czwartek, 3 marca 2016

Ja Lubię rock and rolla, sorry - z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim rozmawia Marek Jamroz

fot. Marek Jamroz




Marek Jamroz: Na początek chcę zapytać, jak powstała książka "Gościu"? Jak Krzysztofowi Gajdzie udało się namówić ciebie na tę rozmowę?

Krzysztof Grabowski: Spotkaliśmy się przy okazji nagrywania płyty Autor. Kolega Gajda był bliskim przyjacielem Jacka Kaczmarskiego i autorem jego biografii. Mieszkamy z Krzysztofem w tym samym mieście w domach oddalonych od siebie o 500 metrów. Zbliżyło nas coś nie tylko odległościowo ale i tematycznie. Krzysztof Gajda był duchowym doradcą podczas powstawania naszej płyty i potem jakoś ni stąd ni zowąd postanowił, że napisze książkę ze mną. Kiedy przeczytałem jego biografię o Kaczmarskim, pomyślałem że to jest gość, na którym mogę polegać. Dotychczas było tak, że ktoś się zjawiał i mówił "Zrobię z tobą wywiad rzekę", ale gówno z tego wychodziło, a ja bardzo nie lubię tracić czasu nadaremnie. Krzysztof miał już za sobą spory dorobek. Poza tym jest na Uniwersytecie Poznańskim osobą, która zawodowo zajmuje się piosenkami. Był chyba najlepszym gościem, na jakiego mogłem trafić i dzięki bogu trafiłem. W międzyczasie się zakumplowaliśmy i poszło...


fot. Marek Jamroz

fot. Marek Jamroz
MJ: Czy ta zażyła znajomość trwa do dziś?

KG: Nie jestem kimś kto specjalizuje się w zażyłościach, ale Krzysztof Gajda jest moim przyjacielem. Przychodzi na koncerty, czasem wpuszczamy go nawet do garderoby... (śmiech)

MJ: Strachowanie zaczęło się od fascynacji muzyką Manu Chao. Czy ona nadal trwa?

KG: Może nie jest to już taka miłość pierwsza, chemiczna, ale nadal go uwielbiam. Kiedy mam gorszy dzień, to sobie Manu wrzucę.

MJ: Czy od czasu fascynacji Manu Chao pojawiło się coś, co cię muzycznie ruszyło?


fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
KG: Nie. Nie dlatego, że to wszystko jakoś idzie w kierunku odwrotnym do tego, w którym ja tkwię. Przede wszystkim odchodzi się od żywego grania. Poza tym przestaje się pisać teksty, bo dziś te teksty nie są potrzebne nowemu pokoleniu. Współczesna muzyka w ogóle zmierza w jakimś dziwnym kierunku rozmymłano popowym. I cały ten natłok tych wszystkich lajtowych dźwięków mnie po prostu nudzi. Ja już przestaję odróżniać jedno od drugiego. Kiedyś nie było takiego problemu, był Bryan Ferry i można się było wyżyć na Roxy Music. Natomiast teraz to jest na tyle powszechne, że ja już tego nie ogarniam. Często nie rozumiem płyt które zyskują przychylność krytyki. Nie mówię że to jest złe, choć dobre też nie, ponieważ nie wzbudza we mnie żadnych głębszych emocji. Większość muzyki popularnej stoi na RnB i tych wszystkich czarnych rytmach...


fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
MJ: Wtórność?

KG: Nie mogę nawet osądzić, czy to wtórne w wypadku hip hopu, bo w ogóle nie siedzę w tej muzie, to nie jest mój krwiobieg. Mój syn tego słucha i jego pokolenie się tym zachwyca. Ja lubię rock'n'rolla, sorry. (śmiech)

MJ: Grono rockandrollowców ostatnio topnieje ....

KG: Im więcej ich przenosi się na tamten świat, tym bardziej kocham rock and rolla.

MJ: Znak czasu...

KG: Oczywiście. Przecież oni mają po siedemdziesiątce, a wcześniej nie uprawiali joggingu, tylko siorbali, wąchali i przyjmowali (śmiech).

MJ: Wracając jeszcze do popowego rozmymłania, to też pewnie sprawka dostępności i różnorodności mediów. Kiedyś nie było takich możliwości.

KG: Tak, ale kiedyś było tak, że twoja piosenka poleciała w radiu raz i już byłeś znany na całą Polskę. A teraz masz tych stacji 118 i mogą cię tam grać na okrągło, a i tak nikt cię nie usłyszy. Dziś ludzie odchodzą od radia, od telewizji i wszystko kumuluje się wokół internetu. Jeśli chodzi o mój biznes to żadna telewizja teraz nie wyemituje klipu. Nie ma chyba w żadnej stacji z takim oldschoolowym programem, gdzie wychodzi pan lub pani i zapowiada klipy.


fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
MJ: Nawet MTV od dawna nie jest tym czym było niegdyś.

KG: Jest jeszcze MTV Rocks. Wczoraj miałem taki wieczór sam dla siebie, więc przewertowałem wszystkie dostępne kanały i zatrzymałem się właśnie na MTV Rocks

MJ: Czy nadal leje się na ciebie internetowy jad? Dystansujesz się od tego zjawiska?

KG: Jestem aktywny głównie na facebooku i to medium jest dla mnie jakiegoś rodzaju oknem na świat poza tym, co podają tradycyjne kanały informacyjne. Natomiast dość uważnie selekcjonuję swoich znajomych i gdy ktoś mnie wkurzy to wylatuje. W tym wypadku nie ma u mnie demokracji. A poza tym jeśli chodzi o te wszystkie historie hejterskie, to człowiek tyle lat w tym funkcjonuje, że potrafi do tego przywyknąć. Będąc wolnym człowiekiem mam po prostu taka możliwość, żeby tego nie czytać.


fot. Marek Jamroz

fot. Monika S. Jakubowska
MJ: Ale na scenie nie zdarzało się, żeby leciały w twoją stronę jajka czy pomidory?

KG: Oczywiście że leciały. Ale to jeszcze w dawnych czasach...

MJ: Mówisz o początkach?

KG: Oj, na początku to jeszcze i płyny fizjologiczne wchodziły w grę i to w obie strony. Wiesz, to był czas gniewnego punk rocka. Często pięści i nogi szły w ruch. To była swoista interakcja z publicznością. Bywały sytuacje, gdy na koncercie mając gościa który stał z tobą niemal twarzą w twarz i pluł, należało mu udzielić odpowiedzi z buta. Teraz jest to nie do pomyślenia. Nie wyobrażam sobie, że częstuję na scenie gościa laczkiem. (śmiech)

MJ: Dziś skończyłoby się to pozwem.

KG: Fakt, ale kiedyś nikomu by się nie śniło o zawiadamianiu prokuratury w przypadku koncertów punk rockowych. To była określona publiczność z własnym kanonem zachowań i nie można było powiedzieć grzecznie: przepraszam, ale proszę, by pan więcej nie pluł mi w twarz. Można się było odwołać i wspomnieć o matce plującego, ale jeśli to nie pomagało, to zostawał but. Długi czas było tak, że się pluło. Dziś jeszcze w niektórych miejscach na północnym wschodzie zostają relikty takiego buractwa i chamstwa. Aczkolwiek wystarczy zmienić miejsce i ludzie tez się zmieniają. Graliśmy np w filharmonii w Białymstoku. Bardzo przyjemny odbiór.


fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
MJ: Jakoś trudno mi sobie wyobrazić koncert Pidżamy z siedząca publicznością.

KG: Dlaczego? Graliśmy kiedyś u Marysi Seweryn w Och-Teatrze. Też część widzów stała, część miała miejsca siedzące... Wiesz, dla nas koncert jest koncertem i tyle. Zauważyłem, że uzyskuje się wtedy od publiczności innego rodzaju koncentrację, co też jest istotne.

MJ: Skoro już był koncert w filharmonii, nie korci cię, żeby zrobić jakiś projekt "Pidżama Symfonicznie"?

KG: Tego absolutnie nie da się zrobić. Jak by ci to powiedzieć? Moje umiejętności wokalne absolutnie nie nadają się do pracy z muzykami symfonicznymi. Byłby to zdecydowany przerost formy nad treścią i z pewnością żadna ze stron nie czułaby się ze sobą komfortowo. Muzyka poważna to jest taki poziom, który jest nieosiągalny dla muzyków rockowych. Mam kilku znajomych artystów, instrumentalistów z kręgu muzyki poważnej, których niezmiernie podziwiam, na przykład Agatę Szymczewską, wybitną skrzypaczkę. Jedyne do czego mogę się nadawać w kręgu jej muzyki, to chyba do noszenia jej Stradivariusa. Są światy, które nie powinny się przenikać. W wypadku rocka i muzyki klasycznej jedni się spinają, a drudzy czują dyskomfort, że muszą grać jakieś pierdoły.


fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
MJ: Rozpoczyna się nowy sezon. Wczoraj była próba. Którego zespołu?

KG: Wczoraj była próba Pidżamy. Ćwiczyliśmy cztery kawałki, których nie graliśmy jeszcze razem w obecnym składzie. Myślę że przez ten rok, to ze 40 utworów mamy zrobionych, więc jest materiału do grania nawet na 3 godzinny koncert. Oczywiście jeśli dałbym radę kondycyjnie. Już nie musimy się wstydzić, że gramy godzinkę i dalej to samo na bisy (śmiech).

MJ: Pewnie masz satysfakcję, że Pidżama Porno wznowiła działalność koncertową po długiej przerwie...

KG: Wiesz, osiem lat niegrania tego repertuaru pozostawia w tobie jakiś głód jako w człowieku, który napisał te piosenki. Przez ten czas po prostu tęskniłem za nimi, tym bardziej, że część tych kawałków jest aktualna i dziś. Poza tym jest to pewne urozmaicenie. Ważne jest dla muzyka, żeby nie zamykać się w jednym projekcie. Przeplatanie koncertów Strachów i Pidżamy Porno jest dla nas fajne przynajmniej na tym etapie i w tym składzie. To nas muzycznie dociera, jeszcze bardziej zazębia i sprawia, że lepiej się rozumiemy.


fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
MJ: Byłem na koncercie Pidżamy Porno w ubiegłym roku, gdzie wasz występ zamykał sobotnią serię koncertów wrocławskiej Majówki. Mnóstwo młodych ludzi, bardzo wielu w koszulkach Pidżama Porno czekało na wasz występ. Pomimo przerwy w nadawaniu, młode pokolenie wciąż czegoś od was oczekuje...

KG. Oj, pamiętam, że na tym koncercie zepsuło mi się wszystko. Ze swojej aparatury odsłuchowej nie słyszałem nic. Przez pół koncertu trwała próba naprawienia tego wszystkiego, ale nie dało się tego naprawić. Ja się czułem wtedy fatalnie, bo widziałem, że ludzie bawili się świetnie. Sam powinienem fruwać na tej scenie, ale błaha usterka potrafi zepsuć ci koncert. Dodaję ten występ do kolejnych czarnych dni we Wrocławiu, jeśli chodzi o sztuki otwarte. Ale wracając do twojego pytania. Majówka była taką imprezą-składakiem, więc może mogłeś mieć nieco mylne wrażenie. Właśnie to najmłodsze pokolenie jest tym, którego niemal nie widać na klubowych koncertach Pidżamy Porno. Tam częściej spotkam swojego rówieśnika niż małolata. Za czasów pierwszej działalności było inaczej. Następowała jakaś wymiana pokoleń. Ci, którzy uznali, że są za dorośli na tego rodzaju dźwięki, odchodzili, ale przychodzili nowi. Dziś, jak już wspomniałem, przychodzą na koncerty te osoby, które nas pamiętają, a tej nowej siły nie ma. To nowe pokolenie urodzone w latach 90-tych jest bardzo specyficzne, jeśli chodzi o Polskę, inne niż wszystkie do tej pory. Pierwsze ze zgryzem prawdziwym i kwasem w ustach. Pierwsze od czasów Hitlerjugend, które głosuje na prawicę.


fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
MJ: Może młodzi ludzie zatracili w sobie potrzebę buntu, albo wyraża się on w sposób, którego my nie potrafimy zrozumieć?

KG: Może, a może ten bunt został skanalizowany nie w tym kierunku, co trzeba. Z pozycji prawicowej nie można zrobić żadnej sensownej rewolucji, bo to są żywioły konserwatywne.

MJ: Pokolenie, o którym mówimy, to pierwszy miot demokratycznej Polski, wychowany bezstresowo i mocno ugłaskany...

KG: Z jednej strony jest tak jak mówisz, a z drugiej to wypieszczenie, wychuchanie zderza się z bezwzględnym dorosłym światem, który obojętny jest na to, czy ktoś jest wymuskany czy nie. Ten rozdźwięk właśnie sprawia, że ci ludzie często są bezradni w zderzeniu z rzeczywistością. Ale czy to od razu ma powodować, że idą w jakieś ekstrema prawicowe? To jest dopiero ślepa uliczka i droga bez wyjścia.


fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
MJ: Tu nasuwa mi się aktualna niestety piosenka "Idą Brunatni". Coraz częstsze pobicia na tle rasistowskim, nie wspomnę o wpisach i publikacjach w internecie. Będąc jakiś czas temu w Polsce sam byłem świadkiem, jak kilku pijanych gości przy budce z kebabem lżyło tamtejszą obsługę, etnicznie odmienną...

KG: Jest na to jakieś odgórne przyzwolenie. Obecni rządzący podczas swej rozgrywki o władzę, pod rękę z kościołem zaczęli legitymizować tego rodzaju zachowania i w pewnym momencie stało się to obowiązującym językiem publicznej debaty w Polsce. Ci ludzie, o których wspomniałeś, poczuli się ważni na tyle, żeby przyjść do gościa, wziąć od niego kebab, a następnie napluć mu w twarz. Takie najniższe podzwierzęce instynkty, które funkcjonują w każdym człowieku, nagle zostały jakoś instytucjonalnie wzmocnione. Oni poczuli się bezkarni. Za to między innymi winię poprzednią władzę, że nie egzekwowała prawa, które sama stanowiła. Miały miejsce pewne incydenty, które nie były traktowane w sposób prawny, teraz jest to nie do opanowania. A Prezes rządzącej partii nie pójdzie na wojnę z kibicami, narodowcami czy faszystami. Jemu się to nie opłaca, bo to jest jakieś jego podłoże. Mając w perspektywie to, że wkrótce debata polityczna w naszym kraju przeniesie się na ulice, to skarb w postaci tychże grup, które przyjdą na kontrmanifestację i będą w stanie czynnie zafunkcjonować, jest dla niego bezcenny.



fot. Monika S. Jakubowska
MJ: W zeszłym roku Pidżama Porno zaczęła swój comeback koncertami zagranicznymi w Londynie i Dublinie. Zamierzone działanie czy przypadek?

KG: Zupełny przypadek, Dzikiemu - promotorowi z Londynu wyskoczyły akurat takie terminy. Okazały się bardzo korzystne. Dobrze było wyjechać z Polski i tam się rozegrać. Uważam, że tamte dwa koncerty były bardzo dobre. Po powrocie do kraju i tak był ostry trening, bo potem czekały nas duże hale, a w takich miejscach w Pidżamą różnie bywało.

MJ: Niedługo powrót do Londynu i rzecz kuriozalna... chyba pierwszy raz w historii, w jednym miejscu, dzień po dniu zagrają, najpierw Pidżama Porno, a potem Strachy na Lachy. Mam na myśli Buch Fest.

KG: Dla mnie nie jest to żadne kuriozum. Co prawda nie w jednej sali, ale wielokrotnie jest tak, że jednego dnia graliśmy Pidżamę a drugiego Strachy. W wypadku tego festiwalu w Londynie - Buch Festiwal, tak się stanie. Sobotę zakończy Pidżama Porno, a niedzielę rozpoczną Strachy na Lachy. W ogóle bardzo fajna sprawa i ten zestaw mi się bardzo podoba. Myślę, że będzie to niezła impreza, Buch zestawił dobry line up.


Krzysztof Grabowski (Dezerter) fot. Artur Grzanka
MJ: Na Buch Feście zagra też Dezerter. Występ tej kapeli w Jarocinie w 1982r. wtedy jeszcze pod nazwą SS-20 był jakimś punktem zwrotnym w twoim życiu. Dla mnie jest to jakiś smaczek, że jednego dnia zagra Dwóch Krzysztofów Grabowskich. Czy nie korci żeby zagrać jakiś jeden wspólny kawałek?

KG: Myślę, że byłoby to fajne dla nas dwóch, a dla fanów tego typu okoliczności są obojętne. Ja bym się denerwował, on zapewne też. Jesteśmy kumplami, więc spotkamy się za kulisami i pewnie uczcimy to spotkanie wspólnym toastem, ale faktem pozostaje, że mam wiele do zawdzięczenia zarówno Krzyśkowi jak i całemu Dezerterowi.

MJ: Co myślisz o kontynuacji takich festiwali jak Jarocin. Teraz to zapewne zupełnie inny świat... 


fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
KG: No pewnie że to coś innego. Na boga, nie może być, jak kiedyś. Można to nawet porównać do miejsca, w którym się znajdujemy [sklep z winami, pijemy kawę i herbatę]. Za PRLu byłby tu tylko ocet, a nie 180 różnych gatunków win. Kiedyś nie było nic. Były cztery programy Polskiego Radia, dwa kanały w telewizji. Było mnóstwo zespołów, które nie miały szans pojawić się w radiu, ale śpiewały piosenki o swoim pokoleniu. W mediach publicznych nie było miejsca, bo grały tam zespoły o pokolenie starsze jak Republika, Maanam, czy Perfect... Jarocin był miejscem dla zespołów, które mówiły głosem ludzi urodzonych w latach 60-tych. Te kapele mówiły, co się dzieje tu i teraz. Zapotrzebowanie na tego typu muzykę dlatego było spore, bo brakowało jej w oficjalnym obiegu, a skoro grano ją w Jarocinie to, to młode pokolenie do Jarocina przyjeżdżało. Nie ulegajmy też mitom, że przybywały tam setki tysięcy ludzi, bo realna liczba to 10-15 tysięcy, co w skali kraju liczącego niemal 40 milionów mieszkańców nie robi wielkiego wrażenia. Natomiast to, co dzieje się W Jarocinie dziś, odzwierciedla czasy, w których żyjemy. Przybywają tam osoby, które kiedyś ściągały tam jako nastolatkowie. Są więc weterani, jest i nowa krew i tak to wygląda. Tamta młodzież różniła się od dzisiejszej tym, że przybywała tam po to, by wysłuchać, co zespoły mają publiczności do przekazania. Współczesna młodzież ma w dupie wszystko, nie słucha radia, nie ogląda telewizji, Nie słucha zespołów, których dziś też powstaje całe mnóstwo, z tym, że też niewiele z tych kapel podobnie jak ich pokolenie, ma coś ciekawego do powiedzenia.


fot. Marek Jamroz
fot. Radosław Polak
MJ: Myślę, że jest to też spowodowane przesytem dostępności nie tylko muzyki, ale wszelkich informacji. Trudno to sobie poukładać i dopiero w pewnym wieku da się to uporządkować w głowie i przyswoić.

KG: Poukładane w głowie mają ludzie przed 40-stką. Przynajmniej w Polsce jakoś w tym wieku osiąga się jakąś tam stabilizację. Wtedy już wiesz, co ci się podoba, a co nie, co jest ważne, a co cię nie interesuje. Wybory są bardziej świadome i wiesz, gdzie szukać. A u młodych ludzi to tak jakby w ich mózg trafiła bomba, jak efekt trafionego kibla. Zanim to wszystko, co się rozbryznęło, zbierze się na nowo, to 15 - 20 lat minie. I jak już wspomniałeś, w przypadku tego nadmiaru oferty jest, jak jest. Wiesz, ja już się młodymi zespołami nie przejmuję.

MJ: W ogóle tego nie śledzisz?

KG: Nie, odkąd przestałem pracować w radiu, to nie poczuwam się do tego, żeby być na czasie. Ulubieńcami krytyki są artyści, którzy na absolutnie komercyjny strzał nie mają szans. Jest kilkoro, którym jakoś się udaje pogodzić świat krytyków i gusta publiczności np. Dawid Podsiadło, Monika Brodka, Bednarek też ma mocną pozycję, jeśli chodzi o występy w klubach. Jest wielu interesujących wykonawców, ale to jest nisza.


fot. Marek Jamroz
fot. Sławomir Nakoneczny
MJ: Zawsze chciałem się dowiedzieć, jak było z kawałkiem "Ican't get no gratisfaction" z albumu !TO! Strachów? Jak to jest, śpiewać o swoich dobrych znajomych w ten sposób? Nikt się nie obraził?

KG: Wystarczy się dobrze nakręcić. Miałem w głowie pomysł na ten kawałek już dobrych parę lat, ale po kilku linijkach tekstu nastąpił impas. Któregoś wieczoru zaczęły mi przychodzić do głowy takie zbitki i pomyślałem, że zapiszę je sobie zanim zasnę, i tak się rozkręciłem, że się nie wyspałem, ale napisałem cały tekst. Chyba nikt nie był niezadowolony, jedynie Litza się obraził, a to dlatego że o nim nie wspomniałem.

MJ: Moja kolejna ulubiona piosenka z !TO! "Mokotów" jest fajną przenośnią o ludzkich zachowaniach. Jesteś chyba miłośnikiem futrzaków?

KG: Koty uwielbiam. Chyba najbardziej przypominają mi mnie samego.


fot. Monika S. Jakubowska
MJ: Koty są na NIE.

KG: Owszem są na NIE , bo na TAK są tylko wtedy, kiedy same tego chcą...

MJ: Koty mają to do siebie, że przy swojej powadze, dostojności, sprężystości ruchów, czasem robią totalnie bzdurne rzeczy...

KG: Oczywiście że tak (śmiech). Bywają głupie, są wredne, są strasznie zazdrosne. Ja mam teraz dwa i musiałbym dom na pół podzielić. Nie mogą się ze sobą zgodzić.

MJ: Zauważyłem, że często zdarza ci się odpowiadać na pytanie: co ci się nie podoba w Polsce? Nie wiem, czy dzieje się tak dlatego, że dziennikarze sugerują się tym, że jesteś tylko na NIE, ale ja chciałbym się dowiedzieć, co według Krzysztofa Grabowskiego jest w Polsce na TAK?


fot. Marek Jamroz

KG: Zdecydowania na tak jest to, że zrobiliśmy absolutnie wielki, kolosalny, cywilizacyjny krok do przodu. Tam, gdzie idziemy, nie ma przepaści. Biorąc pod uwagę nasze zacofanie spowodowane niemal półwieczem rządów komuny, systemu zupełnie oderwanego od rzeczywistości, porównując to do tego, co mamy dziś, to jest to niesamowity fenomen. I wszyscy ci, którzy mówią, że teraz jest najlepszy czas dla Polski, maja rację i ja się z tym całkowicie zgadzam. Ten sukces był spowodowany tym, że zapierdalaliśmy. To jest jak w Legii Cudzoziemskiej, kto nie maszeruje, ten ginie. Kocham nasz kraj i jestem dumny z tych wszystkich przemian, choć czasem żal patrzeć na to, ile szans się marnuje. Polacy jako naród mają to do siebie, że widzą tę przysłowiową szklankę w połowie pustą. Ja przyznam, że też się tej grupy zaliczam. Podoba mi się to, że gdy wyjeżdżam za granicę na Zachód, to nie czuję różnicy. W Hiszpanii, w Niemczech, w Polsce jest podobnie. No, może Stany Zjednoczone, ale to inny świat, choć i tak nie czuję się tam zupełnie obco. Wiesz, przez całą komunę dążyliśmy do tego, żeby dogonić Zachód, żeby u nas było tak, jak tam, przynajmniej dla wielu z mojej generacji to był cel numer jeden. W latach 80-tych były takie okienka paszportowe, że można było czmychnąć np do Berlina Zachodniego. Patrzyliśmy na tamten świat jak wygłodniałe dzieci. To się dokonało. Może część osób nie nadążyło za zmianami, ale co by było, gdybyśmy nie zrobili tego skoku?



MJ: Było to ściśle związane to z upadkiem Związku Radzieckiego...

KG: Owszem, ale ich upadki zawsze wiążą się z podnoszeniem się z kolan i tworzeniem jeszcze silniejszego mocarstwa

MJ: Rosyjskie społeczeństwo nie potrzebuje demokracji, lecz wodza.

KG: Owszem. Zresztą przecież inaczej u nich nie było. Jest Rosja Putina, była Rosja Jelcyna, wcześniej ci wszyscy pierwsi sekretarze, Stalin, Lenin i carowie. Rosja zawsze była czyjaś i ten najważniejszy człowiek determinował to, co się w tym kraju działo. To taki porządek, który w tej części świata był jest i będzie. Nasuwa się pytanie: pod który krąg kulturowy my się chcemy wpisać. Byliśmy pod skrzydłami sowietów przez ponad 40 lat i wszyscy uważają, że to był czas, który ewidentnie straciliśmy. Męczy mnie to, że w tym całym systemie wielkiego udawactwa byli ludzie, którzy wspierali ten reżim, przynależeli do socjalistycznych organizacji, a teraz prężnie działają w radykalnym odłamie kościoła, że ci, którzy podczas walki z komuną chowali smrodliwie się po kątach, teraz mają czelność zarzucać jakieś niestworzone moralne uchybienia tym, którzy czynnie się komunie przeciwstawiali. Niech im ptaki na mankiety srają. Ale wróćmy do tego, co mi się podoba, no samochody mi się podobają. Są dokładnie takie same, jak na całym świecie.


fot. Marek Jamroz
fot. Sławomir Nakoneczny
MJ: Wiem że lubisz prowadzić samochód.

KG: Tak, mam nadzieję, że kiedyś po skończeniu kariery muzycznej będę miał tyle zdrowia w sobie, żeby zostać taksówkarzem na kilka sezonów. Zresztą kawał mojej pracy to właśnie jeżdżenie samochodem.

MJ: Po studiach miałeś objąć posadę nauczyciela w Wołczynie, ale ze względu na koszmar komunikacyjny zrezygnowałeś. Teraz nie byłoby tego problemu. Widziałbyś siebie w roli pedagoga?

KG: Nie mówię NIE nauczycielstwu, ale te uprawnienia nauczycielskie zdobyłem 30 lat temu, więc musiałbym nostryfikować swoje umiejętności. Ale myślę, że podołałbym temu wyzwaniu.

MJ: Czy czujesz presję płynącą od fanów związaną z tym, że pora już na nowy materiał?


fot. Marek Jamroz
fot. Sławomir Nakoneczny
KG: Nie. Wiesz, dożyliśmy takich czasów, że nikt już chyba nie czeka na nową płytę. Teraz jakoś w trzy lata po wydaniu mojej ostatniej płyty !TO! gdzieś tam docierają do mnie pytania, czy coś będzie czy nie? Ale nie jest to jakaś lawina zapytań, a pojedyncze sygnały. Faktem jest, że coś tam napisałem, coś co jeszcze wymaga opracowania. Uważam, że wspomniany przeze mnie ostatni album Strachów zawiera fajne kawałki, jednak krążek przeszedł jakoś tak letnio po ludziach. Dla mnie był to jakiś sygnał, że być może, to moje pokazywanie świata i moja wrażliwość zawarte w piosenkach, są czarem, który już minął. Może to, co napisałem, nie zaspokaja tej publiczności i dlatego nie ma tej presji z jej strony, nie wiem...

MJ: A "Bloody Poland"? Przecież to mocny, aktualny utwór, który dosadnie odzwierciedla nasz kraj, zachowania, nawyki...

KG: No właśnie nie. Gramy to, a ludzie stoją i jakby do nich nie dociera. Będąc na scenie jesteś od razu w stanie to wyczuć. Nie umiem się do tego zdystansować na tyle, żeby móc to zrozumieć. Ja za piosenki z !TO! dałbym się pokroić, a ze strony publiczności była jakaś rezerwa, dlatego nie było to dopingiem dla mnie do robienia nowych rzeczy.


fot. Marek Jamroz
fot. Sławomir Nakoneczny
MJ: Na filmie o Przystanku Woodstock jest piosenka "Twoja Generacja" z występu Pidżamy. Morze ludzkich głów i ty na scenie...

KG: Fajny koniec świata. Wiesz, już pary razy to przeżyłem i mam to za sobą, ale trzeba brać pod uwagę drugą stronę. Co się z tobą dzieje zanim wejdziesz na tę scenę? Poziom stresu jest niewyobrażalny.

MJ: Widzisz siebie na scenie w wieku 70 plus lat jak Mick Jagger i jego kompania?

KG: Powiem ci tak. Wrócę do Jarocina w 1986 roku, kiedy dostaliśmy się na dużą scenę. Przyszedł wtedy do nas Walter Chełstowski i mówi, że chodzi za nami Służba Bezpieczeństwa i nie ma możliwości zagrania jako Ręce do Góry. Mieliśmy po 20, 21 lat i mieliśmy nie zagrać koncertu. Wtedy sobie pomyślałem, co zatem można robić, jak się ma 25 lat. Przecież to już taki stary będę, że głowa pęka. Dziś mam 51 lat i ciągle się udzielam. Myślę, że to zdrowie powie: stary już dość. Ale dopóki tego komunikatu nie otrzymam, to będę chciał występować. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem już 17-letnim źrebakiem, ale patrząc tak sobie na moich kolegów równolatków, to nie mam sobie nic do zarzucenia. Myślę, że oni mi nawet w chuj zazdroszczą tego, że choć stwarzam pozory bycia źrebakiem. Rock and roll oddala od ciebie ten moment, kiedy popadasz w dorosłość. Rock and roll to taka adrenalina, że gdy zaczyna ci jej brakować, to nie jesteś w stanie znaleźć miejsca dla siebie. Teraz mieliśmy przerwę około świąteczną i chłopacy już zaczynali szemrać, żebyśmy gdzieś pojechali, coś zrobili, zagrali. Taki zew. Życie na walizkach, wciąż coś się dzieje, no i ten dreszczyk, kiedy wchodzisz na scenę, to jest dla mnie sens życia, bardzo to lubię.


fot. Marek Jamroz
MJ: Masz dobry układ z managerem obu zespołów Krzysztofem Grabowskim?

KG: (śmiech) Wiesz, manager jest dla mnie strasznie wyrozumiały. Ja na jego miejscu dawno wypieprzyłbym takiego wokalistę z zespołu. Z tym wokalistą to jest tak, że z jednej strony on kreuje całość wizji artystycznej, natomiast wykonawczo jest najsłabszym punktem w obu zespołach. To jest dylemat, bo jednocześnie odpowiada za sukces całej tej maszyny, ale i jest największym hamulcowym przed odniesieniem jeszcze większego sukcesu.

MJ: Czyli Nie zanosi się na to, by Krzysztof Grabowski manager wywalił z zespołów wokalistę Grabaża.

KG: Myślę, że decyzję podejmie lekarz.

MJ: Dziękuje za rozmowę.
KG: Dzięki.

fot. Marek Jamroz

***

Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz