niedziela, 6 września 2015

Nigdy nie zajmuję się tym, czego nie chcę robić - z Anną Chwalebną rozmawia Marek Jamroz

Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.


fot. Marek Jamroz
Pewnie wiele osób podrapie się po głowie i zapyta: Kim jest ta Anna Chwalebna? Mam nadzieję, że osoby te zaspokoją swoją ciekawość czytając wywiad, ale słowo wstępne się czytelnikom należy. Anię poznałem na Festiwalu Gońca Polskiego w Ealing Common tydzień temu w niedzielę 30 sierpnia. Występowała tam gościnnie podczas koncertu zespołu Piersi. Jak to czasem wżyciu bywa, o naszym spotkaniu zadecydował przypadek. Ania okazała się dobrą znajomą mojej znajomej, po prostu dziewczyny dorastały razem w malowniczym Chorzowie. Sam dorastałem na malowniczym Śląsku, więc szybko znaleźliśmy wspólny język. Anna Chwalebna śpiewa, pisze piosenki i poezję. Kocha życie, wolność, zwierzęta i wycieczki do Ostrawy. Pilnie poszukuje szczęścia.
Zachęcam do przeczytania wywiadu.



for. Artur Grzanka
 M.J. Jak się zaczęła twoja przygoda z chłopakami z zespołu Piersi?

A.Ch. Poznałam ich poprzez naszego wspólnego znajomego, Pawła Kukiza. Już dokładnie nie pamiętam jak to było, ale zaczęło się od tego, że miała być współpraca z Pawłem, a skończyło się na współpracy z obecnym zespołem Piersi.

M.J. Bez Pawła...

A.Ch. Bez. Bo Paweł nie chciał tego zespołu, co wielokrotnie podkreślał.

M.J. Czy masz wykształcenie muzyczne, czy jesteś po prostu samorodnym talentem?

A.Ch. Nie, nie mam wykształcenia muzycznego, aczkolwiek chodziłam na lekcje wokalu. Tutaj pokłon w stronę Pawła Kukiza, który mi zaproponował taką atrakcję. W gruncie rzeczy chodziłam tam po to by usłyszeć że jestem naturszczykiem.

M.J. Uważasz że robienie muzyki, granie, śpiewanie to przede wszystkim kwestia jakiegoś wewnętrznego parcia w tym kierunku?

A.Ch. Jest wiele osób które naprawdę maja talenty wokalne i śpiewają pięknie, ale jak dla mnie jest to za mało. Nie chcę nikogo obrazić, ale np. Adam Asan z Piersi tez nie jest jakimś wybitnym wokalistą, za to ma niesamowitą charyzmę i osobowość. On potrafi porwać publiczność, i nawet jeżeli gdzieś nie trafi w dźwięk, to nie ma tragedii. Publiczność będzie zawsze zadowolona, on jest takim scenicznym lwem.


M.J. Wiesz, kultowe postacie polskiej muzyki, Kazik, Muniek Staszczyk, Grabaż też nie mają za sobą szkół wokalnych, oni po prostu mieli chęć przekazania czegoś i byli w tym autentyczni.

A.Ch. I konsekwentni. Bo dla mnie grunt to konsekwencja w działaniu. W tym, czym zajmowałam się kiedyś i w tym co robię dziś. Pytałeś przed wywiadem, czym się zajmuję. Powiem tak, nigdy nie zajmuję się tym, czego nie chcę robić. Jestem taka, że wolę się poszlajać przez parę miesięcy, nawet lat (śmiech), ale niczego nie będę robiła pod przymusem, by osiągnąć jakieś cele.

for. Artur Grzanka
M.J. Wracając do śpiewania. Co sądzisz o programach TV typu, X Factor, Must be the Music? Tam przychodzą ludzie, którzy nieźle śpiewają, a gdy udaje im się wygrać, gdzieś znikają. A jeśli się wybijają, to robią komercję?

A.Ch. I stają się marionetkami. Wiesz, to pewnie daje jakąś rozrywkę, choć sama nie oglądam telewizji. Są to jakieś tam ciekawostki, to może być też śmieszne. Ja uważam że te programy są dla ludzi bez charyzmy. To jakaś droga na skróty. Nie ma się pomysłu, by się wybić, więc korzysta się z takiej formy. Nigdy bym w coś takiego nie wchodziła, bo to brodzenie w gównie. Ja straciłabym szacunek do samej siebie po czymś takim. Nie oceniam uczestników tych programów, ale skoro osiągają zamierzone efekty, to dobrze dla nich.

M.J. Czy współpraca z zespołem Piersi dotyczy wszystkich ich koncertów, czy tylko niektórych?

A.Ch. Nie, chłopaki zapraszają mnie na te koncerty, które są raczej blisko mojego ukochanego Śląska. Teraz się nadarzyła okazja występu w Londynie, z czego się bardzo cieszę i wiele oczekuję po tych koncertach. Gdzieś tam w planach jakieś nagrywanie z Asanem, ale to też mała niewiadoma.

M.J. Śpiewasz chórki czy masz swoje kawałki?

A.Ch. Na koncertach jest coś fajnego, bo ja czuję się lepiej w takiej rockowej stylistyce. Jest jedna piosenka, gdzie czuję, jakby była napisana dla mnie. Śpiewam zwrotkę, chłopcy robią discopolowy refren i wychodzi nieźle. Dziś będzie jeszcze niespodzianka, bo zaśpiewam Karolinkę w wersji rockowej.



M.J. Będziesz śpiewała czy "bydziesz śpiywać"?

A.Ch. Będę śpiewała, jakoś nawet nie zwracam uwagi,czy mówię czy godom.

fot. Marek Jamroz
M.J. Jesteś śląską patriotką?

A.Ch. Tak regionalną, ale parę lat temu mój zapał nieco osłabł, gdy miałam do czynienia z naszymi lokalnymi władzami. Uważam za brak szacunku nieodpisywanie na maile wysyłane do urzędów.

M.J. Czy działałaś w ramach jakieś organizacji, np. Ruch Autonomii Śląska?

A.Ch. Nie, to była moja własna inicjatywa. Chodziło mi o moje miasto Chorzów i ruszenie miasta kulturalnie. Miałam plan by zająć się tym jako wolontariuszka, ale nie spotkałam się z żadnym wsparciem, ani odpowiedzią.

M.J. Jaki to był projekt?

A.Ch. Chciałam poznać ludzi z domów kultury, zorganizować jakieś przeglądy kulturalne. Miało się to też wiązać z jakąś formą terapii dla mieszkańców Chorzowa. Widzę, że osoby mieszkające w moim sąsiedztwie są zblazowani, jak w jakiejś umieralni. Ostatnio zauważyłam, że mimo wszystko coś się zaczyna w Chorzowie dziać. Powstała Pracownia Działań Kreatywnych LOFT. Nie miałam okazji tam jeszcze być, ale mam nadzieję, że to się rozwinie i pozostanie jakiś trwały ślad. Byłoby świetnie, gdyby częściej udawało się wybić osobom, które przejawiają jakąś inicjatywę. To co jest szeroko promowane, nie zawsze jest dobre. Sama znam kapelki, gdzie jakiś gość zapieprza ciężko na koparze, po szychcie idzie na próbę i świetnie gra, świetnie śpiewa. O tym się jednak nie słyszy, bo tego nikt nie promuje. Szkoda, bo tacy muzycy nie mają siły przebicia. To wiąże się też z pieniędzmi, z czasem... Ja na to, gdzie jestem teraz, pracowałam dekadę i sama nie wiem gdzie jestem, czy to co mam to dużo, mało?

fot. Marek Jamroz
M.J. Myślę, że wszystko jeszcze przed tobą.

A.Ch. Też tak uważam, ale to przede wszystkim kwestia mojej konsekwencji, że gdzieś po drodze się nie poddałam i nie zaczęłam narzekać: nie chcę, nie umiem, idę pracować do Biedronki... (śmiech). Spięłam poślady, czasem jadę w Polskę, i ani myślę trzymać się schematów, by zapieprzać na etacie jak wszyscy wokół. Bazuję na kapitale ludzkim. Uważam, że sama mam wiele do zaoferowania w różnych dziedzinach. Spotykam fajnych ludzi i zawsze udaje mi się gdzieś wkręcić.

M.J. Jak się czujesz wychodząc na scenę do publiczności?

A.Ch. Moje lenistwo sprawiło, że nie nauczyłam się wszystkich tekstów, które powinnam znać, ale gdy jeszcze kiedyś śpiewałam swoje rzeczy, to było super. Uwielbiam scenę i występy na żywo, choć zawsze jest gdzieś we mnie jakiś strach, że ktoś "ciepnie" we mnie pomidorem, albo zacznie wrzeszczeć "jesteś do dupy, wpierdalaj!" (śmiech)


M.J. Miałaś takie sytuacje?

A.Ch. Na szczęście nie. Chociaż kiedyś miałam wystąpić przed Exploited w Kwadracie. Ten koncert nigdy nie doszedł do skutku, bo po drodze rozpadła mi się kapela. I dobrze, bo zrobił się jakiś szum na forum internetowym wokół mnie. Ktoś zaczął mnie bezpodstawnie posądzać o nacjonalizm i ludzie mieli plan, żeby mnie obrzucić pomidorami. A prawdę mówiąc, nawet nie wiem, czym się różni nacjonalizm od faszyzmu, nazizmu. Ja tego wszystkiego nie rozróżniam, nie interesuje mnie to, mam to w dupie i niczego takiego nie propaguję.

fot. Marek Jamroz
M.J. Twój image, wygląd zewnętrzny... Powiem szczerze że tu w Londynie nikogo nie szokuje, ale jak jest u ciebie w Chorzowie? Stare "omy" nie żegnają się znakiem krzyża na twój widok?

A.Ch. Ja budzę raczej pozytywne emocje. Nikt mnie jeszcze nie ścigał za wygląd. Staram się pracować nad swoją aurą, i produkować najwyższej jakości pozytywną energię. I to działa.

M.J. Przed wywiadem opowiadałaś mi, że miałaś kiedyś swój własny zespół...

A.Ch. To były początki. W 2011, jak postanowiłam, że będę grać, to coś tam się działo przez pół roku, potem się rozpadło. Jest to temat już bardzo mocno zakończony.

M.J. Czyli odpowiada ci rola Anny Chwalebnej, jako gościa specjalnego?

A.Ch. Nie ukrywam że tak. Dzięki zespołowi Piersi mam teraz dużo więcej do roboty. Coraz więcej osób mnie rozpoznaje. Prowadzenie zespołu to ciężka praca. Gdybym chciała sobie zebrać muzyków i coś zacząć robić na nowo, to tylko z takim podejściem do tematu, jaki ja preferuję, czyli radośnie napierdalamy i nie zwracamy uwagi na to, że coś dzieje się nie tak, tylko konsekwentnie zmierzamy do celu. Ale ludziom często się nie chce i próby uważają za dobry pretekst, by walić do ryja (alkohol). Sama nie piję alkoholu i uważam, że jest to brak szacunku do publiczności, gdy wychodzi się nawalonym na scenę. Rock'n'roll rock'n'rollem, ale to jest też praca. Można sobie pofolgować, ale po koncercie, choć ja wolę inne rozrywki.

for. Artur Grzanka
M.J. Jakie?

A.Ch. Jaram sobie. Nie w czasie koncertowania, ale tak po wszystkim, żeby wyluzować. Wkurzające jest to, że w cholerę ludzi pali trawę, a każdy się boi o tym mówić. Ja też nie chodzę po ulicy i nie robię tego publicznie, ale lubię sobie pojechać do Czech, do Ostrawy na trawiastą rekreację. Skoro nie potrafię się pogodzić z prawem w moim własnym kraju, to po prostu opuszczam terytorium i jadę tam, gdzie wygląda to inaczej.

MJ. Na twoim profilu facebookowym zauważyłem, że jesteś miłośniczką zwierząt. Angażujesz się w pomoc schroniskom? Jak to wygląda?

A.Ch. Często bywam w schroniskach by wyprowadzać psy. Ale działam bardziej na rzecz właściwej, legalnej hodowli. W naszym kraju panuje zbyt wielka samowola jeśli chodzi o te sprawy. Skutkiem są przepełnione schroniska, bezpańskie psy na ulicy. Uważam, że należy prawnie uregulować te kwestie. Wspieram hodowców z pasją i staram się wspierać ich pracę.


MJ. Jesteś w Londynie po raz pierwszy?

A.Ch. Nie. Byłam już w Londynie i to miasto bardzo dobrze znam, wiem jak się po nim poruszać. W ogóle mieszkałam w UK, działałam w branży tatoo w Liwerpoolu, ale zaczynałam w Londynie. Bardzo mi się tu podoba, aczkolwiek mieszkać bym tutaj już nie potrafiła. Byłam tu 10 lat temu z małym dzieckiem, które obsrywało mi się po pachy i robiło to, co zwykle dzidziusie robią. Brakowało mi wsparcia rodziny i postanowiłam wrócić do Polski. Mały z Piersi powiedział kiedyś, że on owszem mógłby wyemigrować, ale musiałby zabrać ze sobą całą rodzinę i wszystkich znajomych. Myślę, że ja mam tak samo.

fot. Marek Jamroz
M.J. A działo się coś muzycznie podczas twojego pobytu w Anglii?

A.Ch. Nie. To jakoś zaczęło się krystalizować już po powrocie do Polski. Wiele się pozmieniało , rozstałam się z partnerem i szukałam na siebie jakiegoś pomysłu i padło na punk rock. Autostopy, squaty i nagle gdzieś zaczęłam śpiewać, zresztą zupełnie przypadkowo. Będąc w Krakowie trafiłam na koncert takiego zespołu Baba Yaga Ojo. Przyjechali bez wokalistki i padł pomysł, żebym śpiewała. Nauczyłam się tekstów słuchając ich płyty w samochodzie przed koncertem i jakoś poszło.

fot. Marek Jamroz
M.J. Można gdzieś znaleźć ślady tej twojej wczesnej działalności?

A.Ch. Tak, coś jest na moim fanpage'u, na Youtube. Trochę tego jest. Zaczęło się gdzieś w 2008 i trwało około trzech lat. Spodobało mi się robienie muzyki i mam nadzieję, że tak już zostanie. Oprócz tego chciałabym robić mnóstwo innych rzeczy. Piszę książki, choć wiadomo jak jest z wydaniem czegokolwiek. Uwielbiam pisać teksty piosenek i wiersze. Szczególnie upodobałam sobie turpizm. Piszę więc o truchłach i walających się trzewiach. Opinie moich fanów są pozytywne i to motywuje mnie do dalszego działania.

M.J. Dzięki bardzo za wywiad. Nie wiem kiedy się pojawi , ale na pewno to nastąpi

A.Ch. Też dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz