Dwaj przyjaciele z polskiego show businessu Franciszek Walicki i Marek Karewicz |
- „Marek to nie tylko imię, to także nazwisko Marka Karewicza. Wystarczyło powiedzieć Marek, a każdy wiedział, że chodzi o człowieka, bez którego historia polskiego rocka byłaby niepełna. Marek zawsze był tam, gdzie jęczały gitary, bas wypruwał wnętrzności, a perkusja wyznaczała rytm serca. Był częścią polskiego rock’n’rolla, jego kronikarzem i sumieniem. Pod obstrzałem jego obiektywu znalazły się dziecięce lata polskiego rocka, prekursorzy „mocnego uderzenia”, gwiazdy i gwiazdki lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych.
Towarzyszył narodzinom polskiego rocka, należał do jego obserwatorów i współtwórców. Żadne wydarzenie muzyczne w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych nie uszło jego uwagi. Szczególną sympatią otaczał jazz i muzykę rockową. I te dwa gatunki muzyki stały się przedmiotem wyjątkowego zainteresowania jego kamer i obiektywów. Jest bowiem wybitnym artystą fotografikiem, setek tysięcy kapitalnych, niekiedy historycznych zdjęć” - tak o Marku Karewiczu wypowiadał się ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla, Franciszek Walicki w swoim ostatnim dziele, książce, Epitafium na śmierć rock’n’rolla.
Płonący Zamek Królewski po ostrzale artylerii niemieckiej 17 września 1939 |
Po upadku Powstania Warszawskiego, uciekając (jak wielu warszawiaków) w kierunku zachodnim przed zbliżającą się do stolicy, nawałnicą „wyzwoleńczej” ofensywy Armii Czerwonej. Pieszy exodus ze zburzonej, zrównanej z ziemią stolicy, zaprowadził Karewiczów jesienią 1944 roku, sto kilometrów na zachód od Warszawy, do Tomaszowa Mazowieckiego. Tu się osiedlili i zamieszkali, by ponownie wrócić nad Wisłę, po blisko jedenastu latach, jesienią 1954 roku.
Starzyce, ul. Ujezdzka |
Pastorem był wówczas, słynący z bardzo rygorystycznego usposobienia Waldemar Gastpary. W tym domu na plebani kościoła, mieszkali również Mecowie (rodzeństwo Danuta i Bogusław). Następne schronienie Karewiczów (choć na krótko) to willa Landsberga przy Konstytucji 3-go Maja (dziś znajduje się tu przedszkole) oraz w kamienicy przy Konstytucji 3-go Maja 18 (vis a vis Biedronki, dawny sklep meblowy). W tej posesji mieszkali najdłużej, bo aż 9 lat. Jego kolegami z podwórka byli między innymi, Eugeniusz Ulkowski (nie mylić z fotografem Tadeuszem Ulikowskim) oraz Daniel Ronek (starszy brat Sławka, założyciela w Tomaszowie Mazowieckim pierwszego, Fan Club – Jerry Lee Lewis).
Z tego domu, podwórka znajdującego się tuż nad brzegiem Wolbórki, Marek Karewicz ma najpiękniejsze, beztroskie wspomnienia. Tu grali z kolegami w dwa ognie, w piłkę nożną, jako bramki służyły im drzwi do komórek czy podwórkowy trzepak. Tu też nauczył się wędkowania, na każdym spotkaniu z mieszkańcami miasta, Marek, gdy tylko wymieniło się rzekę Wolbórkę czy Pilicę, natychmiast zadawał pytanie, - A czy znasz taką rybę która nazywa się „kolka” czy kiełb? Ryby te żyły w bardzo czystych wodach, dziś rzadko spotykana. Świadczyło to również o czystości naszych rzek.
To w tym domu na parterze, Marek (pierwsze trzy okna od ulicy Warszawskiej, zasłaniał kocami by uzyskać ciemnie) bez użycia aparatu fotograficznego, na papierze światłoczułym wykonał pierwsze w swoim życiu zdjęcie, liście klonu. Było to zlecenie, wykonanie przez uczniów, od nauczyciela przyrody ze szkoły nr. 4, by utrwalili - narysowali lub przykleili na papierze - liście klonu. Marek zrobił to inaczej, inną techniką. Kto wie czy szkolna praca nie zadecydowała o jego życiowej pasji?
Most na rzece Wolbórce. To na tym moście mały Marek codziennie sprawdzał idąc ze szkoły - Jakiego koloru płynie woda w rzece? |
Pan Julian ze swoim synem Markiem bardzo często odwiedzał swojego przyjaciela w zakładzie, podczas właściwej temu zawodowi, pracy. Od najmłodszych lat młody Karewicz (wizytując u pana Ulikowskiego), oswajał się ze sztuką wykonywania zdjęć, wtajemniczał zarażając się w przygotowaniu składu chemicznego, roztworu (zwany wywoływaczem, dzisiaj brzmi to anachronicznie) by jak najefektowniej, jak najlepiej z negatywu wykonać odbitki (zdjęcia). Zapewne zdobyte doświadczenie przy ulicy Św. Antoniego pomogły mu wykonać pierwsze, do szkolnej pracy, zdjęcie bez użycia aparatu.
Pałacu Landsberga |
Żyjąc w Tomaszowie, za namową babci Juli uczęszczał na lekcje gry na skrzypcach. Babcia dobrze wykształcona w rosyjskim Sankt Petersburgu (przyszły, bolszewicki Leningrad) dobrze wiedziała jak pozytywny wpływ na duchowy i intelektualny rozwój dziecka ma wpływ gra na instrumencie, Życiowe próby gry na skrzypcach, uwrażliwiły muzycznie młodego Marka. Jego nauczyciel gry na tym instrumencie zakładał, wpajając mu swoją filozofię, - Marku, ucząc się gry na skrzypcach, zostaniesz dobrym grajkiem i jak dorośniesz będziesz grał na weselach, a póki co jest to najbardziej zarobkowo popłatny i pewny zawód dla chłopaka.
Skwer przy Barlickiego im. „4 czerwca”. Z tyłu budynek szkoły nr.4 (balkon z żółtym napisem) w której to Marek dokonał, wykonał pierwszą fotografię (liście klonu) bez użycia aparatu |
Księgarnia od jesieni 2008 roku stała się, za każdym przyjazdem Karewicza do miasta, stałym miejscem spotkań. Przez wtajemniczone osoby, uczestniczące w kuluarowych spotkaniach z artystą fotografikiem, zaplecze księgarni nazwaliśmy klubem i tak było przez ostatnie pięć lat (Marek w tym czasie bywał w naszym mieście co najmniej siedem/osiem a może więcej razy), do połowy miesiąca maja tegoż roku. Majowa data wiąże się ze zmianą najemcy, ajenta lokalu, choć Barbara Goździk nadal jest pracownikiem tej księgarni. Właścicielem całego obiektu, jest ksiądz pastor, Roman Pawlas.
Kultowa księgarnia przy Pl. Kościuszki 22 – Barbary Goździk, miejsce naszych spotkań |
Odkłada na bok wyuczony zawód (choć wcześniej wykonał kilka wspaniałych fotografii, wprowadzając w zachwyt znawców tej dziedziny) i w warszawskich, studenckich klubach uczy się gry na dwóch instrumentach, strunowym – kontrabas i dętym – trąbka. Po skrzypcach kontrabas by jego kolejnym, strunowym instrumentem, z którym Marek zakładał spore nadzieje. Największym problemem z kontrabasem było przemieszczanie się ulicami Warszawy. Posiadał wówczas modny skuter wśród młodzieży, włoską Lambrettę.
Właścicielka księgarni, Barbara Goździk w rozmowie z pisarzem Edwardem Wójciakiem |
Autor słynnego Dziennika 1954 i powieści Zły, który po zakończeniu koncertu przez zespół, podszedł do Marka i zagaił, - Marek widziałem twoje zdjęcia, są wspaniałe, radzę ci, przestań pierdzieć w ustnik tej trąbki. Weź się za fotografowanie i rób to w czym jesteś najlepszy. To były ostatnie próby dmuchania w trąbkę. Od tej pory Marek odstawił ją całkowicie na bok (sprzedał trąbkę za 50 zł jednemu z kibiców warszawskiej Legii) i z wielkim zacięciem, zawierzając słowom Tyrmanda, wziął się za fotografowanie. Od czasu do czasu kiedy Karewicz znajdzie się na piłkarskim meczu, na stadionie Legii słyszy dźwięk swojej trąbki i dmuchającego w nią kibica. Powrót Marka do fotografowania, w krótkim czasie pracy w tej branży, przyczyniło się, że stał się jednym z największych i najwybitniejszych w świecie, artystów fotografików.
Marek Karewicz to najbardziej wzięty fotografik, nie tylko w naszym kraju. Bywał na wszystkich festiwalach, robiąc przy tym setki tysięcy zdjęć, polskiej i zagranicznej piosenki (Opole, Sopot), festiwalach jazzowych (Jazz Jamboree w Warszawie, Jazz nad Odrą w Wrocławiu, Jazzowa Zadymka Śnieżna w Bielsku-Białej), również często bywał na festiwalach jazzowych i rock’n’rollowych za granicą. Bywał na koncertach wszystkich, polskich zespołów bluesowych, rock’n’rollowych, jazzowych. Robił zdjęcia, między innymi takim zespołom jak, The Beatles i The Rolling Stones (słynny koncert 13 marca 1967 rok w warszawskiej Sali Kongresowej).
Wykonał ponad dwa miliony negatywów, zaprojektował ponad 1.500 okładek (longpleye) płytowych. Prawie wszystkie okładki płyt nagranych w tamtych latach, są dziełem Marka Karewicza. O jego klasie w zawodzie może świadczyć fakt, że został zatrudniony w trasach koncertowych przez dwóch największych z największych artystów, jakim był geniusz muzyki, Ray Charles ze słynnym przebojem Hit The Road Jack (z nim był także w trasie przez dwa lata) czy najlepszy trębacz świata, Miles Davies (blisko rok w trasie). Jest autorem największego zdjęcia (10x3 metry) Milesa Daviesa. Wykonał je na zamówienie amerykańskiego artysty. Zawisło ono na największym wieżowcu Nowego Jorku.
Na większości spotkaniach z Karewiczem, czy to w TKACZU czy w ARKADACH, przygrywał zespół jazzowy Wojtka Lubczyńskiego. Na zdjęciu Wojtek składa życzenia M. Karewiczowi |
A miał czas i warunki je wykonać. Kiedy król trąbki przyjechał na jedyny koncert, latem 1965 roku, do czeskiej Pragi, Marek Karewicz wraz z Andrzejem Jaroszyńskim, ówczesnym dziennikarzem muzycznym TVP, otrzymał akredytacje dziennikarskie na ten szczególny koncert. Zamieszkali w pięknym hotelu na Vaclavskie Namesti. Rano w dniu koncertu, po śniadaniu, zeszli do hotelowego baru by dla zabicia czasu, napić się w barze bistro kilka drinków. Koncert miał odbyć się dopiero późnym wieczorem.
Czeska aktorka ta od Louisa Armstronga, Jitka Bendova w filmie „Pociągi pod specjalnym nadzorem” |
Ostatnie dzieło Franciszka Walickiego |
Do naszych spotkań dochodziło wielokrotnie, pięć razy w Sopocie (trzy razy na zakończenie konkursu „Wspomnienia Miłośników Rock’n’rolla”, czwarty raz na obchodach „XXX - lat po śmierci Krzysztofa Klenczona”, na których nadano ulicę jego imienia, odsłonięto mural z jego wizerunkiem oraz na ekranie w Krzywym Domku odbyła się premiera filmu Heleny Giersz „10 w skali Beauforta” i piąty raz na „50 lecie powstania Non Stopu” w Sopocie. Czterokrotnie ja zapraszałem Karewicza na swoje imprezy w Tomaszowie (dwa razy na Spotkanie po latach, jedno w ZDK Włókniarz, drugie w SCh PROEM w Zakościelu, trzeci raz na 89 spotkanie z cyklu Herosi Rock’n’Rolla w SCh TOMY przy Jerozolimskiej a czwarty raz na jego 75 urodziny, połączone z 100 spotkaniem mojego cyklu Herosi w OK TKACZ). Ostatnie, piąte spotkanie z Karewiczem, w którym miałem okazję uczestniczyć, z organizowane było przez braci Jochan, w tomaszowskiej restauracji ALABASTRO (27 kwietnia 2013 roku) przy ulicy Dzieci Polskich.
Rozmowa z Markiem Karewiczem w tomaszowskiej restauracji ALABASTRO. Wieczór zorganizował Krzysztof Jochan |
Antoni Malewski urodził
się w
sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś.
Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a
ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją
rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i
Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako
nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i
młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w
„Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce,
która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników
Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz