poniedziałek, 7 października 2013

Kocham wiele gatunków muzycznych - Basia Trzetrzelewska dla JazzPRESS-u (październik 2013)


Basia Trzetrzelewska swoją przygodę z muzyką rozpoczęła w młodzieżowym zespole Astry, gdzie została zauważona przez managera zespołu Alibabki, z którym śpiewała w latach 1972 - 1974. Od roku 1977 do 1979 występowała jako wokalistka grupy Perfect. W roku 1981 podczas pobytu z tym zespołem w Chicago postanowiła na stałe pozostać za granicą. Ze Stanów dość szybko trafiła do Londynu, gdzie rozpoczęła się jej światowa kariera. Najpierw z angielskim zespołem Matt Bianco, a następnie jako Basia zdobywała szczyty list przebojów na Wyspach, w Azji i za Oceanem. Największą popularnością piosenki Basi Trzetrzelewskiej cieszyły się w Stanach Zjednoczonych i w krajach azjatyckich, a w szczególności w Japonii. Utwory Basi osadzone są stylistycznie pomiędzy jazzem, swingiem, popem i muzyką latynoską. Jej solowy debiut „Time and Tide” z 1987 roku przyniósł platynę w USA i złoto we Francji. Kolejny krążek "London Warsaw New York" ponownie pokrył się platyną w Stanach i dodatkowo na Filipinach oraz złotem we Francji i w Japonii. W roku 2004 po latach przerwy, Basia powróciła na krótko do zespołu Matt Bianco, z którym dwadzieścia lat po debiutanckim krążku „Whose Side Are You On?” nagrała kolejną udaną płytę. Obecnie Basię Trzetrzelewską coraz częściej można spotkać na polskich festiwalach jazzowych, jak choćby na niedawno zakończonym festiwalu w Wadowicach. 30-go września Basia obchodziła swoje Urodziny. Z tej okazji Redakcja JazzPRESS-u ma przyjemność przypomnieć Czytelnikom sylwetkę tej niezwykle zasłużonej dla polskiej i światowej kultury artystki.


- Jak po latach wspomina Pani swój występ z zespołem Astry podczas festiwalu Avant Garde w Kaliszu? Czy to wówczas rozpoczęła się Pani przygoda z Alibabkami?

- Muszę przyznać, że kompletnie nie pamiętam tego występu! Ale bardzo mile wspominam moją bardzo krótką współpracę z Astrami. Zostałam zaproszona przez ten zespół do wzięcia udziału w ogólnopolskim przeglądzie muzycznym i tam właśnie usłyszał mnie manager Alibabek. Miałam wtedy 15 lat, ale po ukończeniu Liceum to on właśnie zaproponował mi pracę z tym zespołem, których piosenki zawsze lubiłam, więc spełniło się moje szkolne marzenie.

- „Hej, dzień się budzi” to chyba najbardziej ulubiona Pani piosenka z tamtego okresu? Nie tylko znalazła się ona na koncertowym albumie „Basia on Broadway” z roku 1995, ale nauczyła Pani także polskiego tekstu występujące w chórku dziewczyny, które nigdy wcześniej nie zetknęły się z naszym językiem. Co takiego jest w tej piosence, że czuje Pani do niej nieustający sentyment?


- To wspaniała piosenka – przepiękny, wzruszający tekst, znakomita melodia a oryginalna aranżacja, którą dokładnie odtwarzamy na koncertach, wciąż wywołuje u mnie gęsią skórkę; często słyszę, że również u tych, którzy jej słuchają. Na żywo ta piosenka sprawdza się najlepiej. Oczywiście, to zasługa jej wspaniałych autorów: Katarzyny Gaertner i Jerzego Kleynego.

- Czy z trudem podejmowała Pani decyzję o pozostaniu w Chicago i jak trafiła Pani do Londynu? Był to bezsprzecznie moment, który wyznaczył całą Pani karierę artystyczną.

- Przyjechałam do Chicago do pracy w polonijnym klubie w 1980 roku z zespołem Perfect. Tuż przed wyjazdem poznałam w Warszawie angielskiego muzyka, z którym wyjechałam do Londynu w styczniu 1981. Miłość kwitła, muzyka była wtedy na drugim planie. Wszystko się zmieniło, gdy poznałam Danniego White’a w 1982: muzyka zdominowała moje życie.

- Na początku lat 80' wraz z Markiem Reillym i Dannym White'em założyła Pani zespół Bronze, który z czasem przekształcił się w Matt Bianco. Przypuszczaliście wówczas, że wkrótce staniecie się jedną z najpopularniejszych grup w Wielkiej Brytanii, a album „Whose Side Are You On?” trafi do pierwszej piątki UK Charts i zdobędzie status złotej płyty? 


- Zespół ‘Bronze’ został założony przed Danniego i jego przyjaciela, również kompozytora, producenta i basistę – Warne’a Livesey, który teraz mieszka i pracuje w Kanadzie. W tych czasach naszym idolem był Quincy Jones. Po kilku nagraniach i koncertach zespół się rozpadł, gdyż nie udało nam się zainteresować naszą pracą żadnej wytwórni płytowej w Anglii. Wtedy dopiero Danny przyłączył się do zespołu ‘Blue Rondo a la Turk’, gdzie spotkał Marka Reilly i brazylijskiego muzyka – Kito Poncioni. W trójkę zaczęli pisać piosenki i to był początek ‘Matt Bianco’. Danny poprosił mnie o pomoc w nagrywaniu i natychmiast stałam się fanką ich, jak na te czasy, niezwykłego stylu. Naprawdę nie przypuszczałam, że te piosenki komukolwiek się spodobają, a jednak...

- Czy producent „Whose Side Are You On?” miał świadomość, że owe „pół minuty, pół minuty” w dwunastej sekundzie „Half A Minute”, nie są przypadkowym zlepkiem sylab, tylko polskim tekstem? Wiąże się z tym może jakaś ciekawa historia?

- Danny, Mark i Kito byli producentami całego albumu, ale wytwórnia chciała, aby 3 single zostały nagrane z jakimś bardziej doświadczonym producentem. Jednakże on, tzn. Peter Collins, jedynie odtworzył nasze oryginalne nagrania, gdyż sam był fanem tej muzyki. Miał do nas kompletne zaufanie, więc nie kwestionował moich polskich słów w tekście ‘Half a Minute’, a ten rodzimy mały akcent był dla mnie ważny.


- Stylistyka Matt Bianco osadzona była gdzieś pomiędzy jazzem, swingiem, popem i muzyką latynoską. Pani solowy repertuar w dużym stopniu także oscylował wokół latin jazzu. Czy można powiedzieć, że wydanie „Whose Side Are You On?” było momentem, w którym odnalazła Pani swoją artystyczną tożsamość?

- Zawsze kochałam brazylijską i latynoską muzykę; moją ulubioną piosenką Alibabek było ‘Grajmy Sobie w Zielone’, w tych rytmach właśnie! Ale nie zdawałam sobie sprawy, że można ją nagrywać w Europie z jakimkolwiek sukcesem. Dopiero Matt Bianco ‘WSAYO’ i sukces tej płyty mi to uświadomił. Mimo, że kocham wiele gatunków muzyki - w sambie czuję się najlepiej.

- Dlaczego więc po tak ogromnym sukcesie debiutanckiego albumu zdecydowała się Pani wraz z Dannym White'm opuścić Matt Bianco?

- Danny zachęcił mnie do komponowania i pisania tekstów, co zaczęliśmy robić po zakończeniu promocji pierwszej płyty Matt Bianco. Szybko okazało się, że nie wszystko podobało się Markowi (Kito powrócił do Brazylii, gdyż bardzo się rozchorował i kilka lat później zmarł). Danny jednak znalazł ze mną wspólny muzyczny język i postanowiliśmy odejść od zespołu. Te piosenki, które napisaliśmy wtedy razem znalazły się na płycie ‘Time and Tide’.


- Pani solowy debiut „Time and Tide” z 1987 roku przyniósł platynę w USA i złoto we Francji, a „Astrud”, „Promises” i „New Day For You” za sprawą radiowych programów Marka Niedźwieckiego nuciła cała Polska. Czuła się Pani wówczas artystycznie spełniona, czy wręcz przeciwnie... potraktowała Pani ten sukces jak rodzaj przepustki do pokazania jeszcze większych możliwości?

- Przez pierwsze dwa lata po nagraniu ‘T&T’ nie miałam pojęcia o prawdziwym sukcesie tej płyty, tzn. że słuchaczom naprawdę podobały się te piosenki. Dopiero dużo później odczułam to na trasach koncertowych, gdzie publiczność dała mi wiele na to dowodów. Ale początkowa radość zamieniła się w nerwową chęć produkowania więcej i lepiej. A to nie jest takie łatwe.

- Dwa lata później ukazał się album "London Warsaw New York" ze światowymi przebojami "Baby You're Mine" i "Cruising for Bruising". My jednak w Polsce najbardziej kochaliśmy Panią za utwór „Copernicus”. To już nie było krótkie „pół minuty, pół minuty”, lecz zaśpiewany pod sam koniec w całości polski refren!

- Ta piosenka, oprócz Polski, jest najlepiej odbierana w Japonii! Ostatnio byłam po raz pierwszy w Indonezji i tam również była przyjęta entuzjastycznie. Azja nas rozumie!


- "London Warsaw New York" pokrył się platyną w USA i na Filipinach oraz złotem we Francji i w Japonii. Co jednak najistotniejsze dla czytelników JazzPRESS-u, oba krążki: „Time and Tide” i "London Warsaw New York" trafiły na szczyt Top Contemporary Jazz Albums Billboardu, a drugi z nich wygrał roczne podsumowanie tego zestawienia. Jaki wpływ wywarł jazz na Pani twórczość?

- Jestem wielką fanką jazzu, ale to nie jest jedyny rodzaj muzyki, której słucham. Wpływ tych gatunków na moją muzyczną estetykę jest nieświadomy. Mój smak muzyczny jest bardzo podobny do smaku Danniego; dlatego tak dobrze nam się razem pracuje, ale on słucha wyłącznie jazzu i muzyki klasycznej.

- Trzeci Pani solowy album "The Sweetest Illusion" z roku 1994 największy sukces osiągnął w Japonii. Kilka lat później wraz z pochodzącym z tego kraju skrzypkiem Taro Hakase nagrała Pani znany standard Marcosa Valle "So Nice (Summer Samba)". Zastanawiała się Pani nad fenomenem popularności pani piosenek w krajach azjatyckich, a zwłaszcza w Japonii? Gdzie według Pani leży przyczyna tego zjawiska? 

- Kraje azjatyckie bardzo doceniają rytmy latynoskie; zauważyłam to nie raz. Ale jeszcze ważniejsza dla nich jest melodyjność piosenek; czasami najpopularniejsze przeboje w tych krajach mają bardzo skomplikowaną strukturę harmoniczną, co dla mnie i dla Danniego też zawsze było i jest bardzo ważne. Może udało nam się znaleźć drogę do ich muzykalnych serc? Kto wie? Trudno jest mi to wytłumaczyć racjonalnie, ale czuję się w Japonii jak w domu; kultura tego kraju, styl, architektura, wzornictwo – wszystko bardzo mi odpowiada. Mam kilku bliskich tam Przyjaciół.

- Na "The Sweetest Illusion" pod koniec utworu „Yearning” uważny słuchacz wyłapie cichutkie „szła dzieweczka do laseczka, do zielonego...” Tęskni Pani za Polską, a zwłaszcza za Jaworznem?


- Kiedyś tak; bardzo tęskniłam. Teraz jestem w Polsce raz na miesiąc, więc jeżeli tęsknię – lecę lub jadę kiedy tylko mogę. Moje wizyty w domu rodzinnym są coraz częstsze i coraz dłuższe.... Trudno jest żyć z dala od rodzinnego domu.

- Podczas gdy fani z utęsknieniem czekali na nowy album Basi, nieoczekiwanie dwadzieścia lat po „Whose Side Are You On?” zaśpiewała Pani ponownie jako wokalistka... Matt Bianco. „Ordinary Day” do dziś można usłyszeć w wielu stacjach radiowych na całym świecie, a „Matt's Mood” to niezwykle udany powrót po latach przerwy. Zgodzi się Pani z tą opinią?

- Po śmierci bardzo mi bliskich osób nie chciało mi się śpiewać przez kilka lat. W pracy moim zamierzeniem było przynoszenie ludziom nadziei, uśmiechu, optymizmu... W tych latach sama tego potrzebowałam. Danny, który nie mógł się doczekać mojego powrotu do muzyki, zaczął spotykać się z Markiem Reilly i pisać nowe piosenki. Bardzo szybko poprosili mnie o dołączenie się do nich. Z początku opornie, ale wreszcie ich świetne pomysły muzyczne zachęciły mnie do kooperacji i powolutku zaczęłam pracować z nimi. Okazało się to łatwiejsze niż się spodziewałam i sprawiło mi wiele przyjemności.


- 15 lat po "The Sweetest Illusion" ukazał się Pani czwarty album solowy „It Is That Girl Again”, który jako pierwszy uzyskał status platynowego krążka w Polsce. Po raz pierwszy także znalazł się na nim utwór w całości zaśpiewany po polsku. Czy „Amelki śmiech” to bardzo osobista dla Pani piosenka?

- Tak, bardzo. Muzykę napisaliśmy z Dannym dużo wcześniej, ale tekst był skierowany do mojej Rodziny, Przyjaciół i do mnie samej, abym nie zapominała co w życiu najważniejsze. Cała ta płyta oznaczała powrót do optymistycznego spojrzenia na świat i cały album jest bardzo bardzo osobisty.



- Przed dwoma laty nagrała Pani z Mieczysławem Szcześniakiem piękną balladę „Wandering”, a obecnie wszyscy z niecierpliwością czekamy na Pani duet z naszą ulubioną londyńską wokalistką Moniką Lidke, który pojawi się lada moment wraz z całym jej najnowszym albumem. Jaka to będzie piosenka i jak Pani wspomina współpracę z Moniką?

- Mój perkusista – Mark Parnell przekazał mi kiedyś płytę Moniki, która bardzo mi się podobała. Jej głos i kompozycje wskazywały na ogromny talent. Ku mojemu zaskoczeniu, może rok później, Monika skontaktowała się z moim managerem i przesłała mi swoją nową piosenkę z propozycją nagrania duetu. Piosenka jest śliczna! Bardzo świetnie się bawiłam nagrywając ją, zwłaszcza że tekst jest tak uroczy. Nasza wymiana emaili udowodniła mi, że osoba kryjąca się za tą kompozycją jest taka, jak się spodziewałam – równie ciepła, romantyczna i pełna humoru.

- Niejednokrotnie podkreślała Pani swój podziw dla wokalu Arethy Franklin. Która z wokalistek jazzowych i okołojazzowych wywarła największy wpływ na Pani karierę?

- Moja nauczycielka śpiewu wiele lat temu poradziła mi abym uczyła się od lepszych, naśladując ich technikę. Chodziło jej o śpiewaczki operowe, ale pamiętam, że w rezultacie całymi dniami śpiewałam z Arethą Franklin i Ellą Fitzgerald, kopiując jej wszystkie, czasami bardzo długie improwizacje. Ale w tym samym czasie słuchałam również takich piosenkarek jak Astrud Gilberto, z zupełnie innym sposobem przekazu, a także mojego ukochanego Stevie Wondera, od którego najwięcej się nauczyłam. Może dlatego też mój styl jest kombinacją tych wszystkich wpływów.

- Jak ocenia Pani swój występ podczas festiwalu jazzowego, który w połowie września odbył się w Wadowicach? 

- To była rewelacyjna impreza, zorganizowana na światowym poziomie i mam nadzieję, że z czasem jeszcze bardziej rozwinie skrzydła. W tym roku wystąpiły tam między innymi takie gwiazdy polskiego jazzu jak Jan Ptaszyn Wróblewski i Janusz Muniak. Atmosfera była znakomita i nasza publiczność przyjechała od Zakopanego po Szczecin, przez Białystok, co mnie bardzo mile zaskoczyło. Wystąpiłam ze świetnym polskim big-bandem z południowej Polski, ale z siedzibą w Jaworznie - eM Band. Z Anglii przywiozłam ze sobą mojego muzycznego partnera - Danniego White'a, mojego gitarzystę - Giorgio Serci i trębacza Kevina Robinsona. Było naprawdę wspaniale!

- Kiedy możemy spodziewać się Pani kolejnego albumu? A może – jeśli mi wolno wyjawić moje marzenie – pojawi się kiedyś krążek, na którym zaśpiewa Pani z towarzyszeniem najwybitniejszych polskich instrumentalistów jazzowych? Myślała pani kiedyś o takim wydawnictwie?

- Tak, wielokrotnie. Nie jest to łatwe do zrealizowania, gdyż moim muzycznym partnerem jest Anglik, który nie wychował się na naszej muzyce. Ale dzięki coraz częstszym ostatnio wizytom w Polsce miał już kilka okazji do poznania niektórych bardzo utalentowanych polskich muzyków, więc ta możliwość jest jeszcze przed nami. W tej chwili pracujemy nad nową płytą, która, mam nadzieję, ukaże się wiosną.

- 30 września to data Pani Urodzin. Z tej okazji Redakcja JazzPRESSU życzy Pani spełnienia wszystkich muzycznych i pozamuzycznych marzeń. O czym najbardziej marzy Basia Trzetrzelewska?

- Dziękuję bardzo! Marzę o dobrych pomysłach na piosenki, o dobrym zdrowiu i co się z tym wiąże – silnym głosie, co pomoże mi w kontynuowaniu koncertowania wszędzie tam, gdzie jesteśmy mile widziani i słuchani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz