niedziela, 11 stycznia 2015

Mateusz Augustyniak - Skiba z Kabanosem... palce lizać, czyli WOŚP w Londynie 2015

Mateusz Augustyniak  jest zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży dzięki ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można przeczytać tutaj.  Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych brzmień. Zabawił tam wprawdzie niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach w końcu wylądował w studenckim klubie Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko menadżera. Do Anglii - jak wielu innych emigrantów - przyjechałem na kilka miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie radośnie i bez przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi bowiem z założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Mateusz gra także na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej przyszłości oszałamiający sukces, ale doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności owych zamierzeń, codzienne osiem godzin w jego mało ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Jego podróż - jak optymistycznie uważa - dopiero się zaczyna...



Dobrze jest po raz kolejny poczuć, jak podeszwy butów przyklejają się do podłogi koncertowego deptaku. Przyjemności tej mogłem zaznać 11 stycznia w londyńskim klubie Scala, gdzie zawitałem na 23 finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Sztab finałowy organizowany był przez fundację Hurricane Of Hearts. Po wrzuceniu do puszki zwyczajowego datku, byłem wolny jak ptak i raźno skierowałem kroki na lekko jeszcze pustawą salę koncertową na której przygrywał publiczności Słupski zespół OUT. Muzycy zaprezentowali kilka bardzo przyzwoitych coverów, takich jak "Are you gonna go my way" Leeny'ego Kravitza czy też "Oni zaraz przyjdą tu" Tadeusza Nalepy i żwawo zmyli się ze sceny, aby zwolnić miejce zespołowi dla którego właściwie zdobyłem się na podróż do Londynu czyli Kabanosowi.

Przepinka poszła szybko, a ja korzystając z tego, że publiczność dopiero się zbierała dopchałem się do samych barierek, aby rozkoszować się muzyką moich niekwestionowanych faworytów ostatniego roku. Sucha kiełbasa nie zawiodła, krótka setlista zawierała najbardziej znane kawałki z czterech płyt Kabanosa. Nie zabrakło "Czołgu", była też "Wampirzyca", "Zupa Kalafiorowa" i oczywiście nieśmiertelny "Ptaszek", podczas którego można było uczestniczyć w masowym przytulaniu. Zenkowi nie za bardzo poodobało się na scenie, nie omieszkał więc zaraz na początku koncertu zeskoczyć z niej do publiczności rozpętując dzikie pogo, które trwało do samego końca ich występu. Sam występ był niesamowicie energetyczny, mimo tego wokal był nieco zbyt cichy, a za barierkami oprócz fotografów nie było ani jednego ochroniarza, który zdejmował by ludzi "lecących górą". Na bisie Fonsowi czyli basiście wysiadł kabel, co sprawiło że ostatni kawałek (“Baba I Dziad”) był niepełny, ale i tak wszyscy bawili się wyśmienicie.

Po Kabanosie na scenie pojawili się panowie z ekipy czarno - czarni obowiązkowo pod krawatami i w czarnych wdziankach. Dzięki funkowo - jazzowym zagrywkom temperatura w klubie nieco opadła, udałem się więc na poszukiwanie Kabanosów, którzy jak się okazało siedzieli sobie w najlepsze w lożach na górnym barze. Udało mi się dowiedzieć że jest to ich pierwszy koncert w Londynie oraz że prowadzone są rozmowy, aby powrócili do Londynu już we wrześniu.

Będę czekał.  Szczerze mówiąc, czarno - czarnych i Big Cyca chciałem po prostu przeczekać, aby posłuchać Huntera który był moim numerem jeden na wośpowym koncercie. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż band z takim doświadczeniem jak Big Cyc nie pozwala bezczynnie stać podczas swego show. Ich koncert był niesamowity, Skiba biegał po scenie, zmieniał nakrycia głowy w zależności od kawałka i wymachiwał flagą z logiem kapeli. Nie zabrakło rosyjskiej uszanki, podczas "Facet to świnia" na czerepie Skiby pojawiła się różowa peruka, a gdy zabrzmiał "Dres" przyodział się on w piękny ortalionik którego zapewne nie da się dostać już na żadnym bazarku w Polsce. Tłumy fanów osiągnęły właśnie wtedy swą kulminację, klub był wypełniony po same brzegi, a zasłyszałem wręcz, że spora grupa osób musiała odejść z kwitkiem, gdyż nie dało się ich wcisnąć do środka. Na Huntera musiałem czekać do 21.30, wszystkie licytacje, przepinki i konferansjerka zajmowała ogromną połać czasu. Dowiedziałem się jednak że sztab WOSP w Londynie jest trzecim największym sztabem na świecie, tuż po Warszawie i Chicago. Sam bilans datków o którym widzowie byli na bieżąco informowani zamknął się w niesamowitej kwocie ponad 30 tys funtów bijąc tym samym rekord z poprzedniego roku.

Po tej radosnej informacji na scenie pojawił się Hunter i wszystko przestało mieć znaczenie. Powstały w 1985 roku w Szczytnie zespół specjalizujący się w pastiszu metalowym, który sam określa swą muzykę jako Soul Metal, zaprezentował się w składzie Paweł Grzegorczyk, cylinder Pawła Grzegorczyka, Piotr Kędzierzawski, Konrad Karchut, Dariusz Brzozowski i oczywiście Michał Jelonek ze swoimi skrzypcami. Koncert rozpoczęli od “Imperium Uboju” - hitu ze swej najnowszej, wydanej w listopadzie 2013 płyty Imperium. Sporo ludzi, ze względu na późnawą już porę w tym czasie ulotniło się z klubu, pozostawiając przed sceną niemal samych fanów długich piór i metalowych okuć. Hunter zaprezentował się z pełnym profesjonalizmem, nagłośnienie było idealne, a sam zdziwiłem się kiedy okazało się, że była to - podobnie jak Kabanosa - ich pierwsza wizyta w Londynie. Oprócz wspomnianego “Imperium Uboju”, mogliśmy się pobujać przy takich numerach jak “OsieM”, “$mierci $miech”, “Labirynt Fauna”, “Dwie Siekiery”, “Rzeźnia nr. 6”, “Trumian Show”. Podczas bisów “Drak” pojawił się na scenie z mieczem, którym wymachiwał podczas wykonywania utworu “Samael”, aby w końcu dokonać symbolicznej dekapitacji wyłowionej z publiczności pani w stroju supermana. Wyżej wymieniona pani wcale się dekapitacją nie speszyła, a nawet bardzo jej się ona spodobała, co można było stwierdzić po tym, że po egzekucji w radosnych pląsach zeskoczyła z powrotem do pogującej ekipy. Koncert potrwał lekko ponad godzinę i był bardzo przyzwoity. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będzie można znowu podziwiać tę utytułowaną kapelę na Londyńskiej ziemi. Z klubu wypadłem nieco po 23 i szybko pobiegłem w stronę stacji kolejowej nucąc pod nosem “Stary niedźwiedź mocno śpi” :)

Mateusz Augustyniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz