czwartek, 28 grudnia 2017

Bartosz Bukowski - Konkurs Czterech Skoczni doskonale robi na kaca!

Jakiś czas temu odnalazłem taki niebieski kalendarz, który dostałem, a może sobie wziąłem od mojego kolegi. Kalendarz jest, a właściwie był przygotowany z myślą o roku 2001. Rzecz wielka - nowe tysiąclecie, a moją własnością stał się w roku 2002, a może nawet 2003, czyli był już nie do końca aktualny. Mi w niczym to nie przeszkadzało, bo ja z czasem jestem całkowicie na bakier i to z wzajemnością. Nie to, że nie lubimy się, ale za bardzo nie wchodzimy sobie w drogę. A poza tym kalendarze mają taką właściwość, że co jakiś czas powtarzając się, stają się aktualne i daty na powrót zazębiają się z dniami tygodnia. Uciszyłem się, bo był praktycznie czyściutki. Kolega bardzo mało planował w pierwszym roku nowego tysiąclecia, widocznie niespecjalnie jeszcze mu wtedy ufając. Jeden z moich ulubionych wpisów nim ten kalendarz stał się moją własnością jest krótka acz treściwa notatka znajdująca się pod datą 10 VI o treści: „Urodziny Edytki uprasza się o złożenie życzeń i ofiarowanie prezentu!” Natomiast ostatnio przeglądając go odnalazłem taką oto historyjkę datowaną na styczeń 2004:


"Wszedł do baru, zamówił grzane z cukrem, po czym poprosił mnie, bym włączył telewizor, a następnie wydał jedną z swoich ulubionych komend:

- Przeleć po kanałach jak Zorro!!! - Gdy pojawili się na ekranie telewizora panowie w obcisłych strojach przysiadający na desce powiedział:

- O zostaw Konkurs Czterech Skoczni.

Konkurs Czterech Skoczni doskonale robi na kaca, a szczęśliwie organizowany jest w okresie bardzo dużego nasilenia tej uciążliwej przypadłości. Wiec obaj z niemałym zadowoleniem zaczęliśmy chłonąć kojący nasze pobijane głowy i dusze spokój i porządek skoków narciarskich od czasu do czasu tylko odrywając wzrok od telewizora, aby wyjrzeć przez okna baru, za którymi prószył śnieg na ósmy cud świata - gierdeckie zaspy z wielkim kunsztem i znawstwem usypane przy odśnieżaniu barowego parkingu.

- Nie ma co... jak twój stary usypie te zaspy, to nie ma chuja we wsi! Nie kryjąc dumy skwapliwie zgodziłem się z nim. Niestety nazbyt często dla tych majestatycznych śniegowych dzieł niepozbawionych uroku i słodyczy, gdy nasze głowy zbyt mocno rozpaliło tak grzane piwo jak i grzane wino, urządzaliśmy swój własny Konkurs Skoków w owe piękne białe cuda, w wyniku czego rano ich twórca miał niezbyt szczęśliwą minę.


O podobny wyraz twarzy przyprawiała go poniedziałkowa lektura zeszytu, który swojego czasu wisiał pod mosiężną rączką. Po chwili spojrzał na mnie tak jakoś badawczo jakby chciał coś wysondować, zbadać mnie, nabrać pewności, po czym z niemałą werwą, ale ciągle na poły konspiracyjnym tonem zaczął opowiadać mi swoją przygodę.

A okazało się, że nowy rok rozpoczął dość pechowo. Gdy wrócił do domu z imprezy, na której nie raz nie dwa wznoszono radosny okrzyk "na zdrowie!!!", postanowił zgodnie ze swoim zwyczajem nie bacząc na noworoczne postanowienia, zajrzeć do swojej przyjaciółki lodówki. Otworzył ją, a że był w stanie "delikatnie po", więc trzymając drzwi lodówki zachwiał się, co w następstwie zachwiało lodówką, a ta niczym jakaś stęskniona kochanka rzuciła się na niego i w serdecznym uścisku przykryła go szczelnie na podłodze w kuchni. Na szczęście huk obudził jego babcię i ciotkę, które wydobyły go spod tak nagle ożywionego i gwałtownie okazującego swe ciepło wbrew swej naturze sprzętu AGD, zaprowadziły go zdrowo zziębniętego i wystraszonego do łóżka. Na sam koniec swojej historii przyznał się był pierwszy raz w jego życiu, że nic nie zjadł,  gdy otworzył lodówkę.


Zamknąłem mój niebieski kalendarz i jeszcze raz serdecznie zaśmiałem się z nim, a niby od dawna nie było możliwe. Kalendarze też mogą płynąć pod prąd czasu, a nasi przyjaciele mimo tego, że niby odeszli z tego świata, to zawsze skorzy są do wspólnego śmiechu.

***

Ja, czyli Bartosz Bukowski. 19 maj 1978 to mój początek. Dzieciństwo pięknie podzielone pomiędzy Kraków, a później Gierczyce. Tu i tam niekończąca się bajka pełna malin, spacerów na Wawel i dzikich podróży do Gęstych Cierni i ukrytych w nich niezapominajek. I tak samo pełne wypraw w przeszłość wraz z historiami opowiadanymi mi przez moją babcie i jej starszą siostrę - dla mnie po prostu ciocię Gienię. W roku 1983 przekraczam próg szkoły podstawowej im. Marii Curie Skłodowskiej w Łapczycy, a dokładniej jej fili w Gierczycach. O samej szkole podstawowej niewiele mogę powiedzieć z wyjątkiem tego, że do 3 klasy miałem pod górkę, a później PKS-em. W 1992 roku dostaje się do liceum im. Edwarda Dembowskiego i tu w jednej chwili rodzę się na nowo, gdy ktoś z tłumu na mój widok krzyczy - "te kur... popatrz jaki sprężyna idzie". I tak zostałem Sprężyną, choć sam zmieniłem pisownie na Sprenrzyna, by podkreślić moją dysortografię i odróżnić od innych "pospolitych" sprężyn. W gdowskim liceum zacząłem przygodę z pisaniem publikując swoje teksty w legendarnym w pewnych kręgach "Kujonie Wieczornym wydanie poranne". Po szkolę średniej wracam na cztery szalone lata do Krakowa i rozpoczynam dziką zabawę połączona z okazjonalnymi wizytami na uczelni, co zaowocowało trzykrotnym pobytem na drugim roku bibliotekoznawstwa UJ. Ten jakże wesoły etap mojego życia kończy się gwałtownym spotkaniem z pewną wierzbą, w wyniku którego pewna fiesta trafia na złom, a ja zaprzyjaźniam się na trzy lata z dwiema laskami (kulami). To nieudane hamownie przed drzewem dość mocno wyhamowało moje życie i na powrót zacząłem sobie zapisywać to i owo. Wreszcie miałem w nadmiarze tego, czego zazwyczaj wszystkim brakuje – czasu. W 2007, gdy w miarę pewnie staję na dwóch nogach, wsiadam w samolot i zaczynam swoją angielską przygodę, która trwa do dziś. Na początku był Queen, a potem długo, długo nic. Ich cała dwudziestoletnia dyskografia nauczyła mnie, że w rock and rollu nie mam miejsca na szufladki i że można zwiewnie flirtować z różnymi gatunkami. Dzięki Freddiemu i spółce mam niesamowicie otwartą głowę na Muzykę, choć jako upadły bibliotekarz powinienem lubić szufladki. Tak się jednak nie stało i w to mi graj!!! Bibliotekoznawstwo, więc mnóstwo książek za mną, ale od kilkunastu lat mam wrażenie, że najważniejszą już przeczytałem, a jest nią zbiór opowiadań Antoine de Saint-Exupery z najważniejszym dla mnie – Ziemia, planeta ludzi. Nic więcej nie dodam z wyjątkiem PRZECZYTAJCIE!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz