wtorek, 25 sierpnia 2015

Mam szczęście grać z muzykami lepszymi ode mnie - z Igorem Nowickim rozmawia Sławek Orwat

Występ  w Londynie (fot. Artur Grzanka)
Sławek: Mark Olbrich powiedział o tobie następujące słowa: "On jest muzykiem klasycznym, który żyje z muzyki i utrzymuje rodzinę z grania na pianinie. Igor nie ma zespołu. On jest członkiem wielu zespołów, ale jak tylko z nami zaczął, to nie mógł skończyć i powiedział - this is this what I want to do. Wiesz... blues is the devil's music, a w nim jest dusza diabła, he's got it! (śmiech)."

Igor: (śmiech) Z ekipą Marka jakoś od razu udało mi się znaleźć wspólny język. Rewelacyjnie gra się też z bardzo młodym Alessandro Cinelli, znakomicie gra mi się również z Eddiem Angelem, który jest absolutnym wirtuozem. Mark jakoś trzyma to wszystko i... zadziałało.

Sławek: Ponoć potrafisz odnaleźć się w każdym gatunku.

Igor: Podobno jeśli ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego (śmiech);

Sławek: Od czego zaczynałeś? Z tego, co wiem, nie jest ci obca także muzyka klasyczna.

Występ  w Londynie (fot. Artur Grzanka)
Igor: Z muzyką klasyczną zetknąłem się na studiach. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miałem wielkie szczęście, że tak się wtedy stało, natomiast zaczynałem od bluesa i to były absolutnie moje początki, jeśli chodzi o muzykę rozrywkową.

Sławek: Ile wtedy miałeś lat?

Igor: Chyba 16. To wszystko zatoczyło koło, bo gdzieś tam po drodze były fascynacje jazzem, potem jazzem elektrycznym i w końcu wróciłem do korzeni.

Z Eddie Angelem (fot. Agata Jankowska)
Sławek: Toruń to jedno z najbardziej muzycznych miast, jakie poznałem w życiu i mimo, że nie jest to miasto ogromne, ilość imprez, koncertów i muzyków przerasta niejedno o wiele większe. Gelo z Rejestracji wysnuł kiedyś na ten temat następującą hipotezę cyt: "Myślę, że to dlatego, że Kopernik tutaj ostro urzędował i zostawił swoje nasienie (śmiech)."

Igor: (śmiech)

Sławek: Coś w tym, co twierdzi Gelo, musi być na rzeczy, bo o rzekomym istnieniu kobiety Kopernika wspomina Marta Landau: http://www.wprost.pl/ar/182316/Kobieta-Kopernika/?I=1405

Igor: (śmiech) Dobra, to od razu powiem, że nie jestem z Torunia. Mieszkam w Toruniu i rzeczywiście czuję się tam wspaniale i wydaje mi się, że udało mi się jakoś zgrabnie wejść w toruńskie środowisko muzyczne. Pochodzę z zupełnie innej części Polski - z Mierzei Wiślanej z Mikoszewa. W Toruniu poznałem wielu fantastycznych muzyków. Z niektórymi z nich gram, że tak to określę, na poletku toruńskim i około toruńskim, a z niektórymi z nich zjeździłem też kawałek Polski i nie tylko. Faktycznie, jest tu tygiel, w którym ciągle wrze i to jest arcyciekawe doświadczenie być tam i czerpać z tego, co się tam dzieje, bo dzieje się dużo i dzieje się bardzo różnie.

Soul behind 2: Igor Nowicki, Michał Rybka, Asia Czajkowska-Zoń, Waldemar Franczyk (fot. Zbigniew Siudowski)
Sławek: Kiedy poznałeś Asię Czajkowską-Zoń, bo chyba wasze kontakty są znacznie wcześniejsze, niż wspólne występy podczas Soul Behind?

Igor: Z Asią zetknąłem się jakieś 15 lat temu. Graliśmy wtedy w Toruniu coś, co nazywało się talent show, czyli sekcja przygrywała tym, którzy chcieli zaśpiewać na scenie z towarzyszeniem żywego zespołu, co w tamtych czasach wcale nie było takie oczywiste. Były nagrody, były finały miesiąca, były finały roku. Rzeczywiście, działo się tam i właśnie tam poznałem Asię. Ona jeszcze jako podlotek przychodziła do klubu, w którym graliśmy i już wtedy było widać, że kiedyś zajdzie daleko. A jeśli chodzi o Soul Behind, to zawsze wspominam nasz pierwszy koncert, który zagraliśmy tylko w duecie. Okazało się, że managerowie klubu nie przewidzieli wtedy, że przyjdzie tak wielu ludzi i musieliśmy na szybko uruchomić dla widzów drugie piętro.

Z Asią Czajkowską-Zoń - Soul Behind 2011 (fot. Krzysztof Marcińczak)
Sławek: Jesteś muzykiem, który dużo gra dla innych artystów. Czy oprócz tej działalności masz także jakiś własny projekt, w którym spełniasz się bardziej jako Igor Nowicki?

Igor: Rzeczywiście współtworzę bardzo wiele różnych projektów, natomiast jeśli chodzi o rzeczy bardziej autorskie, to jakoś tak jestem bardzo nieśmiały i myślę, że ciągle jestem muzykiem poszukującym.

Sławek: Za to udaje ci się szczęśliwie wyżyć z muzyki, co jak dobrze wiesz, w Polsce jest nie do osiągnięcia dla wielu popularniejszych artystów od ciebie. Jak udało ci się osiągnąć taki stan rzeczy?

Igor: (śmiech) Zdecydowanie tak. Żyję z muzyki i nie narzekam. Nie wiem co mam powiedzieć. Mógłbym teraz opowiadać, że to wszystko przez ciężką pracę, albo przez to, że gdzieś tam trafiłem w odpowiedni czas i w odpowiednie miejsce...

Występ Asi Czajkowskiej-Zoń w Londynie. Na pierwszym planie Igor Nowicki (fot. Agata Jankowska)
Sławek: A może po prostu masz to w palcach?

Igor: Myślę, że to jest wypadkowa różnych rzeczy. Przede wszystkim na studiach spotkałem fantastycznych ludzi, z którymi gram do dziś. Są to między innymi Marcin Grabowski i Waldek Franczyk - fenomenalna sekcja. Zawsze powtarzam, że jestem szczęściarzem, że gram z lepszymi od siebie i dlatego to tak działa. Są to ludzie, którzy mnie niesamowicie inspirują i tak naprawdę od grania z nimi wszystko się zaczęło i od tej pory robię to, co kocham.

Sławek: Marzy ci się kariera w stylu Leszka Możdżera, że tak cię rymem zapytam (śmiech)?

Igor: Myślę, że to jest mistrz i to jest poziom nieosiągalny. Takich ludzi jest bardzo mało.

Występ  w Londynie (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Pochodzi z Pomorza, tak jak i ty...

Igor: Ale pamiętajmy, że ja wiem, kto to jest Możdżer, ale Możdżer nie wie, kto to jest Nowicki (śmiech).

Sławek: Miałem dwukrotnie okazję rozmawiać z Leszkiem Możdżerem. Sądzę, że jest to artysta totalny, który żyje w jakimś własnym, zamkniętym świecie. Zadając mu pytania, odnosiłem momentami wrażenie, jakby był zaskoczony istnieniem czegokolwiek innego poza fortepianem i muzyką.

Igor: Myślę, że tak właśnie jest i że z punktu widzenia takiej osoby, która gdzieś tam mocno stąpa po ziemi, jest to życie pełne wyrzeczeń, ale nie wiem, czy koniecznie tak samo wygląda to z punktu widzenia takiej osoby, jaką jest Leszek Możdżer. Wydaje mi się, że dla niego jest oczywiste, że robi to, co robi i robi to fenomenalnie, ale podkreślam, że takich ludzi nie ma wielu.

Igor Nowicki, Eddie Angel, Alessandro Cinelli, Laurie Garman i Mark "Bestia" Olbrich (fot. Artur Grzanka)
Sławek: Jaki jest Mark Olbrich w odbiorze muzyków, którzy z nim grają?

Igor: Mark cały czas jest zagadką.

Sławek: Jaki jest jako lider?

Igor: Z jednej strony bywa bardzo zdecydowany, czyli bardzo jasno daje do zrozumienia, że to co mówi, jest ostateczne i tak ma być. Z drugiej strony są takie momenty, w których daje nam bardzo duży margines i bardzo duże pole manewru i pozwala dojść do celu pobocznymi drogami. Myślę, że to jest dobre. On gdzieś tam to wszystko wyważa i stara się być pomiędzy pozycją lidera, a osobą, która nie przeszkadza w tym, żeby to co się dzieje, było bardzo żywe i żeby cały czas mieniło się różnymi kolorami.

Igor Nowicki, Eddie Angel, Jimmy Thomas, Alessandro Cinelli, Laurie Garman i Mark "Bestia" Olbrich 
(fot. Artur Grzanka)
Sławek: O roli pianisty w swoim zespole Mark powiedział mi następująco: "Jimmy śpiewa na w miarę wysokich rejestrach, gitarzysta z zasady jest wysoko, harmonijka jeszcze do tego tej żylety dodaje i jakoś trzeba było to wszystko uspokoić. Organy wypełniają te wszystkie herce, te częstotliwości pomiędzy tym wszystkim. Definicja muzyki pokrywa się dokładnie z tym, co powiedział Muddy Waters: you've got it or you ain’t got it i to nie ma nic wspólnego z techniką". I na koniec dodał: "Igor has got it!". Czym jest to tajemnicze COŚ, co rzekomo posiadasz?

Igor: (śmiech) Chyba to nie ja powinienem odpowiadać na to pytanie. Jest mi oczywiście bardzo miło, że Mark tak powiedział i jeszcze raz podkreślam - mam szczęście grać z muzykami lepszymi ode mnie i uważam, że jest to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu muzyka. 

Jimmy Thomas i Igor Nowicki w Londynie (fot. Artur Grzanka)
Sławek: Jak to jest usiąść do organów, kiedy przy mikrofonie stoi człowiek, który śpiewał dla Ike'a Turnera w epoce świetności rock and rolla? Ręce ci czasem drżą?

Igor: Jimmy... przyznam szczerze, że... tak, drżały mi zdecydowanie na naszym pierwszym wspólnym koncercie, natomiast potem okazało się, że on daje z siebie tyle i to daje nie tylko publiczności, ale i muzykom na scenie, dzieli się po prostu tak nieprawdopodobnie ogromną energią, że wszelkie obawy szybko ustępują.

Sławek: Przyznasz sam, że w zachowaniu Jimmy'ego Thomasa nie widać tych jego 76 lat...

Igor: Ależ absolutnie nie, a wszelkie moje obawy, a może nawet kompleksy ustąpiły już po pierwszym utworze. Czerpię nieprawdopodobnie dużo od Jimmy'ego i to jest znów to, o czym przed chwilą mówiłem, to jest właśnie to moje wielkie, wielkie szczęście grać z muzykami lepszymi ode mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz