wtorek, 10 maja 2016

Skiba - Człowiek orkiestra. Z autorem tekstów i frontmanem zespołu Big Cyc, felietonistą, satyrykiem, wokalistą, showmanem, kabareciarzem, uczestnikiem happeningów Krzysztofem Skibą przy kawie i piwie rozmawia Jakub Mikołajczyk

Autor wywiadu Jakub Mikołajczyk (pierwszy z lewej) oraz Skiba (bohater rozmowy) - drugi z prawej podczas WOŚP
- O wielu twoich rolach już słyszałem ale model?

- Tak to prawda, ale to historia z podstawówki (śmiech). Mój kolega Maciek Kosycarz, z którym się przyjaźniłem w szkole. Dowiedział się, że jest taki casting do pokazów mody szkolnej. Jako 10 latek byłem szczupłym i ładnym dzieckiem. Poszliśmy tam bo uznaliśmy, że to będzie fajna przygoda. Okazało się, że ten nabór wygraliśmy . Prezentowaliśmy dresy , tornistry i mundurki szkolne. Nasze pokazy były przerywane pokazami iluzjonisty , który wyciągał króliki z kapelusza, pokazywał różne sztuczki jak wyciąganie piłeczek pingpongowych z nosa. Jako szkraby próbowaliśmy wykraść tajemnice iluzjonisty i podpatrzeć na czym polegają jego sztuczki. Weszliśmy raz ukradkiem do jego garderoby i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że z magią ma to niewiele wspólnego (śmiech). Były tam jakieś urządzenia, typu kapelusz z podwójnym dnem, których on sprytnie używał. Żebyśmy dalej nie zaglądali i nie penetrowali jego jaskini, to pokazał nam prostą sztuczkę z gumką, która przeskakiwała z palca na palec. A my już uzbrojeni w tę wiedzę mogliśmy pokazywać to koleżankom i kolegom w szkole. Czujesz? Sztuczka z gumką! A za te pokazy , które miały miejsce podczas Jarmarku Dominikańskiego, czyli dużej plenerowej imprezie handlowo kulturalnej, pamiętam, że dostałem niezłą kasę (śmiech). Za dwa tygodnie biegania po wybiegu dostałem tyle co moja mama za dwa miesiące pracy. A była cenionym i wziętym architektem! I tu mi się lampka zielona zapaliła, że show biznes to jest to (śmiech).


- Słyszałem, że studiowałeś dziesięć lat.

- Nie aż tak długo (śmiech). Takie rzeczy to mój przyjaciel Konjo opowiada. On tyle studiował, ja tylko sześć. To nie jest tak długo na pięcioletnich studiach. Miałem rok urlopu dziekańskiego, a potem to już czekałem tylko rok, aż moja żona skończy studia.

- Żałujecie, że Big Cyc poprzez mainstream zaczął być postrzegany jako niepunkowy zespół?

- Nie mamy z tym problemu. Nasze korzenie są post punkowe. Nie bawiliśmy się nigdy w ideologie. Byliśmy zawsze wbrew różnym zbiorowym deklaracjom. Przyjęliśmy postawę, że zespół w sposób anarchistyczny, z dystansem i ironią wypowiada się o całej scenie rockowej i polskiej rzeczywistości. Pierwsza płyta i pierwsze koncerty to w zasadzie była parodia zespołów rockowych. Szczególnie w Polsce, niektóre zespoły są strasznie nadęte i traktują swoje granie bardzo poważnie, jako świętą misję. My próbowaliśmy ten nadęty balon przekuć ironią i satyrą. Stąd szczególna pozycja zespołu. Zespoły punkowe raczej nie zaliczają Big Cyca do swojego środowiska. W ogóle zespoły rockowe często określały Big Cyca jako „kabaret”, co miało być takie bardzo pejoratywne. Dla nas nie jest to określenie uwłaczające czy negatywne. Wystarczy przyjść na jakikolwiek nasz koncert, duży czy mały i można się przekonać, że to jest rasowa kapela rockowa. Są tam elementy satyry i wygłupu, nie brakuje może i kabaretu, ale przede wszystkim jesteśmy zespołem rockowym. Wzięliśmy na swój celownik wszystko i wszystkich. Nie lubimy być głaskani ani też nigdy nie byliśmy głaskani przez krytyków. Mamy swoich fanów, którzy doceniają to co robimy. Z Big Cycem jest taki problem, że ludzie postrzegają nas jako twórców przebojów mocno rozrywkowych np. „Kiepscy”, „Makumba” czy „Rudy się żeni”.


To są piosenki, które znają wszyscy. Weszły one do obiegu ogólnonarodowego. Stały się dobrem narodowym (śmiech). Przeciętny słuchacz, który powierzchownie zna naszą twórczość nie orientuje się, że mamy w swoim dorobku także piosenki zaangażowane społecznie czy piosenki polityczne. I to są piosenki niekoniecznie wesołkowate. Ostatnich naszych płyt wcale nie postrzegam jako twórczości w której zagubiły się dawne ideały, ale jako wręcz konsekwentną kontynuację naszej metody pracy i działań. To, że np. jesteśmy zapraszani do telewizji, w tym do programów kompletnie kretyńskich, to akurat nic dziwnego bo jesteśmy zespołem dość znanym. Dlaczego mielibyśmy odmawiać? Od wielu lat duże stacje takie jak Radio Zet czy RMF FM nie grają naszych przebojów, bo nasze piosenki są niewygodne. W dużych stacjach preferowane są piosenki łagodne, ckliwe, słodkie i głupie. Im bardziej głupie tym lepsze. Tymczasem my często drażnimy swoimi piosenkami i wkurwiamy. W 2006 ukazała się płyta „Moherowe Berety”, która była hitem Internetu, ale w dużych mediach została przyblokowana. Piosenki z ostatnich dwóch czy trzech lat, takie jak „Gender song”, „Koło”,” Lato w Afganistanie” czy „Zegarek Putina” to za ciężka tematyka na serwujące letnią papkę rozgłośnie radiowe. Radia mainstreamowe unikają piosenek z przekazem społecznym czy politycznym. Wolą piosenki o niczym, że chłopak trzyma dziewczynę za rękę, a może zaraz puści, a ona wróci albo nie itd. To jest cała mądrość, która w tych piosenkach się pojawia. Jeżeli ktoś postrzega Big Cyc tylko przez piosenki z radia to niestety nie zna naszego zespołu. Zna kilka naszych hitów. Te „nie radiowe” piosenki Big Cyca gramy na koncertach. Konjo kiedyś świetnie to określił: Jesteśmy partyzantami śmiechu. Dostaliśmy się za linie wroga i tam robimy rewolucje.


- Konjo i Skiba. Kto kogo inspiruje?

- My się twórczo uzupełniamy (śmiech). Przez siedem lat prowadziliśmy w TVP 2 program Lalamido, który na tamte czasy był niezwykle nowatorski, a nawet pionierski. Do dziś ten program jest legendą, a na jego temat powstają nawet poważne rozprawki naukowe. Nikt wtedy tak nie realizował programów. My wypracowaliśmy swój własny styl. To było totalne wariactwo! Ten styl był obecny też na koncertach, które prowadziliśmy razem. Duet Konjo i Skiba funkcjonował wtedy na wielu imprezach muzycznych w kraju. Nie wiem czemu, ale postrzegają nas jakoby Konjo był tym bardziej zwariowanym. To jest osobnik na mocnym odlocie artystycznym, gada jak katarynka, dużo biega po scenie i skacze. Nawet na poważnych imprezach nie potrafi ustać spokojnie. Zachowuje się jakby stał w kolejce do kibla i mocz podchodził mu do oczu. Jakby jadł codziennie na śniadanie petardy. Mało kto wie, że oprócz tych szalonych rzeczy, które Konjo robi na scenie, jest to także utalentowany poeta, który był nominowany do nagrody literackiej Nike. Jest to jedna z najważniejszych nagród literackich w Polsce. Sama nominacja jest już wyróżnieniem. Poza tym jest moim przyjacielem od lat, z którym razem tworzymy programy telewizyjne, jak i sceniczne. W sposób naturalny i niewymuszony posługuje się językiem polskim. Ma bardzo bogate słownictwo. Ma wyrafinowane poczucie humoru. Jest taki sam na scenie i poza nią. Ten człowiek nie udaje. Konjo prezentuje się jak facet bez piątej klepki, ale to wrażliwy i niezwykle inteligentny artysta. Ja robię w naszym duecie, raczej za tego bardziej obliczalnego. Jak ktoś dogaduje z nami jakieś szersze projekty artystyczne, to robi to zwykle ze mną. Niektórzy czuja się podczas rozmowy z Konjem jakby rozmawiali z kosmitą.


- Czy Lalamido kiedyś powróci?

- Ciągle słyszymy te pytania. Jeśli nawet powróci, to nie w tej samej formie. W 2009 robiliśmy nieco podobny program, który nazywał się SkiboMagiel i był realizowany w pewnym nawiązaniu do estetyki Lalamido, ale była to jednak całkiem różna bajka. Czasy się zmieniły i trzeba zmieniać pomysły i techniki. Jeśli wrócimy to w innej formie. Mogę powiedzieć, że szykowana jest książka o Lalamido. Powstało kilka prac magisterskich na nasz temat i innych, poważniejszych rozpraw. Jedną z takich rozpraw naukowych napisał znany medio-znawca profesor Wiesław Gocic, który z właściwą sobie wiedzą i aparatem naukowym rozebrał robiony przez nas program na czynniki pierwsze. Byliśmy zaskoczeni jak natrafiliśmy na jego prace. Ta praca o Lalamido mieści się w zbiorze esejów i rozpraw naukowych poświęconych sztuce telewizyjnej pod tytułem: „Telewizja jako sztuka”. Pracujemy obecnie nad książką o „Lalamido”. Chcemy zrobić też prezent dla fanów i do książki dołączyć płytę z najlepszymi skeczami.


- Dlaczego nie wypalił wam pomysł kaszy w sprayu?

- Kasza w sprayu to był oczywiście pomysł Konja, który pojawił się na płycie „Nie wierzcie elektrykom”. To jest właśnie dowód na słowotwórstwo Konja. Potrafi wymyślić absolutnie absurdalne zbitki językowe. Siła tych żartów jest taka, że ludzie te żarty pamiętają po latach. Coś czuję, że teraz czas kaszy w sprayu nadchodzi (śmiech).

- Wspólnie z Big Cycem narobiliście sporo szumu najnowszą piosenką „Antoni wzywa do broni”. Mnie się upiecze, bo zgubiłem książeczkę wojskową i Macierewicz nie ma nade mną żadnej władzy, ale wy możecie zostać rozstrzelani za osłabianie sił obronnych (śmiech). Czy dzisiaj w tekstach piosenek trzeba walić prosto w oczy, bo już mało kto zrozumie ukryty przekaz? 


- W piosence autorskiej czy poetyckiej ukryty przekaz jest jak najbardziej na miejscu. Na tym przecież polega poezja, że nie mówi się wprost. Kompozycje rockowe czy utwory z kręgu hip hop, dopuszczają przekaz bezpośredni. Tu jest miejsce i na poezję i na dosadne sformułowania. Piosenka o naszym ministrze obrony to po prostu satyra, kpina z jego zachowań, poglądów i min. Antoni Macierewicz stara się sprawiać wrażenie osoby niezwykle poważnej i zasadniczej. Tymczasem naszym zdaniem to osoba niezwykle śmieszna. Jego wypowiedzi, gesty, miny, poglądy i to co publicznie głosi sprawia wrażenie, że jest to osobnik być może pod wpływem jakiś tajemniczych środków rozweselających. Od lat bacznie przyglądamy się naszej klasie politycznej i od lat znajdujemy tam ciekawe tematy na piosenki. Była piosenka „Nie wierzcie elektrykom” o Wałęsie, teraz jest „Antoni wzywa do broni”.

- Big Cyc powstał jak to kiedyś określiłeś „jako odprysk pomarańczowej alternatywy”. Pierwsza płyta miała na krążku napis pomarańczowa muza. Dziś ludzie postrzegają Cię jak frontmana Big Cyca. Wszak byłeś twórcą niezliczonej ilości happeningów w czasach PRL-u. Były hasła „Pomóż milicji – pobij się sam!”, „Struganie wariata” czy „Więcej kondonów mniej poligonów”. Zdaje się, że to były bardzo kolorowe czasy choć zapewne niespokojne?


- Gdyby wiedzę o czasach PRLu czerpać ze starych komedii takich jak filmy Barei to rzeczywiście można by ulec złudzeniu, że to były czasy zabawne czy może nawet kolorowe. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdą. Okres tzw. Polski Ludowej to była siermiężna i bardzo szara rzeczywistość, pełna przemocy i propagandy. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale były to czasy permanentnego braku wszystkiego. Z powodu braku towarów na rynku wprowadzano tzw. kartki, które określały ile czego może obywatel kupić. Kartki były na mięso, na cukier, na buty, a nawet na wódkę. A i tak wszystkiego brakowało. Brakowało też tak deficytowych towarów jak np. wolności słowa. Paradoksalnie w tych dosyć obrzydliwych czasach udało się stworzyć wiele wybitnych dzieł artystycznych. Bieda i syf są czasem katalizatorem dobrej sztuki. W filmie to młody Polański, Wojciech Hass czy tzw. szkoła polska, w teatrze Tadeusz Kantor, Jerzy Grotowski, Józef Szajna to były zjawiska i wydarzenia artystyczne na skalę światową, których dzisiaj gdy „wszystko można” ciężko by znaleźć. Ja z grupą przyjaciół odnalazłem się w absolutnej sztuce niezależnej i robiłem happeningi anty systemowe. Pomarańczowa Alternatywa to był wielki, działający nielegalnie ruch happeningowy, który powstał we Wrocławiu, a potem rozlał się szerokim strumieniem po całej Polsce. Organizowałem mocno kontrowersyjne akcje uliczne w Łodzi, bo tam wówczas studiowałem. Jako Galeria Działań Maniakalnych urządziliśmy szereg brawurowych akcji ośmieszających władze, które wstrząsnęły mieszkańcami, Milicją Obywatelską i Służbą Bezpieczeństwa. Na tle szarzyzny i błota PRL byliśmy rzeczywiście mocno kolorowi.


- Jesteś autorem niezliczonych felietonów i autorem czterech książek! Czyżby scena nie wystarczyła na Twoją ekspresje?

- Mam chyba naturę felietonisty. Krytycy twierdzą, że nawet w piosenkach po części też jestem felietonistą. Tych felietonów trochę się nazbierało, bo przez lata publikowałem w czołowych magazynach i tygodnikach. Wyszły z tego dwie książki. Jedna z wyborem felietonów, druga z wyborem opowiadań satyrycznych, a trzecia jest w przygotowaniu. Pozostałe książki mają charakter wspomnieniowy i tyczą się burzliwych lat z czasów gdy w żółtych kalesonach wchodziłem na dachy kiosków Ruchu i rzucałem landrynkami w milicjantów. Co ciekawe na temat moich felietonów powstało kilka prac magisterskich. Z jednej strony napawa to z pewnością czymś w rodzaju dumy i pychy, a z drugiej to dosyć osobliwe uczucie być obiektem badań naukowych (śmiech).

- Bardzo często występujesz też w roli konferansjera. Pamiętasz wieczór z Bogusławem Kaczyńskim? Osobiście się zdziwiłem widząc was razem na scenie.

- Z panem Bogusławem miałem wiele wspólnych występów i to niektórym może się wydać szokujące. No bo jak to? Taki wariat Skiba i szacowny znawca opery pan Kaczyński? Tymczasem to właśnie działało wyśmienicie, na zasadzie kontrastu. Ten nasz duet wymyśliła autorka telewizyjnego programu „Szansa na sukces” Elżbieta Skrętkowska, która w Teatrze Muzycznym w Gdyni reżyserowała galę festiwalu teledysków dla TVP 2. Chciała mieć wystrzałowych prowadzących. Nasz wspólny występ okazał się wielkim sukcesem i potem poprowadziliśmy dla telewizji jeszcze jeden koncert w Operze we Wrocławiu. Kilku organizatorów imprez podchwyciło ten pomysł i tak zawitałem z panem Bogusławem np. do Teatru Wielkiego w Poznaniu czy do słynnej sali Muzyki i Tańca w Sosnowcu. W Sosnowcu pobiłem swój rekord przebywania na scenie non stop. Wyniósł on cztery i pół godziny. W Teatrze Wielkim w Poznaniu musieliśmy grać po trzy spektakle dziennie, bo brakowało biletów. Pan Bogusław to był człowiek wielkiej kultury, a jednocześnie była to osoba szalenia dowcipna i z dystansem do siebie.


- Która z tych powyższych ról najbardziej Ci dziś pasuje?

- Ja się świetnie czuję w każdej aktywności jaką uprawiam. Gdybym miał trzymać się tylko roli wesołka z Big Cyca, to pewnie szybko bym się znudził. Tymczasem ta różnorodność artystyczna nie pozwala mi na stagnację i stetryczenie. Uprawiam wielobój artystyczny, a to zawsze chroni przed demencją i uwiądem (śmiech).

- Dziękuję za rozmowę!
Jakub Mikołajczyk



Jakub Mikołajczyk przyszedł na świat w Strzegomiu. Już w dzieciństwie poznał muzykę grupy TSA, a krótko potem album swego życia - The Animals Floydów. Wkrótce w jego domu pojawiło się także The Best of Deep Purple i krążki Dire Straits, Roda Stewarta i grupy Queen, której bardzo szybko stał się oddanym fanem. Następnie w jego życiu pojawiło się pierwsze magiczne słowo Punk, a wraz z nim takie załogi jak Sedes, Defekt Muzgó, KSU, Dezerter, Big Cyc i Ga-Ga. Pogujące szaleństwo spowodowało u młodego Kuby decyzję o nauce gry na gitarze pomimo, że rodzice usilnie chcieli z niego zrobić pianistę. Młody buntownik nie dał jednak za wygraną, a szczytowym "osiągnięciem" okresu buntu był jego relaksacyjny pobyt na komisariacie plus domowy szlaban na koncerty gratis, co nie tylko nie odstraszyło Kuby od punk rocka, lecz skierowało go na takie kapele jak Metallica i Guns N' Roses. Wkrótce w jego życiu pojawiło się kolejne magiczne słowo - Internet, a wraz z nim przepastne zasoby muzycznych informacji i videoclipów. Czytał, słuchał i chłonął wszystko, co tylko było dostępne. Dzięki ucieczkom z domu umożliwiającym skuteczne omijanie szlabanów, Kuba zaliczał kolejne punkowe koncerty. W jego życiu pojawiły się z czasem takie marki jak The Offspring, Roger Waters, Deep Purple i Iron Maiden. Około roku 2000 Kuba po raz pierwszy usłyszał Piotra Kaczkowskiego oraz dwóch kolejnych Piotrów - Stelamcha i Metza i innych prezenterów Trójki, po czym w życiu Kuby pojawiło się trzecie magiczne słowo - Emigracja. W Anglii nawiązał współpracę z Radiem Bedford, dzięki czemu mógł mówić to wszystko, co przez lata gromadziło się w jego głowie. W Bedford Kuba powołał do życia autorski program radiowy "Prąd Przemienny". Niedawno, wraz z radiowym przyjacielem - znanym z łamów mojego bloga zwycięzcą II tury Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży Mateuszem Augustyniakiem, Kuba stworzył portal muzyczno - kulturalny www.polskiwzrok.co.uk, który dopiero nabiera kształtu. Celem portalu jest promocja młodych zespołów i wydarzeń kulturalnych w UK. Od czasu do czau Jakub sięga także po jazz i muzykę klasyczną. Za swój największy życiowy sukces uznaje fakt, iż jego 5-letni syn potrafi odróżnić Metallice od AC/DC i zaliczył już koncert Deep Purple. Od niedawna Polski Wzrok  - muzyczny portal Kuby i Mateusza oraz blog Muzyczna Podróż nawiązały stosunki bilateralne oraz ścisłą współpracę w postaci wymiany informacji i publikacji w celu zapewnienia jeszcze lepszego przepływu dobrych wieści pośród polskich fanów muzyki żyjących na Wyspach Brytyjskich i nie tylko.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz