czwartek, 31 sierpnia 2017

Antoni Malewski: Tomaszów Mazowiecki - Moje miasto w Rock’n’Rollowym widzie - CZĘŚĆ 4

11. Plac Kościuszki 17

Widok ogólny na północno wschodnią pierzeję Placu Kościuszki z jeszcze istniejącą gwiazdą
Plac Kościuszki zwany Rynkiem w centrum Tomaszowa podobnie jak inne tego typu place w większości miast w Polsce - to urbanistyczne wizytówki. Jak pamiętam z naszym placem zawsze były kłopoty co do zagospodarowania. Bywały długie okresy marazmu restauracyjnego, po czym następowały zrywy modernistyczne nie do końca realizowane. W konsekwencji doprowadzało to do zaniedbań w konserwacji architektonicznej budynków, przez co doszło w latach 80-tych do całkowitej rozbiórki południowej pierzei. Przez 10 lat nic się nie działo, a powstały prześwit odsłonił „uroki” ulicy Wschodniej. Dziś istnieją nowe budynki na miejscu rozebranych, o zmienionej architekturze, a jak to wygląda? Nie oceniam. A co zresztą domów okalających Plac Kościuszki? Odpowiedzi nie znam. Pamiętam nawierzchnię brukową placu. Na pierzei północnej był postój taksówek i tak jest dziś, a na pierzei południowej postój konnych dorożek (dziś przystanek autobusowy linii nr.14) a za postojem w stronę zachodniej pierzei rozbijane były namioty cyrkowe, wesołe miasteczka czy zwierzyńce (objazdowe ZOO). Jedyną wizytówką placu był piękny dla oka, środkowy pas między dwoma jezdniami gdzie usytuowane są dwie fontanny, przepięknie „okryte” cudownymi wierzbami płaczącymi. Efekty piękna zauważalne były gdy z fontanny w górę biła woda a na środku pasa stała gwiazda wdzięczności (symbol PRL-u), dziś rozebrana. Dzieliła ona odległość między fontannami na dwie części. Na końcu pasa w kierunku wschodnim stał i stoi pomnik Tadeusza Kościuszki. Na całej długości były trawniki, klomby kwiatów i wiele, wiele ławek służących do wypoczynku mieszkańcom miasta. A dziś !?

Nieistniejąca dziś fontanna na Placu Kościuszki z widokiem na aleję Józefa Piłsudskiego
Na Placu Kościuszki mieszkało i przesiadywało sporo chłopaków, którzy byli kolegami Wojtka z „ulicy” i szkoły, również przychodzili do niego na rockandrollowe spotkania. Byli oni awangardą pokoleniową miasta, że wymienię niektórych; Maciek Lewandowicz, Mirek Orłowski, Jacek Michalski z Jelenia, Leszek Batorski, Andrzej „ZEUS” Ronek, Jurek „Szczuku” Szczukocki i jego siostra Hanka, bracia Lutek i Reniek Szczepanikowie, Waldek Kondejewski, bracia Krzysiek i Radek Majchrzakowie, Wojtek Gruszczyński. Po drugiej stronie placu, w jego północnej pierzei, w zachodnim narożniku, w posesji nr. 17, (dziś sklep „Jarkpol”), w budynku wzniesionym przez Gustawa Bartke (zm.1912r), mieszkał na II piętrze Wojtek z babcią. Posiadali dużą kuchnię o powierzchni 25 – 30 metrów kwadratowych i duży pokój o zbliżonej powierzchni, dwa okna w zachodnim szczycie budynku. Śmiało mogę powiedzieć, że mieszkanie to, dla nas tomaszowian - przyjaciół Wojtka - było „mekką” Rock’n’Rollaa, synonimem wolności, mówię to z pełną świadomością i odpowiedzialnością. Naprawdę, gdy tylko przekroczyłem symboliczny próg mieszkania a był dosłownie wysoki, to znaczy przejście z kuchni do pokoju, oddychałem całkowicie innym, zdrowym powietrzem. Wszelkie troski i zmartwienia pozostawały na zewnątrz. Mieszkanie zawsze pełne było kolegów, przyjaciół i autentycznie przypadkowych osób, które „załapały” się z kimś, kto był kolegą Wojtka. Nie raz pod domem stali jacyś osobnicy, zainteresowani rockandrollem i czekali, prosząc kogoś znajomego by wejść z nim do Wojtka na górę. Przebywanie w pomieszczeniu, w którym bez przerwy „leciał Rock’n’Roll” było dużym wyróżnieniem, zaszczytem i nobilitacją do kolejnego przyjścia.

Fragment pierzei wschodnio południowej Placu Kościuszki po rewitalizacji
Do dobrego tonu należało by gdzieś w kuluarach jakiegoś lokalu, parku, ulicy czy kinowej poczekalni pochwalić się do znajomego np. „wiesz, byłem wczoraj u Wojtka „Szymona” ale leciała niesamowita muza, dostał nową płytę…”. W podwórzu posesji mieszkali państwo Suszkowie, oboje nauczali języka angielskiego ( w I i II LO). Mieli dwie córki Dorotę i Alinę, Dorota była koleżanką z liceum mojego, nieżyjącego przyjaciela, Andrzeja Tokarskiego. Andrzej podkochiwał się w Dorocie, była jego wielką, szkolną miłością. Dziś Dorota, znany stomatolog miasta, jest żoną mego przyjaciela Michała Marciniaka. Oboje uczestniczą w prawie wszystkich moich spotkaniach w Galerii ARKADY, są mi bliscy, często korzystam z ich opinii co do rockandrollowych moich „wypocin”. Tłumy kolegów przechodzili do pokoju Wojtka przez kuchnię, w której urzędowała niedosłysząca babcia. Wchodzący po cichutku, wykorzystywali to i ukradkiem przedostawali się do środka. Zdumiona liczbą gości, lekko zdenerwowana zaglądając do pokoju, babcia pytała,– „..a skąd tu was się tylu wzięło, jak tu weszliście?” Zakupionego alkoholu nigdy nie wnosiliśmy wprost do mieszkania. Na zewnątrz, na ulicy, wiązaliśmy torbę z zakupem właściwym i przygotowaną linką wciągaliśmy przez okno na górę, na II piętro.


Często dochodziło do tzw. muzycznych pojedynków, kiedy Cliff Richard był na topie i co niektórym jego fanom wydawało się, że jest zagrożeniem dla Elvisa, wówczas Wojtek brał zestaw nagrań, po trzy utwory (dwa szybkie jeden wolny) Presleya i Cliffa Richarda. Na przykład w zestawie Elvisa znalazły się: - „Jailhouse Rock”, „Love Me”, „Don’t Be Cruel” a w zestawie Cliffa; - „The Fourthy Days”, „Living Doll”, „Move It”. Pojedynek, a właściwie przekonywanie się wzajemne co do słuszności wyboru IDOLA odbywał się w gorącej atmosferze, nierzadko dochodziło do łapanie się za klapy ale kończyło się zawsze „happy endem”. Pojedynek, a właściwie przekonywanie się wzajemne co do słuszności wyboru IDOLA odbywał się w gorącej atmosferze, nierzadko dochodziło do łapanie się za klapy ale kończyło się zawsze „happy endem”. Do domów rozchodziliśmy się w zgodzie, by nazajutrz dobierać nowy „konkursowy” zestaw utworów by od nowa rozpocząć kolejny pojedynek. Ja osobiście zawsze byłem za Elvisem. To były piękne dni, szlachetne, czyste, kompromisowe. Jestem wdzięczny Bogu, swoim koleżankom i kolegom, że dane było nam żyć w cudownej epoce lat sześćdziesiątych, epoce Rock’n’Rolla.

Trudno mi odgadnąć, co pani w nim ceni?
Czy srebro na skroniach, czy złoto w kieszeni.
                                                      Jan Czarny

12. Autostop

„Autostop, autostop wsiadaj bracie no i … hop”
Jeżeli szukam pozytywów w tamtym socjalistycznym systemie, a znaleźć jest bardzo trudno, w szczególności w największej szarzyźnie za „panowania” Gomułki, niewątpliwie jednogłośnie, stawiam na przedsięwzięcie państwa, pod tytułem - AUTO-STOP. Autostop to wielka przygoda młodzieży polskiej w podróżowaniu i przemieszczaniu się prawie darmo po własnym kraju. Dokonując zakupu książeczki za 50 zł „ Auto-Stop” (format A6) w oddziale PTTK, kupujący otrzymywał, poza regulaminem zatrzymywania pojazdów dwuśladowych i obowiązkami autostopowicza, kupony-talony na 25.000 km.


Była to wystarczająca liczba kilometrów do podróżowania po kraju w jednym sezonie. Znałem przypadki, odkupywania talonów od innych autostopowiczów, od tych, którym wystarczało podstawowe 25.000 km, również w tej dziedzinie kwitł interes. Nie pamiętam natomiast i nie mogę się wypowiedzieć czy na jedno nazwisko można było dokonać zakupu dwóch książeczek tj. na 50.000 km. Akcja autostop ruszyła w 1959 roku i od razu stała się przebojem letniego wypoczynku polskiej młodzieży. Polska nie była już krajem dla bogaczy i prominentów partyjnych. Byłem jeszcze za młody by samemu decydować o tak szlachetnym przemieszczaniu się po kraju. Autostop stał się otwarty dla wszystkich, również i biednych.

Oryginalna książeczka Autostopu
Wystarczyło tylko ukończyć lat 16. Zaczynałem od „krótkich dystansów” nie mając jeszcze własnej książeczki, jeździłem z kolegą , do Łodzi, Piotrkowa czy Warszawy, „płacąc” podwójnie kuponami za przebytą trasę. Kupony miały nominały na 25 km, 50 km, 75 km, 100 km, 200 km. Kierowcy zbierali kupony, bo na koniec sezonu losowano nagrody. Ci którzy zebrali najwięcej kuponów (kilometrów), uczestniczyli w losowaniu nagród. Było to wydarzenie bardzo medialne, ogłoszenia w prasie, radio i telewizji. Główną nagrodą np. był motocykl SHL czy później WFM a także sprzęt AGD i inne drobniejsze nagrody, które niedostępne były w sklepach przez cały rok a jedynie można było kupić na tzw. talony. Towar w socjalistycznej Polsce był mocno reglamentowany. Moja pierwsza wielka przygoda autostopowa z własną książeczką odbyła się w lipcu 1962 roku na Wybrzeże. Miał to być mój pierwszy w życiu kontakt z morzem. Otrzymałem informację z Gdańska od przyjaciela, tomaszowianina Andrzeja Tokarskiego, (przyszłego chrzestnego mego syna, Daniela), który wyjeżdżał na wakacje do starszego brata, że w kinie „Leningrad” na Długim Targu odbędzie się za 6 dni premiera filmu „Rio Bravo”. Jedną z głównych ról w filmie grał Ricky Nelson. W tym czasie na topie światowych list przebojów był jego wielki hit „Hello Mary Lou” ”, któż nie chciałby jak najszybciej zobaczyć tego filmu? Zobaczyć Ricky Nelsona? Poszedłem z informacją do Wojtka „Szymona”, decyzja była krótka, JEDZIEMY.


Nie było forsy, jeszcze tego dnia, rano, Wojtek dał mi dwie płyty do sprzedania. Pojechałem autostopem do Piotrkowa Tryb., tu miałem rynek zbytu na płyty. Kolega piotrkowianin, Paweł Siennicki, który prowadził zakład naprawy sprzętu telewizyjno/radiowego. Na zewnątrz zakładu mógł odtwarzać muzykę i to przyciągało sporo fanów rockandrolla. Nie było problemu ze sprzedażą płyt, był tak potworny „głód płytowy” i rynkowy deficyt, że płyty sprzedawało się jak przysłowiowe bułeczki. Kiedy po sprzedaniu płyt wróciłem do Tomaszowa, Wojtek był już „w blokach startowych”, gotów do wyjazdu. Szybko dotarłem do domu, spakowałem swoje rzeczy, rodzice byli w pracy.

Nie zawsze było wygodnie i … pogodnie
Zostawiłem na stole kartkę z informacją,- pojechałem z Wojtkiem autostopem do Gdańska , do Andrzeja Tokarskiego. Napiszę kartę pocztową kiedy wrócę. Jeszcze tego późnego popołudnia wyruszyliśmy na Wybrzeże, do Gdańska. Najpiękniej o autostopie mówią słowa piosenki, gwiazdy zespołu „Czerwono – Czarnych”, Karin Stanek; - „Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem, w ten sposób możesz bracie przejeżdżać Europę. Gdzie szosy biała nić, tam śmiało bracie wyjdź i nie martw się co będzie potem. Rusza wóz, rusza wóz, będzie wiózł nas dziś ten wóz. Cóż dla nas znaczy pociąg na spółkę z samolotem. Autostop, autostop wsiadaj bracie dalej, hop…”. Przemieszczanie się autostopem po Polsce nie zawsze było przyjemne. Częstotliwość jadących pojazdów była znikoma, nie porównywalna do czasów współczesnych. Co piąta ciężarówka posiadała plandekę, a drogi… „szkoda słów, pożal się Boże”. Niejednokrotnie przemoknięci w deszczu, prażeni słońcem, na otwartych skrzyniach rozklekotanych i zdezelowanych ciężarówkach „Star”. Nie liczyły się wygody w podróży, prosiliśmy Boga, by tylko dojechać do zamierzonego celu. Na kipie ciężarówki często walczyliśmy o przestrzeń z „legalnymi pasażerami” – świnie, owce, kozy, krowy, warzywa, ziemniaki, skrzynie, beczki z chemikaliami i inne, bliżej nieokreślone ładunki. Nie miało to znaczenia z kim, czy z czym mamy zaszczyt podróżować. Najważniejsze było zatrzymać samochód i „wybłagać” u kierowcy by nas zabrał w drogę. Zapamiętałem z autostopowej trasy takie wydarzenie z okolic Gniewu, kierowca podczas padającego deszczu, w środku nocy, zatrzymuje samochód, na kipie jest nas około 10 osób, - „Chłopcy wysiadać, mam za duże obciążenie, boję się o awarię samochodu, mogę nie dojechać na miejsce”.

Zespół Niebiesko Czarni
To była koszmarna noc i poranek, następny samochód złapaliśmy późnym popołudniem. Trzeciego dnia podróży, nad ranem, dotarliśmy do celu, do Gdańska. Andrzej już był w posiadaniu biletów na premierę ”Rio Bravo”. Po obejrzeniu filmu, któregoś słonecznego dnia poszliśmy z Wojtkiem plażą do Sopotu, wyszliśmy przy sopockim molo naprzeciw Non Stopu, w którym to lokalu codziennie od godz. 17.00 odbywały się tańce, z angielska zwane (five o’clock). Po raz pierwszy w pawilonie tanecznym sopockiego Non Stopu grał twistowy zespół „Niebiesko – Czarni”.


Podeszliśmy bliżej lokalu, na taras otwarty, na którym można było się czegoś napić czy przekąsić. Zobaczyliśmy ogłoszenie i napis PRZYJMUJEMY DO PRACY, zgłosiliśmy się. Jeszcze tego wieczoru pracowaliśmy. Praca polegała na tym, że ok. 15.30 – 16.00 otwarty taras odgradzaliśmy od ulicy, naciągając ciężkie plandeki z brezentu, tworząc swoistą ścianę tanecznego pawilonu, przeszkodę nie do pokonania dla chcącego wejść na gapę. Impreza kończyła się około 23.00, musieliśmy zdemontować brezentową ścianę, by nazajutrz wszystko zacząć ponownie.

Ulica Bohaterów Monte Casino w Sopocie wiodąca do pierwszego Non Stop
Na nocleg, do Gdańska wracaliśmy kolejką SKM, docieraliśmy po północy. Następnego dnia około godz. 10.00, opuszczaliśmy „bazę”, by następnie po śniadaniu wędrować plażą do Sopotu; i tak było codziennie. Pamiętam, że kiedy były dni deszczowe, wierzchnie ubrania zabezpieczaliśmy przed zmoknięciem w workach foliowych i w samych majteczkach pokonywaliśmy „piaskową trasę” do upragnionego celu, do Non Stopu. Pracowaliśmy około dwóch tygodni, za wykonaną pracę nam nie płacono, mieliśmy wejście za darmo, cena biletu wysoka - 15zł. W zamian za to, każdy z nas mógł wprowadzić na „fajf” jedną osobę towarzyszącą, otrzymując od kelnera zapłatę za wykonaną pracę w postaci dwóch szklanek z „kruszonem” (mieszanka alkoholu z miksowaną truskawką) na osobę, o pojemności 0,5 litra, każda. TO BYŁY PIĘKNE DNI. Mieszkaliśmy w Gdańsku, zawsze rano gdy szliśmy plażą do Sopotu, po drodze kąpiąc się w morzu, zalotnie zerkaliśmy na dziewczyny, by je poderwać. Mając w ręku tajną broń - tańce w Non Stopie - nie mieliśmy żadnych problemów z podbiciem serc niewieścich.


Myjcie się dziewczyny,
Nie znacie dnia ani godziny
Jan I. Sztaudynger

Tańce w Non Stopie to „towar” bardzo mocno reglamentowany. Marzeniem niejednego plażowicza z Polski było znaleźć się tam, choćby raz w turnusie. Pokazanie się w Non Stopie to wielka wakacyjna, nobilitująca przygoda i dużo wspomnień na cały rok, do następnych wakacji. A w środku pod namiotem Non Stopu wrzało, bo na małej scenie grupa najlepszych muzyków polskich, zespołu „Niebiesko – Czarnych”. Przygrywali do tańca, gitarzyści: Jerzy Kossela, Wiesław Bernolak, Henryk Zomerski, saksofon-Włodzimierz Wander, śpiew-Marek Szczepkowski, Bernard Dornowski, Piotr Janczerski, taniec - Danuta Szado i gościnnie w przerwach dla zespołu, Czesław Wydrzycki. Śpiewał dla relaksu po szalonych tanecznych rundkach, utwory latyno - amerykańskie, hiszpańskie i rosyjskie czastuszki.

Taneczne „fajfy” (1961/62 rok) na parkiecie historycznego I Non Stop


Mieliśmy szczęście, że z naszymi dziewczynami, obok nas, przy stoliku służbowym, siedział człowiek, który przedstawił się nam jako Czesław, to był Czesław Wydrzycki; pseudonimu artystycznego „Niemen” jeszcze nie używał. Prawie codziennie widywaliśmy w lokalu Franciszka Walickiego, twórcę, „ojca” polskiego rock & roll’a, założyciela „Niebiesko Czarnych”. Oszaleliśmy ze szczęścia, teraz najważniejsze było dla nas tylko to co wydarzyć się miało po naszym powrocie do Tomaszowa Mazowieckiego. W drodze do domu, przeżyte wydarzenia nie dawały nam spokoju, myśleliśmy tylko o jednym, jak tu zorganizować w Tomaszowie coś na wzór sopockiego Non Stopu. Wojtek pierwszy rzucił pomysł: – Tolek zorganizujmy u nas ”fajfy”, myśleli o kawiarni „Literacka”. Innego, lepszego miejsca w owym czasie w naszym mieście nie sposób było wymyślić i znaleźć.


W milczeniu, wśród kilku innych autostopowiczów obaj myśleliśmy o tym samym. Nad ranem, skoro świt zbliżając się do domu, gdzieś w okolicach Mszczonowa - Rawy Maz, około godziny 7.00, Wojtek zwraca się do mnie – Tolek ty chodziłeś kiedyś do jednej klasy z dziewczyną o imieniu Irena, która jest córką kierownika ZDK „Włókniarz”, pana Józefa Gawarzyńskiego. Mówię,- Tak, tylko, że ja w 7 klasie dokonałem strasznego przestępstwa szkolnego, po którym wyrzucono mnie ze szkoły a pan Gawarzyński był wówczas przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego, pozostawiłem po sobie złą opinie. Mogą być problemy problemy, on to na pewno pamięta, upłynęło od tamtego okresu niewiele czasu. Kiedy wysiadałem w Starzycach koło swojego domu, Wojtek jechał dalej do centrum, była 8.00 rano, powiedzieliśmy sobie cześć i umówiliśmy się na godzinę 17.00 w holu kina „Włókniarz”, by „kuć żelazo póki gorące”…
 
Kiedy rodzi się pesymizm? Gdy zetkną się
Dwa odmienne optymizmy.
                                    Stanisław Jerzy Lec

13. ZDK „Włókniarz” – Kawiarnia „Literacka”

ZDK „Włókniarz” w którym znajdowało się kino i kultowa kawiarnia „Literacka”
Punktualnie o godz. 17.00 w holu poczekalni kina „Włókniarz”, tak jak się uprzednio umówiliśmy, spotkałem się z „Szymonem”, poszliśmy razem na górę do biura kierownika ZDK. Wojtek pozostał na korytarzu ja podszedłem do drzwi z napisem „KIEROWNIK” i drżącą ręką zapukałem. Po usłyszeniu proszę wszedłem do środka. Kierownik Gawarzyński od razu zadał pytanie, którym rozładował moje napięcie - A cóż to Antosiu sprowadza cię w moje progi? Tak mnie nazywał w szkole, kiedy był przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego. Poczułem ulgę, która szybko otworzyła mi usta i opowiedziałem panu kierownikowi historię o sopockim Non Stopie, o tym jak młodzież pięknie się bawi, a są wakacje,- Może by pan zezwolił na tańce w kawiarni „Literackiej” u pana Jana Janowskiego. On wtedy był barmanem i jednoosobowo zarządzał lokalem, innej osoby zatrudnionej nie było, czasami w pracy pomagała mu żona. To co usłyszałem przerosło moje oczekiwanie i przeszło do historii miasta, do historii Rock & Roll’a w Tomaszowie Maz. – Dobrze Antosiu, ale tylko pozwalam na tańce od poniedziałku do piątku bo w soboty i niedzielę są dancingi i gra zespół muzyczny pana Wydrzyńskiego

Drzwi wejściowe z poczekalni kina do kawiarni „Literacka”
Poczułem, że me serce pęka z radości, nie mogłem uwierzyć, że oddolnie, bez żadnego przydzielenia „przełożonego”, który miałby „oko na wszystko”, dało się załatwić temat w założeniu nie do zrealizowania. Dzisiaj gdy to wspominam sam nie dowierzam, że doszło w naszym mieście do bezprecedensowego wydarzenia, o którym poszła fama w Polskę. Po raz pierwszy w historii miasta na tak masową skalę Rock’n’Roll mógł zaistnieć w publicznym lokalu. Bez żadnej „kontroli” komisarza partyjnego czy urzędnika decydenta, zmieniając nieodwracalnie oblicze mojego miasta i tomaszowskiej młodzieży. Autostopowicze przemieszczający się z Wybrzeża na południe Polski, czy z południa na Wybrzeże, zatrzymywali się w Tomaszowie by wzorem sopockiego Non Stopu bawić się w naszym mieście. Ta sielanka trwała codziennie przez cały sierpień 1962 roku, oprócz sobót i niedziel, w godzinach popołudniowych 17.00 – 22.00 i powtarzała się jeszcze w kolejne wakacje w latach 1963/64/65.

Tam, gdzie wszyscy śpiewają na jedną nutę,
Słowa nie mają żadnego znaczenia
Stanisław Jerzy Lec

Rzeczywistość jednak była inna, w każdym stadzie znajdzie się czarna owca, która zepsuje wszystko, co też miało miejsce w „Literackiej”. Często dochodziło do różnych chuligańskich ekscesów, przeważnie na poczekalni kina, które zagrażały likwidacji „fajfów”. Warunek przyzwolenia na tańce był jeden, zachować porządek. Zorganizowaliśmy „ochroniarzy” z osób nam dobrze znanych, między innymi z nieżyjącym szkolnym kolegą „Szymona”, Wojtkiem Gożdzikiem, pseudonim „Gutek” i jego kolegami, którzy swoją butą, siłą i odwagą, liczyli się w mieście i słynęli ze swoich wybryków. To się udało, poczuliśmy się bardziej bezpieczni a i ochroniarze czuli się dowartościowani, że działają w słusznej sprawie.

Grupa chłopaków zbierająca się „pod kasztanem” by wspólnie iść na faif do „Literackiej”
Dużo pracy czekało nas każdego przedpołudnia na „chacie u Szymona”. Przygotowywaliśmy dramaturgię nagrań na najbliższy popołudniowy „fajf”. Nastąpiła era magnetofonów, które wypierać zaczęły anachroniczne adaptery. Wojtek był posiadaczem zachodnioniemieckiego magnetofonu KB-100, świetny sprzęt, adapterem tego typu imprezę trudniej było obsługiwać. Mieliśmy kilkanaście taśm szpulowych, cały urok i wielka frajda to układanie kolejności nagrań. Nagrywaliśmy w ten sposób, że początek każdej ścieżki taśmy to „muzyczny Hitchcock”, pierwsze cztery, pięć nagrań to istna rockandrollowa kanonada, na przykład;.„Tutti Frutti”, „Long Tell Sally”, „High School Confidential” czy „I Got Stong”, następowały po nich tak zwane. muzyczne „migdały” prowokujące tańczących do „przytulanek” , jak ”Love Me”, „Blueberry Hill”, „Donna”


czy „I’m Sorry” Brendy Lee. Droga do „Literackiej” to rytualny obrządek, zbieraliśmy się wcześniej u Wojtka w liczbie 4-5 chłopaków i udając się w kierunku ZDK Włókniarz, po drodze, na przeciw DH „Tomasz” w punkcie zbornym czyli pod „kasztanem”, stoi do dziś, zgarnialiśmy ze sobą grupę chłopaków czekających na nas. Wchodziliśmy przed godz.17.00 do kawiarni, a w niej już tłoczyła się młodzież i z wielką owacją witała wchodzących. Za 3-4 minuty parkiet był pełen par gotowych do….. i nagle „Splish Splesh” Bobby Darina rozpoczynało rockandrollowe szaleństwo, które nieprzerwanie trwało do godz.22.00. Chciałbym na tych łamach wymienić zapamiętanych, uczestników „fajfów”, by utrwalić i ocalić od zapomnienia ich ogromny wkład jaki wnieśli swoim uczestnictwem, postawą na parkiecie, by ta impreza nie była efemerydą i nie umarła nagłą śmiercią naturalną, lecz trwała dalej.

Wojtek „Szymon” i Mirek Orłowski przed wejściem do Literackiej

Wszyscy tworzyliśmy wielką przyjazną, grupę osób o wymyślnej nazwie, Rodzina „Literacka 62”, zapamiętanych wymienię: - Mirek Orłowski, Jurek Gołowkin, Andrzej „Zeus” Ronek, Leszek i jego siostra Wanda Batorscy, Jurek Szczukocki, Waldek „Kondej” Kondejewski, Jurek „Tomasik” Tomaszewski, Wacek Dryżek, Jacek Michalski z Jelenia, Romek Grabczyk, Reniek „Aligator” Szczepanik, Alek „Ciotuch” Ciotucha, Andrzej „Flegma” Kuźmierczyk, Mietek „Hampus” Dąbrowski, Adek Drabiński (tak, tak, nasz reżyser filmowy), Maciek Lewandowicz, Mirek „Napoleon” Daniszewski, Romek „Zwierzu” Jędrychowski, Piotrek Migała, Janusz ”Baran” Bartkowiak, Zygmunt „Pietia” Pietryniak, Jurek Lambert, Gienek Kowalski, Witek Weggi, Wojtek Marczuaitis (ojciec snowbordzistki Jagny), Janek Lisicki, Wojtek „Grucha” Gruszczyński, Bogdan Kowalski, Witek „Klupson” Skoneczny, Tadek „Klipa” Adamowski, Rysiek Homdziuk, Rysiek „Kicek” Kwiatkowski, Kaziu Szmidt, Janek Morawski, Andrzej Wilczak i inni. Tym, których nie wymieniłem a uczestniczyli w pionierskich tańcach na parkiecie kawiarni, powiem tylko jedno, WYBACZCIE !!!


Cóż byłaby to za zabawa w której uczestniczyliby tylko sami chłopcy! A dziewczyny? Ich nie było? Były i to wszystkie piękne, a jak tańczyły!!! Jak poruszały się na parkiecie! To one upiększały taniec swoją wyrafinowaną seksownością, podniecając nas chłopców, do bólu. Niektóre pozwolę sobie wymienić, to te najbardziej zapamiętałem: Lucyna Hajduk, siostry Lucyna i Barbara Kobylak, Danka Badełek, Ewa Zięba, Ela Pigłowska, Fredka Jędrzejczyk, Romka Jankowska, Olka Herman, Ela Sej, Grażyna Drabińska (siostra Adka), Ela Zysiak, Dzidka Szczepanik, Anka Grudzińska, Wacka Kurc i wiele, wiele piękności, których tak jak chłopców nie jestem w stanie wymienić, moją pamięć czas również zatarł, więc i WY kobiety nie wymienione, wybaczcie mi. By wszystko szło sprawnie to wewnątrz lokalu czuwał nad całością, niezmordowany barman pan Jan Janowski, a na zewnątrz kawiarni, w holu poczekalni kina, maleńki wzrostem a silny perswazją i odwagą, szatniarz pan Stanisław Kołodziejski. Potworny służbista, początkowo nam to przeszkadzało ale później wiedzieliśmy, żeby utrzymać porządek, ład, inaczej nie wchodziło w rachubę. To tym osobom mogliśmy zawdzięczać, że panowała „dyscyplina”, tak wewnątrz kawiarni jak i na zewnątrz, która zadecydowała, że „fajfy” przetrwały jeszcze, cztery kolejne lata.

Irena Kwiatkowska
Kawiarnia „Literacka” to również miejsce spotkań mieszkańców miasta na różnych odczytach, prelekcjach z wybitnymi postaciami sztuki, teatru i filmu jak Emil Karewicz, Alina Janowska, Wiesław Gołas, Irena Kwiatkowska czy Hanka Bielicka, literatury; Stanisław Różewicz, Andrzej Brycht, sportu, szermierz Wojciech Zabłocki i wiele innych osób ze świata kultury, sztuki, nauki. ZDK ”Włókniarz” to nie tylko kawiarnia „Literacka”, biblioteka, czytelnia i kółka zainteresowań ale również kino. Co prawda premierowym kinem w mieście było kino „Mazowsze” ale chciałbym powiedzieć o filmie wyświetlanym premierowo we „Włókniarzu”. Film, który stał się kultowym dla mojego pokolenia, wcześniej w Stanach. Za sprawą tego filmu i Roc&Rolla, również w Polsce, w Tomaszowie, następowały wśród młodzieży przemiany, wyzwalające uczucia wewnętrznej wolności, które kruszyły skostnienia konserwatywnej części społeczeństwa.


Film, w męskiej roli głównej z legendą światowego kina, to James Dean w „Na wschód od Edenu”. Grano go jesienią a nasza młodzież była już po inicjacji letnich „fajfów”, w „Literackiej”. Wyczuwało się ogromną więź wśród młodzieży, codziennie przed filmem w poczekalni kina było tłoczno, ci co nie dostali biletów, i ci którzy wyszli z seansu, przenosili się do kawiarni, tu dokonywało się pewnego obrachunku moralnego z historii. Czułem, że w moim państwie, mieście dzieje się coś szczególnego. Inne myślenie, inne poczucie wartości, tak bardzo odmienne od socjalistycznych założeń jakie w szkołach ciągle nam wpajano. Środy były dniem bez filmu a na scenie kina „Włókniarz” wystawiano widowiska, kabarety, wodewile, recitale czy teatralne sztuki. Ale to jeszcze nie wszystko.

W tym teatrze skądś wieje,
Wieje najdosłowniej,
Nuda wieje ze sceny
Publiczność z widowni
Jan Czarny

Plakat do filmu "Buszujący w zbożu"
Były też, a dla mnie przede wszystkim rockandrollowe i jazzowe koncerty. Pierwszy, inaugurujący występ zespołu Czerwono – Czarnych w Tomaszowie Maz., w wakacje 1961 roku, był dla mnie wielkim przeżyciem, to moja druga na żywo przygoda z rock’n’rollem. W kolejnych latach występowały na tej scenie inne zespoły, między innymi Skaldowie, dixielandowy Tiger Rock, Niebiesko-Czarni, No To Co, Trubadurzy. Scena kina „Włókniarz” długo służyła miastu na tego rodzaju imprezy, w kolejnych latach rolę tę przejmowały nowo powstające w mieście obiekty, jak Hala Sportowa „Lechii”, muszla koncertowa w parku XX-lecia (dziś Park Solidarności). Do czytelni ZDK „Włókniarz” przyciągał szczególnie miesięcznik Ameryka i wiele innych czasopism tzw. fachowych, w tym muzycznych, niedostępnych w normalnej sprzedaży w kioskach Ruch. Nakłady wydawnicze, na które było ogromne zapotrzebowanie społeczne, były tak niskie, że nie docierały do kiosków. Dystrybucja prasy o której mówię, była wielce korupcyjną, jak większość towarów w tym kraju. Gdyby nie czytelnie nie wiedziałbym, że takie tytuły istnieją a wiele niepoczytnych dzienników i tygodników o dużych nakładach, odsyłano do dystrybutora z przeznaczeniem na „przemiał”. Podobnie było w bibliotekach np. wielkie hity literackie amerykańskich pisarzy, jak Johna Salingera „Buszujący w zbożu” czy Erskinea Caldwella „Poletko Pana Boga” znikały i nie powracały na półki, tak było z wieloma innymi, obyczajowo i politycznie, poczytnymi tytułami. Czy wypożyczający książki przywłaszczali egzemplarze? Czy decydenci partyjni wycofywali tytuły z czytelniczego obiegu? Nie znam odpowiedzi. Myślę, że tego typu utrudnianie słuchania Rock’n’Rolla, czytania „wolnej” literatury i prasy, słuchania radia Radia Luxemburg, Wolnej Europy, BBC czy Głosu Ameryki, oglądanie w kinach filmowego neorealizmu (sztucznie podnoszono wiek oglądalności, dozwolone od lat 18), skutkowało zupełnie odwrotnie od zamierzonego celu, na korzyść duchowych przemian tomaszowskiej młodzieży. Zawsze tak było, że „zakazany owoc” wyzwalał bunt samo decydowania, zwyczajną ludzką ciekawość i prowadził do osiągania osobistej wolności.


Chytrzy płynęli z prądem,
Chytrzejsi szli sucho lądem.
Stanisław Jerzy Lec
Żeby być kimś
Trzeba być sobą
Stanisław Jerzy Lec.



Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz