Postawmy sobie najpierw pytanie: „Jakie wyznaczniki sprawiają, że możemy uznać kogoś za osobę uduchowioną?” Zatrzymajmy się tu na chwilę i spróbujmy zapamiętać kilka pierwszych pomysłów, które przyjdą nam tu do głowy. Czy osoba uduchowiona w Twojej wizji, drogi czytelniku, to może ktoś gorliwie wierzący? Lub też człowiek, który dzień w dzień spogląda na zachody słońca, wzdychając nad ich urzekającym pięknem? Czy też może ukazuje się nam poeta, przelewający swą – nota bene! – duchowość na papier? A co, jeżeli w Twojej głowie buduje się obraz filozofa, próbującego dociec istoty rzeczy? Każdy z tych obrazów, choć od siebie odmiennych, ukazuje jakąś scenę, w której przewija się osoba będąca archetypem człowieka uduchowionego. Jak więc zatem ująć te nie raz skrajne (a przecież wcale nie wykluczające się!) ujęcia? Stoimy tu przed podstawowym problemem, z którym boryka się każda dziedzina humanistyki: Trudność, a niekiedy niemożność udzielenia jednoznacznej odpowiedzi czy podania kompletnej definicji poruszanego przez nas problemu. Tak też i tu nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to, czym w zasadzie jest ta cała duchowość.
Jeden skupi się bardziej na nieuchwytnych, mistycznych obszarach ducha i niedotykalnych sfer świata, inny odnajdzie ją w małych, często mijanych bez świadomości cudach codzienności, jak fruwające motyle, przygodny uśmiech przechodnia czy płoche trzepotanie pod żebrami, gdy ujrzymy naszą lubą. Tak właściwie, obydwoje mają rację. Duchowość otacza nas zewsząd i ufnie liczy, że odwzajemnimy jej wołanie, otworzymy się na jej głos. Do każdego, kto kiedykolwiek wątpił w obecność duchowości w świecie czy samym sobie, kto nie wierzył, że w obecnych, podłych czasach wciąż jeszcze ten relikt przeszłości, co na ramieniu Goethego spoczywał, wciąż jeszcze jednak dycha, rzeknę: Otwórzcie oczy, a przekonacie się, ile tego nieuchwytnego piękna otacza nas w innych ludziach i naszym otoczeniu. Postawmy teraz kolejne pytanie. „Gdzie nie szukalibyśmy duchowości?” I tutaj także zatrzymajmy się na chwilę.
Do głowy przyszły Tobie, drogi czytelniku zapewne szare panoramy slumsów czy „gorszych” dzielnic. Być może obrazy wojny, obozów koncentracyjnych czy innych, znanych z kart historii odzierających z nadziei i człowieczeństwa miejsc. Tak, napisałem wyżej o „nadziei” i „człowieczeństwie”. Nie raz zapewne zdarzało się Tobie zastanawiać jaka jest idea człowieczeństwa, jak osiągnąć jego pełnię, doskonałość, firmament (sam od lat próbuję tego dociec!). Ale, spójrzmy na to od zupełnie innej strony. Te właśnie odzierające z godności, z człowieczeństwa miejsca niejednokrotnie bywały katalizatorem do odkrywania duchowości w chwilach, w których w normalnych warunkach nigdy byśmy się ich nie spodziewali dopatrzeć.
Gustaw Herling-Grudziński – zdjęcie NKWD (Grodno, 1940) |
Za przykłady niech posłużą nam chociażby wspomnienia Grudzińskiego czy Edelmana. I śmiało mogę pokusić się o stwierdzenie, że to wszystko dzięki nieumierającej nadziei, która kurczowo trzyma w człowieku resztki jego podartej godności, dzięki czemu jest on w stanie dostrzec duchowość w świecie, który stał się jego antytezą, a nawet sam dzielić się nią z innymi. Czy więc nadzieja jest pierwotnym czynnikiem budującym tą właśnie abstrakcyjną duchowość? Nie wiem, być może, całkiem możliwe. Czy tak rzeczywiście jest, odpowiedzmy sobie sami. Z pewnością jest niebagatelnym czynnikiem kształtującym ludzką osobowość. Ale o tym pomówimy kiedy indziej. Hm, myślę, że na dziś starczy wynurzeń. Duchowość krąży po świecie i krąży w nas, uśpiona, wygaszona, nieznaleziona być może, ale w każdym z nas, bez wyjątku. I każdy może ją dojrzeć, poczuć jej obecność w swoim życiu.
Nie posądzaj mnie jednak, drogi czytelniku o zapomnienie, że obok tej nieuchwytnej i efemerycznej duchowości na każdym niemal kroku spotykamy zupełnie namacalne, wydrapujące swój wizerunek w naszych oczach niesprawiedliwość, zło i występek.
Nie posądzaj mnie jednak, drogi czytelniku o zapomnienie, że obok tej nieuchwytnej i efemerycznej duchowości na każdym niemal kroku spotykamy zupełnie namacalne, wydrapujące swój wizerunek w naszych oczach niesprawiedliwość, zło i występek.
Nie możemy zapomnieć, że w świecie zawsze istniały one i istnieć będą, duże i rażące swym obrazem. Ale jeżeli chcemy, by w świecie było więcej tego dobra, przede wszystkim nauczmy się dostrzec je sami. Wtedy będziemy w stanie naprawdę zmieniać po trosze oddolnie świat (bo nagle i całkowicie zmienić go nie sposób). Wystarczy tylko otworzyć oczy i chłonąć sygnały napływające do nas z kalejdoskopu dużych i przytłaczających nikczemności i okruchów dobra dobijających się do naszej podświadomości.
***
Łukasz Orwat,
urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata,
niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż.
Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł
w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się
literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej,
historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii
Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i
magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny
zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier
(Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej
jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań
akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz