czwartek, 12 kwietnia 2018

Dziś media pozwalają wszystkim usiąść koło kierowcy - z Janem Kondrakiem z Lubelskiej Federacji Bardów rozmawia Sławek Orwat

fot. Daniel Cichy



Zanim zaproszę Was Drodzy Czytelnicy do lektury, pozwólcie, że przytoczę dwie krótkie recenzje, jakie tuż po ukazaniu się poniższej rozmowy pojawiły się na najpopularniejszym portalu społecznościowym: Pani Basia Rejniewicz napisała następujące słowa: "To jest solidny, profesjonalny wywiad, czasami smutny, stawiający niewesołe diagnozy nie tylko z okolic muzyki, poezji czy piosenki. Dotykający rzeczy ważnych, dziejących się tu właśnie, nieopodal. Oto rozmawiają dwaj subtelni erudyci w sposób daleki od płaskich wymądrzałek: wszystkie odpowiedzi Jana Kondraka, jego racje i refleksje są racjonalnie i smakowicie wywiedzione. Oj! Zróbcie sobie Państwo kawę lub herbatę, usiądźcie wygodnie i poczytajcie, dziwiąc się zarazem że tak jeszcze ludzie rozmawiają, że w ogóle w ten sposób można jeszcze rozmawiać. Naprawdę warto!" Tadeusz Gidziński natomiast zrecenzował wywiad w następujący sposób: "Wielowątkowa, bardzo interesująca rozmowa. Mam nadzieję, że to zapowiedź wywiadu rzeki, który zostanie wydany w formie drukowanej i nie pozostawi czytelników obojętnymi. Ten duet na to stać. Brawo na dziś a zachęta na przyszłość". Dziękuję obojgu Znakomitościom za miłe słowa pod moim adresem i zapraszam do lektury.
 

Sławek Orwat: Piosenki Lubelskiej Federacji Bardów z jednej strony pełne są zadumy, głębokich metafor i skłaniają do refleksji. Od czasu do czasu można jednak znaleźć w waszym repertuarze utwory zabawne, ironiczne, a czasami nawet taneczne...

Jan Kondrak: Piosenki nasze są albowiem różne na przestrzeni dziejów. Na przykład "Specjalista od wzruszeń" Piotra to tekst piosenkowy. Tam nie ma żadnej poezji śpiewanej. To jest bardzo rzetelna robota tekściarska, a Hania Lewandowska prezentuje w tych tekstach klasę Agnieszki Osieckiej. Natomiast w "Kobietach mojego życia" Ta sama autorka stara się przekroczyć barierę piosenkowości i wchodzi w sferę poezji. Próbuje tam sposobu budowania metafor na bardzo odległych skojarzeniach co przynależy raczej do poezji i tu jeszcze trzeba powiedzieć jakiej – surrealistycznej. Podobnie jak jest w okresie surrealistycznym u Boba Dylana.Na przykład "Mr Tambourine Man" to jest utwór, kiedy Dylan jest surrealistyczny, kiedy odlatuje i kiedy wszystko mu się ze wszystkim kojarzy.


W tym czasie na przykład piszą również inni poeci amerykańscy i wcale nie stosują metafor. Allen Ginsberg jest w stanie na przykład napisać poemat prozą, czyli selekcjonuje rzeczywistość tak, jakby szedł po ulicy i rejestrował fragmenty rzeczywistości. To jest tak stylizowane. I nie znajdziesz tam metafor, tylko będziesz śledził losy bohatera jego oczyma. Powiedzmy: Idę ulicą. Zarzygana. Tu leżą pety, a tam dociska pedała do muru jakiś gruby koleś... i tak to się toczy u Allena Ginsberga. I co? To jest całkowicie inna technologia wytworzenia tekstu stylizowana na obserwację bezpośrednią. W przypadku Dylana i "Mr Tambourine Man" on nagle ma wizję! On ma wizję kolesia, który zaprosi go na swój statek, gdy on sam idzie przez nocne miasto. I to, co on pisze należy do nurtu poezji surrealistycznej (sennej, onirycznej), gdzie we śnie narkotycznym wszystko z wszystkim możesz połączyć. Hanka pisząc tekst "Kobiety mojego życia" przekracza normalne ramy piosenkowości, wchodzi w sferę poezji i wtedy można się zastanawiać, czy jest to poezja śpiewana czy piosenka. Posłużyłem się przykładami. To dotyczy wszystkich autorów federacyjnych. Ta różnorodność technik pisarskich.

fot. Daniel Cichy
Sławek Orwat: Jaka jest dziś w twojej opinii kondycja tego nurtu w Polsce? Adam Nowak z Raz Dwa Trzy powiedział kiedyś, że bardzo nie lubi tego określenia, dodając: "zamiast robić poezję śpiewaną, lepiej śpiewać dobre piosenki". Adam zwrócił też uwagę na utratę rangi Festiwalu Opolskiego, jaką posiadał on jeszcze w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych, kiedy było to miejsce, gdzie spotykały się niemal wszystkie nurty muzyczne reprezentowane przez zwycięzców przeróżnych konkursów i festiwali, w tym także przez laureatów Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.

Jan Kondrak: Debiuty składały się niegdyś wyłącznie z laureatów studenckiego konkursu.

Sławek Orwat: Czy dlatego dziś już nie jest tak, bo studenci słuchają disco polo?

Jan Kondrak: Nie dlatego. Nie tylko. Studenci słuchają DP, bo to przestało być obciachem, bo suweren objawił swoje przaśne oblicze, oblicze prawdziwe. Polacy w masie swej słabo rozróżniają dźwięki. Nie wiedzą kto fałszuje, kto nie. Kto ma wielki głos kto mały. Edukacja artystyczna upadła wraz ze zmianą ustroju i nie ma jej w szkołach powszechnych ani w mediach. Geneza tej choroby, choroby festiwalu opolskiego jest inna i warto o niej mówić. Opole jako festiwal polskiej piosenki jest dzisiaj perspektywą mylną i cząstkową, jest perspektywą na coś, co się skończyło. Wyczerpało. Festiwal opolski został dlatego osadzony w Opolu, że tam była największa mniejszość niemiecka na całym terytorium Polski. Chodziło więc o oswojenie, o inkorporację kulturową “niemczyzny” zdobytej w ramach Drugiej Wojny Światowej. Miało się to zapoczątkować poprzez najłatwiejszą, najbardziej ekspensywną formę artystyczną, jaką w dwudziestym wieku stała się piosenka. Piosenka nie jest wymysłem przedwiecznym.Taka jaką znamy pochodzi z paryskiego kabaretu Czarny Kot i ma dwieście lat dopiero. Dzięki mediom nagle stała się ekspansywna w dwudziestym wieku.


Posłużono się nią także montując festiwal w Opolu po to, żeby spolonizować te tereny, czyli Opole jako Festiwal miało misję państwotwórczą i w pewnym momencie ta misja się wyczerpała. Festiwalem zaczęły zarządzać grupy kolegów, grupy osób prywatnych, które dostrzegły silny związek pomiędzy wylansowanym przebojem, a stanem portmonetek ich żon. I panowie: taki, taki i taki (mogę wymienić nazwiska, bo jak jeździłem z moimi wychowankami, to poznałem niektórych “reżyserów” jego mać) sprywatyzowali to. Festiwal Opolski został sprywatyzowany jeszcze zanim sprywatyzowano polskie zakłady pracy, a działo się to w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, bo Opolem zarządzali wtedy ludzie działający na tzw. obrzeżach i w powiązaniu z mediami publicznymi. Były to grupy osób działające w radiach, w każdym programie poza Programem 2, gdzie duch misji nigdy nie umarł i trwa do tej pory. Wszędzie indziej wszystkie polskie programy zostały sprywatyzowane.

fot. Daniel Cichy
Sławek Orwat: W Trójce od lat konsekwentnie lansuje się Jaromira Nohavicę, którego notabene bardzo szanuję, natomiast na najbardziej zasłużonej polskiej Liście Przebojów bardzo rzadko uświadczy się polskich przedstawicieli piosenki literackiej. Was też sobie tam nie przypominam.

Jan Kondrak: Od przypadku do przypadku jesteśmy obecni w audycjach autorskich Trójki. Myśmy się ileś tam razy starali o znaczek Trójki na płytach. W końcu nagraliśmy w Studio im A.Osieckiej sporo materiału płytowego. Nigdy nie zostaliśmy jednak w ten sposób docenieni. My też moglibyśmy wygrywać Listę Przebojów Trójki. To, że tak się nie dzieje, wiąże się nie wiem z czym ale może z segmentacją współczesnego rynku muzycznego, gdzie nie ma wyraźnych centrów, czy też jednego centrum wyceny wartości dzieła. A to się wiąże z bardzo silną tendencją do prywatyzacji tej sfery. Każda stacja ma grupę “swoich wykonawców” przez siebie lansowanych. Jeśli nie jesteś w którejś stajni to cię nie ma. Tam są pozory misji, zaledwie pozory! Dlaczego tak jest? Tak było już w latach siedemdziesiątych i dlatego Opole nie reprezentowało wszystkiego, co działo się w polskiej piosence tylko część, ale to co pokazywano było bardzo dobre. Po prostu... jeśli komuniści wpuszczali kogoś na estradę, a rzadko wpuszczali, to tylko samych znakomitych ludzi.


Mało tego! W radiu siedział zawsze jakiś ktoś kto miał wykształcenie muzyczne i gust, jak na przykład pan Szpilman, który dbał, żeby nie wypuszczać piosenkarza „gołego”. Dawano mu orkiestrę radiową i życie artystyczne. Ja osobiście tym rzygałem, mnie ta estetyka doprowadzała do mdłości. Ale teraz już tak nie myślę.

fot. Daniel Cichy
Sławek Orwat: Pamiętam Orkiestrę Stefana Rachonia...

Jan Kondrak: Wcześniej tak i nie mam nic przeciwko temu. Rachoń, Łódź, to są wielkie sprawy, ale to jest fragment większej całości. Nie było nigdy żadnej Rady Kultury, która radziłaby nad tym wszystkim i mówiła: „no tak, to osiągnęło pewien poziom muzyczny, a to i to nadaje się do radia”. Nie było niczego takiego. Zobaczcie, ile dziś jest tego dziennikarskiego korowodu nad tym, kogo wysłać na Eurowizję. Przecież to jest oczywiste. Powinni tam jechać najlepsi, nawet jeśli przegrywają, powinni to być ludzie z najbardziej oryginalnym pomysłem reprezentującym Polskę. Druga sprawa, to gdzie na świecie jeszcze jest taka sytuacja, że przychodzisz do Polskiego Radia publicznego opłacanego ze składek społeczeństwa i redaktor prowadzący audycję ma takie koszyki: zagraniczne (a dokładnie, anglojęzyczne, bo francuskiego ani węgierskiego tam nie spotkasz), angielskie, angielskie słabsze, polskie i polski chłam.


fot. Daniel Cichy
Większość polskich utworów, które są wysyłane pocztą nigdy nie zostaje tam odtworzona. Gra się natomiast tylko te polskie kawałki, które zgłaszają duże firmy i takie, które są dogadane z szefami anten. Majorsi rządzą. Radio musi to puścić! Będzie cierpiało, że to co puszcza jest bez sensu i przyczyny, ale wie, że cierpi za miliony.Grube miliony.I dlatego cały czas antenowy wypełniony jest brytyjską muzyką. I teraz spróbujcie wyobrazić sobie sytuację odwrotną. Przyjeżdżamy my do Londynu i w Londynie we wszystkich rozgłośniach w BBC leci wyłącznie Lubelska Federacja Bardów, Budka Suflera, Maanam i... jest koszyk z brytyjskim chłamem. Wyobrażacie sobie coś takiego? Gdzie w ogóle jeszcze coś takiego na świecie zrobiono? Nigdzie! Jak jedziesz po Europie i masz włączone radio, to na Węgrzech po kolei włączają ci się stacje z muzyką węgierską, a w Chorwacji to w ogóle poprzerabiali cały brytyjski pop na język chorwacki. To jest karykaturalne, ale o czym to świadczy? Świadczy o tym, że istnieje polityka kulturalna, która ma jakieś zadania, ma jakąś misję. A wracając do Opola... ten festiwal na pewno nikomu już nie służy poza niewielką grupą osób i nie ma żadnej misji.

 
fot. Daniel Cichy
Jest to komercyjny festiwal, który posiada tradycyjną nazwę, której desygnat już dawno umarł. Festiwalem Polskiej Piosenki na pewno już nie jest. Z jednej strony dzieje się tak dlatego, że wchodzą tam w grę pieniądze, a słabo się dzieje dlatego, że państwo polskie nie sięga po instrumenty prawne, żeby wyregulować ten rynek, bo te pieniądze są tam jednak za małe, bo jednak huty miedzi mają stokrotnie wyższe obroty w sensie gospodarczym i to tym się zajmuje Sejm Polski, Parlament i Rząd, a taką gałęzią, która nie ma większych szans na eksport, na pomnażanie dóbr doczesnych kraju po prostu się nie zajęto.Tym zarządzają Brytyjczycy, odkąd Radio Luxembourg odniosło sukces potajemnie kształtując umysły i gusty DJ-ów radiowych. Jaki jest sens puszczania bezzębnych dziadków z Delty Missisipi rzępolących jakieś bluesy? Jaki to ma sens poza sensem szkoleniowo-muzealnym? A dlaczego nie puszcza się bezzębnych dziadów z Kurpiów, którzy też grają w pentatonice swoje kurpiowskie bluesy? Dlaczego nie ma pana Chopina, który wymyślił polską muzykę. Polską! Połowa Chińczyków potrafi polszczyznę muzyczną odszukać na mapie świata i wyłuskać bez trudu rytmy polskie, melodykę polską, bo pan Chopin był uprzejmy wymyślić i swym geniuszem wypromować coś, co jest charakterystyczne tylko dla Polski.


Czy tego nie ma już w Polsce? To jest w dalszym ciągu, ale Polska się do tego nie odwołuje. My jesteśmy do szczętu anglosascy. Selim jest anglosaski, Andrzejewski jest anglosaski, Wasilewska jest anglosaska, ja jestem w połowie anglosaski. Ja się burzę na to, bo jak ja byłem mały, to w radiu komunistycznym zawsze o szóstej rano puszczano miniatury klasyczne. W Programie Pierwszym zawsze leciały jakieś krótkie klasyczne formy muzyczne i to była misja.I to było skomentowane i rodziło snobizm pozytywny. Był też i taki moment w historii Polskiej Telewizji i Polskiego Radia, kiedy to dogadały się te dwie instytucje (tam jednak ponoć parę światłych osób jest) i były pieniądze państwowe przeznaczone na taką comiesięczną giełdę. Kompozytorzy, autorzy wysyłali nowo stworzone utwory i co miesiąc kilka z nich wybierano do lansowania w radiu i zrobienia teledysku, który szedł w oprawie programów telewizyjnych. Teraz już nawet nie wiecie pewnie, co to jest oprawa, ale kiedyś było coś takiego, że gdzie teraz są reklamy, mogły iść teledyski. W TVP Kultura jeszcze istnieje coś takiego, że jakieś teledyski chodzą zamiast reklam. I wtedy Telewizja Polska zakwalifikowała Andrzejewskiemu aż dwa numery do zrobienia teledysków, które powstały za państwowe pieniądze w profesjonalnych warunkach.

fot. Daniel Cichy
Sławek Orwat: Dziś nie tylko was pomija się w mediach. Jarociński etos też jest zupełnie pomijany. Jedynym wartościowym nurtem, który pomimo nie zawsze grzecznych tekstów pojawia się dziś w większych mediach jest hip hop.

Jan Kondrak: Amerykanizacja kultury polskiej. Podglebie dla ekspansji gospodarczej. Hip hop jest ciekawą formą rytmiczno - literacką. Tam poezji jest bardzo mało, ale literatury bardzo dużo. Hip hop wymyślił formułę na takie sążniste teksty jakby od Homera, Wergiliusza i ich kolegów. Tam są całe dramaty opowiadane, językiem prozy w stylistyce kolokwialnej, specjalnie wytworzonej przez kulturę hip hopu. Tu używa się skrótów, wulgaryzmów tak jak w życiu. I zobaczcie, tym się jarają od dwudziestu paru lat całe rzesze młodych ludzi. Więc nie ma żadnego problemu z popularyzacją literatury śpiewanej. Hip hop to piosenka literacka o zredukowanej linii melodycznej i podkręconym tempie.


Skoro to można lansować to znaczy,że inne gatunki zahaczające o literaturę też można. Kwestia chcenia. Kwestia polityki kulturalnej. My na podstawie własnego doświadczenia możemy tak powiedzieć. Kiedy w roku 1998 całe media lubelskie: dwie gazety codzienne, radio publiczne i telewizja publiczna chodziły za nami co miesiąc, wszystko nagrywały i potem puszczały urobek na antenie, to myśmy się w Lublinie stali szybko sławni.

fot. Daniel Cichy
Ja mogłem jeździć taksówką na przykład i nie płacić. Płaciłem.Na weselach grano nasze kawałki, a my do tej pory dwa razy w roku sprzedajemy pełne sale w Lubelskiej Filharmonii. My nie możemy grać w małych salach w Lublinie. Czyli krótko mówiąc, na naszym przykładzie widać, że jeśli tego typu piosenkę raz się zaprezentuje całej społeczności, to ona się lansuje bardzo łatwo, bardzo szybko.

Sławek Orwat: Lublin to miasto wielu gatunków muzycznych i artystów wielu dziedzin. W takiej atmosferze chyba nie jest trudno o inspiracje?

Jan Kondrak: Bardzo lubię spotykać się z plastykami, na przykład z Jarkiem Koziarą, który jest osobą niezwykle inspirującą. Całą płytę dla Dyjaka napisałem pod wpływem opowieści Jarka Koziary, który o tym nie wie, a ja wiem, że jak pisałem Sznyty dla Dyjaka, to pisałem je w imię różnych szalonych tez Jarka Koziary.


Sławek Orwat: Lubelska Federacja Bardów to dość złożona instytucja artystyczna, przez co chyba nie jest łatwo ją lansować?

Jan Kondrak: O nas nie da się powiedzieć jednym zdaniem. Jest to zjawisko wielopłaszczyznowe, które z trudem poddaje się jakimkolwiek klasyfikacjom i którego nazwa jest za długa. Próbowaliśmy ją nawet zmieniać ale to się nie przyjęło choć na paru płytach widnieje nazwa Federacja.

Sławek Orwat: Zauważ, że wtedy były takie programy jak Pegaz czy Sonda. Kto dzisiaj robi w TV programy na temat dobrej książki. Dawniej książki pisali Mickiewicz, Sienkiewicz, Nałkowska czy Redliński, a dzisiaj książki, które są medialnie lansowane piszą Kinga Rusin i Danuta Wałęsa.

fot. Daniel Cichy
Jan Kondrak: Ja myślę, że wtedy też tacy ludzie pisali książki.

Sławek Orwat: Dożyliśmy czasów, że każdy może napisać książkę, a to czy ona potem zostanie bestsellerem kompletnie nie wynika z jej poziomu literackiego, tylko z pieniędzy wyłożonych na jej promocję.

Jan Kondrak: Kiedyś też była nadprodukcja grafomanii na wszystkich polach, tylko wtedy nie wszyscy mieli okazje usiąść koło kierowcy. Dziś media pozwalają wszystkim usiąść koło kierowcy, a nawet tego kierowcę udawać, wskutek czego robi się tyraliera i nie ma hierarchii.


Sławek Orwat: Kiedy słyszę, że pani Wałęsa napisała jedną z najbardziej czytanych książek ostatnich lat, to ja w geście rozpaczy zadaję dziś grabażowe pytanie: "co się z nami stało?"

Jan Kondrak: No co się stało? W latach pięćdziesiątych to samo stało się w Ameryce, a Allan Ginsberg protestował przeciwko zhomogenizowaniu kultury. Andy Warhol zrobił natomiast inną rzecz. Postanowił adoptować wszystkie wzory sztuki konsumpcyjnej i przenieść je w rejony sztuki, co stało się najbardziej prowokacyjnym faktem w całej historii sztuki i choć pewne znamiona dzieła artystycznego ma, to umówmy się, że fotografia puszki z zupą Campbell sztuką jest taką sobie i to bardzo daleko umowną.

fot. Dominik Witosz
Sławek Orwat: Od lat buntuję się, że lansowana przez największe media estetyka muzyczna sięgnęła już niemal dna, tylko że jak zastanowić się głębiej, to łatwo zauważyć, że nie tylko w muzyce wszystko się dewaluuje. Kto dziś na przykład tworzy takie dzieła jak Beksiński?

Jan Kondrak: A skąd wiesz, że nie tworzy? Tego nie wiemy. Myślę, że powstaje wiele fantastycznych dzieł sztuki. Ja czasem chodzę do galerii, oglądam instalacje i staram się wynieść coś dla siebie. Od dwudziestu paru lat głównym źródłem moich inspiracji do tekstów są plastycy. Powiem ci zagadkę na koniec. Kim inspirował się autor tego tekstu: „Kiedy Prezydent Stanów Zjednoczonych budzi się ze snu/ Ojciec Narodu Korei Północnej robi dziwny ruch/ Drażni rakietę/ drażni rakietę/ drażni mu”. Do czego autor tutaj nawiązał?


Do Banksy'ego, który zrobił tutaj, u was taki mural. Na obrazie widzimy w jednym łóżku Prezydenta Stanów Zjednoczonych i Kim Dzong Una.Ci leżą i boczą się na siebie. Są golutcy i każdy z nich ma w kroczu rakietę balistyczną. Jeden drugiemu ją trzyma i drażnią sobie te rakiety. Napisałem o tym piosenkę. Ta piosenka kończy się akcją prezydenta Rzeczypospolitej, który widzi to wszystko i patrzy znacząco na obu. Jest jeszcze puenta: „A Kowalski nie patrzy się znacząco w ogóle. I strój ma jak trzeba i widelec i nóż i już”.

fot. Dominik Witosz
Szybciej więc do mnie dociera Raczkowski ze swoimi rysunkami, szybciej Banksy ze swoim muralem, niż przygoda z przeczytaniem najnowszej dysertacji doktora Gajdy na temat poetów i szarpidrutów.

Sławek Orwat: Najnowszą i zarazem najskuteczniejszą współczesną formą sztuki jest mem, co jest dla mnie najbardziej czytelnym dowodem na doprowadzenie sztuki do granic absurdu.

Jan Kondrak: Nie mów, że sztuka upadła, albo że upadło czytelnictwo, bo wzrok przeniósł się dziś na ekran tabletu czy monitora i my nie wiemy, co ci ludzie tak naprawdę czytają. To trzeba by badania przeprowadzić. Ja na przykład czytam bardzo poważne artykuły w Internecie, a to, że nie przeczytałem w tym czasie iluś tam książek, nie znaczy, że moje czytelnictwo i aktywność na tym polu spadły, więc my nie wiemy jak naprawdę jest. Nie serwujmy tego typu haseł, że „coś upadło”, bo to jest za łatwo powiedziane. Sztuka upadła? Nie wiemy. Mamy problem z rozpoznaniem, co jest dziś dziełem sztuki, a co nie jest, ale czasami kiedy przychodzisz do galerii, to widzisz: kur... jest dzieło! I już, nie ma to, tamto. Memy są wytworem i wyrazem swego czasu.Bywają genialne i skuteczne.


Sławek Orwat: Czy jako zanurzony w kulturze chrześcijańsko-judaistycznej i antycznej bard zgadzasz się na islamizację naszego kontynentu.

fot. Daniel Cichy
Jan Kondrak: Islam pochodzi z tej samej książki. Islam jest religią wywiedzioną ze Starego Testamentu podobnie jak Judaizm. Chrześcijaństwo jest efektem schizmy w łonie Judaizmu i jest judaizmem tylko współcześniej pojmowanym. Ja nie wiem, do czego Islam może jeszcze dążyć, ale odruchowo na żadne wielkie eksperymenty z jego udziałem się nie zgadzam.

Sławek Orwat: Mnie nie chodzi o samą religię. Mnie chodzi o mentalność, czyli na przykład kobieta idąca ulicami niemieckiego miasteczka w pojęciu przedstawicieli całkowicie obcej nam kulturowo cywilizacji jest własnością publiczną i może zostać zgwałcona w obecności męża. Czegoś takiego na naszym kontynencie dotychczas nie było.

Jan Kondrak: To jest daleko idące uproszczenie. Większość krajów europejskich, to były kiedyś kraje niewolnicze. Pojedź sobie na Słowację i zapoznaj się, jak wyglądały stosunki między dworem słowackim (polskim zresztą też), a warstwą poddanych, czyli chłopami. Co z prawem pierwszej nocy? Chłopki były notorycznie gwałcone, całymi zastępami były dostarczane na dwór pana feudalnego, gdzie były wykorzystywane. Podstawa jest w Starym Testamencie, który jest całkowitym, powtarzam całkowitym nakazem supremacji męskości nad żeńskością, czyli kobieta jest poddaną, jest niewolnicą, i musi rodzić w bólu.Czyli wszystkie dzieci są poniekąd z gwałtu, można tak powiedzieć w nawiązaniu do Twojego pytania. W kulturze paternalistycznej tak jest.


W momencie kiedy kobiety zdobyły w Europie prawa, kiedy zaczynają powoli być traktowane jak ludzie, pierwsze czego odmawiają, to odmawiają rodzenia dzieci i to zrobiły. Co robią kultury prymitywne, gdzie kobieta jest nadal niewolnikiem? One się nadal mnożą. U zarania dziejów kultura judaistyczna była taka sama, czyli równie krwiożercza i równie drapieżna. Tak samo chrześcijaństwo, które się wyłoniło i stało się religią państwową w łonie Cesarstwa Rzymskiego w 395 roku bodaj. Wszystko działo się od tego momentu niby to z nakazu jedynego Boga. Pokaż mi człowieka, który zna Boga, zna Jego imię i rzeczywiście słyszał, co Bóg mówi. Jeśli to nie jest wariat, czy Minister Obrony Narodowej pewnego kraju. Sumując: wszystko, co tyczy się historii ludzkości ma swoje fazy. Islam jest po prostu młodszą kulturą, czyli jest jeszcze w fazie drapieżnej, w jakiej jeszcze w trzynastym wieku było Chrześcijaństwo, kiedy wybijano Jadźwingów.

Prawdopodobny portret Saladyna autorstwa Ismaila al-Jazari z 1185 roku
Sławek Orwat: Za Saladyna Islam stał znacznie wyżej i w tym momencie rodzi się pytanie: dlaczego się cofnął?

Jan Kondrak: Ja myślę, że wiem dlaczego i nauka dała mi odpowiedź. Myślę, że Islam nie jedno ma imię po prostu. W Polsce też są Muzułmanie i to od kilkuset lat. Oni zachowują się całkowicie inaczej niż ISIS. Za Saladyna, kiedy tamta kultura wytworzyła niezwykłe zabytki, kiedy jej osiągnięcia naukowe były także niezwykłe, wtedy powstały też i te ciemniejsze, ortodoksyjne odłamy Islamu, które (uwaga!) zabraniały kulturze się rozwijać i petryfikowały wzorce.Mówiłem już o roli barda, że bard adaptuje pewne wzory kulturowe dla nowych czasów, żeby społeczeństwo mogło się rozwijać.


No, to tam tego nie było. Tam stanięto w rozwoju.Tak jakby w obronie nienaruszalności zasobów matki Ziemi.Jakby ignorując biblijne hasło o potrzebie podporządkowania sobie Ziemi, kosmosu itd. Dlatego wszystkie pomniki i wytwory kultury wyższej zostały w Afganistanie zburzone. To stało się właśnie w myśl tego odłamu Islamu, który rozwojowi mówi – nie. W łonie samego Islamu zwyciężyły odłamy bardziej brutalne i one nadal takie są i to dotyczy każdej kultury we wczesnym stadium rozwoju. Mówiąc jeszcze inaczej, należy się spodziewać, że ta kultura w zderzeniu z wysoką kulturą Zachodu ostrze swoje będzie tępiła.

fot. Dominik Witosz
Dygresja: Ameryka dość świadomie napędza konflikty pomiędzy poszczególnymi odłamami Islamu gdzieś tam w Afryce i w Azji i celowo wywołuje wojny lokalne po to, żeby to ostrze się samo tępiło, bo za chwilę Ameryka będzie miała ten sam problem co Europa. Przy okazji Ameryka napędziła na nas tę falę emigracji, by Europe zdestabilizować. Ameryka chyba boi się Europy. Europa jest kontynentem o o wiele większym potencjale ludnościowym i gospodarczym niż Ameryka. Tu trzeba pamiętać o tym co rzeczywistą przyczyną zmian na geograficznej i politycznej mapie świata? Jest to potencjał gospodarczy i intelektualny. Europa gdyby tylko chciała, mogła i umiała się zjednoczyć, w ciągu kilkunastu lat byłaby kontynentem potężniejszym niż Ameryka.Ta sobie nie może na to pozwolić. Dlatego Prezydent Stanów Zjednoczonych tak drastycznie zmienił teraz front wobec Niemiec, Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza Francji.


Europa ma znakomite instrumenty prawne, żeby złym skutkom islamizacji zapobiegać. Prawo jest tylko poprawność polityczna je unieruchomiła. Wystarczy nie dopuścić do nawoływania do zbrodni w wykonaniu mułłów.

fot. Dominik Witosz
Wystarczy skorzystać z doświadczenia najmądrzejszych i najbardziej poszkodowanych ludzi, czyli Żydów. W Izraelu, żeby zostać obywatelem trzeba zdać egzamin z kulturówki, który co dwa lata jest powtarzany. Ja jestem za takim modelem przyjmowania imigracji. Egzamin z kulturówki i proszę bardzo. Jeśli wtłoczysz nowej społeczności pewne wzory wyższej kultury, to prawdopodobnie ostrze jej agresji się stępi. Powtarzam - prawdopodobnie, bo nie wiem jak będzie, bo być może dojdzie do przesilenia i nocy długich noży i pewnego dnia wszystkich nas wykończą. Owszem, może tak być.

Sławek Orwat: Kazik Staszewski też się tego obawia.

Jan Kondrak: Ja też się tego obawiam, ale trzeba przyjrzeć się temu co wstecz i nie być takim europocentrycznym i polonocentrycznym. Trzeba zobaczyć jak te wszystkie procesy w historii przebiegały i wyciągać praktyczne wnioski. Pamiętać przy tym, że nigdy nie było prostej ekstrapolacji z przeszłości. To zawsze gdzieś meandrowało i zawsze wychodziła jakaś trzecia strona medalu, czyli ząbki. Awers, rewers i ząbki.

 ***

Autor dziękuje Annie Piątkowskiej i Magdzie Karasek za nieocenioną pomoc w redakcji powyższej rozmowy
Ciąg dalszy rozmów z lubelskimi Bardami nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz