Sławek Orwat:
Jesteś muzykiem trzech zespołów, które w ciągu ponad 30 lat
twojej działalności artystycznej wielokrotnie przerywały
działalność i reaktywowały się.
Tomek
Lipiński: To był rezultat nałożenia
się mojego życia na skomplikowaną historię Polski i splątania
tych wątków. Tilt był moim pierwszym zespołem, a jak zakłada się
pierwszy zespół, to jest to po prostu TEN zespół. Tilt zaistniał
jesienią 1979, czyli jeszcze przed powstaniem Solidarności i mniej
więcej wtedy, kiedy otworzyły się
możliwości wyjeżdżania do Berlina Zachodniego.
Mój przyjaciel, nieżyjący już Jacek
Lenartowicz, z którym ten zespół zakładałem, zdecydował się
po roku opuścić Polskę i wyjechał właśnie do
Berlina. Jacek pochodził z przedwojennej gdańskiej rodziny, a był
to czas, kiedy Niemcy takim ludziom od razu dawali paszporty. Z
Berlina Jacek wyjechał do Amsterdamu i to był de facto koniec
Tiltu. Kilka miesięcy później - latem 1981 rozpadł się z kolei
Kryzys. Robert zwrócił się więc do mnie z propozycją wspólnego
grania pod tą nazwą. Ja jednak chciałem, żeby był to już nowy
zespół i wymyśliłem drugi człon nazwy i tak powstała Brygada
Kryzys. Potem nastąpił stan wojenny, który wszystko nam
skomplikował, więc po kilku miesiącach zdecydowaliśmy się
zawiesić działalność. Po jakimś czasie znów postanowiłem
działać na własną rękę i dość naturalne wydawało mi się
ponowne użycie nazwy swojego pierwszego zespołu, zwłaszcza, że
Jacka już wtedy w Polsce nie było.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Wróćmy do Brygady Kryzys. Chyba
nieświadomie staliście się w początkowej fazie istnienia takim
undergroundem w undergroundzie. Kiedy stan wojenny zaczął łagodnieć
i w eterze pojawiły się takie kapele jak Maanam, Perfect czy TSA,
wasz zespół, mimo że posiadał dwa ogromne przeboje, nie pojawił
się.
TL:
Na to złożyło się parę rzeczy. Przede wszystkim nazwa, którą
chciano nam zmienić zaraz na początku stanu wojennego. W drugą tak
zwaną miesięcznicę stanu wojennego - 13 lutego 1982, żeby uniknąć
podobnej demonstracji, jaka odbyła się 13 stycznia, władze
postanowiły w Hali Gwardii w Warszawie zorganizować duży koncert
rockowy. Zagrało tam bardzo dużo zespołów, które pomimo stanu
wojennego otworzyły sobie w ten sposób drogę do mediów i do
koncertowania. My prawdopodobnie też byśmy tam wystąpili gdyby nie
to, że wpisano nas na afisz jako Brygadę K., na co nie zgodziliśmy
się i powiedzieliśmy, że nie zagramy pod tą nazwą. Powiedziano
nam, że w takim razie w ogóle nie będziecie grać i na tym
stanęło. Później rzeczywiście na jesieni zaczęły się pojawiać
jakieś możliwości grania koncertów, ale w tym czasie mieliśmy
trochę problemów ze składem, a zwłaszcza z perkusistami. W każdym
razie wiele rzeczy nałożyło się na to, że w końcu zagraliśmy
tylko cztery koncerty w cztery pierwsze dni września 1982, po czym
zdecydowaliśmy się zawiesić działalność i czekać na lepsze
czasy.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Nie przeszkodziło wam to jednak w
zaistnieniu w Wielkiej Brytanii.
TL:
To nie tak było, bo wracając do tych
hitów, o których mówiłeś, to producentem płyty, którą
nagraliśmy podstępem jako zespół testujący studio, był Kuba
Nowakowski. Jak już ta płyta była nagrana, to Marek Proniewicz -
szef programowy Tonpressu razem z menadżerem Jackiem Olechowskim,
którego ojciec był wtedy ministrem spraw zagranicznych
przeforsowali, żeby tę płytę wydać. Kiedy płyta już się
pojawiła, okazało się, że sound, który Kuba Nowakowski stworzył,
jest czymś z tak kompletnie innej planety i jest tak awangardowy, że
nie tylko żadne radio nie chciało tego grać, ale publicznie w
mediach brzmienie tej płyty podawano wręcz jako przykład, w jaki
sposób nie należy nagrywać muzyki. Uznano po prostu tę płytę
jako błąd w sztuce i jako coś kompletnie bezwartościowego. Nie
chodziło więc wyłącznie o to, że nasza nazwa komuś nie
pasowała, czy że istniały jakieś tam konotacje polityczne, tylko
uznano, że artystycznie ta płyta jest do dupy, nie nadaje się do
publicznej prezentacji i dlatego nie było nas w mediach.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
W takim razie w jaki sposób wasza
muzyka trafiła do UK?
TL:
Zrobiono rzecz haniebną i karygodną.
Za naszymi plecami dokonano nagrania naszego pierwszego koncertu.
SO:
I sprzedano go bez waszej wiedzy?
TL:
Tak. Ukazało się to w Londynie bez naszej wiedzy i zgody i w
dodatku zrobiono tę płytę w sposób urągający wszelkim - nawet
jak na ówczesne czasy - zasadom nagrywania. To nagranie nie ma nic
wspólnego z tym, co na tym koncercie rzeczywiście się działo i
jak zespół faktycznie brzmiał.
SO:
Ale za to jakie to było kultowe.
fot. Monika S. Jakubowska |
TL:
Ja wiem, ale o ile bardziej byłoby kultowe, gdyby miało więcej
wspólnego z rzeczywistością, a przynajmniej nas by to tak bardzo
nie bolało. Wiesz... to jest trochę tak, jakbyś napisał artykuł,
a ktoś zostawiłby ci co piąte zdanie tego artykułu. Ponieważ w
Londynie nikt tego nie kupował, bo oczywiście nikt nie wiedział
kto to jest, więc człowiek który sprzedał licencję jednej z
małych firm brytyjskich, odkupił później cały jej nakład po
cenie złomu, przywiózł do Polski i z sukcesem sprzedał w
sklepach. Był to po prostu jeden wielki przewał. Na szczęście
istnieje materiał, który ktoś z sali nagrał na magnetofonie i
jeżeli nie będzie sensu tego wydawać, to być może w pewnym
momencie będzie chociaż sens udostępnić w Internecie, żeby
ludzie mogli dowiedzieć się, jak ten koncert brzmiał naprawdę i
porównać z tym, co na tej płycie się ukazało. Poza tym żaden
szanujący się zespół nigdy nie zgodziłby się na to,
żeby pierwszy koncert, jaki w życiu zagrał, ukazał się na
płycie, Oczywiście, że ta płyta ma walor historyczny, ale
artystycznie nie ma nic wspólnego z tym, co robiliśmy.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Zawsze podkreślałeś, że byłeś
człowiekiem niepokornym. Czy można twoje poglądy określić jako
anarchistyczne?
TL:
Czy zawsze? W 1989 roku miałem 34 lata, więc byłem już
dorosłym człowiekiem i miałem dwoje dzieci, a ponury ustrój zwany
PRL-em właśnie skończył się. Do tamtego momentu moje poglądy
były po prostu antysystemowe w tym sensie, że system był jeden.
Myśmy systemu zachodniego wtedy kompletnie nie znali i nie
rozumieli. Tęskniliśmy za wspaniałym życiem na zachodzie, które
w tamtym czasie było o wiele wspanialsze niż dziś, bo wtedy
kapitaliści bardzo musieli dbać o swoją klasę robotniczą, żeby
idee komunistyczne nie rozprzestrzeniały się na zachodzie i właśnie
dlatego powstał model państwa opiekuńczego...
SO:
Masowej emigracji wtedy też
jeszcze nie było.
TL:
No właśnie i dlatego Zachód funkcjonował dużo lepiej niż po
upadku muru. Wszyscy mieli powszechne mniemanie, które oczywiście
ja też podzielałem, że żyjemy w jakiejś potwornej opresji i
chcemy ją jak najszybciej zrzucić. Jako młody człowiek lekko
jeszcze zahaczyłem o erę hipisowską i o kontestację końcówki
lat 60'. W 1970 roku miałem 15 lat, więc wziąwszy pod uwagę pewne
opóźnienie, z jakim te rzeczy docierały do Polski, moja wczesna
nastoletnia młodość była zdecydowanie pod znakiem idei
hipisowskich, czyli też antysystemowych i dlatego nie byłem
miłośnikiem kapitalizmu, bo szybko zdałem sobie sprawę z tego, że
to też nie jest idealne rozwiązanie. W tej sytuacji jedyną
naturalną postawą polityczną było kontestowanie systemów jako
takich i swego rodzaju utopijna wiara w to, że być może w
szerokiej skali możliwy jest jakiś sposób funkcjonowania ludzi,
który byłby sprawiedliwy czyli taki, w którym nie ma
represji, w którym nie jesteśmy poddawani kontroli władzy i
jesteśmy wolni. Takie miałem wtedy piękne aczkolwiek kompletnie
nierealne marzenia. W tej chwili mam 60 lat i bardzo realistycznie na
to patrząc nie wydaje mi się, żeby coś takiego było możliwe w
dającej się przewidzieć przyszłości, a już na pewno nie będzie
to możliwe zanim ten model cywilizacyjny, w którym żyjemy, sam
dobrowolnie nie upadnie. Aby jednak tak się stało, to albo musi się
on załamać pod własnym ciężarem, albo wyczerpać swoje zasoby i
w ten sposób upaść, albo musi uderzyć kometa, albo też zdarzy
się coś, co spowoduje całkowitą zmianę myślenia bez
dramatycznych czy tragicznych wydarzeń.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Podzielasz moje zdanie, że Zachód
zmierza w kierunku modelu chińskiego?
TL:
Tak z pewnością!
SO:
W mojej opinii świat zachodni jakiś
czas temu zauważył, że skoro Chinom udało się osiągnąć sukces
gospodarczy bez rezygnacji z systemu zniewolenia...
TL:
... i że demokracja się nie sprawdza...
SO:
... to zróbmy u nas to podobnie.
fot. Monika S. Jakubowska |
TL:
Zauważ co stało się w ciągu ostatnich 20 lat. To jest sytuacja
bezprecedensowa. Kapitalistyczny model gospodarki polega na tym, że
tak długo w gospodarce zachodzi postęp, jak długo może następować
ekspansja gospodarcza na inne terytoria. Jest to oczywiście rodzaj
gospodarczego kolonializmu. Kiedy oglądamy amerykańskie filmy z lat
60' i widzimy sceny nagrywane w supermarketach to patrząc na
dzisiejsze sklepy na niemal całym świecie, wszędzie mamy te same
towary, które były w tamtych filmach i zobacz, co się stało. W
tej chwili ta ekspansja dosięgła swoich granic, bo cała Ziemia
jest już praktycznie jednym, wielkim,
gospodarczym monolitem. Pozostała rzecz jasna Korea Północna i
może jeszcze Kuba, co nie znaczy, że ich pochwalamy za to, co tam
się dzieje. Aby więc utrzymać ten tryb funkcjonowania gospodarki,
skoro skończyły się już możliwości ekspansji, trzeba było
przejść na taki system, w którym wszystkie dobra bardzo szybko się
zużywają, żeby ludzie wciąż na nowo musieli kupować te same
przedmioty.
SO:
Zauważ, że dziś nie chodzi o to, żeby
to użytkownicy decydowali, kiedy kupić na przykład nowy model
smartfona. Oni kupują go dokładnie wtedy, kiedy to producent tego
smartfona uzna, że ich całkiem jeszcze dobrze działający sprzęt
powinien zostać wymieniony na nowy model.
fot. Monika S. Jakubowska |
TL:
Generalnie co roku, albo co dwa powinieneś kupić nowy model.
Stworzono taki system, w którym wszystkie przedmioty funkcjonują
tak długo, jak długo są na gwarancji, po czym padają, są
recyklingowane i trzeba kupić nowe, bo tylko to
utrzymuje obrót w gospodarce. Gdyby ludzie kupowali samochody,
które mogłyby jeździć 20 lat, to gospodarka stanęłaby i dlatego
nie ma już innej możliwości ekspansji.
SO:
Wróćmy na polskie podwórko. Centrala
w końcu upadła, runął już ostatni mur i miało być przepięknie,
miało być wspaniale. Okazało się jednak, że wszystkie ideały i
piękne słowa, które leżały u podstaw przemian i bezkrwawej
rewolucji, zostały przez ludzi, którzy byli ikonami tych szczytnych
idei sprzeniewierzone. Jak myślisz, czy doszliśmy dziś do takiego
momentu, że artysta nie powinien już nikomu wierzyć?
TL:
Artysta przede wszystkim powinien wierzyć sobie. Oczywiście,
że są takie sytuacje kiedy artyści, jeżeli tylko czują się
społecznie zaangażowani, powinni zabierać głos i opowiadać się
po stronie, którą uważają za słuszną, zwłaszcza jeśli z
drugiej strony widzą jakieś poważne zagrożenia. Ja na przykład w
tej chwili widzę bardzo poważne zagrożenia ze strony skrajnej
prawicy i to nie tylko w Polsce, ale być może szczególnie w Polsce
i myślę, że to jest to, o czym świadomi artyści powinni otwarcie
mówić, bo to jest niebezpieczne i za kilka lat rzeczywiście możemy
obudzić się z przysłowiową ręką w nocniku. Kiedy na
świecie dokonują się zmiany społeczne, to zawsze dokonują się
one poprzez ludzi. One nigdy nie dokonują się same z siebie, tylko
to ludzie się zmieniają, a w zasadzie dokonuje się pewna masa
krytyczna tej zmiany w ludziach, W związku z tym dla mnie
najistotniejsze jest i zawsze było nie to, żeby ludzi porywać do
szturmu na pałac zimowy, komitety, barykady czy na cokolwiek, tylko
żeby namawiać ludzi do myślenia, namawiać ludzi do używania
mózgu, namawiać ich do twórczej refleksji i do kojarzenia faktów,
krótko mówiąc namawiać ludzi, żeby zrozumieli, że jedyna,
prawdziwa i realna zmiana, jaka na świecie może się dokonać, to
jest ich zmiana. To oni muszą się zmienić. Nie ma innej
zmiany.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Media masowe stały się dziś
promotorem artystycznego dna, natomiast artysta, który wykonuje
piosenki z niewygodnymi dla politycznego establishmentu tekstami, nie
jest do tych mediów dopuszczany. Leci więc z niemal
wszystkich wpływowych głośników coraz trudniejsze do zniesienia
tandetne "łupu cupu" z tekstami o niczym, bo latami
wychowywane na kiczu masy kupią to. Jaki mamy dziś twoim zdaniem
wpływ - my odbiorcy i wy artyści społecznie zaangażowani
- żeby te wasze przemyśleń
szczęśliwie dotarły "pod strzechy"?
TL:
Myślę, że paradoksalnie sytuacja jest dużo lepsza niż
kiedykolwiek. Wskutek rozwoju
technologii właściwie nie ma dziś już mediów mainstreamowych.
To, co tradycyjnie nazywamy mediami
mainstreamowymi, w rzeczywistości jest
jeszcze jedną niszą w całej plejadzie podobnych nisz. Tak
naprawdę, to zawsze najpopularniejsza była i najlepiej sprzedawała
się muzyka nieniosąca żadnego głębszego przekazu i niespecjalnie
interesująca artystycznie. My sobie może trochę tę przeszłość
modyfikujemy przez pryzmat naszych wspomnień i tego, czego sami
słuchaliśmy. Jeśli jednak wziąłbyś światowe listy przebojów
sprzed 20, 30 i 40 lat, to 90% tej muzyki to jest kompletny shit.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Tylko że muzyka popularna skierowana w
tamtym czasie dla mas miała o wiele wyższy poziom od tego, jaki
reprezentuje ona obecnie. Jako przykład podam takich wykonawców jak
choćby Smokie czy ABBA.
TL:
Tak, ale obok takich zespołów jak Smokie czy ABBA były też
konstelacje tak niewyobrażalnego shitu, że tego dziś już się nie
pamięta, podobnie jak dzisiejszego shitu za 30 lat też nikt nie
będzie pamiętał. Inna sprawa, że ponieważ ten mainstream był
jako taki i nie było nieograniczonej ilości kanałów dystrybucji
muzyki takich jak Internet, to wszystkie wartościowe rzeczy trafiały
prosto do mainstreamu, Była jeszcze jedna historia, która różniła
tamtą epokę, czyli epokę przedinformatyczną od dzisiejszej.
Ówczesnym motorem muzyki były firmy nagraniowe, czyli record
labels, które były prywatne i często rodzinne. Były to małe
firmy prowadzone przez konkretnych ludzi, którzy słuchali muzyki i
rozumieli muzykę. Oni patrzyli na muzykę w ten sposób, że
opłacało im się inwestować w artystę przez 3 czy 4 lata, bo
wierzyli, że w piątym roku zrobi coś genialnego i odniesie
rewelacyjny sukces. Popatrz choćby na historię Pink Floydów.
Wydawali płyta za płytą, które z początku trafiały tylko do
bardzo wąskiego grona odbiorców...
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Z Queen było to samo...
TL:
Dokładnie, I w pewnym momencie następowało to, na co latami
czekali. Teraz byłoby to niemożliwe, ponieważ dzisiaj w procesie
globalizacji te wszystkie małe wytwórnie płytowe zostały kupione,
połączyły się i zostały tylko trzy, cztery firmy nagraniowe na
świecie. składające się ewentualnie z firm podległych. One
wszystkie są spółkami giełdowymi, czyli wszystkie muszą raz na
kwartał przedstawiać raporty finansowe i jeśli jakiś artysta nie
przynosi w tym czasie zysku, to się go skreśla.
SO:
Czyli, że z muzyką jest dziś tak, jak
z tymi smartfonami, o których mówiliśmy. Piosenka ma się
sprzedać, a po dwóch tygodniach tygodnie wszyscy powinni o niej jak
najszybciej zapomnieć, bo na liście sprzedaży potrzebne jest
miejsce dla kolejnej słabej i nikomu niepotrzebnej tandety.
TL:
Tak, to jest dokładnie ta sama konfekcja, ale pojawiła się także
technologia, dzięki czemu wydanie płyty kosztuje teraz wielokrotnie
mniej, niż kiedyś. Są takie gatunki muzyczne jak chociażby hip
hop, muzyka techno czy klubowa, którą można dziś robić nawet w
domu. czy w jakimś niskobudżetowym studio, a wytłoczenie płyty to
są dziś żadne pieniądze. Jest też mnóstwo świetnie
zorganizowanych kanałów do udostępniania muzyki w Internecie
takich jak ReverbNation, które dają ci setki narzędzi
marketingowych i dystrybucyjnych i co sprawia, że w tej chwili
więcej muzyki jest w Internecie, niż poza Internetem.
SO:
Tyle, że ten cybernetyczny gąszcz jest
zbyt ogromny, aby każdy wartościowy artysta był w stanie dotrzeć
do odbiorcy, który potencjalnie szuka właśnie tej muzyki.
TL:
Tak. Tyle, że coś za coś. Wszystko jest i artysta nie jest dziś
skazany na to, że musi podpisać Record Deal, żeby zaistnieć i
jeżeli dobrze pokombinuje, to sam może swoją muzykę nagrać i sam
ją wydać.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
Nikt mu jej jednak za darmo jej nie
wypromuje.
TL:
Rzeczywiście nie w skali światowej, ale wiesz... to jest ruletka.
No niestety, jeśli ktoś decyduje się dziś na zajmowanie muzyką,
to tak naprawdę gra w ruletkę. Albo trafi, albo nie trafi.
SO:
Zanim zostałeś muzykiem, miałeś być
plastykiem jak twój tato.
TL:
No tak to wyglądało (śmiech).
SO:
Mama zresztą też.
TL:
Mama, dziadek, siostra.
SO:
Urodziłeś się w rodzinie o tradycjach
plastycznych i nagle okazało się, że zachciało ci się
muzykowania.
Ojciec Tomka Eryk Lipiński - znany karykaturzysta i satyryk |
TL:
Wiesz... mój dziadek oprócz tego, że był plastykiem, był także
muzykiem. Przed wojną zajmował się krzewieniem oświaty i kultury
robotniczej. Będąc członkiem PPS, tworzył Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych, prowadził orkiestrę
i chór robotniczy oraz grał na flecie. Myślę więc, że jakoś to
po nim odziedziczyłem i że to jest to, co od dziecka chciałem
robić, tylko nie miałem śmiałości. Pomogła mi w tym dopiero ta
punk rockowa eksplozja, w której kryterium nie stanowiła biegłość
techniczna, tylko siła przekazu.
SO:
I wykrzyczenie tego, co leży na sercu,
czyli to, co dziś robi hip hop.
TL:
Tak, dokładnie, aczkolwiek z uwzględnieniem wszystkich szczegółów.
Hip hop jest bardziej egocentryczny i bardziej nastawiony na sukces
materialny. Punk był bardziej lewicowy, bardziej proletariacki.
SO:
Usłyszymy jeszcze kiedyś Tomka
Lipińskiego pod szyldem Brygada Kryzys, Tilt, albo Fotoness?
TL:
Fotoness jakiś czas temu wznowił płytę na kompakcie, tę która
ukazała się ponad 25 lat temu. Brygada nagrała płytę koncertową,
ale to też jest już materiał przebrzmiały. Od 9 lat współpracuję
z tym samym zespołem, który do niedawna
grał pod nazwą Tilt z sekcją Piotrek
Leniewicz i Karol Ludew. Grając tyle lat razem, jesteśmy ze sobą
bardzo zżyci i zgrani. Jesteśmy teraz bardzo dobrym zespołem, z
szacunkiem dla wszystkich moich przyjaciół, z którymi grałem
dotychczas, być może najlepszym, w jakim grałem i to w tym składzie powstała płyta To, czego pragniesz wydana tym
razem pod
moim imieniem i nazwiskiem. Doszedłem do wniosku, że w momencie,
kiedy Brygada jest historią zamkniętą, dużo bardziej uzasadnione
jest występowanie pod własnym nazwiskiem, bo w ten sposób
reprezentuję to wszystko, co w życiu robiłem bez względu na to,
pod jakimi robiłem to szyldami. Nie ma sensu ukrywać, że większość
materiału, większość kompozycji, które nagrała Brygada Kryzys,
są to moje kompozycje. Tak samo sytuacja wygląda z Tiltem i
podobnie z Fotoness, który co prawda był zespołem trzech liderów,
ale większość pomysłów też ja przynosiłem, więc nie chcę się
tego wypierać i myślę, że Tomek Lipiński jest dobrym szyldem na
to, żeby dziś się do tego wszystkiego przyznać.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO:
W latach 80' nagraliście jako Tilt dwa
wielkie przeboje, które tekstowo wzajemnie się wykluczają. Jeden
mówi, że runął już ostatni mur między nami, a drugi, że są
tacy, którzy chcą, żebyśmy pozabijali się. Która opcja według
ciebie na chwilę obecną w Polsce wygrywa i czy w ogóle jest
szansa, że ten mur między nami w końcu kiedyś runie?
TL:
Pierwotnie piosenka "Runął już ostatni mur" była
piosenką miłosną, a wymiar polityczny zyskała poprzez nałożenie
się dziejów politycznych kraju i upadek Muru Berlińskiego.
SO:
Jak oceniasz obecną sytuację
społeczno-polityczną w Polsce?
TL:
Patrzę na Polskę z ogromną trwogą. Dzieje się tam coś bardzo
złego, Został wykopany strasznie głęboki i bolesny rów. Ten rów
będzie strasznie trudny do zasypania, bo jest to rów, którego
istnienie zasadza się na mitach, na uprzedzeniach, na jątrzeniu, na
wyciąganiu dawno już przebrzmiałych animozji i napełnianiu ich
nowymi treściami.
Tomek Lipiński i T. Love podczas 10-lecia BUCH IP (fot. Monika S. Jakubowska) |
SO:
Z drugiej strony każdy mit i działania
destrukcyjne nie przyjęłyby się, gdyby ekonomia naszego kraju była
silna.
TL:
Oczywiście że tak, bo zawsze kiedy
pojawiają się problemy ekonomiczne, ludzie którym źle się
powodzi są łatwym materiałem do manipulacji, a że są to na ogól
ludzie mniej wykształceni. mniej zorientowani, nie czytający prasy
zagranicznej, nie umiejący umieścić wydarzeń krajowych czy
lokalnych w kontekście światowym, to łatwo im się podsuwa takie,
a nie inne rozwiązania i wskazuje im się wrogów winnych za to
wszystko, czyli stosuje się znaną od wieków metodę "dziel i
rządź".
SO:
Czy w tej sytuacji tacy artyści jak ty,
którzy mają chęć i odwagę wyrażania poprzez muzyką swoich
poglądów, posiadają podobną moc sprawczą, jaką przed laty na
Jamajce pokazał Bob Marley, aby podzielonemu przez
nieodpowiedzialnych polityków narodowi pomóc przetrwać czas
przemian społecznych bez rozlewu krwi?
TL:
Jestem już trochę tym zmęczony i za
bardzo nie widzę siebie w roli zbawcy narodu (śmiech). Jedyne co
mogę w takiej sytuacji robić, to nawoływać ludzi do opamiętania
się, mogę sięgać do źródeł, do których Polacy bardzo się
przyznają, choćby do źródeł ewangelicznych i uprzytamniać
ludziom, że sprzeniewierzają się temu, co wyznają. Obawiam się
jednak, że odwoływanie się do Biblii jest trochę głosem
wołającego na puszczy. Emocje zostały w tej chwili już tak
rozhuśtane, że bardzo wiele osób słysząc nawoływania do zgody
czy pojednania będzie pukać się w czoło i mówić - co ten stary
zgred tutaj opowiada. Tu trzeba przecież wyzwalać Polskę,
odzyskiwać Polskę i co on tutaj bredzi i dlatego nie jestem dobrej
myśli. W piosence "To tylko kilka słów" z mojej nowej
płyty posługuję się wręcz cytatem z Ewangelii o miłowaniu
nieprzyjaciół i błogosławieniu tym, którzy nam złorzeczą, żeby
jakoś pokazać chociaż tym, którzy chcą jeszcze to zobaczyć, że
to co się dzieje, idzie w zupełnie nie tym kierunku a ludzie,
którzy ze sztandarami pod krzyżem plują na innych,
sprzeniewierzają się temu, co wysoko niosą nad głową.
"Znów tłoczysz mi do głowy swoje chore myśli,
a twoje przemowy są pełne, pełne nienawiści.
A ja mam coś innego, co chciałbym ci dać. To tylko kilka słów:
Miłujcie nieprzyjacioły Wasze, błogosławcie tym, co Wam złorzeczą
Czyńcie pokój na świecie, bo od miecza ginie, kto wojuje mieczem"
W
Biblii jest prosty przekaz - nienawiść nigdy nie jest rozwiązaniem,
tylko że niestety dla niektórych ludzi nawet religia, która mówi
o miłości, jako antidotum na nienawiść, i
każe tę nienawiść porzucać dla
miłości, w umysłach szaleńców staje
się właśnie nawoływaniem do nienawiści. Dlatego nie jestem dziś
optymistą i nie widzę możliwości, abym był w stanie jakąś
wielką rolę tu odegrać. Jeśli całe życie staram się mówić o
rzeczach, które mnie bolą i pobudzać ludzi do świadomego życia,
to nie pozostaje mi nic innego, jak robić to nadal. Będę próbował.
SO: To nie jedyna
piosenka z twojej najnowszej płyty, gdzie możemy usłyszeć
odniesienia biblijne. Słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza
odnajdujemy także w piosence "Nie idź w tamtą stronę"
"Zioniemy nienawiścią, rodzi się żądza mordu.
My wrogie plemiona, my zdziczałe hordy.
Apogeum nienawiści, rodzi się żądza krwi,
a na drzewach zamiast liści, możesz zawisnąć ty.
Lecz nie dajmy sobie wmówić, że więcej dzieli nas, niż łączy.
To, co się zaczyna źle, zwykle źle się kończy.
Każde królestwo przeciw sobie rozdzielone
nie ostoi się i będzie spustoszone.
Nie idź w tamtą stronę
Po lewej krzyczą HAŃBA, po prawej wołają ZDRADA,
władza bezwładna bezwładnie nami włada"
fot. Monika S. Jakubowska |
Religijne odniesienia
często przewijały się w twoich tekstach. Jednocześnie w "Hej,
witaj znów" śpiewasz, że "żadna Centrala nie ocali
nas". Czy w tym zdaniu wyrażasz swój kryzys zaufania do
Absolutu, czy wzywasz nas raczej do wzmocnienia wiary w samych
siebie?
fot. Monika S. Jakubowska |
SO: Mówiąc o
niemożności ucieczki przed samym sobą w piosence "Uciekasz"
czerpiesz z twórczości Marleya. Dlaczego akurat jego słowa cię
zainspirowały?
SO: W utworze "Trzeba
ją wychłostać" nawiązujesz do gorącego obecnie tematu
islamskiego.
"Trzeba ją wychłostać za to że zgwałcona.
Ich było jedenastu, ale winna jest ona.
Ją trzeba okaleczyć, by rozkoszy nie zaznała,
wypędzić diabła z grzesznego ciała
Płonie ogień, burzy się krew,
z wieży wysokiej słychać śpiew."
Kazik Staszewski powiedział mi nie tak dawno następujące słowa: "Stoimy moim zdaniem u progu konfrontacji z Islamem, z tym Islamem wojującym [...] Dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu [w UK przyp red.] takich muzułmanów coraz więcej i oni widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią - podejrzewam - w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą. Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze".
fot. Monika S. Jakubowska |
TL: Wszystko się zmienia. Rzeczywiście jest wiele symptomów wskazujących na to, że potencjał rozwoju tego, co znamy jako cywilizację zachodu, wyczerpuje się. Jednocześnie Islam rośnie w siłę, a w łonie Islamu najbardziej wpływowymi środowiskami stały się te, które nawołują do ideologicznej i militarnej ekspansji. Powstanie tzw. “państwa islamskiego” jest najlepszym tego przykładem. Zachód niestety nie potrafi się w tym odnaleźć, rozerwany pomiędzy poprawnością polityczną a islamofobią. Trudno dziś wyrokować, czym to się skończy, ale widząc wzbierającą po ubu stronach wzajemną niechęć, nie jestem dobrej myśli.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO: W clashowskim stylu
wykonana piosenka "Sześćdziesiąty ósmy" to twoje
rozliczenie z jednym z najbardziej wstydliwych momentów współczesnej
historii Polski. Czy w relacjach polsko-żydowskich widzisz w
ostatnich latach poprawę, czy też demony przeszłości ciągle
według ciebie jeszcze się czają?
SO: W utrzymanym w
rytmie walca znakomitym utworze "Zdrajca dla zdrajców"
słyszymy słowa: "Chwała ci pułkowniku, żeś ocalił istnień
bez liku". Pułkownik Kukliński swój egzamin z patriotyzmu
zdawał w ekstremalnie trudnych warunkach, poświęcając życie
najbliższych. Czy można być dziś w Polsce patriotą nie kłaniając
się ani jednej ani drugiej z dwóch głównych sił politycznych?
Czy według ciebie Paweł Kukiz zmarnował okazję do pójścia
trzecią drogą, czy też jeszcze da się tę ideę uratować?
TL: Paweł Kukiz nie jest mężem opatrznościowym Polski. Ci, którzy ulegają takiemu złudzeniu, gorzko się rozczarują. To on wprowadził do Sejmu posłów reprezentujących skrajny, pełen nienawiści i ksenofobii nacjonalizm o zdecydowanie faszystowskim odcieniu. Jeśli to ma być ta “trzecia droga”, to o tym właśnie śpiewam w innej piosence “Nie idź w tamtą stronę”.
fot. Monika S. Jakubowska |
SO: Gatunkowo twoja
nowa nowa płyta jest bardzo eklektyczna. Od piosenki w rytmie walca
"Zdrajca dla zdrajców", poprzez psychodeliczną "Trzeba
ją wychłostać", punkową "Sześćdziesiąty ósmy",
nalepowską "Dlaczego to ty?", inspirowaną rockiem lat 80'
"To czego pragniesz", utrzymaną w moim odczuciu w
stylistyce charakterystycznej dla piosenek Marka Jackowskiego "Ku
swojemu zdumieniu", aż po wręcz - określiłbym -
psychodeliczno-pogrzebową "Handlarz kupuje". Taki był
zamysł tego krążka?
TL: Słucham muzyki od najwcześniejszych lat życia. To nie zaczęło się po usłyszeniu “The Sex Pistols”, byłem już wtedy dorosły i miałem wiele różnorakich muzycznych doświadczeń. Poczynając od orkiestr swingowych, piosenki francuskiej, poprzez Bacha, Griega, Chopina, rock brytyjski początku lat 60, psychodelia, free jazz, muzykę etniczną z różnych stron świata, aż po reggae, którego fanem byłem, zanim jeszcze w ogóle punk zaistniał na światowej scenie. Zanim założyłem Tilt w 1979 roku, współpracowałem z młodymi warszawskimi grupami free jazzowymi, grając na instrumentach perkusyjnych, a moim wzorem był Airto Moreira. Dziś to wszystko się odezwało na nowej płycie, dlatego jest ona bardziej moja, bardziej osobista niż wszystkie poprzednie. Piosenka “Handlarz kupuje” to autentyczne zaśpiewy ulicznych handlarzy, które zapamiętałem z dzieciństwa, spędzonego w śródmieściu Warszawy - jest to więc hołd złożony autentycznej, warszawskiej tradycji ulicznej.
Moje spotkanie z Tomkiem Lipińskim w Cafe Nero gdzieś pomiędzy Soho a Covent Garden w Londynie rok 2013 |
SO: To
czego pragniesz
to w mojej opinii bardzo dobra
płyta, a ów stylistyczny eklektyzm i społeczno-historyczne
zaangażowanie w tekstach to według mnie dwa skrzydła, które
sprawiają, że ta muzyka wzlatuje w ponadczasowość. Czy masz już
w głowie pomysł na kolejny - trzeci album solowy?
TL: Ha… Bardzo bym chciał, mam sporo pomysłów. Jedyny kłopot w tym, że coraz ciężej wygenerować zysk z muzyki. Przy spadającej sprzedaży płyt i systemie rozliczeń za streamingi, premiującym wyłącznie artystów z komercyjnego topu, utrzymanie się z uprawiania muzyki jest coraz trudniejsze. Trzeba też pamiętać, że te dwa czy trzy miliony Polaków, którzy opuścili Polskę, nie przychodzą już do klubów w polskich miastach i miasteczkach i rynek koncertowy na tym bardzo ucierpiał. Polskie przemiany ustrojowe pozostawiły artystów poza nawiasem systemu opieki zdrowotnej i emerytalnej. To skandal, złamanie konstytucyjnej zasady równości obywateli, mówiący wiele o kulturze polskiej tzw. “klasy” politycznej. Z drugiej strony taka sytuacja zmusza mnie oraz moje koleżanki i kolegów artystów do pracy, której kresem będzie dopiero opuszczenie tego łez padołu - i choćby dlatego można oczekiwać, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz