wtorek, 3 czerwca 2014

Robert... nasz na zawsze (Pangea Magazine czerwiec 2014)




O dramacie dowiedziałem się telefonicznie. Przebywałem wówczas na urlopie w Polsce i kontaktowałem się z Robertem niemal codziennie. Razem przygotowywaliśmy muzyczną oprawę WOŚP w Hull i był to temat, który dominował w mojej gowie nawet podczas wypoczynku. Tragiczna wiadomość spadła 20-go listopada. Jeszcze cztery dni wcześniej widziałem się w Poznaniu z Kredem podczas LuxFest 2013 i obaj dzieliliśmy się z Furim naszymi przeżyciami z tego koncertu. Do St. Albans wróciłem 26-go listopada i niemal od razu zabrałem się do spisywania huczących w umyśle emocji. Poniższe wspomnienie pisało się około dwa tygodnie. 8-go grudnia koncertem Furi Forever pożegnaliśmy Roberta i zaraz na drugi dzień związanymi z tym wydarzeniem refleksjami zamknąłem najbardziej osobisty artykuł mojego zycia. Od śmierci Furiego mineło pół roku. Dzięki Pangea Magazine tekst ten po raz pierwszy przybrał formę drukowaną i dotarł właśnie do Polaków z niemal wszystkich zakątków świata. Dziś Lynchpyn świętuje zwycięstwo utworu „Can You Speak Now?” na Liście Przebojów radiowego programu Polisz Czart, który wspólnie ze współtwórcą wywiadu Bogumiłem Skoczylasem oraz autorką ilustrujących tę rozmowę fotografii Moniką S. Jakubowską od ponad dwóch lat mam przyjemność nadawać z położonego niedaleko Londynu uroczego miasteczka St. Albans. Wersja anglojęzyczna niniejszego wspomnienia jest dostępna dzięki uprzejmości Pangea Magazine tutaj.


… Jak zjawa senna życie jest człowieka. 
Zjawia się, dotknąć chcesz, lecz ucieka? Lecz ucieka! 
Edward Stachura 

Robert był... jeszcze nie nauczyłem się mówić o Nim w czasie przeszłym. Zadzwoniłem do Niego dwa dni przed... Jak zwykle śmiał się, jak zwykle sprawiał wrażenie, że wie po jakiej ziemi stąpa i jak zwykle można było iść spokojnie spać ze świadomością, że losy WOŚP-u w Hull są w dobrych rękach także wtedy, gdy trafia mi się dziesięciodniowy wyjazd do Polski. Na straży stoi przecież Furi „Debeściak” – genialny organizator, Facet o wielkim sercu i twórca pewnego riffu, który zabiorę ze sobą na resztę życia... Furi! Gdybym choć przez sekundę usłyszał w Twoim głosie niepewność... coś, co mogłoby mi dać do myślenia, kazało zapytać! Nie ma sensu gdybać...

Robert pojawił się w mojej świadomości - choć fizycznie wówczas Go tam nie było - 27. kwietnia w londyńskim Ravenscourt Art Centre. To właśnie w tym miejscu 2-go listopada spotkałem Go po raz ostatni. Zbieg okoliczności?

7. października 2013 w studio Radia Verulam w St. Albans
Podczas kwietniowego koncertu Frühstücka - niczym meteoryt z nieba - niespodziewanie zmaterializował się Kred, z którym niejeden gig i niejedną „kawę” wspólnie „zrobiliśmy” i którego pewnie lubiłbym także wtedy, gdyby sam się prosił o to, żeby go nie lubić. Kred zniknął mi z horyzontu na ponad półtora roku. Gdy widziałem go po raz ostatni, grał na basie w jedynej w swoim rodzaju formacji Kaloryfer, która narodziła się na moich oczach jesienią 2010 w lutońskim pubie The Heights. Po krótkim powitaniu, Kred oznajmił, że od jakiegoś czasu gra w angielskiej kapeli, której nazwy przez pierwsze dwa tygodnie za nic w świecie nie mogłem zapamiętać. Jesteś tam jedynym Polakiem? - zapytałem. Nie - odparł Kred - jest tam jeszcze Furi. Kim jest Furi? - zapytałem. Kim był Furi...

Był facetem, który za każdym razem gdy się ze mną witał przed lub żegnał po koncercie, robił to w taki sposób, iż nie miałem prawa czuć gruntu pod nogami. Rytuał ten pojawił się spontanicznie i urósł do czegoś w rodzaju „świeckiej tradycji”, która w lynchpynowskim światku była powszechnie znana. Ilekroć Robert podchodził do mnie, aby się przywitać, zawsze unosił mnie i trzymał chwilę w powietrzu, po czym ponownie stawiał na ziemi. Był gitarzystą, który wymyślił jeden z najbardziej wpadających w ucho riffów, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek słyszeć. Riff ten wbił mi się w mózg w sposób tak silny, że - nie posiadając głosu – tak wiernie zapodałem go kiedyś a capella w ogródku pubu The Jamm, że stojący nieopodal wokalista Lynchpyna - Justin na poczekaniu „poleciał” z tekstem do „Can You Speak Now?”. Can you speak now Furi? Czy kiedykolwiek dowiemy się co takiego Cię przerosło!? Ty cholerny, fantastyczny CZŁOWIEKU, któryś miesiącami jawił mi się niczym SKAŁA!


Całe szczęście, że epoka płyty winylowej odeszła już bezpowrotnie. Gdyby istniała nadal, to Twoje „Can You Speak Now?” byłoby już przeze mnie zajechane niczym „Ostatni Tabor” Kata z 1984. Słucham właśnie programu „Rebellion”, jaki Bogumił zrealizował w lipcu tego roku. W jednej z dwóch głównych ról Ty Furi i Twoja siła spokoju. Słucham podawanych przez Ciebie iście dziennikarskim językiem rzetelnych informacji przerywanych raz po raz kabaretowymi wstawkami Kreda, które uwielbiam.

2. listopada 2013 w Ravenscourt Art Centre po koncercie Frühstücka
Przez ten szalony pomysł WOŚP-owej hulanki w Hull, jaki pojawił się w mojej głowie 5-go listopada, poznało Cię prawie całe środowisko „Londyńskiej Wiosny”. Któregoś dnia zadzwonił do mnie Galik, wypowiadając się o Tobie z podziwem i ogromną życzliwością, snując plany dotyczące przyszłych przedsięwzięć. Podobne plany pojawiły się także i w mojej głowie...

Mieliśmy razem z Robertem „przenosić góry” wartościowej muzy z elektronicznych nośników do pubów i sal koncertowych.

Projekty te sięgały także kapel z Polski. Cechowały Go dobroć i opanowanie, spokój i wiarygodność oraz rzadko spotykany u rockendrolowców profesjonalizm w przekazywaniu treści i przekształcaniu języka mówionego w słowo pisane. Robert wzbudzał praktycznie u każdego rozmówcy zaufanie od pierwszego kontaktu. W ostatnich tygodniach rozmawialiśmy ze sobą chyba codziennie. 2-go listopada w Ravenscourt Art Centre Furi podarował mi firmowane przez Lynchpyn breloczek i przypinkę. Po tym, co stało się trzy tygodnie później, nabrały one dziś dla mnie cech relikwii. Do Polski wyleciałem 16. listopada. 18-go zadzwoniłem do Roberta z jednej z poznańskich kafejek, aby poprosić go o miejsce w autokarze dla naszej Kropki, która dopiero co wróciła z Polski i dowiedziawszy się o rockandrollowej inwazji na Hull, natychmiast zadeklarowała w niej swój udział. Podczas tej rozmowy Furi nagle krzyknął: „Monika właśnie do mnie pisze na FB w tej sprawie”. Przez moment tworzyliśmy więc konwersacyjny trójkąt - ja z Furim na telefonach i On z Kropką na FB.


... zawsze mówił: "w Lynchpynie trzymam gitarę" ...
Wszyscy troje mówiliśmy o tym samym. Ogarnęło nas w jednej chwili radosne szaleństwo, któremu przyświecała chęć niesienia pomocy potrzebującym dzieciakom przy akompaniamencie rockowej muzy. Była to moja ostatnia rozmowa z Robertem. Brała w niej udział także Monika, która dwa dni później oczyma swojej poetyckiej duszy zobaczyła... „świt [który] lizał garb filcu na plecach od brzegu - po kołnierz, po wargi [które] w pół słowa zastygły i posiniały niedopowiedzeniem "Szko……"

Justin i Tom - gest, który tego dnia powtarzał się między nami wielokrotnie
8-go grudnia koncertem „Furi Forever” w klubie The Garage londyńskie środowisko rockowe uczciło pamięć Roberta Furmana. Dwa dni wcześniej w Gillingham to samo uczyniła społeczność, w której Robert żył i z którą się przyjaźnił. Wyjątkowość obu tych koncertów tkwi nie tylko w tym, że towarzyszyła im zbiórka środków przeznaczonych na pomóc dla Jego rodziny. Największą wartością w tym trudnym dla nas momencie była niesamowita jedność, jaka wytworzyła się pomiędzy uczestnikami tego wydarzenia. Nikt nie przybył tego popołudnia tylko po to, aby obejrzeć występ swojej ulubionej kapeli, a jedynymi powodami nieobecności niektórych stałych bywalców londyńskich eventów były zobowiązania rodzinne lub zawodowe. Pierwsze sms-y z wyrazami solidarności od tych, którzy nie mogli tego dnia być z nami, zaczęły pojawiać się już około 15:00. Niezależnie od narodowej przynależności lub stopnia znajomości z Robertem, wszyscy czuliśmy się jedną wielką rockandrollową rodziną. Polski gwar mieszał się z angielskim, a gesty czułości towarzyszące łzom wzruszenia przybierały na sile z każdą godziną koncertu, aby osiągnąć swoje apogeum podczas występu Lynchpyna.

Cień, jaki rzuciła był w kształcie... SERCA.
Dla mnie jednak najbardziej osobiste przeżycie tego dnia wydarzyło się znacznie wcześniej. W pewnym momencie zobaczyłem JĄ w pomieszczeniu, w którym muzycy przechowywali instrumenty. Stała niczym pomnik... dumna i piękna. Była częścią JEGO życia. Robert lubił mawiać, że w Lynchpynie tylko trzyma GITARĘ... Podchodząc do niej, czułem na plecach mrowienie. Machinalnie w mojej dłoni pojawił się aparat fotograficzny i... poszło. Dopiero po kilku minutach zobaczyłem to. Cień, jaki rzuciła był w kształcie... SERCA. Nie jestem pewien czy pierwszą osobą, której to zdjęcie pokazałem był Kred czy Justin, ale nigdy nie zapomnę ich spojrzeń. Obaj na moment zamarli w bezruchu patrząc na obraz, który ukazał się ich oczom... Cień w kształcie serca, który powstał w to niezwykłe niedzielne popołudnie dzięki Twej gitarze, pozostanie dla mnie najbardziej wymownym symbolem Twojej pośród nas obecności FURI... FOREVER!
 

Monika S. Jakubowska
Pamięci Roberta “Furiego” Furmana


Rozkołysany
na sznurze plecionym lżejszą,
wczorajszą ręką
w niby walcu, na trzy się kiwa

wrastał w posiwiały prochowiec
niespełnieniem
wyciągnął z rękawa odpoczynek
- wieczny i krnąbrny
za uszy wytargał
i w kącie przy butach ustawił
"Szkoda, szkoda butów!
Jak ONE niosły! Nosiły! …GNAŁEM…”

Świt lizał garb filcu na plecach
od brzegu - po kołnierz
po wargi
w pół słowa zastygły i posiniały niedopowiedzeniem
"Szko……"

ścisnął za szyję
na amen nie zdążył

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz