piątek, 26 czerwca 2015

Jak stałem się Rockmanem, Wojciech Szymański - tomaszowski Ojciec Rock'n'Rolla

Trzej piewcy muzyki i Tomaszowa w trzech różnych krajach świata. Antoni Malewski, który spisał rock'n'rollową legendę miasta i Wojciecha Szymańskiego, tragicznie zmarły Arek Milczarek odtwarzający postać i piosenki ich wielkiego Idola i pierwszy Rockman Tomaszowa Mazowieckiego Wojtek "Szymon" Szymański - obecnie mieszkaniec Nowego Jorku

Pozwolę sobie napisać w kilku zdaniach, co wydarzyło się w moim życiu, jak rozpoczęła się moja przygoda z naszą muzyką młodości, czyli jak to nazwano w Ameryce - Rock and Roll. Otóż były to czasy końca lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy na tzw głośniku umieszczonym w moim mieszkaniu (nazywany “kołchoźnikiem”), słuchając udawało się wyłapać strzępy muzyki, po której miałem wypieki na twarzy, a głównie to się zdarzało podczas słynnej audycji Muzyka i Aktualności. Potem doszło duże, lampowe radio, radio Saba, prezent od Cioci na bodajże 8 lampach, które mrugało do mnie swoim zielonym, magicznym okiem i emitowało ciepłe fale, które przerzucało mnie z Radio Luxembourg do Radia Watykan czy na jakieś inne stacje z kontynentów, z których fale radiowe docierały do Polski. Dawało to poczucie absolutnej wolności, nie było granic i paszportów. Podobnego uczucia doznałem wiele lat później kiedy to po opuszczeniu Polski ilekroć byłem z wizytą w zachodnich Niemczech czyli tzw NRF, łapałem czy to w radiu w samochodzie, czy w hotelu polskie stacje Warszawa 1 na falach długich, czy Warszawa 2 na falach średnich. Wiedziałem, że tam gdzieś jest jednak ta Polska, której nie moglem osobiście odwiedzić, ale mogłem posłuchać Polskiego Radia. Nieważne było czy to nudna pogadanka czy inne trele, siedziałem z uchem przy radioodbiorniku. 


Dom Wojtka przy pl. Kościuszki 17 w Tomaszowie Mazowieckim
Z tych radiowych czasów w Polsce to oczywiście był Pan Lucjan Kydryński ze swoją audycją, której nie można było nigdy opuścić. Dużo z tych czasów opisał Antek Malewski w swoich książkach o rockandrollowym widzie, jako że był on od początku częstym gościem na Placu Kościuszki 17. Nie chcąc się chwalić ja byłem jego “guru’ muzycznym, który wprowadzał go w tajniki Radia Luxembourg, gazety New Musical Express i innych photo magazynów, gdzie można było oglądać zdjęcia Presleya, Haleya, Buddy Hollego, Little Richarda czy Fatsa Domino. Dalej sprawy potoczyły się jeszcze szybciej, bo wpadłem na pomysł, aby wysłać list do wytwórni Atlantic z prośbą o przysłanie mi jakiejś płyty z utworami rocka.


Bracia Ertegun
Aby nie wyglądać na żebraka, jak wszyscy wiemy nie było możliwości zakupu żadnej płyty z zachodu, wsadziłem do koperty plik znaczków pocztowych z kolekcji mojego dziadka. Ponieważ znałem z czytania różnych wydawnictw dokładny adres, ba nawet nazwisko właściciela, dyrektora. Nie wiedziałem dokładnie, kto to jest, ale list poszedł zaadresowany do Mr Nesuhi Ertegun, Atlantic Record New York. Po około dwóch miesiącach, kiedy już straciłem nadzieję, że cokolwiek się stanie, nagle pojawił się u mych drzwi listonosz z piękną, płaską paczką ze znaczkami pocztowymi z USA. Serce mi prawie stanęło z wrażenia, kiedy po otwarciu ujrzałem DWA LP jeden był wydany przez Atlantic Records pt. Rock and Roll z mieszanką utworów granych przez duże big bandy a drugi był LP z ATCO Records ze składanką utworów m.in. znajdował się na niej, Bobby Darin, The Coasters, The Drifters, Ruth Brown, więc uczta dla ucha niesamowita.


Wojciech Szymański w swoim gabinecie dyrektora linii lotniczych
Co do tych dwóch wytwórni płyt to jest to bardzo ciekawa historia ponieważ utworzone zostały przez braci Ertegun, dwóch synów ambasadora Turcji w Waszyngtonie, którzy w bardzo młodym wieku zauroczeni amerykańską muzyką głównie jazzem i wczesnym rock and rollem, zebrali kolekcje 15,000 jazz and rhythm and blues 78 RPM płyt i po zakończeniu II wojny światowej założyli studio nagrań. I tak powstał Atlantic, który głównie zajmował się rhythm & bluesem i jazzem oraz ATCO, która głównie wydawała płyty rock and rollowe. Kiedy zamieszkałem w USA i pracowałem jako dyrektor hiszpańskich linii lotniczych, podczas pewnego spotkania organizacji lotniczych, przypadkowo spotkałem się z Panem Nesuhi Ertegun, któremu z mostu powiedziałem, że głównym powodem mojej bytności, tu na tej ziemi w Nowym Jorku jest fakt, że on kilkanaście lat temu wysłał do Polski dar dla młodego chłopca, który mu przysłał kolekcje znaczków pocztowych. Co za niespodzianka, Nesuhi pamiętał te znaczki!!!


Wojtek Szymański z Tammie Wix
Miałem później okazje spotkać się z nim i jego bratem Ahmedem, co również zaowocowało, bo poznałem tam Tammie Wix, która była właścicielką wytwórni płytowej Wix w Memphis w Tennesse. To ona zaprosiła mnie do Memphis, ale to już dalsza historia, do której wrócę bo muszę dokończyć, co dalej działo się w Polsce, kiedy dwa longplaye z Ameryki podsunęły mi myśl, że muszę się tam kiedyś w końcu dostać, to znaczy zawitać do USA. W międzyczasie będąc, któregoś dnia w naszym domu handlowym, słynne CDT w Warszawie w dziale muzycznym, zobaczyłem grupę podekscytowanych ludzi. Jakiś facet pokazywał im małe, kolorowe, plastikowe płytki, które po założeniu na adapter działały jak prawdziwe płyty, demonstrował on tam Diana Paula Anki i Bill Haley Shake rattle and roll. Błyskawicznie kupiłem te dwa egzemplarze. Zaprzyjaźniłem się szybko z tym przedsiębiorczym człowiekiem, który zaprosił mnie do swojego zakładu. Mieścił się na rogu ulicy Hożej i Marszałkowskiej, gdzie na półpiętrze produkowali oni swoje plastikowe płytki i słynne pocztówki dźwiękowe, które zawojowały całą Polskę. Ponieważ byłem dobrym dla nich kupcem, zapraszali mnie na zaplecze, gdzie zakładając słuchawki mogłem słuchać taśm na ich magnetofonie i wynotowywać utwory, które mi się podobały. Natychmiast kopiowali mi je na plastikowe krążki. W ten sposób moja kolekcja tych oryginalnych polskich wyrobów rosła bardzo szybko, do tego często wpadałem do antykwariatu. Można było tu również znaleźć czasami płyty z prywatnych importów tak przy antykwariatach na Wilczej czy przy Polnej. Doskonale pamiętam kupno pierwszego LP z Elvisem pt Elvis, Był to drugi LP nagrany przez Presleya w RCA VICTOR.


Była w Warszawie grupa ludzi, która wymieniała płyty, które były później nagrywane na magnetofony, które zaczęły być coraz bardziej dostępne, na początku importowane z NRD; później też produkowane w Polsce takie jak Melodia czy Tonette. Był Leszek Jowko z Grochowa zakochany w Country & Western, który pokazał mi Hanka Williamsa, był Sławek ze Starówki, który miał najrozmaitsze klejnoty muzyczne głównie z Anglii ale również z USA, był Bronek ze Śródmieścia, który z racji, że jego mama była Angielką miał dostęp do wszystkiego, co było najmodniejsze w muzyce. Ja mieszkając na Saskiej Kępie nie miałem co narzekać na dostęp do płyt, bo w naszej paczce, która codziennie spotykała się w ulubionej kawiarni Sułtan, była Marysia Szabłowska, “Pucka” dla znajomych, bracia Kowalczyk, Tomek Kozłowski “Kozioł”, siostry Banker, Rysiek Grzenia, Władek Dadas, Iza Gliksman, Andrzej Pozdniakow, Wiesiek Kacperski “Billu”, Piotr Kamieński “Kamień”. Wymieniam zaledwie kilka osób, którzy tak jak ja byli zabsorbowani nowym fenomenem muzycznym, jakim był rock & roll.


Marek Gaszyński
Takie grupy były również w Śródmieściu, na Mokotowie, Pradze, Ochocie czy Starówce. Wszyscy ci ludzie oscylowali dookoła klubów studenckich jak Hybrydy, Stodoła, później Medyk, Remont. Pamiętam jak w Warszawie w jednej z kawiarni na Marszałkowskiej przy Placu Konstytucji pojawiła się pierwsza szafa grająca. Cóż to była za uciecha, kiedy po wrzuceniu chyba złotówki, a może dwa złote, można było posłuchać Brendy Lee czy Jerry Lee Lewisa lub Fatsa Domino. Następną mekką dla fanów rock & rolla była brama w Alejach Jerozolimskich, gdzie mieścił się fotoplastikon, bowiem właściciele tego interesu, aby zwabić klientów, mieli umieszczony głośnik w bramie, gdzie cały czas sączyła się muzyka w wykonaniu Presleya, Bill Haley, Tommy Steela i całej plejady innych wykonawców młodego rocka. Z “Pucką” zostałem zaproszony do czegoś w rodzaju prywatnego klubiku na Nowym Świecie, który prowadził Andrzej Olechowski z Wojtkiem Mannem. Tam też można było przynieść swoje zdobyte płyty czy posłuchać płyt przyniesionych przez innych i dyskutować na temat muzyki.


Franciszek Walicki - ojciec polskiego Rock'n'Rolla
Chodziłem również do Filharmonii, gdzie redaktor Roman Waschko miał specjalne spotkania. Puszczał płyty głównie jazzowe i rhythm and bluesowe. Tam słuchałem Raya Charlsa, Joe Turnera. Zaczęły się też w Warszawie występy, Jazz Jamboree, przyjeżdżali tacy fantastyczni bluesowi artyści z USA jak Champion Jack Dupree czy Howling Wolf. W tym samym czasie na początku nieśmiało a później coraz bardziej głośno zaczyna swoją działalność radiostacja harcerska. gdzie Witek Pograniczny i Marek Gaszyński zaczynali tworzyć swoje listy przebojów no i oczywiście Wybrzeże, bo jak tu pominąć Gdańsk, Szczecin czy Sopot. Przecież to była główna kolebka, I Festiwal Jazzowy w Sopocie i słynny Big Bill Ramsey ze swoją Caledonią (mam tą płytę wydaną przez Polskie Nagrania). Non-stop w Sopocie, gdzie spędziłem kilka tygodni latem porządkując z Antkiem Malewskim parkiet, za co mieliśmy darmowy wstęp każdego wieczoru, nie mówiąc z jaką to dumą wchodziliśmy do środka, jak to się mówi “we are with the band”, zespół “Niebiesko Czarni” i Pan Walicki. Moja Kolekcja rosła coraz bardziej. Okropnie żałuję, że niestety całość tych zbiorów, na które składały się LP, 45s i cała masa tych plastikowych perełek z ulicy Hożej. Co to by była za frajda położyć dziś te płytki na adapter!!!. Zagubiły się podczas mojej przeprowadzki na Zachód, która to nastąpiła na początku lat 70-tych.


W domu Jana Koziorowskiego przy ulicy Brzozowej.
Antek Malewski i Wojtek Szymański
Wylądowałem w Londynie, który w tym czasie był absolutną, muzyczną stolicą świata. Były tu oczywiście takie zespoły jak Beatles, Rolling Stones, Animals etc, a później rozpaczał się revival starego rock and rolla, jakby druga fala, bo ludzie od początku zwrócili uwagę, że ten prosty rock and roll lat pięćdziesiątych to naprawdę dobra muzyka, więc do Londynu zaczęli przyjeżdżać z USA tacy apostołowie tej muzyki, jak Bill Haley, Jerry Lee Lewis, Ike Turner z Tiną i jej rock and roll revival. Oczywiście, ja bywałem na tych wszystkich koncertach i dodatkowo, ponieważ trzeba było z czegoś żyć, załapałem się do pracy jako barman w największym country & western pubie, który mieścił się niedaleko Hammersmith, a tam też odbywały się występy, bo przyjeżdżał Del Shannon, Brenda Lee, Johnny Cash. Tam też poznałem Helen Shapiro jak to zwykł mówić Pan Lucjan Kydrynski, dziewczyna o wagnerowskim głosie.


Wojciech Szymański z żoną Łucją
Londyn był niesamowicie rozbujanym miastem. Było tu dużo moich kolegów z “grupy” warszawskiej, tak jak uprzednio mówiłem, Władek Dadas, Tomek “Kozioł”, Piotr Veltuzen i wielu, wielu innych. Była Ewa Frykowska, Piotr Kamieński, Irma, Elżbieta Meznicka moja przyszła żona Łucja Sielewicz tak, że nie można było narzekać na brak zajęć. Pracowało się na różnych lewych zajęciach, gdzie bardzo często powstawały pewne śmieszne sytuacje. Kiedyś udało mi się załatwić pracę w Dunlopie jako telex operator udając Niemca. Mój kolega Anglik, który pracował obok mnie, uporczywie próbował do mnie mówić po niemiecku (był on kiedyś żołnierzem stacjonującym w Niemczech), a ja musiałem go pohamowywać jako, że moja znajomość niemieckiego sprowadzała się do guten tag, mówiąc mu, że jestem w Anglii, aby nauczyć się angielskiego i prosząc go by mówił do mnie w tym języku, co on bardzo uszanował i więcej do mnie po niemiecku nie mówił.


Wojciech Szymański z żoną Łucją raz jeszcze
Z Londynu przeskoczyłem do USA, gdzie początkowo zatrzymałem się w San Francisco, które wtedy było pod wpływem “dzieci kwiatów”, a ponieważ mieszkałem niedaleko Golden Gate Bridge, więc miałem wiele okazji, aby spotykać się hippisami na słynnej Filmore Street. Oczywiście szybko odnalazłem slynny Tower Records, który rozpoczął swoją działalność właśnie tam i pomalutku dokupowałem różne stare wydania rock and rolla z lat 50 i 60-tych. Z San Francisco przeniosłem sie do Nowego Jorku, gdzie sprowadziło się wielu moich znajomych z Londynu i Warszawy. Tak się też złożyło, że światowa stolica muzyki, którą, jak nadmieniłem, był Londyn, przeniosła się w tym samym czasie do Nowego Jorku, a ponieważ tu zaczynałem się pomalutku stabilizować, żona, dziecko, było więcej czasu i pieniędzy na dokupowanie nowych płyt, nagrywania setek taśm na magnetofonie szpulowym, później na kasetach. Muszę dodać, że na moich oczach odbyła się cała ewolucja środków przekazu muzyki od starych, kruchych płyt granych na 78 rpm do 45s, LP, szpulowych taśm, taśm tzw 8 track, które były bardzo popularne w USA, kaset i aż do CD no i teraz MP3.


Billy Lee Riley z żoną Joyce i dwóch Wojciechów: Szymański i Mann
Mieszkając w Nowym Jorku miałem niezliczone okazje chodzić na koncerty gwiazd rocka, rhythm and bluesa, country. Moje płyty są podpisane przez Joe Big Turnera, Brendę Lee, Jerry Lee Lewisa, Billa Lee Rileya, Tinę Turner, The Everly Brothers, The Monkees, Fatsa Domino itd. Długo czekałem na pojawienie się Elvisa, który akurat odbywał tournee po USA. Miał on również występować w Nowym Jorku. Kupiliśmy bilety, niestety nie mogliśmy ich wykorzystać, bo Elvis niespodziewanie umarł chyba tydzień przed zapowiadanym występem w Nowym Jorku. Bilety na koncert mam do dzisiaj, oprawione w ramce wiszą na ścianie w moim gabinecie. Tak jak uprzednio nadmieniłem, po poznaniu Tammie Wix z wytworni płyt Wix, gdzie Sonny Burgess, Billy Lee Riley, Ray Smith, są to również gwiazdy z Sun Records, kiedy nagrywał tam Elvis a oni też nagrywali w Wix Records. Zostałem zaproszony na festiwal do Memphis, gdzie występowali wszyscy artyści uprzednio wymienieni. Tammi poznała mnie z nimi. Wpadaliśmy do Sun Records, gdzie w małej kafejce, która mieści się w tym samym budynku, można było z wszystkimi pogadać, a ponieważ byłym później w Memphis wiele razy, wydaje mi się, że pewnie poznałbym i Elvisa, gdyby jeszcze żył, bo ci ludzie go znali.


Wojtek Szymański z krawcem Elvisa Lansky'm
Przychodziła tam też dawna sympatia Elvisa, Barbara Pittman, również dawny właściciel Sun Records, Sam Phillips. Można było zajrzeć do słynnego sklepu Lansky Brothers, w którym poznałem Bernarda Lansky, który ze swoim bratem (obaj emigranci z Polski) otworzyli ten sklep. Tu Elvis kupował swoje słynne ubrania, z których był znany; tweedowe marynarki i ekstrawaganckie koszulki. W tym sklepie było wiele pamiątek po Elvisie i Bernard opowiedział mi również wiele ciekawych historii z czasów kiedy to Elvis wpadał ze swoją grupą do jego sklepu. Oczywiście w Memphis odwiedziłem kilka starych sklepów z płytami, szukając najrozmaitszych “białych kruków”. Również Tammi Wix podarowała mi kilka extra egzemplarzy z jej wytwórni. Tam też narodził się projekt, aby sprowadzić do Polski kilku żyjących jeszcze prekursorów naszej muzyki, takich jak Jerry Lee Lewis, Wanda Jackson czy Brenda Lee. Wielokrotnie rozmawiałem z nimi i ich managerami, ale nigdy nie doszło do niczego z powodu braków funduszy, aby zapłacić ich gaże, podróż itd.


Billy Lee Riley w Sopocie
Aż któregoś dnia przyszedł mi z pomocą Wojtek Mann, którego zadaniem było sprowadzenie muzycznej oprawy dla imprezy organizowanej przez Prokom w Sopocie. Zaproponowałem mu Billy Lee Riley. Ceny były niewygórowane. Gdzieś chyba w roku 2000 przyjechałem z całą grupą do Polski. Billy zorganizował wspaniałą grupę muzyczną jako akompaniament. Był to słynny Johnny and the Rockos, który ma swoje turnee po Europie, ale także zawsze jest wynajmowany jako podkład dla słynnych muzyków ze Stanów takich jak Fats Domino, Jerry Lee, Emile Ford lub Wanda Jackson. Wyjątkowo w tym wypadku z Johnnym w skład zespołu weszli też bracia Lenner ze słynnej niemieckiej grupy rockabilly Lenner Brothers. Oni grali dwa razy w Sopocie i chyba powiem, że pierwszy koncert, który był bardziej nieformalnym koncertem niż ten drugi, który odbył się podczas głównej gali Prokomu. Fantastyczny absolutnie, bo na scenie pojawili się też polscy muzycy z wybrzeża i zabawa przeciągnęła się do późnych godzin rannych. Było fantastycznie. Później jeszcze próbowaliśmy kilka razy z innymi wykonawcami. Robert Gordon był prawie na lotnisku, aby ze mną lecieć do Polski. Billy Lee chciał koniecznie odwiedzić Polskę po raz drugi, ale zawsze rozbijało się o kasę i nic z tego nie wychodziło, a duża szkoda, bo niestety czas jest nieubłagany i ci prekursorzy prawdziwego rock and rolla znikają jeden po drugim, aby dołączy do podniebnej orkiestry.



Po ślubie z moją sympatią Łucją, którą poznałem na wakacjach w Jastarni długo przed moim odlotem do USA, urodził nam się syn Chris. Spowodowało to oczywiście dużo innych zajęć, ale kolekcjonowanie płyt i słuchanie ulubionego rock and rolla nie ustało. Płyt przybywało, w poszukiwaniu różnych egzemplarzy szperałem w sklepach na Manhattanie w tzw dzielnicy Village. gdzie żyje tzw “cyganeria”. Village jest podzielona na Village East i West, ta część West jest starsza, East dopiero się rozwinęła w ostatnich 15 czy 20 latach. Dawniej to była cicha dzielnica, głównie zamieszkała przez emigrantów ze wschodniej Europy. Teraz restauracje i kafejki z West przelały się na drugą stronę. W obu dzielnicach jest masa klubów muzycznych. Najsłynniejszy w Nowym Jorku klub Jazzowy Blue Note, mieści się na West Village, swego czasu był po stronie east. My, to znaczy moja nowojorska paczka, odkryliśmy super miejsce. Był to bar przy 2-giej Ulicy, który nazwaliśmy “Sleezy Place”. Odbywały się tu koncerty bluesowe i rock and rollowe. Wpadali tu późno w nocy różni sławni muzycy nowojorscy tak, że można było tu spotkać czasami kogoś z Rolling Stones, czy Boba Dylana lub Joe Turnera. Nasza paczka była w tym barze bardzo znana do tego stopnia, że główny barman, potężnie zbudowany murzyn o imieniu Kenny zawsze nam robił miejsce. usuwając nawet innych klientów od stolika, może nawet z tej prostej przyczyny, że nasze zamówienia na najpopularniejszy tu napój, czyli gin and tonic podawany w szklankach typu “musztardówka” był gęsto i często zamawiany a nasze “tipy” były też obfite.


Życie w tym klubie zaczynało się dość późno. Tak naprawdę nic się tu nie siedziało do godzinny 1 nad ranem, ale aby wejść do środka, trzeba było być przyjacielem Kena. W tym klubie można było również kupić najrozmaitsze egzemplarze płyt z muzyką bluesową. Były to różnego rodzaju nagrania nieautoryzowane lub płyty z wytwórni mało znanych, takich jak Spivey Records, nagrywających super artystów bluesa takich jak, Roosvelt Sykes czy Vareta Dillard. Były też nagrania wręcz chałupnicze. Miałem przyjemność poznać Victorie Spivey, która też śpiewa bluesa i występowała kilkukrotnie w naszym “Sleezy Place”. Na wschodniej stronie Village mieszczą się bardzo awangardowe kluby takie jak CBGB, gdzie narodził się punk rock. CBGB już niestety nie istnieje, ale tę funkcje przejęły Angels and Kings oraz The Bowery Electric, gdzie gra się nowe fale rocka, ale również i stare gwiazdy też się tam pokazują. W Bowery Electric oglądałem i słuchałem Roberta Gordona, który tak jak pisałem uprzednio, prawie był już na lotnisku, aby ze mną jechać do Polski. Robert śpiewa stare przeboje z repertuaru Elvisa, Roy Orbisona czy Carla Perkins, jest bardzo popularny w Europie Zachodniej i odbywa liczne tournee, które miały miejsce w Anglii, Niemczech, Hiszpanii czy Skandynawii.


Marek Zarzycki
Nie tak dawno temu byliśmy na niezapomnianym koncercie Jerry Lee Lewisa, kiedy to Jerry nagrywał swój nowy album, o którym pisał Tolek [Antoni Malewski - przyp.red] w swoich książkach. Tam to spotkałem słynnego Petera Goralnicka, który napisał kilka książek na temat Elvisa i na temat rock and rolla w ogóle oraz o sztuce w teatrze pod tytułem Million Dollar Quartet, która oddaje atmosferę Memphis lat 50-tych, kiedy to Elvis odwiedza swoje rodzinne miasto po nakręceniu i premierze pierwszego filmu w Hollywood (Love Me Tender) i spotyka się w Sun Records z Jerry Lee, Johnny Cashem i Carl Perkinsem. Dużo można by pisać o tych niezliczonych koncertach, ciekawostkach muzycznych i ludziach, których miałem przyjemność poznać, no i oczywiście o mojej kolekcji, którą z dumą przekazuję (1087 egzemplarzy - LP) w ręce Fundacji Sopockie Korzenie, aby służyła do dalszego propagowania rock and rolla w Polsce i na świecie. Dodatkowo w dalszym ciągu mam marzenie, aby ziścił się mój pomysł sprowadzenia do Polski na koncert kilku tych jeszcze żyjących artystów do lokalu takiego jak np Tygmont, aby dali koncert, a byliby to dla przykładu Sonny Burgess, Wanda Jackson, Johnny Powers, Linda Gail Lewis czy Robert Gordon z akompaniamentem złożonym z zespołu Johnny and the Rockos. Do tego można by było poprosić, aby dołączyli Wojtek Gąssowski z Wojtkiem Kordą i Markiem Zarzyckim. To by była dopiero frajda! No ale to tylko marzenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz