Pradziadek Antoni z żoną Bronisławą |
A ja patrząc wstecz widzę tylko takie dni, a w nich siebie biegnącego przez wściekle zieloną, świecącą trawę spod której prześwieca wręcz złota ziemia i spieszę się, bo babcia woła nas na śniadanie. Wpadam do kuchni, której okna wychodzą na południe, przez co ser z cukrem i śmietaną przygotowany dla nas przez babcię odbijając promienie słońca, zdaje się być bielszym od śniegu.
Ciocia Gienia (z lewej) |
Babcia Bronia - córka Antoniego i Bronisławy |
Mama z siostrą Haliną i... do dziś nieodnaleziona gablota |
Moje dzieciństwo to nie tylko bar, gablotka ze słodyczami, lody, zieleń i słońce. To przede wszystkim dwie starsze kobiety, ich niekończące się historie i mój nigdy niezaspokojony głód tych pradawnych, prawdziwych baśni. Babcia Bronia i jej starsza siostra Genowefa, dla mnie po prostu ciocia Gienia, miały ten niesamowity dar opowiadania sprzed epoki telewizji, kiedy to spotykający się ludzie łapczywie wyciągali z siebie nawzajem to co najlepsze, a nie - jak robią to dziś - już tylko ukradkiem telefony. Co prawda czasami nasz apetyt przerastał ich cierpliwość i kiedy ja z siostrą nudziliśmy - ciociu, ciociu opowiadaj, opowiadaj - a ta miała nas już dość, mówiła wtedy - Chodzi kaczka po desce, opowiadać ci jeszcze. I wtedy wiedzieliśmy, że to na dzisiaj koniec, coś jakby napisy z obsadą na koniec filmu.
Dzięki ich tak żywo opowiadanym historiom pamięć mojej rodziny - mam wrażenie - jest nieco dłuższa. Mój pradziadek umarł przecież pod koniec lat pięćdziesiątych i nawet moja mama ledwie go pamięta, a ja mam wrażenie, że dobrze go znałem i mam jego żywy obraz przed oczami, jak siedzi przy kawie ze swym nieodzownym porannym rekwizytem - uchwytem do czytania gazet i zatapia się w lekturze. Słyszę też, jak wszystkie siostry mojej babci w gorący, majowy, duszny od zapachu bzu wieczór śpiewają na głosy (najpiękniej w całej wsi zapalała się na to wspomnienie ciocia Gienia) w ostatnim pokoju przy otwartych oknach i widzę jak chłopaki od Kozubów podchodzą pod to okno nie wiadomo czy bardziej zwabieni śpiewem czy urodą śpiewających. Ciągle też widzę w twarzy babci opowiadającej mi o wizycie swoich ciotek jej siedmioletnią dziecięcą buzie wykrzywioną w niemym grymasie złości, pełnym emocji i niezgody na ich słowa: "Oj Antek, Antek, na co ją leczycie? Ona i tak zemrze. Nie szkoda pieniędzy? Przecież jeszcze tyle masz dzieci."
Bar w Gierczycach dziś |
Gierczyce Rędziny - rok 1893
Pradziadek w czasie I Wojny Światowej
był kwatermistrzem... |
- Auł tatko przestańcie!!! - krzyknął błagalnie po kolejnym razie.
- Toć
ja tylko muchy od ciebie odpędzam, bo widać, że dokuczają ci strasznie i
na robocie nijak nie możesz się skupić - zaśmiał się chwytając się za
boki stary Michalczyk.
...i te dwa fotele to jego pamiątka z tamtych czasów |
- Mamo!!! Mamo!!! Nieszczęście! Pług się nam w polu złamał. Ojciec posyła mnie po pieniądze na kowala.
Matka
wzniosła oczy do nieba w błagalnym geście i podreptała do wielkiej
drewnianej skrzyni pełnej śnieżnobiałych skarbów takich jak świąteczny
obrus, prześcieradło, dwie poszewki na poduszki, koszula ojca, która
jakimś przedziwnym cudem mieściła w sobie wszystkie znane Antkowi
święta, dlatego darzył ją niemal nabożną czcią tym bardziej, że
tajemnicy przydawał jej fakt ciągłego bycia pod kluczem, który teraz
dobyła jego mama nie wiadomo skąd i poczęła gmerać w wielkich
czeluściach skrzyni utyskując przy tym pod nosem.
- A
mówiła, że wielki post i nijak zimniaków nie omaszczać. To nie... stary
wiedział lepiej, to teraz ma. Ach durny ten mój stary. Durny.
- Wiela tych guldenów trzeba? - spytała na głos Antka
- Mamo przecież to rok już jak w koronach liczym. One lepsze, bo na złocie - tak uczyciel w szkole mówił.
- Dwie korony, po waszemu matko cztery guldeny.
Maria Michalczyk obróciła monety dłoniach i że smutkiem spojrzała na nie, a potem niemal z wyrzutem na syna.
- No trzymaj, tylko nie zgub po drodze, bo jak zgubisz, to ci ojciec wszystkie kości porachuje.
Ta
wzmianka znowu obudziła strach w jego umyśle, a ten tak samo jak potrafi sparaliżować, tak i potrafi zmusić nas do dokonania rzeczy niemożliwych, co stało się udziałem mojego pradziadka i niecałą godzinę
później stał już u kasy dworcowej i prosił o bilet do czeskiej
Ostrawy.
Zastanawiam się, czy kilkadziesiąt lat później pradziadek w swojej ostatniej, niemal równie zuchwałej podróży pociągiem, w którą wybrał się wbrew woli swych przerażonych córek (mojej babci i jej siostry), by przed śmiercią zobaczyć morze, którego nigdy nie widział, wspominał tę swoją pierwszą podróż do czeskiej Ostrawy.
Babcia Bronia opowiadała mi, jak to
któregoś dnia pradziadek wstał rano, starannie się ogolił, ubrał
najlepszy garnitur, co nieco zaniepokoiło ciotkę Gienę, która z ukosa
przyglądała się tym jego przygotowaniom.
Zastanawiam się, czy kilkadziesiąt lat później pradziadek w swojej ostatniej, niemal równie zuchwałej podróży pociągiem, w którą wybrał się wbrew woli swych przerażonych córek (mojej babci i jej siostry), by przed śmiercią zobaczyć morze, którego nigdy nie widział, wspominał tę swoją pierwszą podróż do czeskiej Ostrawy.
Ciocia Gienia ciągle jest w okolicy żywą legenda |
- Ojciec
to gdzie się wybiera w tym garniturze, czy kto umarł? - szorstko spytała
ciotka Giena, zaglądając do kuchni przez drzwi prowadzące do baru.
Po czym sięgnął po kapelusz z wieszaka i wyszedł z domu, by spełnić jeszcze jedno swoje marzenie. Podobnie jak wtedy, gdy jako młody chłopak nasłuchał się od swoich starszych kolegów o lepszym życiu, pewnych pieniądzach, o Ostrawie, jak i urodzie tamtejszych dziewczyn oraz ich obyczajach, narodziło się w nim nieśmiałe marzenie, by pojechać tam i spróbować tego tak innego życia w dużym mieście. I tak oto przez dziwny zbieg okoliczności, a właściwie niemal zapędzony ojcowskim batem, znalazł się teraz pełen obaw i strachu w pociągu pędzącym po jego marzenia. I tu na razie się zatrzymamy. Muszę wam się przyznać do tego, że mnie też podobnie jak ponad sto lat temu mojego pradziadka ogarnęło przerażenie i strach przed tym, na co się porwałem.
Pragnę teraz przeprosić was (mam nadzieję dalej czekających na zakończenie tej rozpoczętej historii) jak i uciekającego Antka, którego wystraszonego i pełnego obaw porzuciłem samego w pociągu na te parę tygodni, ale ja jestem nie mniej wystraszony niż on, bo jego przygoda stała się początkiem i mojej równie dla mnie niebezpiecznej przygody z pisaniem. (Jeszcze do niedawna jedyne co mi się zdarzało napisać, były to krótkie komunikaty na xbox live typu - "THX for good game"). Pradziadku wracam i jedziemy dalej razem!!!
Mimo, że z każdym z kilometrów odwaga w nim topniała w zastraszającym tempie niczym śnieg na wiosnę, który co roku potokami spływał z gierdeckich pagórków wprost na obórkę Wiatrów ucząc zamieszkujące ją świnie trudnej sztuki pływania. Pojawiała się też chęć do ucieczki w drugą stronę, czyli powrotu do domu prosto pod bezpieczną spódnicę mamy. Pradziadek jednak wiedział, że nie ma tam powrotu, bo oszukując mamę i tatę popalił za sobą mosty. Co prawda zdawał sobie też sprawę, że z odbudową przynajmniej jednego z nich nie powinno być aż tak wielkiego kłopotu, bo tu wystarczy zwrot pieniędzy, no może z małym okładem i gdy korony na powrót znajdą swoje miejsce w kufrze, to przynajmniej jedna z twarzy rodziców nie przesadnie chętnie z pewnością i nie nazbyt otwarcie, tak może bardziej skrycie może ciągle jeszcze udając złość, ale mimo wszystko rozchmurzy się.
Moja mama Renata z dziadkiem |
Na razie jednak, poprzysiągł sobie, że dotąd nie wróci do domu, dopóki nie zwróci rodzicom pieniędzy. W szczególności miło rysował mu się w głowie obraz mamy, która z zadowoleniem zamyka czarną skrzynię. Szkody materialne zawsze najłatwiej naprawić, bo to przecież zwykła, najprostsza matematyka, ale co z resztą? Zaufaniem i z faktem, że skłamał. Kłamcą i zdrajcą zostaję się w ciągu chwili, a wiarę w prawdomówność podobnie jak i zaufanie buduje się latami. Patrzył w noc za oknem i nic nie widział poza całkowitą ciemnością. Ta czerń powoli zaczęła wpełzać w niego wypełniając go aż po brzegi i w nim samym dużo już mniej było pewności w swoją świetlaną przyszłości w Ostrawie. Na szczęście dla jego nadziei stukot kół powoli ukołysał go do snu, zanim ta kompletnie zdążyła w nim zgasnąć. Obudziła go szarpiąca za ramię energiczna i czyniąca to z wielką wprawą ręka konduktora. Żywa inteligenta istota, nijak nie pasująca do swojego właściciela - wielkiego ospałego nieruchawego olbrzyma, który pytając o bilet zdawał się nawet nie ruszać ustami, których istnienia wcale nie można było być pewnym, bo zasłaniały je olbrzymie sumiaste wąsy, ale nawet i te nie poruszały się w trakcie pytania o bilet. Po prostu niewzruszone trwały na jego twarzy w totalnym bezruchu wspaniale dopełniając pomnikową urodę ich właściciela. W ogóle było w nim życia tyle, co w pomniku i podobnie jak pomnik po prostu wypełniał we wszystkich właściwych trzech wymiarach powierzoną mu przez naturę przestrzeń i na tym wydawała się kończyć jego aktywność. Zdawał się nie interesować niczym, a biletem już w zupełności i tylko ta jego prawa wyciągnięta dłoń niecierpliwie i nerwowo przebierając palcami w jasny i czytelny sposób domagała się biletu. I to w sumie ona ułatwiła, komunikację, bo gdy z okolicy tej kamiennej, pozbawionej życia twarzy zaspany Antek usłyszał monotonne i machinalne: "Lístky prosím ovládat".
Niewiele z tego zrozumiał, ale pełne gracji i potoczystej wymowy ruchy ręki pracownika CK kolei w przeciwieństwie do niego samego nie wymagałt tłumacza. Antek podał domagającej się ręce bilet i nieśmiało spytał, a właściwie niemal wyszeptał:
Niewiele z tego zrozumiał, ale pełne gracji i potoczystej wymowy ruchy ręki pracownika CK kolei w przeciwieństwie do niego samego nie wymagałt tłumacza. Antek podał domagającej się ręce bilet i nieśmiało spytał, a właściwie niemal wyszeptał:
XIX-wieczna Ostrava |
Ja, czyli Bartosz Bukowski. 19
maj 1978 to mój początek. Dzieciństwo pięknie podzielone pomiędzy
Kraków, a później Gierczyce. Tu i tam niekończąca się bajka pełna malin,
spacerów na Wawel i dzikich podróży do Gęstych Cierni i ukrytych w nich
niezapominajek. I tak samo pełne wypraw w przeszłość wraz z historiami
opowiadanymi mi przez moją babcie i jej starszą siostrę - dla mnie po
prostu ciocię Gienię.
W roku 1983 przekraczam próg szkoły podstawowej im. Marii Curie
Skłodowskiej w Łapczycy, a dokładniej jej fili w Gierczycach. O samej
szkole podstawowej niewiele mogę powiedzieć z wyjątkiem tego, że do 3
klasy miałem pod górkę, a później PKS-em. W 1992 roku dostaje się do
liceum im. Edwarda Dembowskiego i tu w jednej chwili rodzę się na nowo,
gdy ktoś z tłumu na mój widok krzyczy - "te kur... popatrz jaki sprężyna
idzie". I tak zostałem Sprężyną, choć sam zmieniłem pisownie na
Sprenrzyna, by podkreślić moją dysortografię i odróżnić od innych
"pospolitych" sprężyn. W gdowskim liceum zacząłem przygodę z pisaniem
publikując swoje teksty w legendarnym w pewnych kręgach "Kujonie
Wieczornym wydanie poranne". Po szkolę średniej wracam na cztery
szalone lata do Krakowa i rozpoczynam dziką zabawę połączona z
okazjonalnymi wizytami na uczelni, co zaowocowało trzykrotnym pobytem na
drugim roku bibliotekoznawstwa UJ. Ten jakże wesoły etap mojego życia
kończy się gwałtownym spotkaniem z pewną wierzbą, w wyniku którego pewna
fiesta trafia na złom, a ja zaprzyjaźniam się na trzy lata z dwiema
laskami (kulami). To nieudane hamownie przed drzewem dość mocno
wyhamowało moje życie i na powrót zacząłem sobie zapisywać to i owo.
Wreszcie miałem w nadmiarze tego, czego zazwyczaj wszystkim brakuje –
czasu. W 2007, gdy w miarę pewnie staję na dwóch nogach, wsiadam w
samolot i zaczynam swoją angielską przygodę, która trwa do dziś.
Na początku był Queen, a potem długo, długo nic. Ich cała
dwudziestoletnia dyskografia nauczyła mnie, że w rock and rollu nie mam
miejsca na szufladki i że można zwiewnie flirtować z różnymi gatunkami.
Dzięki Freddiemu i spółce mam niesamowicie otwartą głowę na Muzykę, choć
jako upadły bibliotekarz powinienem lubić szufladki. Tak się jednak nie
stało i w to mi graj!!!
Bibliotekoznawstwo, więc mnóstwo książek za mną, ale od kilkunastu lat
mam wrażenie, że najważniejszą już przeczytałem, a jest nią zbiór
opowiadań Antoine de Saint-Exupery z najważniejszym dla mnie – Ziemia,
planeta ludzi. Nic więcej nie dodam z wyjątkiem PRZECZYTAJCIE!!!
wspaniale, ocalone od zapomnienia.....
OdpowiedzUsuńMama Renata Bukowska ,pisz Bartosz i pytaj tych ,którzy jeszcze pamiętają .Czytam ze łzami w oczach to są moje wspomnienia.
UsuńBartosz, łza się w oku kręci!
OdpowiedzUsuńPisz, pisz jak najwięcej, ocalaj od zapomnienia... co by młode pokolenie wiedziało, n jakiej ziemi się wychowuje.
...a kto wie, może kiedyś i "Bar u Gieny" uruchomisz na nowo :) Trzymam kciuki!