piątek, 29 stycznia 2016

Karol Podwojski - Race To Home

fot. Marek Jamroz
Race To Home - to pomysł na przejazd motocyklem z Anglii do Polski. Chcemy pokazać ze jesteśmy wstanie dać z siebie wszystko i zbudować motocykl do legalnej jazdy, by moc stawiać sobie konkretne zadanie. W tym roku wyjeżdżałem z Ace Cafe London i docelowo jechałem do Wodzisławia Śląskiego tamtejszego lokalnego dealera Kawasaki. Pokonałem trasę 3290km wraz Eurotunelem w mniej niż 38 godzin. To jest trasa jaka pokazuje nam Google Maps, gdzie jedynym dłuższym postojem byl Wodzisław Śląski. Po ponownym sprawdzeniu motocykla wracalem do Anglii! Bez przerw i odpoczynków, tylko tankowanie i przepisowa jazda. Jechałem własnym motocyklem Kawasaki ZX6RAF PERFORMANCE zbudowanym przez nas na potrzeby tego wyzwania. Motocykl byl wyposażony w system "Life Tracking", gdzie poprzez ściągnięcie darmowej aplikacji można było śledzić mój postęp na trasie. Do tej pory nikt nie zrobił niczego podobnego w Europie, bądź nic nam o tym nie wiadomo, ale my to zrobiliśmy i to w dość dobrym czasie 37h i 51min! Zrobiliśmy to ekstremalnie dając ludziom historię i możliwość częściowego uczestniczenia w zabawie. Szukamy patronatu medialnego, sponsorów na Edycje 2016, ludzi zainteresowanych współpraca i wolontariuszy, kogoś kto medialnie zainteresowałby się tym projektem i mógłby nas wesprzeć w tegorocznej Edycji Race To Home. Nasz projekt wzbudził dość duże zainteresowanie, dlatego postanowiliśmy powtórzyć wyczyn dźwigając poprzeczkę troszeczkę wyżej, ale tez chcemy skupić się bardziej medialnie na projekcie by móc trafić do szerszego grona miłośników dwuśladów. 


fot. Marek Jamroz
Pomysł Race To Home narodził się podczas mojego pierwszego wyjazdu latem 2013 roku. Właśnie wtedy zdecydowałem się po raz pierwszy pojechać motocyklem do Polski. Jechałem do Polski nie jeden raz samochodem, i wiem jak męcząca jest to podróż. Wielokrotnie słyszałem przechwałki na temat, ile komu zajmuje podróż. Rekordziści wspominali o 12 godzinach. Zastanawiające było to, jak szybko jeździmy, i co najważniejsze, gdzie kto mieszka, i ile naprawdę zajmuje to czasu. Z Bedford od drzwi mojego domu, do domu w Polsce jest dokładnie 1706 km, i wg Google Maps powinno to zająć 15 godzin i 46 minut. W rzeczywistości zajmuje to jednak więcej czasu. Nigdy nie zszedłem poniżej 20 godzin w jedna stronę, a to tylko dlatego ze zapominamy o przeprawie promowej lub tunelu, do tego tankowanie, postój na odpoczynek, płaczące dziecko na tylnym siedzeniu, nie mówiąc już o ruchu drogowym. Ciekawość i ekscytacja związane z wyjazdem na motorze były ogromne. Od początku miałem pełną świadomość tego, jak bardzo ryzykowny jest ten wyjazd. Jednak był ktoś, kto mnie inspirował. Mój przyjaciel Ryszard Król z lat dzieciństwa wybrał się raz w taką podróż. Pamiętam, że kiedy Wrócił do domu w Anglii, gdzie razem mieszkaliśmy, był bardzo zmęczony i wyczerpany. Liczyłem się z tym, że będę musiał zrobić dłuższy postój gdzieś na trasie. 

Gdy nadszedł czas wyjazdu, obawy bliskich były silniejsze, niż moje zapewnienia o tym ze wszystko będzie OK, i że będę na siebie uważał. Jak, do cholery, można zapewniać ludzi o tym, że będzie bezpiecznie na motocyklu? Tak znajomi pukali się po głowie, ale nie wiedzieć czemu, nie robiło to na mnie większego wrażenia. Na pewno Ich bardzo zabolało, i chcę ich za to bardzo przeprosić! Więc jedziemy! Z domu do Folkestone idealnie. Po drodze lampka rezerwy, spoko zaraz za tunelem jest stacja I tańsze paliwo. Już po odprawie, nawet nie sprawdzali dokumentów. W tunelu odpoczynek relaks I przygotowanie psychiczne - jestem gotowy! Wyjazd z tunelu, i szok! Stacja zamknięta, jest właśnie w remoncie, ale bez paniki za trzy kilometry jest następna. dojechałem- próbuję zatankować, ale automat nie akceptuje karty Visa z UK. F**k!!! Nawigacja szuka następnej czynnej stacji wzdłuż trasy. Wyjeżdżam na autostradę i koniec. Nie ma paliwa. Nie ma że boli, pcham motocykl do stacji, jest ciemno I zaczyna padać, idealne warunki na apogeum totalnego wkurwienia. W końcu dotarłem na stację - kolejną z automatami nie obsługującymi karty Visa UK. Po godzinie podjechał vanem jakiś Belg. Bez problemu pomógł mi zatankować moje Kawasaki , użyczając mi jego własnej karty. Sam był motocyklistą i rozumiał moje położenie. Rozliczyłem się z nim w gotówce. Wytłumaczył mi zagadkę belgijskich automatów, co było wielce pomocna wiedzą na przyszłość. W drogę! Dojeżdżając do następnej stacji, emocje opadły i uświadomiłem sobie jak bardzo jestem zmęczony, wręcz wyczerpany, i zrezygnowany. Szybki telefon do żony aby przekazać, że wszystko jest OK, żeby się nie martwiła.


fot. Anka Czarcińska
Daleko od niej, od rodziny, chciałem wracać. Do domu, do Niej, i do chłopaków. Wiecie co usłyszałem od żony? “Napij się kawy, daj sobie Chwilę i jedź dalej - dasz radę.” Tak też zrobiłem. Odpocząłem i ruszyłem w drogę. Była bajka. Pierwsze promienie wschodzącego słońca ładowały moje baterie moje baterie. W Niemczech dołączyłem do małej grupki motocyklistów, i przejechałem z nimi kilkadziesiąt kilometrów. Poczułem się bezpiecznie, pomimo wszechogarniającej mnie samotności, tak silnej jakiej nigdy przedtem nie zaznałem. Nagle korek. Szybki filtering traffic, I dalej do domu. I stało się! Poszedł łańcuch! Pomyślałem, że to już koniec mojej przygody. Uświadomiłem sobie , jak poważna przytrafiła mi się awaria, oglądając zniszczenia "Kawy". Udało mi się znaleźć łańcuch w jednym kawałku na autostradzie, ale co z tego skoro nie wiedziałem co dalej? Zadzwoniłem po serwis, który okazał się kompletnie bezużyteczny. Znalazłem zapasową spinkę do łańcucha, ale nie miałem ze sobą narzędzi żeby ją zakuć. Podczas tych 6 godzin w pełnym słońcu , bez picia i jedzenia każdy, kto przejeżdżał na motorze zatrzymywał się i starał się pomóc jak mógł. W końcu nadzieja na pomoc nadeszła.


Pewien Niemiec zatrzymał się i zapewnił że wróci z odpowiednimi narzędziami,w drodze powrotnej z pracy. Powiedział żebym jeszcze chwilkę poczekał. W mojej sytuacji chwilka nie robiła mi już większej różnicy. Jakiś czas później pojawili się dwaj motocykliści. Byli to policjanci po służbie, pomogli naciągnąć mi łańcuch i założyć spinkę bez zakuwania, po czym asekurowali mnie do najbliższego parkingu. Tam spotkałem dwóch Polaków, którzy poczęstowali mnie wodą i kanapkami, i pomogli zakuć feralny łańcuch. pomogli mi zakuć łańcuch. Zrobiliśmy to młotkami i kamieniami. Po prostu tym co było co było pod ręką. Ów tajemniczy Niemiec, który zaoferował mi wcześniej pomoc, znalazł mnie w drodze powrotnej na parkingu I zaprosił mnie do swojego warsztatu. Tam naprawiliśmy motocykl w fachowy sposób. Pomoc która bezinteresownie ofiarowały mi obce osoby , była po prostu nieoceniona. W końcu na trasie. Poczułem że cel jest znów w zasięgu ręki. Zmęczenie i wyczerpanie niesamowite, ale odżyłem dojeżdżając do Polski! Przybyłem cały I zdrowy. "Kawa" odstawiona do serwisu Damir-Team, który ogarnął sytuację błyskawicznie. Czas wracać do domu. po takim serwisie I dobrej regeneracji organizmu obudził się we mnie wariat! w Polsce jeszcze luzowałem, ale Niemcy to ogień. Bez zahamowań, bez ograniczeń, bajka! Moje Kawasaki to sześć-setka, a na blacie 240km/h, non stop. W dupie miałem częste tankowanie. Nie było odpoczynku, ani przerw. Byłem tylko ja, "Kawa", Prędkość, samotność, i jeden cel. Jak najszybciej do domu! Dojechałem, udało się - podróż życia! Podjeżdżając pod dom, rozpłakałem się jak dziecko.

Marek Jamroz (fot. Anka Czarcińska)
Specjalnie nie zdejmowałem kasku, żeby moja żona mnie nie zobaczyła w takim stanie. Pomimo tego że przestąpiłem próg domu, w którym czekali na mnie najbliżsi, adrenalina wciąż we mnie buzowała. Chciałem jechać dalej, we wspomnieniach wciąż przemierzałem tę epicką trasę na nowo. Tego mi nikt nie odbierze. To jest moja historia. To jest historia Race To Home. Jazda samochodem nie dostarczy wam nigdy takich wrażeń, jakich ja doznałem przemierzając Europę moim motocyklem. Chciałem wam wszystkim przybliżyć te emocje, dlatego zdecydowałem się na kolejny wyjazd, któremu nadaliśmy kształt i jeden cel. Pomysł na Race To Home, pociągnął ze sobą szereg zdarzeń i okoliczności, które sprawiły, że powstał Stuntbikeperformance. Dzięki temu miałem teraz okazje poznać wspaniałych ludzi, którzy wciągnęli się w project Race To Home, mam nadzieję, że tak samo mocno jak ja. Niezbyt długo siedziałem nad tym jak to wszystko opisać, chciałem jak najszybciej stworzyć historię tego co chciałem zrobić i mieć szanse dzielenia się tym z ludźmi. Tak poznałem Marka Jamroza, fotografa, który nie wiedzieć czemu sprawiał wrażenie, że nie poczuje tego, o co mi chodzi i czy podoła moim oczekiwaniom. Ja jednak wierzyłem w Niego i Jego umiejętności, bo jakby nie było, miałem okazję już wcześniej zobaczyć i poznać Jego prace na stronie


fot. Marek Jamroz
Jego zdjęcia z Silverstone i uwiecznienie klasyków zrobiły na mnie największe wrażenie. Z marszu do niego zadzwoniłem. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, i Jego lekko przerażoną minę, kiedy opowiadałem o tym co chce zrobić i czego oczekuję od Niego. Wkręcił się. Naprawdę ujął to wszystko lepiej niż myślałem, zresztą mieliście i macie okazję podziwiać zdjęcia zrobione przez Marka na naszym Facebook’u. W tym samym czasie poznałem Pawła Cegłowskiego ze StuntIT, z którym zaczęła się dość ścisła współpraca. Poznałem Pawła przez jednego z moich tegorocznym sponsorów Adama Kostki z Dixer Parts. Wysłał mi namiary na tego wariata, który w tym samym czasie zaczął również budować swój motocykl do stuntu. Był i jest moim mentorem technicznym i naprawdę pomógł mi zorganizować dużo części do zbudowania Kawy specjalnie na wyjazd RTH. Wszyscy mamy jasne zdrowe relacje, i każdy z nas znalazł w tym projekcie swoje własne miejsce. Udało Nam się zrobić coś fajnego, coś co daje nam radość z pasji, i to nam chodziło, a to już sukces! Ja sam uważam ten rok, za najbardziej popieprzony rok w moim życiu, i niech to trwa do bólu. Uwierzcie mi, mówię o tym szczerze z uśmiechem na twarzy. Zanim zaczęliśmy Race To Home, zmagałem się ze swoimi demonami. Pół roku wcześniej padło podejrzenie ze mam czarniaka i że mam już przerzuty na układ limfatyczny. Trzymałem to w sekrecie przed światem, przed żoną i dziećmi, i przed resztą rodziny. W mojej głowie znowu poczułem powiew tej samotności jak na trasie pierwszego przejazdu do Polski. Dodawało mi to dużo energii, aby z tym jakoś żyć. Moja determinacja i nieznane rokowania co do choroby, nie przeszkodziły mi w realizacji moich celów. Zrobić mega wyjazd na raz - tam i z powrotem bez snu, odpoczynku, tylko tankowanie i mała chwila na regeneracje. Była odpowiednia dieta, czas jedzenia, ćwiczenia, bieganie, regularne badania dla monitorowania stanu zdrowia i tak prawie rok czasu. Po drodze oczywiście były kłody pod nogi, jak brak kasy, złamana kostka, która uziemiła mnie na dość długi okres, a do tego miesiąc przed wyjazdem zabieg w Polsce.


fot. Marek Jamroz

Polisz Czart traktuje patronat medialny nad projektem Race To Home
jako zaszczyt i odlotową przygodę
Wiele razy chciałem się poddać, i zwyczajnie odpuścić. Jestem jednak cholernym egoistą i uparciuchem, który konsekwentnie idzie do celu. Czasami myślę, że chyba szedłbym nawet po swoim własnym trupie. Trzy dni przed samym wyjazdem załamałem się. Myślałem, że nie dam rady. Na początku lipca złapało mnie przeziębienie i tak potworny ból zatok, że już myślałem o przełożeniu daty wyjazdu. Jakoś jednak się pozbierałem i wyjechałem o czasie i zgodnie z planem, w asyście chłopaków z Londynu. Znowu w drodze. Znowu jadę. Jest adrenalina, jest strach. I nagle dostaję wiadomość od Marka, który jak mój anioł stróż monitorował sytuacje na Pinpointpal GPS. Wysłał mi informację, że są jacyś wariaci, którzy chcą mi potowarzyszyć w Belgii i dać mi asystę na trasie. Umówiliśmy się na stacji, gdzie poczekałem na chłopaków. Dali mi Potężnego kopa energii i wiary w ten wyjazd, dzięki temu jechałem tak nabuzowany aż do Wodzisławia Śląskiego! Tam czekała na mnie Ekipa z Damir-Team, która przygotowała dla mnie takie powitanie, jakiego się nie spodziewałem. Sylwia i Łukasz ze znajomymi z Wodzisławia nie zawiedli. Mistrzowski pokaz solidarności i piękna asysta na trasie. Ugościli mnie jak gwiazdę, choć nigdy się tak nie czułem. Najtrudniejszy był moment wyjazdu spod Damir-Team i odjazd motocyklowej asysty na autostradzie A1. Uświadomiłem sobie, że jestem znowu sam. Łezka się zakręciła w oku, naprawdę, nie ma że boli, teraz ogień, i do samego końca. Jechało się tak dobrze jak rok wcześniej a nawet lepiej, bo miałem świadomość tego, że tym razem przygotowaliśmy motocykl na tip top. Mimo małych przeszkód i opóźnionego o dwie godziny pociągu w Eurotunelu ,udało się! Race To Home odniósł sukces. 37 godzin i 51 minut z założonego czasu 38 godzin!

Minęły wakacje i bierzemy się ostro do pracy, tworzymy historie Race To Home 2016 Edition. To nowy rozdział w naszym życiu i kolejny, dobry kawałek motocyklowej przygody, a moze nawet historii.

Karol Podwojski

3 komentarze:

  1. Hey Karol!
    Śledziłem Twój Race2Home i jestem pod olbrzymim wrażeniem! Super jest móc poczuć taki stan umysłu, a przygody na trasie do końca życia pozostaną w pamięci! Gratuluję i trzymam kciuki za edycję 2016! Ja mieszkam w Belgii, ok 70km na pd od Bru. W czerwcu 2015 stałem się sczęśliwym posiadaczem Fireblade'a 2k5 i bez większych przygotowań po zarejestrowaniu konia, ruszyłem w trasę Leszno-Ransart (ok1200km) Szczęśliwie dojechałem do celu bez przeszkód. Nie miałem GPS'a i po przejechaniu Kolonii okazało się że Holland Willkommen na znakach więc szybka nawrotka i chwila niepewności, do momentu ujrzenia znaku Liege ...
    W tym sezonie chciałbym polecieć do PL na koniu once again, a jeśli udałoby mi się wstrzelić w Twój kalendarz to super by było spotkać się na trasie! Powodzenia! LwG : ]

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Chłopaku
    Oficjalny start masz na naszym FB FanPage
    W Belgii będziemy mieli CHECK Point i serdecznie zapraszam!
    Obserwuj nas na Facebook bo w tym roku lecimy szybciej no i muzycznie!!!
    LWG

    OdpowiedzUsuń