piątek, 8 stycznia 2016

Najlepsze płyty ro©ku 2015. Subiektywnie Tomasz Wybranowski – część II (złota dziesiątka)

Tomasz Wybranowski. Roztoczanin z serca Zamojszczyzny, rocznik 1972. Absolwent polonistyki na UMCS (specjalność edytorsko – medialna). Studiował także jako wolny słuchacz filozofię i politologię. Doktorant wydziału Nauk Politycznych UMCS. Pracował w radiu Centrum, Puls, Top, oraz kieleckim TAK, był korespondentem radiowej „Trójki”. Publikował (i publikuje) w pismach „Próba”, „Dziennik Wschodni”, „Kurier Lubelski”, „Praca i Życie Za Granicą”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym”, magazynie „Kontury”, miesięczniku „Dziś”. Korespondent tygodnika „Przegląd” w latach (2006 – 2012), redaktor dwumiesięcznika „Imperium Kobiet i kwartalników Kontury oraz Zamojski Kwartalnik Kulturalny. Publikuje w tygodniku „Uważam Rze”. Od 2005 roku w Irlandii. Na przełomie 2005/2006 był redaktorem naczelnym tygodnika „Strefa Eire”. W latach 2006 – 2008 wydawca i redaktor naczelny miesięcznika „Wyspa”. Wydał trzy przewodniki po Irlandii „Irlandzki Niezbędnik. Irish ABC”. W latatch 2008 - 2012 nieprzerwanie redaktor naczelny tygodnika (później miesięcznika) „Kurier Polski”. W latach 2008 – 2009 był także irlandzkim korespondentem Polskiego Radia i Informacyjnej Agencji Radiowej. Współpracował także z Radiem Vox. Obecnie nieprzerwanie wydawca i prezenter programu „Polska Tygodniówka” (ponad 270 wydań)  nadawanego w każdą środę w dublińskiej rozgłośni NEAR 90, 3 FM. W każdy piątek (10.00 – 11.00) w Radiu WNET (Polska) pojawia się jego autorski program „Irlandzka Polska Tygodniówka”. Cykl programów o historii muzyki światowej „Muzyczne Terapie” gości także w austriackim Radiu FRO. Autor czterech tomików wierszy („Oczy, które...” 1990,  „Czekanie na świt” 1992,  „Biały” 1995 i najnowszy „Nocne Czuwanie”). Jego wiersze drukowano w ponad dwudziestu antologiach poetyckich (ostatnio „Harmonia Dusz” Warszawa 2011). Na początku roku 2013 ukaże się specjalna wersja zbioru „Nocne Czuwanie” wraz z audiobookiem (wydawnictwo Kontury). Rok 2011 przyniósł nominację do nagrody „Polak roku w Irlandii”. Tomasz Wybranowski wyróżniony został przez środowiska polonijne w Irlandii nagrodą „dziennikarz roku 2010”. Doktorant wydziału Nauk Politycznych UMCS. Przygotowuje dwie publikacje na temat polskiej muzyki rockowej w czasie zrywu wolnościowego 1977 – 1990. Do tej pory ukazało się jego pięć artykułów naukowych poświęconych mediom, głównie imigracyjnym. Od czerwca 2015 tomek prowadzi Listę Przebojów Polisz Czart, która dzięki niemu rozpoczęła swoje drugie życie  Aby poczuć klimat audycji Tomka, zapraszam do wysłuchania znakomitego programu poświęconemu Grzegorzowi Ciechowskiemu. Można posłuchać go tutaj

Poniższa Lista Tomka Wybranowskiego miała swoją premierę na  http://wpolityce.pl














 
Czytaj więcej klikając tutaj
Najlepsze płyty ro©ku 2015. Subiektywnie Tomasz Wybranowski – część I (druga dziesiątka)
 
 
10. Blur - The Magic Whip – Parlophone (2015) 

Graham Coxon i Damon Albarn znowu razem. Okazuje się, że prawdziwa przyjaźń i miłość do muzyki przetrwa wszystko. Szesnaście lat trzeba było czekać, aby obaj gentlemani spotkali się w studiu. Po wydaniu multiplatynowej „13”, drogi Coxona i Albarna zaczęły powoli rozchodzić się. Britpopowy flagowiec osiadł ostatecznie na mieliźnie w 2003 roku. Powodem była kłótnia „na śmierć i życie” pomiędzy Damonem Albarnem i gitarzystą Grahamem Coxonem. Przesilenie nastąpiło w 2009 roku, kiedy Blur reaktywował się na kilka koncertów (m.in. Glastonbury i The Oxegen Festival na Szmaragdowej Wyspie, na którym miałem okazję być). Nadzieję na szybkie wydanie nowego krążka przyniósł, wydany w 2010 roku, singel „Fool’s Day”. Tak się jednak nie stało.



Musimy znowu poczuć chemię między sobą. Po prostu musi się coś niezwykłego i ważnego stać. Zawsze piszę bardzo emocjonalnie, bo to jedyny sposób, w jaki mogę to zrobić.

powiedział Damon Albarn dla miesięcznika „Q”.

Chemia wróciła najwidoczniej, bo w kwietniu objawił się światu „The Magic Whip”. Coxon – Albarn nie silą się na zmianę muzycznego kierunku. „Go Out” a zwłaszcza „Lonesome Street” to britpop czystej wody. Nie brakuje nastrojowych fragmentów, tak jak w nagraniu „New World Towers”. Najmocniejszy fragment albumu, to zdecydowanie kompozycja „My Terracotta Heart”. W nieco hipnotyczny, szamański rytm wpleciony jest głos Albarna. Coxon i Albarn postanowili nie walczyć ze swoją legendą z czasów „Parklife”, czy „13”. Nagrali dobry, klasyczny britpopowy album.



9. New Order - Music Complete – Mute (2015) 

Po latach wielkiej muzycznej „smuty”, której początek datuję na rok wydania albumu „Waiting For The Sirens Call”, New Order uraczył nas nową muzyką. Okazuje się, że bez Petera Hooka i jego charakterystycznego basu, New Order powraca na ścieżkę znaną fanom z płyt „Brotherhood” i „Technique”. Rozstanie nie było jednak łatwe:

Z całym szacunkiem do tego, co osiągnęli, i do tego, że nadal grają, ale beze mnie nie będą już tacy sami. /…/ Słucham wielu basistów i czasem mam wrażenie, że większość z nich przykłada wagę wyłącznie do fizycznego aspektu gry.

stwierdził Peter Hook w wywiadzie dla radiowej Trójki.

Mimo obaw byłego basisty, Stephen Morris i Bernard Summer wciąż strzegą klimatycznej skarbnicy Joy Division i pierwszych czterech krążków New Order. Dbają też o nowe kadry muzyczne. Gillian Gilbert, a zwłaszcza Tom Chapman, który zastąpił Petera Hooka, to bardzo dobre nabytki. „Music Complete” brzmi zaskakująco świeżo. New Order bawi się konwencjami i stylami, ale wciąż pozostaje wierny swojej elektro – rockowej drodze. A zadanie nie było łatwe ani proste. Kilka lat milcząc i pozbywając się głównego autora melodii i aranży (Peter Hook), zaproponować coś świeżego i z nowym sznytem, to naprawdę wielki sukces. Dodam jeszcze, że na „Music Complete” pojawili się goście. Wśród nich Elly Jackon z La Roux i legendarny Iggy Pop („Stray Dog”). Muzycznie nowe i zreformowane New Order powala. Tak było ze mną od pierwszego przesłuchania „Restless” (strona Pierwsza – utwór Pierwszy, cytując mistrza Kaczkowskiego). Zwróćcie także uwagę na „Plastic” i bardzo gitarowy „Academic”.


8. Coldplay - A Head Full Of Dreams – Parlophone (2015)

Oczekiwany z niecierpliwością pierwszy singel „Adventure Of A Lifetime”, miał odpowiedzieć na pytanie, w którym kierunku zespół będzie zmierzał. Krytycy ocenili go, jako „bardzo udany, słoneczny, pozytywny i ciepły”. Przychylnie, choć nieco lakonicznie – pomyślałem. Mała płytka pozbawiła mnie złudzeń. Obecny styl Coldplay odchodzi od soft rockowego brzmienia i odrobiny tej tajemniczości, niezależnego grania z czasów „Parachutes” czy znakomitego „X&Y”. Singel „Adventure Of A Lifetime” był wskazówką, jaki styl obierze Chris Martin i przyjaciele. Bo z drugiej strony, ile lat można nagrywać wciąż udoskonalany i dobrze brzmiący, ale ten sam album? Coldplay odcinając się od przeszłości, nagrał bardzo dobry, popowy zestaw pastelowych piosenek. Starego Coldplay już nie ma. Zespół wyraźnie przegotowuje się do podboju Ameryki, czego dowodem zatrudnienie producenta od Rihanny (Stargate) i wsparcie wokalne Beyonce.

Jaki jest „A Head Full Of Dreams”? Równy i przebojowy, tak jak stary poczciwy napój “Frugo” jest „mocno owocowy”. Martin i spółka wciąż udowadniają, że jak czarodziej z kapelusza potrafią wyciągać znakomite melodie. Z jedenastu piosenek aż osiem to gwarantowane przeboje, w tym gronie „Amazing Day” „Hymn For The Weekend” oraz mój ulubieniec „Everglow”, który w balladowym klimacie przenosi mnie myślami do czasów „A Rush of Blood to the Head”… Cóż, sentyment pozostaje.

Po latach flirtów i niewinnych randek z brzmieniem ustanawianym przez „główny nurt” (patrz radiowe play-listy), przyszedł czas na sformalizowanie i konsumpcję związku. Styl grupy zlewa się coraz bardziej z otaczającym i atakującym nas muzycznym środowiskiem. Być może to dla zespołu droga by przetrwać i zwiększyć swoje wpływy. Czwórka z Londynu zdaje się odnajdywać dojrzałą drogę twórczą, na której czuje się bardziej niż dobrze. Mój piosenkowy faworyt „Birds” daje jednak nadzieję, że mainstream nie porwie ich do końca. Jeszcze jedno, Coldplay oraz Adele zagrają podczas kolejnej gali The Brits. Stanie się to 24 lutego.


7. Paul Weller - Saturns Pattern – Parlophone (2015)

Rodział XII: „Saturns Pattern”. Paul Weller dla fanów muzyki to przede wszystkim założyciel i lider formacji The Jam. Cieszy się wielką estymą środowiska muzycznego i mirem wśród fanów. Jego dwunasty album przynosi świeży powiew. Niby wszystko tak samo, bo Paul Weller wciąż komponuje i nagrywa nowe, dobre piosenki. Świeży powiew przejawia się w samym podejściu do kreacji tworzenia dźwięków przez samego twórcę:

Świeżość powoduje, że chcę próbować iść do przodu i eksperymentować z dźwiękami. Nie jest to łatwa do zrobienia, ale świadomie, prawie świadomie wybrałem taką drogę. Chciałbym wciąż być interesującym twórcą, więc nie mogę nudzić. To bardziej ciekawe, nie tylko dla mnie, ale i ludzi wokół mnie.

– powiedział Paul Weller dla serwisu Idolator

Po raz pierwszy w solowej historii dokonań twórcy The Jam, dwa pierwsze single „Saturns Pattern” zawojowały szczyty brytyjskich list przebojów. Wspaniała ballada „Going My Way” a zwłaszcza tytułowe nagranie, tanecznie rozkołysane, zbliżają Wellera do klimatu maestrii późnych nagrań Petera Gabriela. W muzyce Wellera pojawia się sporo przestrzeni i światła, i więcej harmonii. Cały album zaskakuje różnorodnością. Dla przykładu, rozbudowany, o kilku warstwach „In The Car” przenika się z rockową doskonałością „Long Tome”. Zresztą, wszystkie dziewięć piosenek zestawu może się podobać. Pocztówkowe wspominki z czasów psychodelicznych szkiców i post punka podbite odrobiną jazzowych klimatów i rockowym zdecydowaniem. Pyszne!

Ale kropką nad przysłowiowym „i”, jest mroczno – romantyczny finał albumu, rozbudowana do ponad dziewięciu minut, doskonała kompozycja „These City Streets”. Przyjemność i radość słuchania. Paul Weller starzeje się z klasą i dostojnie.


6. Courtney Barnett - Sometimes I Sit and Think, and Sometimes I Just Sit – Mom + Pop Music / Marathon Artists / Milk! (2015)

Oto kolejna muzyczna nudziara w moim subiektywnym zestawie. I tutaj mała glossa do komentujących, których zraża mój styl czy maniera pisania. Macie drodzy Czytelnicy do tego prawo. Ja piszę recenzje jedynie dobrych rzeczy, stąd mój zapał i emfaza. Na pisanie, czy radiowe opowiadanie o niedobrych dźwiękach i melodiach, po prostu szkoda czasu.

Courney Barnett kibicuję od czasu, gdy usłyszałem po raz pierwszy „Avant Gardener”. Australijska panna nie ma w sobie nic z gwiazdy. Nie jest przesadnie urodziwa, dysponuje przeciętnym głosem, melodie, które tworzy sprawiają, że każdy w duchu (lub na głos) powie „gdzieś to już słyszałem”. Muzycznie to raz balladowy Dylan („Depreston”), aby za chwil kilka uderzyć punkową zadziorą („Elevator Operator”). Za każdym razem efekt jest porażający. Courtney Barnett, jak na rasową nudziarę przystało, kreśli w swoich piosenkach historie dnia codziennego. Czyni to nadto z humorem i ironią. Nieważne piosenkowa opowieść dotyczy ścisku w metrze, konsumpcji lekko nadpsutych ogórków, sprzeciwu wobec wyścigu szczurów w korporacjach i mediach, czy dylematów jakie są jej udziałem przed pójściem na domówkę. Barnett to dziewczyna z sąsiedztwa, z którą warto pogadać i zaprzyjaźnić się.

Ballada „Small Poppies” to najwyższa półka. Okazuje się, że dystans do siebie (wystarczy zinterpretować tytuł albumu) i świadomość momentów „tu i teraz”, jest w cenie. Gorąco polecam ten album, wsłuchując się po raz kolejny, w „Nobody Really Cares If You Don’t Go To The Party”.


5. Tame Impala - Currents – Fiction (2015)

Tame Impala to przede wszystkim Kevin Parker. Australijczyk za nic ma modę, pogoń za bycie popularnym i niewiele robi sobie z oczekiwań fanów a zwłaszcza krytyków. I bardzo dobrze. We współczesnym świecie, jak na lekarstwo zespołów, które chcą wyśpiewać siebie, porosto z przełęczy serca i duszy. Tame Impala odchodzi od psychodelicznych rozwiązań a samo „Currents” to zestaw piosenek, gdzie kluczem jest fascynacja Parkera grupą Bee Gees:

Byłem w LA i zapodałem sobie „odmienne stany świadomości”. Mój kumpel obwoził mnie po mieście starym sedanem. Z kasety leciały nagrania Bee Gees i przeżyłem jeden z największych emocjonalnych kopów. Mam motyle w brzuchu, gdy o tym pomyślę. Wsłuchiwałem się w „Staying Alive”, piosenkę którą znam całe życie. Ale rytm poczułem zdecydowanie mocniej, pełniej i, możecie mi wierzyć lub nie, brzmiało to dość psychodelicznie. To mnie bardzo poruszyło. Zapragnąłem, aby ta fala niosła mnie dalej. Muzycznie.

- powiedział Kevin Parker w rozmowie z dziennikarzami The Guardian.

Czasy „Lonerism” przeszły do historii. „Currents” to nie tylko płyta o zmianach, ale także o samej zmianie. Z encyklopedycznego muzycznego wręcz psychodelicznego getta, longplaya numer dwa TI, nie pozostał nawet cień. Psychodeliczne disco w wykonaniu Parkera i kolegów zaskakuje, zadziwia, wreszcie fascynuje. Słyszymy na „Currents” element electro pop, disco a nawet funky, zwłaszcza w „The Less I Know The Better”. Gdyby żył Robin Gibb, to Parker bez wątpienia zaproponowałby wspólne zaśpiewanie przynajmniej refrenu. Gitary tym razem jedynie delikatnie towarzyszą dyskotekowym i klubowym rytmom. Ale jest tu parę mocniejszych momentów, jak chociażby „Cause I’m Man” czy zamykający „New Person, Same Old Mistakes”.

Ostatni krążek Tame Impala“Currents” jest prawdziwy, szczery i nie nagrany „na siłę”. Wszystko niby sterylnie czyste i uporządkowane, melodyjne i bardzo ładne. Ten porządek ma jednak w sobie wciąż tajemny, psychodeliczny sznyt. Singlowy „Let It Happen” to dla mnie jedna z najważniejszych piosenek roku 2015. Zmiany są dobre. Po prostu.


4. Ryley Walker - Primrose Green – Dead Oceans (2015)

Tym razem czeka nas niezwykła muzyczna podróż przez najróżniejsze muzyczne zaułki, odbijające od ulicy w stylu folk. Ryley Walker jest rozkrzyżowany gdzieś między stylistyką Vana Morrisona, smutkiem Nicka Drake’a i mroczną stroną twórczości Boba Dylana. To moje odczucia po słuchaniu (wielokrotnym) krążka „Primrose Green”. Amerykańscy krytycy widzą w nim kontaminację Johna Faheya i Berta Janscha.

Płyta „Primrose Green” to kolaż stylów i klimatów. Nie brakuje bluesa, tak jak w piosence „Sweet Satisfaction”, nieco stylizowanej na numery Grateful Dead, aby zaraz folkowo, balladowo, nieco na irlandzką nutę i bardzo kameralnie, uspokoić nastrój w „Summer Dress”, gdzie dźwiękom basu towarzyszy wibrafon. Tak! Jazzowych inklinacji na krążku Ryleya Walkera też nie brakuje.

Dziesięć nagrań złożonych na „Primrose Green” tchnie wielką afektacją i muzycznym minimalizmem. Walker czasem nadmiernie udramatyzowuje postaci, o których śpiewa. Czasami też, jako autor słów, poetycki trop metafor porzuca w najmniej spodziewanym momencie. Nie jest też przesadnie dobrym muzykiem, ale… No właśnie, owo, „ale”. Dla „Love Can Be Cruel”, gdzie folkowa i nieco zgrzebna melodia staje się jedną, wielką wolną jazzującą synkopą, oraz „On the Banks of the Old Kishwaukee” z przepiękną partią perkusji i basu (ukłony dla Franka Rosaly i Antona Hatwitcha), ten krążek trzeba przesłuchać w całości. Jeśli myślicie, że świat kończy się na Stevenie Gunn czy Sharon Van Etten, to bardzo się mylicie. Ryley Walker to udowadnia.


3. Father John Misty - I Love You, Honeybear – Bella Union (2015)

Tym razem będzie bardzo krótko. Dla mnie wszystko, co stworzyło Fleet Foxes, otoczone jest aurą muzycznej świętości. Josh Tillman, który po odejściu z grupy Fleet Foxes skrył się pod pseudonimem Father John Misty, atmosferę świętej kontemplacji melodii i metafor podsyca. „I Love You, Honeybear” to kolejny koncept album. Motyw przewodni miłość, w różnych aspektach i kolorach, w różnych etapach związków, i tych udanych, i tych nadpalonych rutyną i zmęczeniem. Joshua, były nadworny perkusista Fleet Foxes, to wspaniały wokalista. Ciarki na całym ciele pojawiają się, kiedy gospelowo wyśpiewuje „Nothing Good Ever Happens At The Goddamn Thirsty Crow”, łącząc je z delikatnym soulowym nadzieniem melodii i rytmu. Jeszcze piękniej jest w „I Went To The Store One Day”.

Kameralne piosenki Johna Misty’ego przenoszą nas kilka dekad wstecz. Muzyczny kobierzec gitary i smyczkowych instrumentów jest wielobarwny gatunkami. Soul, rockowa balladowość, pop, wreszcie alt country, czy delikatny folk rocka. Nieważne czy słuchamy piosenek, gdzie tylko słyszymy głos Misty’ego i gitarę, czy rozbudowanej i wielowątkowej kompozycji, z dostojną sekcją instrumentów dętych podbitych skrzypcami i wiolonczelą.

„I Love You, Honeybar” przynosi błogość i radość słuchania. To jedna strona medalu, ponieważ w warstwie tekstowej płyta przynosi spowiedź człowieka dzisiejszych czasów. Znajdziemy tam obrazy zbyt pośpiesznego traktowania ludzi i idei, egoizmu i chęci użycia, blichtru konsumpcji, która zanieczyszcza każde, choćby najpiękniejsze uczucie. Płyta idealna. Dobrze, że takie albumy rzadko są nagrywane. Piękno trzeba dawkować.


2. Hamsandwich - Stories From The Surface – Route 109A Records (2015)

Czytelniczki i Czytelników zaułka wNas.pl, w potalu polityce.pl, teraz totalnie zaskoczę. W subiektywnym zestawieniu najlepszych albumów roku 2015 umieściłem album irlandzkiej grupy HamsandwicH. Trzecia płyta bandu ze szmaragdowego Kells jest bardziej dynamiczna od krążka „White Fox”, który ukazał się w 2010 roku. HamsandwicH wciąż są wierni muzyce alternatywnej, choć rzeczownik „rock” trzeba zamienić teraz na „pop”.

„Stories From The Surface” przynosi dziesięć znakomitych piosenek, które odróżniają się od większości współczesnych produkcji. Wokalistka Niamh Farrel czaruje i uwodzi słuchacza, zaś Podge McNamee udowadnia, że Irlandia rodzi dobrych kompozytorów, którzy za punkt honoru stawiają sobie (tak jak w przypadku U2, czy Cranberries) tworzyć „swoją muzykę”. W świat alternatywnego popu i rocka, zespół udanie wprowadza elementy dancefloor. Czyni to w sposób udany w szczególności w singlowym „Apollo” i„Illuminate”. Pierwsze pięć nagrań, od”Hold Me Up” do „Fandango” (trzeci singel), to typowe piosenki. Od „In Perfect Rhymes” jest mniej przebojowo a bardziej eksperymentalnie, szczególnie w „Broken (Start over)” i wieńczącym całość „All Worthwhile” . Znakomitą pracę wykonał producent albumu Karl Odlum, współpracujący m.in. z Hozierem czy Davidem Kitt.

Wysmakowany pop z dobrymi melodiami oraz nieco bajkowo – zmierzchowy klimat, jak to w Irlandii, to atuty grupy, o której za chwile będzie głośno na całym świecie.


1. Julia Holter - Have You in My Wilderness – Domino (2015)

Królowa może być tylko jedna. Julia Holter nagrała album, który dla słuchacza jest przysłowiowym gromem z nieba. W jej muzyce łatwo odnajdziemy ślady fascynacji dokonaniami Vana Morrisona, Joni Mitchell, Radiohead czy Fleet Foxes. Ale rozwiązania mistrzów są dla niej fundamentem i punktem wyjścia do tworzenia swojego świata. Kalifornijska piosenkarka jest mistrzynią polifonii echa i niezwykłych wokaliz. Każdy refren to radość dla uszu.

Płyta „Have You In My Wilderness” osacza od pierwszego dźwięku, akordu, i wersu. Osacza, ale w przyjacielskiej formie. Czujemy się jak w teatrze. Julia Holter bardzo teatralnie wyśpiewuje swoje metafory, czyniąc z głosu dodatkowy instrument (instrumenty). Jej barokowy art pop, z nieodłącznym klawesynem, powoli staje się muzyką wszechświata. Ten instrument w niezwykły sposób przemienia się w harmonikę świata i światła, o której w natchnieniu pisał Mickiewicz w „Wielkiej Improwizacji”. Nagranie „Lucette Stranded On The Island”, z lawiną smyczków i szeptanym drugim refrenie, to prawdziwe arcydzieło. Wszystko jednak wyznacza metronom kontrabasu, na którym Julia Holter upina kwiaty z metafor i melodii poszczególnych instrumentów. Dość już słów, bo wszystkie to marność, obcując z tak wysmakowanym dziełem, jak „Have You In My Wilderness”. Jeszcze jedno, zwróćcie baczniejszą uwagę na wspaniałe solo saksofonu w nagraniu „Vasquez”. Natomiast jedwabisty „Sea Calls Me Home” to jedno z najlepszych nagrań, które przyniósł ubiegły rok.

Julia Holter komponuje i pisze swoje teksty w sypialni. Otwarta na świat twierdzi, że wszystko jest proste. Zawsze wie, kiedy utwór jest już gotowy: - Zazwyczaj docieram do punktu, w którym poziom satysfakcji pozwala, a poziom zmęczenia każe postawić kropkę – opowiada Julia Holter. Nic dodać, nic ująć.


Całą dwudziestkę najlepszych albumów, z komentarzami, ciekawostkami i wypowiedziami artystów, przedstawię w programie Lista Lista PoliszCzart, w Radiu WNET. Początek o godzinie 19:00. Zapraszam 9 i 16 stycznia (sobota) 2016 roku. Patronat wNas.pl i wPolityce.pl. Zapraszam.

Tomasz Wybranowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz