poniedziałek, 18 maja 2015

Marcin Czarny - Blues dla Polskiego Wzroku

Gdyby lekarze prześwietlili serce Marcina Czarnego, zapewne wykryliby w nim szeroko pojętą rock&roll-ową duszę. Wychowany na Zeppelinach, Niemenie i Deep Purple, których ojciec wtłaczał mu do uszu za pomocą płyt gramofonowych, zespole Hey, Beatlesach, Hendrixie i Doorsach, których odkrył sam przeglądając popularne w tamtych czasach czasopismo młodzieżowe POPCORN, Gawlińskim, Chłopcach z placu broni, Kobranocce i całej zgrai artystów z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, sięgnął po gitarę i po dwóch latach ciężkiej praktyki, od której rodzicom jeżyły się włosy na głowie, założył swój pierwszy amatorski band. Szybko okazało się, że lepiej wychodzi mu darcie japy (czyt. śpiewanie) niż gra na sześciu strunach. Nim zespół znalazł dla siebie nazwę, zdążył się rozpaść. Na szczęście godziny spędzone w sali prób nie poszły na marne i już kilka miesięcy później Marcin znalazł się w garażu GET AWAY. Stara kanapa, porozrywane głośniki i samochód pośrodku tworzyły iście klimatyczny nastrój. Kapela czerpała swoją inspirację z takich artystów jak Green Day, Pidżama Porno, Tool, The Perfect Circle, R.E.M, Spin Doctors, czy Limp Bizkit, co pozwoliło mu rozwinąć skrzydła i poszerzyć swój wachlarz zainteresowań na nowo odkryte rockowe dźwięki. W tym samym czasie rozpoczął współpracę z lokalną Gazetą Średzką i składem MACHO GRANDE, który charakteryzował się ciężkim brzmieniem wzorująco zaczerpniętym z Illusion i Biohazard. Materiał na pierwszy koncert zespołu powstał w trzy miesiące, a 12 utworów, do których udało mi się napisać teksty w niecałe dwa tygodnie, zasiliło godzinny koncert na festiwalu SCREAM ROCK w jego rodzinnym mieście. Po koncercie, pomimo sporego zainteresowania zgromadzonej publiczności, projekt przestał istnieć. Wtedy nadeszła pora na ostatni ze składów w ojczystym kraju – OWIECZKI PASTORA. Potencjalnie grupa zupełnie niepasujących do siebie osób stworzyła wyjątkowo rockowo-alternatywną atmosferę, co zaowocowało pierwszym zapisem ścieżek w profesjonalnym studio nagraniowym. EP-ka zawierała trzy utwory; „Dragonfly”, „Nyga song” i „Światłowód”. W styczniu 2007 „Owieczki” zagrały po raz ostatni na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, a w marcu tego samego roku Marcin przybył na legendarne „pół roku” na Wyspy Brytyjskie. I tak w marcu stuknie 8 lat, jak w pocie czoła zasila brytyjską gospodarkę. Tutaj muzyka nieznacznie zeszła na dalszy plan i poświęcił się pisaniu. W 2009 roku po intensywnej pracy nad tekstem, przy muzyce Norah Jones, Tori Amos, Stingu i kompletnie niepasującym do tej trójki Marylinie Mansonie, powstała jego pierwsza powieść „Po tej samej stronie samotności”, wydana rok później przez wydawnictwo Poligraf. Swoje piętno odbiła na nim również kapela Deftones. Ich twórczość oddziaływała tak mocno, że rozpoczął pracę nad swoją kolejną powieścią. Tym razem kryminałem „Odcienie księżyca”, którą przerwał, zgadzając się na propozycję redaktora naczelnego Gazety Średzkiej, który wpadł na pomysł, aby stworzyć powieść z drugim pisarzem Piotrem Stróżyńskim. Przez dwanaście miesięcy, co tydzień ukazywał się kolejny rozdział powieści i tym sposobem pod koniec 2013 roku panowie ukończyli powieść kryminalno-obyczajową „Niebezpieczne zabawki”. Rok 2014 to eterowa przygoda w lokalnej radiostacji, gdzie w każdy wtorek o 19:00 wraz z Leszkiem Pankowskim i Marcinem Kusikiem Marcin Czarny prowadzi prześmiewczą audycję „Burza Mózgów”, prezentując słuchaczom swój alternatywny gust muzyczny. Od stycznia 2015 Marcin współpracuje z polskiwzrok.co.uk, a wieczorami próbuje ukończyć „Odcienie księżyca”. Dziś mniej gra, więcej słucha, częściej pisze. 


Ostatnie takie Trio: Orwat, Nowak (na telefonie) i Mikołajczyk,
czyli TSA (Tylko Sami Amanci :-)
Na gorąco. Bo takie relacje powinno pisać się zanim jeszcze opadną emocje, podniecenie, zanim krew w żyłach przestanie szybciej płynąć i zaczniemy zastanawiać się, czy na ogół warto podsumowywać temat. Dlatego w pośpiechu nastawiam czajnik, smaruję dwie kromki chleba masłem orzechowym i nutellą…fakt, nutellę mógłbym sobie odpuścić, ale od jakiegoś czasu nie potrafię, więc proszę subtelnie ominąć to zdarzenie. Zagryzam zatem kawałek chleba, popijam zieloną herbatą i wklepuję tych kilka zdań wstępu.

Panowie, tylko dobrze zmrużone (fot. Marek Jamroz)
Działający od jakiegoś czasu i prężnie rozwijający się portal muzyczno-kulturalny Polski Wzrok, a w zasadzie członkowie tegoż to portalu zorganizowali walne zgromadzenie. Po części merytorycznej zebrania, dyskusyjnych ekspresjach redaktorów, telefonie do Andrzeja Nowaka (gitarzysty zespołu TSA oraz ZŁE PSY) i istotnych dla dalszego rozwoju Polskiego Wzroku ustaleniach, przyszedł czas na odprężenie i relaks. Powszechnie wiadomo, że grupa facetów najlepiej relaksuje się przy małym bezalkoholowym, dlatego też wybraliśmy pobliski Esquires, by tam oddać się diabelskim uciechom. Pamiątkowe zdjęcie przez wejściem było zwieńczeniem redakcyjnego spotkania i zarazem początkiem muzycznego wieczoru.


Siedmiu Wspaniałych to: Artur Grzanka (Londyn) , Marek Jamroz (Bedford), Marcin Czarny (Bedford), (tego gościa z St. Albans można pominąć, bo i tak jest zbyt obszerny) , Mateusz Augustyniak (Bedford), Marcin Kuchta (Londyn) fot. przemieszczający się nieustannie Marek Jamroz

Całkiem przypadkowo znaleźliśmy się w centrum koncertowego show. Już kiedyś wspominałem przy okazji artykułu o Bright Color Vision i Transparent Human Creatures, że Wielka Brytania jest jednym z niewielu krajów, gdzie wystarczy wejść do pobliskiego pubu i można natrafić na artystę pisanego przez duże „A”. Muzycy, którzy możliwe, że nigdy nie wypłyną na powierzchnię undergroundu, często są doskonałą alternatywą dla narzucanego nam przez krajowe radiostacje popowo-klubowego dziadostwa.


The Jack J. Hutchinson Band w składzie Jack Hutchinson \9gitara, wokal), Rick Baxendale (bas), Jim Brazendale (perkusja) i Tom Brundage (harmonika).fot. Sławek Orwat


Jack Hutchinson (fot. Sławek Orwat)
Gdy The Jack J. Hutchinson Band pojawił się na scenie, debatująca do tej pory przy stoliku brać redaktorska nie potrafiła oprzeć się pokusie i postanowiła stać się częścią tego epizodu. Jak zdążyłem się dowiedzieć Jack J. Hutchinson jest bluesowym gitarzystą brytyjskim. Blues In Britain napisało o nim:

„Jest wszystkim, co najlepsze dla dobrego współczesnego bluesa”

Jego nowa EP „Get It Back” została wydana latem 2014 roku i zdobyła powszechne uznanie. Na zespół składa się Rick Baxendale (bas), Jim Brazendale (perkusja) i Tom Brundage (harmonika). Hutchinson urodził się w 1982 roku w Leicester, spędził tam lata szkolne, po czym w 2005 roku przeniósł się do Londynu, by tam koncertować, dzieląc scenę z niektórymi z najbardziej znanych muzyków bluesowych jak Ian Siegal, Big Boy Bloater, Zoe Schwarz czy Ron Sayer. Jednocześnie wyrabiał wysoki profil artystyczny w sesjach dla Universal i Miloco Studios.


Nie dziwi mnie, że Blues Rock Review napisało:

„Hutchinson istnieje jako jednoczesne echo przeszłości i przyszłości. Jest niczym nowoczesne przebudzenia, modernistyczny jam band. Umiejętności Hutchinsona na przemian wokalista/ autor piosenek oraz zawodnik sesyjny dają mu przewagę nad innymi artystami jego gatunku.”

A tu Redakcja już po małym bezalkoholowym (fot. Sławek Orwat)

To było perfekcyjne zwieńczenie redakcyjnego spotkania, bo owe „echo” ja i cała załoga PW mogliśmy usłyszeć osobiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz