niedziela, 16 sierpnia 2015

Justyna Urbaniak - Moc muzyki odkryłam dopiero wtedy, gdy zostałam z nią "sam na sam"

Ja? A kimże ja jestem, by pisać sama o sobie? By decydować o słowach pisanych mnie określających? Mogłabym opiewać tutaj swe zalety, bądź rozwodzić się o tym, jak "złym" człowiekiem jestem. Nie w tym rzecz. Tak myślę. Jestem tym, kim wydarzenia w moim życiu mnie uczyniły. Jedyne co wiem o sobie to to, że sobie odpowiadam. Nie biorę odpowiedzialności za to, jak postrzegają mnie inni. Biorę odpowiedzialność tylko za to, co zrobiłam lub faktycznie powiedziałam, nie za wyobrażenia innych na mój temat. Zmieniam swoje życie według tego, co mnie uszczęśliwia. Przewracam je do góry nogami, jeśli czuję, że tego potrzebuję. Ale nie gust muzyczny. Ten pozostaje stały, choć jest bardzo szeroko pojęty. Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryłam dość późno. Zawsze gdzieś była, ale nie byłam jej świadoma. Otaczała mnie, wypełniała, ale nie skupiałam się na niej należycie. Dopiero, gdy popadłam w stan całkowitej alienacji, zostałam z nią "sam na sam", odkryłam jej moc. Większość ludzi uważa, że pustelnicy to wariaci i kto wie, czy nie mają racji! Jednak czasem jest to właśnie to, czego człowiek potrzebuje, by dowiedzieć się kim naprawdę jest.  Tylko wiedza zdobyta z własnej ciekawości, zaczyna cię kształtować. Tak samo jak muzyka, której poszukujesz. Gdy zaczynasz wsłuchiwać się w teksty utworów, gdy dźwięki przenikają do głębi twojego jestestwa, zaczynasz rozumieć sens w niej zawarty.

To nie jedyny muzyczny epizod w moim życiu, choć najważniejszy. Grałam kiedyś na klawiszach, podobno całkiem niezłe. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w moim życiorysie. Śpiewałam również w scholi kościelnej hymny podczas nabożeństw. Z tego pozostało tylko zamiłowanie do imprez karaoke, na które chadzałam z przyjaciółmi i... śpiewanie podczas prac domowych ;). Od zawsze uwielbiałam te wieczory, zwłaszcza przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynaliśmy śpiewać. Czułam wówczas przemożną chęć życia w szczęściu. Czy muzyka mnie uszczęśliwia? Tak. Czy określa to, kim jestem? Tak. Słucham wszystkiego! No dobra, prawie.  Disco polo tylko na weselach. Możecie mówić, co chcecie, ale to najlepsza, nazwijmy to "forma artystyczna" na tego typu imprezy. Nie, nie rozumiem zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców. To zdecydowanie nie dla mnie. Nie rozumiem również pop piosenek puszczanych w radiu, które bezlitośnie mnie bombardują za każdym razem, gdy odważę się je włączyć. Tekst do mnie nie przemawia, a tupanie nóżką tylko w rytm (każdy podobny do siebie) też nie jest tym, czego szukam. Muzyka poważna? Jak najbardziej! Gdy sprzątam ten cały bajzel, do którego dopuściłam się w moim własnym domu lub gdy mam chandrę, spowodowaną zmianą pór roku. Reggae? Zawsze gdy zaczynam widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy po prostu czuję się dobrze.

Ballady rockowe czy metalowe? Tak. Nimi czasem się katuję. Po pierwsze: dobrze wiedzieć, że komuś też nie wyszło. Po drugie: zazwyczaj dołują, a przecież nie można odbić się od dna, nie osiągając go. Punk rock? Oooo tak! To te dźwięki, które dają mi siłę do walki z każdym dniem. Ze wszystkimi przeciwnościami, jakie los nam zsyła. Rock? Ten towarzyszy mi najczęściej. To to, co słyszę zaraz po otworzeniu rano oczu. Blues, muzyka alternatywna, skoczne melodie, ciężkie brzmienie gitar, poezja śpiewana i stare dobre kawałki. Staram się nie ograniczać. Ciągle odkrywam i poszukuje czegoś nowego. Muzyka określa mnie. Daje mi tak wiele wyborów. Mogę ją dostosować idealnie pod siebie. Wracając do kawałków słuchanych lata wcześniej mogę odkryć nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziałam. Pomaga mi dokonywać wyborów, często życiowych.

Nie umiałabym wymienić ulubionych piosenek. Jest co prawda kilka, do których często wracam, ale powody są inne. Ulubieni wykonawcy, chyba prędzej. Jest ich jednak zbyt dużo, by zacząć wyliczać. Dużą rolę odegrała twórczość Renaty Przemyk i Comy. I to jedyni artyści, jakich tu wymienię. Będę się bowiem skupiała na nich wracając do muzycznej podroży z "przeszłości". Bardzo dawno temu powiedziałam, że "byłabym najnieszczęśliwszą osoba na świecie, gdybym przestała słyszeć, bo przestałabym słyszeć muzykę". Często wracam do tego stwierdzenia. Chyba po prostu zaczęłabym czerpać inspiracje z Beethovena. Przecież nie należy się poddawać z byle powodu.



Moja dziesiątka:
Coma - Leszek Żukowski
Georgina Tarasiuk - Najdalsza z gwiazd
Renata Przemyk - Blizna
Antonio Vivaldi - Storm
Dzem - Wehikuł czasu
Marek Grechuta - Wolność 
Mirosław Czyżykiewicz - Patrzę w okno
Blade Loki - No pasaran
Renata Przemyk - Własny pokój 
Edward Stachura - Życie to nie teatr

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz