Występ w Londynie (fot. Artur Grzanka) |
Sławek: Mark Olbrich powiedział o tobie następujące słowa: "On
jest muzykiem klasycznym, który żyje z muzyki i utrzymuje rodzinę z
grania na pianinie. Igor nie ma zespołu. On jest członkiem wielu
zespołów, ale jak tylko z nami zaczął, to nie mógł skończyć i powiedział
- this is this what I want to do. Wiesz... blues is the devil's music, a
w nim jest dusza diabła, he's got it! (śmiech)."
Igor: (śmiech)
Z ekipą Marka jakoś od razu udało mi się znaleźć wspólny język.
Rewelacyjnie gra się też z bardzo młodym Alessandro Cinelli, znakomicie
gra mi się również z Eddiem Angelem, który jest absolutnym wirtuozem. Mark jakoś
trzyma to wszystko i... zadziałało.
Sławek: Ponoć potrafisz odnaleźć się w każdym gatunku.
Igor: Podobno jeśli ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego (śmiech);
Sławek: Od czego zaczynałeś? Z tego, co wiem, nie jest ci obca także muzyka klasyczna.
Występ w Londynie (fot. Artur Grzanka) |
Sławek: Ile wtedy miałeś lat?
Igor: Chyba
16. To wszystko zatoczyło koło, bo gdzieś tam po drodze były
fascynacje jazzem, potem jazzem elektrycznym i w końcu wróciłem do
korzeni.
Z Eddie Angelem (fot. Agata Jankowska) |
Igor: (śmiech)
Sławek: Coś w tym, co twierdzi Gelo, musi być na rzeczy, bo o rzekomym istnieniu kobiety Kopernika wspomina Marta Landau: http://www.wprost.pl/ar/182316/Kobieta-Kopernika/?I=1405
Igor: (śmiech)
Dobra, to od razu powiem, że nie jestem z Torunia. Mieszkam w Toruniu i
rzeczywiście czuję się tam wspaniale i wydaje mi się, że udało mi się
jakoś zgrabnie wejść w toruńskie środowisko muzyczne. Pochodzę z
zupełnie innej części Polski - z Mierzei Wiślanej z Mikoszewa. W
Toruniu poznałem wielu fantastycznych muzyków. Z niektórymi z nich gram,
że tak to określę, na poletku toruńskim i około toruńskim, a
z niektórymi z nich zjeździłem też kawałek Polski i nie tylko. Faktycznie, jest tu tygiel, w którym ciągle wrze i to jest
arcyciekawe doświadczenie być tam i czerpać z tego, co się tam dzieje,
bo dzieje się dużo i dzieje się bardzo różnie.
Soul behind 2: Igor Nowicki, Michał Rybka, Asia Czajkowska-Zoń, Waldemar Franczyk (fot. Zbigniew Siudowski) |
Igor: Z Asią zetknąłem się jakieś 15 lat temu. Graliśmy wtedy w Toruniu coś, co
nazywało się talent show, czyli sekcja przygrywała tym, którzy chcieli
zaśpiewać na scenie z towarzyszeniem żywego zespołu, co w tamtych
czasach wcale nie było takie oczywiste. Były nagrody, były finały
miesiąca, były finały roku. Rzeczywiście, działo się tam i właśnie tam
poznałem Asię. Ona jeszcze jako podlotek przychodziła do klubu, w którym
graliśmy i już wtedy było widać, że kiedyś zajdzie daleko. A jeśli
chodzi o Soul Behind, to zawsze wspominam nasz pierwszy koncert, który
zagraliśmy tylko w duecie. Okazało się, że managerowie klubu nie
przewidzieli wtedy, że przyjdzie tak wielu ludzi i musieliśmy na szybko
uruchomić dla widzów drugie piętro.
Z Asią Czajkowską-Zoń - Soul Behind 2011 (fot. Krzysztof Marcińczak) |
Igor: Rzeczywiście
współtworzę bardzo wiele różnych projektów, natomiast jeśli chodzi o
rzeczy bardziej autorskie, to jakoś tak jestem bardzo nieśmiały i myślę,
że ciągle jestem muzykiem poszukującym.
Sławek: Za to udaje ci się szczęśliwie wyżyć z muzyki, co jak dobrze wiesz, w Polsce jest nie do osiągnięcia dla wielu popularniejszych artystów od ciebie. Jak udało ci się osiągnąć taki stan rzeczy?
Igor: (śmiech) Zdecydowanie tak. Żyję z muzyki i nie narzekam. Nie wiem co mam powiedzieć. Mógłbym teraz opowiadać, że to wszystko przez ciężką pracę, albo przez to, że gdzieś tam trafiłem w odpowiedni czas i w odpowiednie miejsce...
Występ Asi Czajkowskiej-Zoń w Londynie. Na pierwszym planie Igor Nowicki (fot. Agata Jankowska) |
Igor: Myślę, że to jest wypadkowa różnych rzeczy. Przede wszystkim na
studiach spotkałem fantastycznych ludzi, z którymi gram do dziś. Są to między
innymi Marcin Grabowski i Waldek Franczyk - fenomenalna sekcja. Zawsze
powtarzam, że jestem szczęściarzem, że gram z lepszymi od siebie i
dlatego to tak działa. Są to ludzie, którzy mnie niesamowicie inspirują
i tak naprawdę od grania z nimi wszystko się zaczęło i od tej pory
robię to, co kocham.
Sławek: Marzy ci się kariera w stylu Leszka Możdżera, że tak cię rymem zapytam (śmiech)?
Igor: Myślę, że to jest mistrz i to jest poziom nieosiągalny. Takich ludzi jest bardzo mało.
Igor: Ale pamiętajmy, że ja wiem, kto to jest Możdżer, ale Możdżer nie wie, kto to jest Nowicki (śmiech).
Sławek:
Miałem dwukrotnie okazję rozmawiać z Leszkiem Możdżerem. Sądzę, że jest to artysta totalny, który żyje w jakimś własnym, zamkniętym świecie. Zadając mu pytania, odnosiłem momentami wrażenie, jakby był zaskoczony istnieniem czegokolwiek innego
poza fortepianem i muzyką.
Igor: Myślę, że
tak właśnie jest i że z punktu widzenia takiej osoby, która gdzieś tam
mocno stąpa po ziemi, jest to życie pełne wyrzeczeń, ale nie wiem, czy
koniecznie tak samo wygląda to z punktu widzenia takiej osoby, jaką jest
Leszek Możdżer. Wydaje mi się, że dla niego jest oczywiste, że robi to,
co robi i robi to fenomenalnie, ale podkreślam, że takich ludzi nie ma
wielu.
Igor Nowicki, Eddie Angel, Alessandro Cinelli, Laurie Garman i Mark "Bestia" Olbrich (fot. Artur Grzanka) |
Igor: Mark cały czas jest zagadką.
Sławek: Jaki jest jako lider?
Igor:
Z jednej strony bywa bardzo zdecydowany, czyli bardzo jasno daje do
zrozumienia, że to co mówi, jest ostateczne i tak ma być. Z drugiej
strony są takie momenty, w których daje nam bardzo duży margines i
bardzo duże pole manewru i pozwala dojść do celu pobocznymi drogami.
Myślę, że to jest dobre. On gdzieś tam to wszystko wyważa i stara się
być pomiędzy pozycją lidera, a osobą, która nie przeszkadza w tym, żeby
to co się dzieje, było bardzo żywe i żeby cały czas mieniło się różnymi
kolorami.
Igor Nowicki, Eddie Angel, Jimmy Thomas, Alessandro Cinelli, Laurie Garman i Mark "Bestia" Olbrich
(fot. Artur Grzanka)
|
Igor:
(śmiech) Chyba to nie ja powinienem odpowiadać na to pytanie. Jest mi
oczywiście bardzo miło, że Mark tak powiedział i jeszcze raz podkreślam
- mam szczęście grać z muzykami lepszymi ode mnie i uważam, że jest to
jedna z najważniejszych rzeczy w życiu muzyka.
Jimmy Thomas i Igor Nowicki w Londynie (fot. Artur Grzanka) |
Igor: Jimmy... przyznam szczerze,
że... tak, drżały mi zdecydowanie na naszym pierwszym wspólnym
koncercie, natomiast potem okazało się, że on daje z siebie tyle i to
daje nie tylko publiczności, ale i muzykom na scenie, dzieli się po
prostu tak nieprawdopodobnie ogromną energią, że wszelkie obawy szybko
ustępują.
Sławek: Przyznasz sam, że w zachowaniu Jimmy'ego Thomasa nie widać tych jego 76 lat...
Igor:
Ależ absolutnie nie, a wszelkie moje obawy, a może nawet
kompleksy ustąpiły już po pierwszym utworze. Czerpię nieprawdopodobnie
dużo od Jimmy'ego i to jest znów to, o czym przed chwilą mówiłem, to
jest właśnie to moje wielkie, wielkie szczęście grać z muzykami lepszymi
ode mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz