poniedziałek, 31 marca 2014

50. urodziny POSK-u na jazzowo (Nowy Czas nr 201)

„POSK przetrwał 50 lat. Trudnych, naznaczonych walką z przeciwnościami, naznaczonych sukcesami i porażkami.” napisał Grzegorz Małkiewicz w swoim felietonie, który ukazał się w poprzednim numerze Nowego Czasu. POSK to ogrom przedsięwzięć i organizacji, o których nie posiadając choćby minimalnej wiedzy, nie mogę czuć się osobą kompetentną do wypowiadania się ani na temat sukcesów ani tym bardziej porażek, jakie na na przestrzeni pięćdziesięciu lat zapisały się na koncie instytucji mieszczącej się na 238-246 King Street w Londynie.

Mam jednak pewien osobisty powód, aby niezależnie od braku kompetencji, odczuwać do dostojnego jubilata trudny do racjonalnego wyjaśnienia rodzaj sympatii. Tak się składa, że wkrótce ja także będę obchodził swoje osobiste 50 lat istnienia, które również naznaczone było nieustanną walką z przeciwnościami, a ilość sukcesów i porażek, jakie przytrafiły mi się w ciągu pięciu dekad życia, podobnie jak w przypadku POSK, jest trudna do zbilansowania.

Tomasz Żyrmont
Tomasz Furmanek to najbardziej ceniona przeze mnie postać z wszystkich, jakie z POSK-iem mi się kojarzą [więcej o Tomku tutaj]. Tomka poznałem przed trzema laty podczas czwartych urodzin Jazz Cafe POSK, które dzięki znakomitemu występowi Krystyny Prońko [o czym pisałem tutaj], zapisały się w mej pamięci jako jedna z najpiękniejszych kart w historii moich pobytów w budynku na na King Street. 22-go lutego tego roku Tomasz zaprosił wszystkich sympatyków jazzu na koncert niezwykle ważny i zarazem uroczysty, będący jednym z kilku wydarzeń uświetniających obchody 50-lecia instytucji, na terenie której Polish Jazz Cafe od początku istnienia ma swoją siedzibę.

Flavio Li Vigni
Koncert zapowiadał się tym bardziej atrakcyjnie, iż na scenie mieli pojawić się artyści, których poziom nie tylko bardzo wysoko oceniam, ale dodatkowo miałem okazję przeprowadzać z nimi prasowe lub radiowe wywiady [tutaj] i już choćby z tych powodów zaproszenie Tomka przyjąłem z nieukrywanym entuzjazmem i radosnym oczekiwaniem. Ogromną niespodziankę sprawił mi popularny w naszym środowisku pianista Tomek Żyrmont, który tym razem nie przywiózł ze sobą doskonale znanej stałym bywalcom Polish Jazz Cafe formacji Groove Razors. Jego Trio w składzie Tomasz Żyrmont - piano, Flavio Li Vigni - perkusja i Kuba Cywiński - kontrabas już na otwarcie koncertu rozgrzało licznie zebraną publiczność. Stylistycznie Trio Tomasza Żyrmonta nie odbiegało zbytnio od tego, do czego przez lata przyzwyczaił nas Groove Razors. Niewątpliwą atrakcją tego występu były pomysłowe interpretacje muzycznych tematów z filmów: "Polskie drogi" (kompozycja Andrzeja Kurylewicza)

oraz "Sleep Safe and Warm" Krzysztofa Komedy z kultowego obrazu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary". Wspominając moją ubiegłoroczną rozmowę z Tomaszem Żyrmontem, jestem przekonany, iż te obydwa motywy filmowe, nie pojawiły się w repertuarze jego Tria przypadkowo. W wywiadzie, jakiego ten ceniony pianista udzielił mi w lipcu ubiegłego roku dla jednego z polskich magazynów jazzowych [szczegóły  tutaj], powiedział następujące słowa:

"Chciałbym kiedyś napisać muzykę do filmu lub spektaklu teatralnego, a także zagrać moją muzykę w różnych odległych częściach świata. Staram się otwierać na nowe muzyczne i życiowe wyzwania. Bardzo ważny jest balans i właściwy kierunek. Najważniejsze, aby realizując swoje muzyczne marzenia mieć nadal szerokie spojrzenie na życie". Jestem pewien, że Trio, jakie powołał do życia ten znakomity artysta, jest punktem startowym do kolejnego etapu w jego życiu artystycznym, a mając świadomość jego ogromnej pasji, wytrwałości i odwagi w nieustannym podnoszeniu sobie poprzeczki, z niecierpliwością czekam nie tylko na kolejne koncerty, lecz przede wszystkim na nowe kompozycje formacji Tomasz Żyrmont Trio, które - życzyłbym sobie tego bardzo - być może zaowocują debiutanckim albumem.

Kuba Cywinski
Podczas występu trojki  jazzmanow nasunęło mi się jeszcze jedno spostrzeżenie. Jakub Cywiński, [więcej o artyście tutaj] jest nie tylko znakomitym kontrabasistą, co wnikliwi obserwatorzy ARTerii Nowego Czasu z lipca 2011 zapewne doskonale zapamiętali [szczegoły tutaj]. Kuba dość często jest zapraszany do udziału w projektach innych twórców, które są później wysoko oceniane zarówno przez jazzowych ekspertów, jak i przez odbiorców, czego najlepszym przykładem jest choćby nagrany przed trzema laty przez Adama Bałdycha album Imaginary Room, który miałem przyjemność na naszych łamach recenzować [tutaj]. „Kuba jest muzykiem, który cały czas kreatywnie odkrywa dla siebie nowe brzmienia ” powiedział mi przed ponad rokiem goszczący w ramach London Jazz Festival Adam Bałdych [cały wywiad tutaj]. Myślę, że wysokie umiejętności Kuby Cywińskiego docenia także Tomek Żyrmont, który - poza udziałem w licznych jam session - niezbyt często zaprasza polskich muzyków do swoich stałych projektów. Czytelnikom, którzy dopiero od niedawna uczestniczą w koncertach odbywających się w Polish Jazz Cafe przypomnę, że Tomasz Żyrmont ukończył Akademię Muzyczną w Katowicach w klasie fortepianu jazzowego oraz roczny program w renomowanej Guildhall School of Music and Drama w Londynie. [Wiecej o Tomaszu Zyrmoncie można znaleźć tutaj] Występ jego Tria podczas obchodów 50-lecia POSK spotkał się - podobnie jak wielokrotnie miało to miejsce podczas koncertów Groove Razors - z owacyjnym przyjęciem klubowej publiczności.

Luiza Staniec pod artystycznym pseudonimem Luiza Es swoje największe sukcesy odnosiła przed kilku laty w Polsce, a jej świetny album jatoja długo nie schodził z anteny radiowej Trojki. Udział Luizy w koncercie z okazji 50-lecia POSK był wynikiem przypadkowego spotkania Tomasza Furmanka z tą utalentowaną wokalistką w kościele na Devonii, podczas którego Luiza podarowała mu właśnie krążek jatoja. Płyta zrobiła na Tomku duże wrażenie, które zaowocowało zaproszeniem Luizy Staniec do udziału w jubileuszowym koncercie. Tuz po występie formacji Tomasz Żyrmont Trio, Luiza przypomniała londyńskiej publiczności swoje największe przeboje z nagranego przed laty wydawnictwa, a także kilka nowych utworów skomponowanych już po roku 2008 w Wielkiej Brytanii. Wokalistka wykonała specjalnie przygotowany na tę uroczystą okazję materiał z towarzyszeniem własnego akompaniamentu fortepianowego i pomimo, że jej repertuar nie można zakwalifikować do stylistyki stricte jazzowej, jej występ został bardzo dobrze przyjęty i nagrodzony licznymi brawami przez wymagającą publiczność Jazz Cafe POSK.

Z Agatą Kubiak na widowni Jazz Cafe POSK
Myślę, że po tak udanym debiucie, ta obdarzona niezwykle zmysłowym głosem wokalistka, pianistka, kompozytorka i autorka tekstów będzie częściej pojawiać się w gościnnych progach londyńskiego serca polskiego jazzu. Przypomnę, że kilkanaście miesięcy temu piosenka Luizy "You May Be My Baby"' została zakwalifikowana do finału The UK Songwriting Contest, a stosunkowo niedawno Luiza Staniec ukończyła terapię dźwiękiem na The British Academy of Sound Therapy i obecnie pracuje nie tylko nad nowymi piosenkami, lecz także jest wykwalifikowanym sound terapeutą w założonym przez siebie Healing Sound Studio.

Luiza Staniec
Z recitalem Luizy Staniec wiąże się pewna ciekawa historia. Podczas ubiegłorocznego koncertu Agaty Kubiak w ramach drugiej edycji współorganizowanego przez Tomasza Furmanka Songsuite Vocal Festival, [szczegóły festivalu tutaj] towarzysząca mi wówczas na widowni Luiza Staniec nie kryła zachwytu nad młodzieńczą urodą i talentem Agaty. Tym razem miała miejsce sytuacja dokładnie odwrotna. Tuż przed rozpoczęciem recitalu Luizy spotkałem na widowni właśnie Agatę Kubiak, która z równie szczerym zachwytem przyglądała się wraz ze mną występowi Luizy i dopiero w jego trakcie dowiedziała się ode mnie o ubiegłorocznym odbiorze jej koncertu przez siedzącą przy fortepianie Luizę. Być może ten ciekawy zbieg okoliczności i wzajemny zachwyt, sprowokuje kiedyś obie panie do jakiegoś - choćby niewielkiego - wspólnego projektu artystycznego lub przynajmniej jednorazowego duetu. Sądzę, że w obliczu artystycznej intuicji Tomka Furmanka, jego zdolności organizacyjnych oraz talentu obu wokalistek takiej ewentualności nie można wykluczyć...

Alice Zawadzki to jedno z moich największych muzycznych odkryć ostatnich miesięcy, a jej fenomenalny występ podczas Sungsuite Vocal Festival pozostanie w mej pamięci na długie lata. Alice to urzekająca Brytyjka z polskimi korzeniami, które zauważalne są w niemal każdej sferze, od żywiołowego charakteru i typowo polskiej otwartości począwszy, a na scenicznej autokreacji skończywszy. O ile ubiegłoroczny koncert Alice Zawadzki wraz z towarzyszącymi jej muzykami stanowił fuzję jazzu, folku, muzyki etnicznej i rocka progresywnego, tym razem jej występ nie był podróżą w nieustannie zmieniające się klimaty i zaskakujące zmiany tempa. Mimo, że krytycy dopatrują się w jej śpiewie wpływów takich wokalistek jak Björk, Kate Bush czy Tori Amos, podczas pięćdziesiątych urodzin POSK repertuar Alice był nie tylko dla mnie absolutnym zaskoczeniem. W jazzowym opakowaniu Alice Zawadzki podarowała tym razem publiczności piosenki stylistycznie osadzone w muzyce okresu dwudziestolecia międzywojennego. Momentami można było wręcz usłyszeć echa piosenek Hanki Ordonówny i innych gwiazd tej epoki.

Szczególnie ujęła mnie wykonana przez Alice w języku polskim czarująca pieśń miłosna, której tekst odnalazła mieszkająca w Polsce bliska krewna jej babci. Podczas rozmowy w trakcie koncertu, Tomasz Furmanek powiedział mi, że wspólnie z Alice zastanawiali się, jakie utwory w języku polskim włączyć do programu. W efekcie doszli do wniosku, że właśnie coś z repertuaru siostry jej babci byłoby doskonałym pomysłem. O swojej polskiej rodzinie Alice Zawadzki wypowiada się z czułością i ogromnym szacunkiem. "Mam dużą rodzinę w Polsce. Córka mojej babci, czyli moja ciotka Zofia, która mieszka w Gdyni i jej dzieci, czyli moi kuzyni – Adam i Ania, którzy są mniej więcej w moim wieku. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Mam również rodzinę w Warszawie i w Białymstoku. Mój tato bardzo dba o to, aby nasze kontakty z rodziną w Polsce były bardzo bliskie. Jestem skłonna powiedzieć, że mogłabym tam nawet zamieszkać. Za każdym razem gdy ktoś mnie pyta, czy chciałabym zamieszkać w Polsce, pomysł ten wydaje się być coraz bardziej kuszący, pomimo że przeszkadzałaby mi bariera językowa".

Alice Zawadzki
Te słowa, jakimi podzieliła się Alice ze mną rok temu podczas wywiadu dla jednego z polskich pism jazzowych [tutaj], najlepiej świadczą o jej polskiej świadomości oraz przywiązaniu do kraju ojca. Alice Zawadzki ukończyła Royal Northern College of Music w Manchesterze, gdzie studiowała skrzypce klasyczne. Od wczesnych lat lubiła urywać się z zajęć i w miejsce klasyki fundowała sobie wizyty w klubach jazzowych, gdzie śpiewała, poznawała ludzi i brała udział w licznych jamach. Gdy Alice zorientowała się, że brakuje jej teoretycznej wiedzy jazzowej, zdecydowała się na podyplomowe studia w Royal Academy of Music w Londynie, gdzie uzyskała tytuł magistra wokalistyki i kompozycji jazzowej. Dziś jest jedną z najbardziej obiecujących młodych artystek, której talent raduje zarówno Polaków jak i Brytyjczyków. Jej dwa stylistycznie zupełnie odmienne występy, jakie miałem okazję zobaczyć i usłyszeć na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, pokazują, na jak wielkiej muzycznej przestrzeni ta utalentowana wokalistka i skrzypaczka potrafi się poruszać i jak ogromną posiada wyobraźnię. Wkrótce będziemy mogli podziwiać jej debiutacki krążek i nie będę ukrywał, że obok najnowszego albumu Miniki Lidke, który ma ukazać się lada moment, zapowiadana płyta Alice jest tą, na którą czekam z najwiekszą niecierpliwością.

Tomasz Furmanek
To był bardzo udany koncert. Tomasz Furmanek nie po raz pierwszy udowodnił, że potrafi w taki sposób podać jazz, iż jest on wykwintną ucztą i dla najbardziej wytrawnych koneserów improwizacji, jak i dla tych, którzy na co dzień takiej muzyki nie słuchają w nadmiarze. Każdy jubileusz jest okazją do posumowań. Podsumowania dotyczącego POSK-u jako instytucji z przyczyn podanych przeze mnie na wstępie niniejszej recenzji nie będzie. Posiadam jednak minimalną wiedzę na temat londyńskiego serca polskiego jazzu. Minimalną, gdyż pomimo, że nie należę do stałych bywalców Polish Jazz Cafe, na przestrzeni ostatnich lat miałem okazję uczestniczyć w kilku ważnych wydarzeniach odbywających się na terenie tego zasłużonego dla polskiej kultury klubu. Wspominam m.in. bardzo udany recital Dominiki Zachman z lipca 2011 [tutaj], czwarte i piąte (odbywające się wówczas w dużej sali widowiskowej) urodziny Jazz Cafe POSK, II edycję Songsuite Vocal Festival z roku ubiegłego czy też jazzową część WOŚP z roku 2012 [tutaj].

Plakat pamiętnych 4. urodzin Jazz Cafe POSK
Wydarzenia te pozwoliły mi wyrobić sobie opinię na temat tego, co ten jedyny jak dotychczas polski klub jazzowy na Wyspach ma do zaoferowania i jaką rolę w misji kulturotwórczej spełnia. Polish Jazz Cafe to nie tylko historia i rocznice. Największym dobrodziejstwem tego miejsca w mojej opinii jest magnetyzm, jaki przyciąga do Jazz Cafe POSK z każdym rokiem powiększającą się publiczność oraz kolejnych artystów, którzy poczytują sobie za zaszczyt i powinność pokazania się właśnie w tym miejscu. Jeszcze w roku 2011 nie przypominam sobie występów chociażby Agaty Kubiak, Luizy Staniec czy Kuby Cywińskiego. Bardzo często zamieszczam na swoim blogu ogłoszenia o POSK-owskich koncertach jazzowych, jakie znajduję na facebookowym profilu Tomasza Furmanka. Z uwagi na tryb pracy i liczne zobowiązania bywam tylko na niektórych z nich. Jednocześnie liczba i wachlarz artystów, jacy przewinęli się przez tę kameralną scenę w ciągu kilku ostatnich lat, każe mi żyć w przekonaniu, iż niezależnie od tego jak w obliczu swoich sukcesów i porażek postrzegana jest 50-cioletnia instytucja, jaką jest POSK, jej "piwniczna izba" dzięki takim pasjonatom i znawcom muzyki jak Tomasz Furmanek czy Marek Greliak [o którym więcej tutaj] może ze spokojem spoglądać w przyszłość. Serce polskiego jazzu bije rytmicznie i jak na razie nie potrzebuje wymiany zastawek, montażu bajpasów i niezbędnych rozruszników.

ps. Powyższa recenzja posiada wiele odniesien do występujących tego dnia Artystow oraz wydarzeń z przeszłości Jazz Cafe POSK. Chcialem tym sposobem u szanownych Czytelników wywołać niejedno wspomnienie, a byc moze nawet wzruszenie, jakie było ich udziałem podczas niejednego - jak przypuszczam - pobytu w londyńskim sercu polskiego jazzu.

2 komentarze:

  1. Slawku dziekuje za ten piekny artykul. Tak sie zlozylo, ze 23 marca obchodzilismy skromna rocznice powolania do zycia Jazz Cafe POSK lat temu 7. Otworzylismy klub w moje urodziny a Janusz Muniak, ktory gral na naszym otwarciu zagral mi najwspanialsze 100 lat mego zycia.Twoj artykul z kolei byl najwspanialszym prezentem na nasz maly jubileusz.
    Serdecznie pozdrawiam
    Marek Greliak

    OdpowiedzUsuń
  2. Marku, z nieukrywanym szacunkiem doceniam Twoją potężną pracę organizacyjną oraz fantazję twórczą, jaką niewątpliwie trzeba posiadać, aby takie dzieło jak Jazz Cafe POSK stworzyć. Jest mi tym bardziej miło, jeśli udało mi się tym artykułem sprawić Tobie osobiście oraz stworzonej przez Ciebie Instytucji skromny prezent urodzinowy. Niechaj te wszystkie opisane przeze mnie powyżej sukcesy, jak i te, których w artykule nie ująłem, stanowią dla Ciebie wspaniałą motywację do dalszego działania dla dobra narodowej kultury oraz nieustannego sprawiania, że to nasze - jakże często - szare, emigracyjne życie jest szlachetniejsze i bardziej kolorowe.

    OdpowiedzUsuń