sobota, 26 marca 2011

Krystyny Prońko londyńskie POSKramianie jazzem (Nowy Czas nr 163)

Krystyna Prońko i Kuba Raczyński
Jadąc 19 marca na koncert pani Krystyny Prońko do Jazz Cafe POSK, myślami przenosiłem się w lata mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Lata siedemdziesiąte były czasem wzrastania jej talentu, a rok 1980 przypieczętował jej wielkość zdobyciem tytułu „piosenkarka roku”. Jest „coś”, co zawsze wyróżniało tę wokalistkę w gronie gwiazd, które zniknęły na lata z tak zwanego topu i owo „coś” bardzo chciałem na tym koncercie usłyszeć.
Pierwszym zaskoczeniem była dla mnie niezwykle skromna, żeby nie powiedzieć ascetyczna, jazzowa aranżacja. Ze składu zespołu, z którym artystka koncertuje w kraju, mieliśmy przyjemność zobaczyć i usłyszeć pianistę Pawła Serafińskiego oraz saksofonistę młodego pokolenia Jakuba Raczyńskiego. O ile ten pierwszy jest już postacią od lat znaną i wielokrotnie uhonorowywaną prestiżowymi nagrodami na rodzimej scenie jazzu, o tyle osoba najmłodszego na scenie Kuby Raczyńskiego była dla mnie największym odkryciem tego wieczoru.
Krystyna Prońko zawsze broniła się przed zaszufladkowaniem jej do stricte jazzowego nurtu śpiewania, chociaż to właśnie ten gatunek w powszechnym odbiorze słuchaczy był jej najbliższy. O ile w przeszłości Pani Krystyna wykonywała swoje piosenki w różnorakiej stylistyce muzycznej począwszy od pop-rocka, przez jazz na piosence literackiej skończywszy, o tyle 19 marca artystka wszystkie dawne swoje (i nie tylko swoje) przeboje włożyła do jazzowego opakowania i podarowała je londyńskiej publiczności w jubileuszowym prezencie. “Dzisiaj nagle wymyśliłam ciebie”,  ”Deszcz w Cisnej”, „Modlitwa o miłość prawdziwą”, a nawet „Pierwszy siwy włos” gwiazda koncertu zaśpiewała z charakterystycznym dla niej od lat jazzowym feelingiem przyozdobionym znakomitym akompaniamentem Pawła Serafińskiego oraz Kuby Raczyńskiego.

Paweł Serafiński
Siedząc z prawej strony pierwszego rzędu, miałem możliwość dostrzeżenia najdrobniejszych szczegółów, które oprócz warstwy czysto muzycznej stanowią o całościowym odbiorze każdego koncertu. Radosna i ekspresyjna gra Pawła Serafińskiego wsparta świetną techniką pozwoliła mi stare, dobrze znane piosenki odkrywać na nowo. O Kubie Raczyńskim wiem niewiele. W świadomości fanów jazzu zaistniał jako saksofonista grupy Kattorna podczas Międzynarodowego Konkursu Młodych i Debiutujących zespołów Jazzowych „Jazz Juniors” z roku 2005. Z tym większym zaciekawieniem wsłuchiwałem się w grę następcy Zbigniewa Namysłowskiego i Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Młodzieńcza świeżość z jaką Kuba wykonywał partie solowe kilkukrotnie wywoływała spontaniczne owacje licznie zebranej publiczności.
Bardzo nie lubię wypominać kobietom wieku, ale nie sposób nie zachwycić się brzmieniem głosu Krystyny Prońko, który jest ciągle taki jak ponad 30 lat temu. Zasłuchany w „Modlitwę o miłość prawdziwą” po raz pierwszy od dawna zatęskniłem za Polską z mojego dzieciństwa. Nie mam absolutnie na myśli czasów i systemu w jakim wówczas przyszło nam żyć. Moje wspomnienia dotykały raczej wrażliwości twórców sztuki tamtego okresu. Śpiew pani Krystyny spowodował tęsknotę za piosenkami, które posiadały mądry tekst, dopracowaną aranżację i nie były tworzone li tylko po to, aby się szybko sprzedać i jeszcze szybciej zniknąć, robiąc miejsce na listach przebojów kolejnym „produktom” oczekującej bardziej na finansowy niż artystyczny sukces grupie coraz bardziej miernych twórców. Właśnie to owo „coś”, o którym pisałem na wstępie, wyróżnia dziś niewielu artystów, występujących z powodzeniem, pomimo, że największe swoje sukcesy mają dawno za sobą. Wielu wykonawców spośród tak zwanych „dinozaurów” jakże często ogranicza się jedynie do wyjścia na scenę i czymś, co jest już tylko echem ich dawnego głosu próbuje przypomnieć się swoim dawnym fanom. Zdarza się, że w naszej pamięci więcej pozostaje z ich intymnych zwierzeń telewizyjnych, niż z koncertu, który po prostu się odbył. Krystyna Prońko przez lata nie zabiegała o bywanie na wizji oraz nie śpiewała prostych, przebojowych piosenek. Wojciech Mann powiedział kiedyś o niej, że jest „kobietą charakterną”, bo lubi kaprysić przy doborze repertuaru. Londyński koncert potwierdził jedynie powiedzenie, że prawdziwa sztuka obroni się sama. Poza walorami czysto artystycznymi Pani Krystyna zaimponowała nieprzemijającą urodą i tą samą, znaną od lat znakomitą figurą, której mogą pozazdrościć jej niektóre o wiele młodsze przedstawicielki estrady.

Monika Lidke
Tuz przed występem Krystyny Prońko swoje trzy jazzowe ballady zaśpiewała moja ulubiona londyńska artystka – Monika Lidke. Był to trzeci występ Moniki, jaki miałem okazję obejrzeć i wysłuchać. W oczekiwaniu na drugą płytę, którą artystka właśnie przygotowuje, wchłaniałem delikatne dźwięki gitary towarzyszące słowom mówiącym o zwykłych sprawach i wielkich namiętnościach. Mam nadzieję, że pochodząca z jej debiutanckiego albumu „Waking up to Beauty" piosenka „Rozpalona kołyska" nie pozostanie jedyną kompozycją Moniki, którą Marek Niedzwiecki zamieścił na jednej ze swoich smooth-jazzowych składanek. Dziękując animatorom i współpracownikom Jazz Cafe POSK za zapewnienie nam niezapomnianych wrażeń podczas jubileuszowego koncertu, chciałbym życzyć im, aby POSKramianie jazzem wszystkich naszych negatywnych emocji szczęśliwie osiągnęło swoją piątą rocznicę. Mam też swoje małe tęsknoty i… ciche marzenia o tym kto mógłby uświetnić to kolejne doniosłe wydarzenie. Może Grażyna Łobaszewska lub Diana Krall?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz