasta na swojej kolejnej sesji nadała tytuł Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki Panu MARKOWI KAREWICZOWI. Ponieważ warszawskim wydarzeniem „Gramy dla Marka” połączonym z w/w honorowym tytułem, chciałłbm zakończyć swój cykl felietonów, „SHR&R w Tomaszowie” z stąd moja, bez względu na datę ukazania się artykułu, konsekwencja.
Zapowiedż spotkania z Markiem
Karewiczem w roku 2012
Karewiczem w roku 2012
* * * *
Marek wśród swoich przyjaciół, muzyków grających na JEGO cześć ukochany JAZZ |
* * * *
Okolicznościowy plakat charytatywnego koncertu w warszawskiej STODOLE pt „Gramy dla Marka |
Jak powstał pomysł „Gramy dla Marka”?
Przed wejściem do Galerii we wsi Niebrów. Od lewej: Basia Mogielnicka, Iwona
Czapiewska, Zbyszek Trachta, Wiesiek Śliwiński, Hania Erez i jej partner Tadeusz |
Nikt z nas obecnych, nie przypuszczał po tomaszowskiej wizycie, że za tydzień otrzymamy smutną w skutkach informację, - Antek, Marek w swoim mieszkaniu złamał nogę, tę chorą nogę – poinformowała mnie telefonicznie Maryla Tejchman. – O Boże jak On będzie się przemieszczał: po mieszkaniu, do toalety czy kuchni. Przecież chora noga służyła Markowi do tak zwanej podpórki – pomyślałem sobie. Muszę w tym miejscu wyznać, że postać Karewicza stała się katalizatorem, spoiwem osób, jednocząc wokół siebie stałą grupę przyjaciół (Tomaszowa Maz, Gdańska, Gdyni, Sopotu, Kozienic, W-wy czy Sztumu) spotykających się na wspólnych (organizowanych przez Fundację Sopockie Korzenie w Sopocie, moją osobę w Tomaszowie, Zakościelu czy ostatnio spotkania u Jochanów z pod tomaszowskiej wsi Niebrów) imprezach tak zagranicznych (np. nasz wspólny pobyt w Edynburgu), krajowych jak i lokalnych, nierozerwalnie z udziałem Mistrza Fotografii. Marek stał się bliskim przyjacielem tak nazwanej "tomaszowskiej grupy" przez wszystkich z w/w miast, uczestników. Stał się naszym towarzyskim guru.
Od lewej Ewa Komar i Monika Fiszer (dwie wielbicielki Karewicza) na tarasie Baru TYSKIEGO na którym Monika raczyła smakowitymi lodami pana Marka |
Od lewej - Maryla Tejchman, w środku autor felietonu oraz Iwona Thierry |
Monika Fiszer w moim i Wiesia Wilczkowiaka towarzystwie na tarasie piwnym (pod parasolem) Baru TYSKIEGO przy zbiegu ulic Jerozolimska/Piekarska miejscu konsumpcji smacznych lodów przez Marka |
Koncert „Gramy dla Marka”.
Do Warszawy przyjechaliśmy co najmniej na dwie godziny przed otwarciem drzwi wejściowych do STODOŁY, parkując dogodnie w pobliżu budynku miejsca koncertu (parkowanie to w stolicy największy kłopot). Oplakatowanie STODOŁY afiszami „Gramy dla Marka” rzucało się w oczy każdemu, kto znalazł się w pobliżu obiektu. Wyczuwało się, że za chwilę odbędzie się szczególne wydarzenie, godne Mistrza Fotografii. Zasiedliśmy wygodnie w tapicerowanych kanapach poczekalni głównej na godzinę przed koncertem, spijając smaczną kawę. Poczekalnia wystrojona została w fotogramy, rollapy prac Marka Karewicza najwybitniejszych postaci jazzu, rock’n’rolla czy projekty jego okładek płyt gramofonowych. Zaczęła się zapełniać przybyłymi przyjaciółmi, fanami, miłośnikami Karewicza, wieloma postaciami ze świata mediów (jak Marek Sierocki, Marek Gaszyński czy Marek Niedźwiecki), polskiego show businessu (jak Wojtek Gąssowski). Gdy w drzwiach ukazał się w swoim wózku beneficjent w asyście opiekuna Wiesia Śliwińskiego. natychmiast wokół Marka znalazła się grupa przyjaciół powtarzająca słowa, - Marku co słychać u Ciebie?, Jak zdrowie?. Świetnie wyglądasz! Rzucając się sobie w objęcia, tulili czule swoje korpusy niczym starzy kochankowie niewidzący się od wielu lat.
Częstotliwość zmieniających się „kolesi” czy przypadkowych „przyjaciół” była tak duża, robiąc sobie z nim zdjęcia, że Marek na długo przed koncertem poczuł duże zmęczenie. Zauważywszy zaistniały, powiększający się proceder, Wiesław szybko „wjechał” wózkiem na widowiskową salę, usadawiając się z nim tuż przy scenie. Choć nadal do Marka dochodzili znajomi, bliscy przyjaciele witając się z nim, to jednak wyglądało to inaczej niż miało to miejsce na poczekalni głównej. W międzyczasie dołączyli do nas znajomi; Hania Erez z Tadeuszem z Kozienic, Staszek Kasperowicz z Oleśnicy czy Marek Włach z Wrocławia. Grupa tomaszowska miała miejsca w trzecim i czwartym rzędzie od brzegu, tak, że Marek w wózku wraz z opiekującym się nim Wiesiem dołączył do nas. Byliśmy przez cały koncert blisko siebie, na wyciągnięcie dłoni. Mogliśmy obserwować przez ponad cztery godziny jego zachowania, emocje, wzruszenia i łzy, uczucia, bo każdy wykonawca poprzedzał swój występ kierując do niego ciepłe słowa, - Marku dla Ciebie śpiewam i życzymy Ci ….
Koncert Magdy Piskorczyk w Tomaszowie Mazowieckim |
Widownia w klubie STODOŁA podczas charytatywnego koncertu „Gramy dla Marka”. Na pierwszym planie Ewa i Krzysztof Jochanowie |
Około pierwszej w nocy zajechaliśmy naszą ekipą na włości Marka Karewicza przy ul. Nowolipki gdzie krzątały się po mieszkaniu, przygotowując kolacyjny poczęstunek Maryla Tejchman i Iwona Thierry. Nad całością czuwał „gospodarz” w osobie opiekuna, Wiesław Śliwiński. A tymczasem Marek rozebrany z wyjściowych szat króla, jak zwykle, tradycyjnie zajął miejsce w swoim fotelu, wygłodniały oczekiwał na zasłużony poczęstunek. Na jego twarzy widać było radosne zmęczenie. Kiedy jednak zapełniliśmy pokój wokół Jego osoby a na stół „wjechały” starannie przygotowane, ułożone w egipskie piramidy kanapki, twarz bohatera dnia wypełniła się charakterystycznym dla niego uśmiechem. Przez ponad dwie godziny, nocnej konwersacji, konsumując wspaniałe kanapki, przepijając je kawą, herbatą czy przygotowanymi drinkami dzieliliśmy się przeżyciami jakie doznaliśmy podczas tego, szczególnego koncertu. Iwona nie mniej zmęczona niż Marek, podzieliła się swoimi wrażeniami z przygotowań (dla mnie, jak wcześniej wspomniałem na początku tego felietonu, najważniejszymi osobami, które wniosły największy wysiłek w przygotowanie dzisiejszego koncertu to bez wątpienia Iwona Thierry z Warszawy i Marcin Jacobson z Sopotu) muzycznego widowiska „Gramy dla Marka”.
suwenir dla Marka, tomaszowskie „końskie jatki” dzisiejsza Galeria ARKADY miejsce najbardziej zapamiętane przez Marka z okresu młodości kiedy Karewiczowie zamieszkiwali w naszym mieście |
Antoni Malewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz