wtorek, 13 stycznia 2015

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 21 - Jurek Tomasik Tomaszewski

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj


W moich dotychczasowych felietonach Historii często wymieniałem nazwiska i poświęcałem im wiele miejsca na łamach zamieszczanych odcinków lokalnym piosenkarzom czy instrumentalistom, którzy swoją grą, muzycznymi umiejętnościami sprawiali mieszkańcom miasta wiele radości. W tym rozdziale, chciałem wszystkim czytającym moją Subiektywną Historię R&R przybliżyć, zapoznać i przypomnieć osobę, muzyka grającego na saksofonie i klarnecie Jerzego Tomasika Tomaszewskiego. W latach 60/70-tych ubiegłego wieku, grając na tych instrumentach, był niekwestionowanym liderem w DIX-61, zespole obsługującym przez wiele lat (co najmniej 10) dancingi w Jagódce.

Jerzy Tomasik Tomaszewski (1943-2006) – zwanym przez kolegów, przyjaciół i bliskich, uczestników dancingów w kawiarni Jagódka, miłośników i fanów rock’n’rolla ze względu na wspaniałe, klarnetowe wykonania muzycznych coverów (grane przez Jurka wersje nie odbiegały od oryginału) – jako tomaszowski Acker Bilk. Jurka poznałem w szkole średniej (chodziliśmy do jednej Szkoły Rzemiosł Budowlanych o profilu metalowym przy ulicy Farbiarskiej). Był o dwa lata starszym kolegą. Kiedy ja zaczynałem naukę, on był w klasie kończącej szkołę. Nasza specjalność to obróbka skrawaniem metali w zawodzie tokarz. Tak się złożyło, że zajęcia praktyczne (przyuczenie do zawodu) zwane przejściami, jako młody adept w tym zawodzie, miałem na tokarce Jurka. Przez okres dwóch miesięcy, na zajęciach praktycznych, Jurek był moim przełożonym, instruktorem. Był to czas, pomimo różnicy wieku, że można było poznać się i zbliżyć do siebie.


Ja byłem po rock’n’rollowej inicjacji u Szymona (czułem przysłowiowego bluesa), natomiast Jurek będąc umuzykalnionym chłopcem (chodził do Ogniska Muzycznego na lekcję gry na klarnecie), z dużym powodzeniem od lat najmłodszych, grał na tym instrumencie w wilanowskiej Orkiestrze Dętej działającej przy ZWCh WISTOM. Orkiestra obsługiwała różnego rodzaju akademie z okazji świąt państwowych, ludowych, uliczne przemarsze w pochodach, zakładowe uroczystości czy udział w pogrzebach osób zasłużonych dla miasta czy zakładu Wistom. Właśnie grając w tej kapeli stał się muzykiem publicznie znanym. Wilanowska kapela była dla Jurka muzycznym poligonem doświadczalnym, na którym kształcił swoje muzyczne umiejętności. Jako osiemnastoletni młodzieniec załapał się do tworzonego przez Zdzisława Piwka Piwowarskiego, dixlandowego zespołu, o nazwie nomen omen DIX-61. Zespół powstał, by obsługiwać dancingi w restauracji/kawiarni Jagódka. Bardzo szybko stał się jego niekwestionowanym liderem.


Tomasik (taki pseudonim nadali mu koledzy z dzielnicy, ławki szkolnej) uczestniczył w fajfach w Literackiej, tu poznał wybrankę serca, Ewę Ziębę, która ze swoimi koleżankami z nowo powstałej dzielnicy Strzelecka, Elą i Fredką (dawniej mieszkały w zlikwidowanej dzielnicy Kaczka), królowały w tańcach na fajfach, na parkiecie kawiarni. Pobrali się tworząc do ostatnich dni (Jurka śmierci) świetny, kochający się związek. Mieli jedną córkę, Edytę, którą Jurek bardzo kochał, sam będąc kochanym przez swoje kobiety. Lubiłem się z nimi spotykać, sprawiało to mnie i mojej rodzinie wielką przyjemność. Razem ze swoimi rodzinami uczestniczyliśmy (w latach 70/80 -tych) na wspólnych turnusach na pracowniczych wczasach w Ośrodka Wypoczynkowym ZWCh Wistom w Kołobrzegu. Tych turnusów w naszym życiu były trzy, może cztery. Nigdy ich nie zapomnę. Były to dla mnie najbardziej śmieszne i radosne wczasy. Tak Jurka jak i Ewę w każdej rozmowie, w dyskusji cechował swobodny, dowcipny język kończący się pointą rodem z angielskiego humoru. Posiadał wielką klasę, swoje historyjki opowiadał dowcipnie, barwnie z zachowaniem taktu. Starał się, opowiadając o swoich kolegach, znajomych czy to z pracy, zespołu czy za kulis kawiarni Jagódka,  im nie szkodzić, ośmieszać, zawsze wydobywał z tych osób coś miłego, sympatycznego. Wielką sztuką było być zabawnym, jednocześnie utrzymać dobre relację z otaczającymi ludźmi. Jurek takim właśnie był.



Wcześniej opowiadałem na łamach Historii o jego mistrzowskiej grze na klarnecie, czy na saksofonie. Saksofon był dla niego podstawowym instrumentem w realizacji stylu jaki zespół prezentował (dixland, fokstrot, rock’n’roll), natomiast klarnetu przeważnie używał, kiedy wszyscy znajdujący się na parkiecie po rock’n’rollowych szaleństwach oczekiwali czegoś wolnego, sentymentalnego, by ze swoim partnerem, partnerką choć na moment znaleźć się w erotycznym świecie wprowadzającym w oświetleniowym półmroku kawiarni w nastrój podniecenia, przeszywający na wskroś całe rozgrzane ciała. Swój muzyczny kunszt Jurek wykazywał grając klarnetowe solówki. Nawet najbardziej odporny na muzyczne dźwięki gdy tylko znalazł się na parkiecie ze swoją partnerką, musiał im ulec, kiedy z klarnetowej rury wydobywały się dźwięczne, przenikające fluidy utworów takich jak; Petit Fleur, Sail Along Silvery Moon, Summer Set czy Maria Elena. Dla przeżywania tych cudownych momentów warto było przychodzić na tańce do Jagódki.


Wprowadzone, choć na krótko (1968/70), tak zwane niedzielne, wzorem kinowych seansów dla dzieci i młodzieży, Poranki Taneczne (fajfy) były niczym innym jak benefisem Tomasika. Jurek nie oszczędzał swoich instrumentów, dął w nie nieustannie, z wielką energią. Na taneczne poranki (w godzinach 10.00/14.00) do Jagódki, przychodziła młodzież starsza ze szkół średnich, przeważnie z klas licealnych z istniejących ogólniaków (I i II LO), Liceum Pedagogicznego czy innych znajdujących się w mieście szkół zawodowych jak Technika (Ekonomiczne, Mechaniczne, Budowlane). Uczniowie przestrzegali ówczesnych regulaminów szkoły i kodeksu ucznia. Nie uczestniczyli, z wyjątkami, w późno wieczornych, tradycyjnych dancingach. Świetnie, tanecznie wyrobiona młodzież na parkiecie Jagódki dawała, ze swymi pięknymi, przystojnymi partnerkami, w sposób ogromnie erotyczny, upust swym muzycznym namiętnością. Jurek Tomasik w zamierzony, profesjonalny sposób, przy dobrze dobranym repertuarze, utrzymywał parkietowe Status Quo. Młodzież kochała Jurka, dzięki tej wzajemnej miłości, nie tylko przetrwał ale ciągle rozwijał się rock’n’roll, dzięki czemu trwały również, taneczne poranki w Jagódce.


Kiedy rozpoczynałem swoją muzyczną działalność w Galerii ARKADY (sierpień 2005) Długim weekendem z Elvisem, Tomaszewscy przebywali na urlopie. Spotkaliśmy się przypadkowo we wrześniu przy DT Tomasz, usiedliśmy na chwilę na ławce, wymieniliśmy z sobą formalnych kilka zdań, jak kumpel z kumplem dawno się niewidzący. Jurek opowiedział jak zwykle, we właściwy sobie dowcipny sposób, o wakacyjnych przygodach, spędzonym czasie, o swoich kochanych kobietach, o wnuczce, po czym zwrócił się do mnie, - Antek, mówił mi Kaziu Cychner (Cychnerowie, Kaziu i Fredka przyjaźnili się z Tomaszewskimi), że zrobiłeś jakiś ciekawy program o Presleyu, czy coś będziesz robił w tym temacie? Odpowiedź mogła być tylko jedna – nie - gdyż jeszcze w tym czasie nie zakładałem cyklu spotkań w tym temacie. Weekend z Elvisem potraktowałem jako wydarzenie jednorazowe.

Przyszedł czas, że zdecydowałem się na kontynuowanie rozpoczętych w sierpniu (2005 roku) muzycznych spotkań. Ba! Nawet nadałem nowemu cyklowi tytuł, nazwę, Herosi Rock’n’Rolla, do dzisiaj nie zmienioną. Na rozpoczęcie, już z nazwą cyklu, w styczniu 2006 roku na święto babci (21), wybrałem Fatsa Domino, który w naszych czasach był największym idolem wszystkich interesujących się tym rodzajem, muzycznym stylem. Pośrednio przez Kazia Cychnera zaprosiłem, Jurka dla którego Fats nie był kimś obcym w jego repertuarze można było na dancingach w Jagódce usłyszeć nie jeden przebój. Na inauguracyjne spotkanie przybył z Nowego Jorku zapowiedziany przez lokalne media Wojtek Szymon. Przybyli również wszyscy bliscy Wojtkowi, przyjaciele, uczestnicy w latach 60-tych na jego chacie muzycznych spotkań; Mirek Orłowski, Romek Jędrychowski, Janek Szulc, Reniek Szczepanik, Adam Gabryszewski, Kaziu Cychner, Witek Kiełkowicz czy Waldek Kondejewski. Nie przybył tylko, co bardzo było dziwne, Jurek Tomaszewski, telefonicznie powiadomiony o spotkaniu przez Kazia Cychnera. Pierwszy jego nieobecność zauważył Wojtek, - Antek mówiłeś, że na spotkaniu będzie obecny tomaszowski Acker Bilk, nie wiesz co się z nim dzieje?


Acker Bilk
Za miesiąc, 25 lutego, w tym samym lokalu, Galeria ARKADY, doszło do spotkania z drugim herosem cyklu, Billem Haleyem, gdzie wiele utworów (np. Rudy’s Rock) z jego zespołu, The Comets, w swoim repertuarze miał właśnie Tomasik. Myślałem, że teraz dotrze, impreza medialnie była dobrze nagłośniona, choć jak twierdził Kaziu - Dzwoniłem do Tomaszewskich kilka razy, za każdym razem nikt nie podnosił słuchawki. Przyznam, że bardzo zaniepokoiłem się jego nieobecnością. W poniedziałek 27 lutego mam tragiczną informację od Cychnera, - Wczoraj w niedzielę w łódzkim szpitalu zmarł Jurek Tomaszewski. To był szok, nie tylko dla mnie, dla całego mojego pokolenia. Dzisiaj nie mam problemu przebywać z Tomasikiem, włączam płytę Acker Bilka i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znajduję się z nim w naszym świecie, wracają fajfy, wraca Jagódka, powraca klarnecista, Jurek, Tomasik Tomaszewski a wraz z nim nasze dziewczyny, nasi chłopcy z tamtych lat, wraca ukochana muzyka. Dopóki ona trwa mam cały czas przed sobą obraz Jurka, obraz lat 60-tych. Oby nikt nie wyłączył mi tej płyty. Cześć JEGO pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz