środa, 16 grudnia 2015

Justyna Urbaniak - Ho Ho Ho!

Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie.  Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała.  Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia.


Świąteczny Wrocław (fot. Sławek Orwat)
Od kilku tygodni nie jestem w stanie wykrzesać z siebie odpowiednich słów, by napisać coś muzycznie konkretnego. Dam więc upust swoim frustracjom i podzielę się spostrzeżeniami ostatniego czasu. Wszyscy już czujemy magię świąt, prawda? Już od końca października nawet, kiedy to wkraczając między sklepowe alejki z jednej strony atakowały nas przeraźliwe maski duchów, demonów i innych zmor, a z drugiej bombki choinkowe, kolorowe światełka i uśmiechnięte bałwanki i aniołki. O dziwo nadal można spotkać przesympatyczną buzię Świętego Mikołaja, nadal nie zamienioną na Dziadka Mroza czy jakiś inny, bardziej "poprawny" nowy twór obecnego świata. Pomimo gonitwy w poszukiwaniu prezentów, polowaniu na najlepszą rybę i najświeższe pierogi, nadal czujemy cudowną magię świąt! Najlepsze przecież wciąż przed nami! Sklepy będą przecież zamknięte przez kilka dni a tak na prawdę przez kilka godzin więcej, czekają nas więc kilometrowe kolejki po chleb i masło. Tak, tak. Cudowny, spokojny czas w zaciszu domowych pieleszy z najbliższymi. Po godzinie stania w kolejce do kasy pani przed nami zdąży opowiedzieć swoją historię życia (a może i innych z jej otoczenia), więc właściwie z kogoś incognito staje się "dobrą znajomą". Stoisz więc i się uśmiechasz przyjaźnie, co chwila, co chwila potakując i wtrącając z przejęciem "tak, oczywiście" czy "naprawdę?! niemożliwe!". Ale prawda jest taka, że bacznie jedynie obserwujesz stan kroków ludzi przed tobą, życzliwie przesuwając koszyk "przyjaciółki". Ale do rzeczy. Cały ten magiczny czas byłby przecież niczym, gdyby nie kolędy i piosenki świąteczne (zanotowałam nawet że do niektórych "codziennych" są dodawane dźwięki dzwoneczków). Widzimy więc wszechobecne przystrojone choinki, stroiki, reniferki i pracowników sklepów w czapeczkach elfów, wesoło pogwizdujących "Last Christmas".


Domy towarowe podczas "nocnego czuwania" nad zagubionymi duszami klientów  (fot. Sławek Orwat)
Dopiero w tym roku zwróciłam uwagę na pewien detal. Od momentu pojawienia się pierwszych ozdóbek w sklepach, nasza podświadomość zaczyna wysyłać sygnały do reszty synaps. Idąc tym tropem rozpoczynamy wyścig myślowy: Są bombki. Widzę je przecież i jestem w stanie ich fizycznie dotknąć, by to zweryfikować. Więc jaki mamy miesiąc?! Już grudzień?! Przecież dopiero co wróciliśmy z urlopu i przywykliśmy do wstawania od nowa do pracy! Nie, nie. To nie grudzień. Jeszcze dwa miesiące. Ale sygnał został już wysłany a nasz wspaniały mózg skrzętnie to zanotował. Nie zważając więc na porę roku, zaczynamy podświadomie oczekiwać pierwszych piosenek świątecznych. Ot, taki prosty trik psychologiczny. Są ozdoby - czekamy na kolędy. Czekamy na kolędy - myślimy o Świętach. (Jeśli nawet próbujemy wyprzeć te myśli z głowy, bo to przecież jeszcze nie czas, co kilka dni wracają niczym boomerang bo do sklepu po jedzenie przecież trzeba chodzić). Myślimy o Świętach - mózg przekierowywuje nas na prezenty. Kupujemy więc prezenty,jednak do Świąt zdarzymy pewnie zmienić zdanie i kupić coś innego bądź dokupić coś nowego. Na pewno lepszego! Tym razem trafimy w dziesiątkę! Przecież chcemy podarować bliskim coś wyjątkowego. Ale znów odbiegłam od głównego wątku. Piosenki świąteczne. Wróćmy więc... do powiedzmy listopada. Półtora miesiąca do Świąt a co robi nasz ukochany mózg? Otóż z jego czeluści wypływają już magiczne nuty. I nagle idąc sobie ulicą łapiesz się na tym że zamiast zwykłej lini melodycznej zazwyczaj pojawiającej się w Twojej głowie, zaczynasz bezwiednie odtwarzać "...Santa Claus is coooming to tooooown", bądź jeszcze lepiej "..all I want for Christmaaaas is Youuuuuuu...uuu".


Jeden z wrocławskich domów towarowych "uświęcone" alibi znalazł nawet na wyprzedaż (fot. Sławek Orwat
I tak już od listopada czekamy aż włączymy radio i w końcu usłyszymy to, na co przecież już czekamy. Bezwiednie, niczym owieczki w stadzie. Mija dzień za dniem a tu nic. Idziesz do sklepu: zmysł wzroku krzyczy wręcz "Święta!", słuchasz radia, ani jednej wzmianki o tym, co cię otacza. I tak przez długie tygodnie. Aż w końcu nadchodzi 1 grudnia. Zbawienny dzień. Słuchasz sobie stacji radiowej, która leci chyba w każdym miejscu pracy w promieniu 60 mil i nagle są! Jeszcze przed 7 rano słyszysz podekscytowany głos z głośników zapowiadający pierwszą w tym roku kolędę! Fanfary! Konfetti! (choć lepiej wyobrazić sobie srebrno-białe płatki śniegu spadające z nieba) i tu następuje moment kulminacyjny! Wszyscy jakby zastygają w bezruchu, spoglądają po sobie i prawie każdy wydaje z siebie westchnienie mówiące: "Zaczęło się. Teraz do końca roku będzie dokładnie to samo każdego dnia". Ha! No właśnie! Każdy myśli o miesiącu, ale przecież to już zaczęło się znacznie wcześniej! A najciekawsze jest to, że każda jednostka zna na pamięć tekst każdej jednej zwrotki, każdej jednej piosenki. Nawet jeśli się tego wypiera. Wszyscy je znają. Wszystkie. Chcąc czy nie chcąc. Podsumowując: Ho Ho Ho! Święta to magiczny czas uświadamiania sobie tego, co najważniejsze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz