Moje miasto nazywa się Wrocław. W roku 1997 dotknęła to miasto niespotykana w dziejach powódź, która dla większości Polaków kojarzy się jako największy jego dramat. Moje miasto nazywa się Wrocław dopiero od roku 1945. Wcześniej nazywało się Breslau, a jeszcze wcześniej Vratislav. Wrocław ma ciekawą historię, którą dane mi było poznać dopiero gdy ukończyłem 35 lat. Wcześniej zabraniano mojemu pokoleniu poznawać historię Breslau. Moje miasto na przestrzeni dziejów przechodziło z rąk do rąk. Około roku 850 pierwsi Słowianie zajęli małą wyspę na Odrze zwaną Ostrowem Tumskim i aż do roku 1000 historia o nich milczy. W roku 1000 powstało tu biskupstwo, ale już ponad dwa wieku później wszyscy mieszkańcy uciekli z obawy przed Mongołami. Ci ostatni w końcu jednak miasta nie zdobyli dzięki jakiemuś cudownemu zjawisku. Jakiemu? Tego nie wiadomo dokładnie, ale Jan Długosz uznał, że było ono skutkiem modłów człowieka, którego relikwie znajdują się kilkadziesiąt metrów od domu, w którym spędziłem prawie 10 lat życia. Pamiętam tylko, że ów człowiek miał na imię Czesław. Niecałe 100 lat później moje miasto stało się miastem czeskim, a w skutek ekspansji dynastii Habsburgów z czasem znalazło się w granicach Austrii. Jeszcze w połowie wieku XVII w mieście zwanym dziś Wrocławiem dominowała ludność używająca w domach języka polskiego, ale już 100 lat później w skutek zdobycia go przez Fryderyka, króla Prus otrzymało ono nazwę Breslau, którą nosiło aż do roku 1945. Jeśli dodam, że „po drodze” moje miasto przez lat 6 należało do Francji, to myślę, że dopełnię tym faktem obrazu zagmatwanej jego historii.
No… może jeszcze warto dodać, że w roku 1999 polski papież wyniósł na ołtarze pewną żydowską dziewczynę o imieniu Edyta urodzoną w niemieckim Breslau około 100 lat wcześniej. W roku 1984 poznałem pewnego człowieka, który nosił niemieckie nazwisko, ale od dziecka mówił po polsku. Człowiek ten urodził się w Breslau i należał do polskiej mniejszości narodowej, która skupiła się pod znakiem rodła i była dumna ze swojej polskości.
Skalpel to nazwa duetu muzycznego z Wrocławia. Powstali w roku 2000, czyli 1000 lat od pierwszej historycznej wzmianki o moim mieście. Duet ten to dwóch muzyków grających nu-jazz: Marcin Cichy i Igor Pudło. Ich album z 2004 roku został uznany za jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych, a wydany został podobnie jak wydawnictwo, które właśnie przedstawiam w … Wielkiej Brytanii. Wykorzystując polski jazz z lat 60-tych i 70-tych i nadając mu całkowicie nowe brzmienie, Skalpel stworzył muzykę, która została zauważona w Europie.
Igor Pudło w roku 2010 postanowił samodzielnie stworzyć muzyczne dzieło o nazwie „Breslau” przyjmując artystyczny pseudonim Igor Boxx. Dokonał on zabiegu dość ryzykownego. W przeciwieństwie do znacznej większości twórców sztuki, nie zainspirowała go martyrologia narodowa, lecz lokalna. Igor postanowił wykorzystać swój talent, aby zilustrować dużo większy dramat swojego miasta niż powódź z roku 1997. Nie było dla niego istotą, że martyrologia, która stała się tematem jego kompozycji nie dotyka bezpośrednio narodowych blizn. Świadomość bycia Wrocławianinem pozwoliła twórcy na dołączenie do innego artysty wrocławskiego – Marka Krajewskiego, który właśnie w Breslau osadził akcję swojej tłumaczonej na wiele języków książki. Muzyka na płycie „Breslau” jest mroczniejsza niż wcześniejsze dokonania Igora wraz z Marcinem, bo też i mroczna jest historia ich miasta pod koniec II Wojny Światowej.
Jeszcze w sierpniu 1944 Breslau zostało ogłoszone twierdzą, a już w styczniu 1945 dokonano przymusowej pieszej ewakuacji większości pozostającej jeszcze w mieście ludności cywilnej. Jak szacują historycy z zimna i przemęczenia zmarło wówczas około 90 tysięcy mieszkańców. Ci, którym udało się dotrzeć piechotą do Drezna, zostali dobici nalotem dywanowym, wymuszonym na aliantach przez Józefa Stalina. Muzyka z albumu „Breslau” ilustruje wydarzenia, które rozegrały się pomiędzy 22 lutego, a 6 maja 1945. Armia Czerwona pod wodzą marszałka Koniewa otoczyła wówczas miasto - twierdzę, która była sukcesywnie podpalana zarówno przez broniących jak i atakujących jednocześnie. Broniący bowiem burzyli domy, aby zbudować zapasowe lotnisko, atakujący zaś po to by zadać jak największe straty. Breslau poddał się dopiero 4 dni po zdobyciu Berlina. Większość jeńców trafiła do sowieckich gułagów, skąd połowa nigdy nie powróciła. 700 tysięcy mieszkańców opuściło swoje domy. Wśród dziesiątek tysięcy cywilów, którzy zginęli podczas ewakuacji lub ostrzału, oszacowano także liczbę około 3 tysięcy samobójców. Zniszczone budynki mieszkalne zamieniły się w 18 milionów metrów sześciennych gruzu.
Igor Boxx uznał, że tragedia miasta to dramat o wymiarze ponadnarodowym. Ślady tej bitwy spotykałem wielokrotnie w dzieciństwie. Sięgam pamięcią do upiornego wyglądu kamienic, które zamiast elewacji posiadały wielokolorowe ściany, będące wynikiem uszkodzeń budynków przez działania wojenne. Kolory tych ścian były w istocie kolorami, jakimi przedwojenni właściciele pomalowali wnętrza swych pokoi. Ślady po kulach spotykałem na wielu budynkach nawet jeszcze w latach 70-tych.
O ile fascynacje polskim jazzem spotykane w dokonaniach Skalpela były formą nowatorską i sprawiły, że twórcy stali się naszym „towarem eksportowym”, o tyle Igor Boxx dodał tu jeszcze coś więcej. Stworzył bowiem budowaną konsekwentnie dobranymi samplami historię relacjonującą bitwę o Breslau z niemal zegarmistrzowską dokładnością historyczną.
To co szczególnie zwraca uwagę, to nowy sposób pokazania wojny. Nie ma tu schematu zastosowanego np. przez grupę Lao Che w „Powstaniu Warszawskim”. Nie słychać tu ani wystrzałów, ani okrzyków żołnierzy, ani huku wysadzanych kamienic. Historia wojenna jest opowiedziana tylko za pomocą dźwięków. Artysta buduje obrazy używając muzycznych przenośni, którymi zastępuje „filmowe” odgłosy wojny. Ujmuje mnie w tym albumie także delikatność w sposobie przekładania języka emocji na język muzyczny. Igor zbudował coś na kształt ścieżki dźwiękowej do nienagranego filmu, którego scenariusz napisała historia. Autor podzielił swoje instrumentalne dzieło na 14 części. O ile np. „Fear Of A Red Planet” brzmi podobnie jak niektóre nagrania Skalpela, o tyle w innych kompozycjach odkrywamy elementy wcześniej u Igora nie spotykane (np. rockowe odniesienia w „Festung”, czy psychodeliczne w „In Flames”). Igor umiejętnie łączy dynamikę walk z leniwymi fragmentami ilustrującymi niemoc zwykłych ludzi w obliczu wojny. Dzięki temu, że zdobywanie przez Rosjan niemieckiego Breslau nie jest bezpośrednio „naszą wojną”, muzyk uniknął tak częstego w pokazywaniu narodowych ran patosu.
W jednym z wywiadów Igor Pudło zdementował plotki o końcu duetu Skalpel. Podkreśla, że albumem „Breslau” rozpoczął jedynie solową przygodę z muzyką. Czyni to podobnie jak Skalpel pod skrzydłami „Ninja Tune”. Jest to renomowana brytyjska wytwórnia płytowa założona w roku 1991 przez dwóch DJ-ów - Matta Blacka i Jonatana Moore'a, założycieli formacji Coldcut. To właśnie oni jako jedni z pierwszych na świecie zastosowali oprogramowanie komputerowe do nowych aranżacji muzyki popularnej. Bardzo szybko wytwórnia zgromadziła wokół siebie podobnych sobie zapaleńców spod różnej szerokości geograficznej, którzy zobaczyli w niej możliwość realizacji własnych projektów. Skalpel stał się dzięki temu znany w Europie, a na bazie jego dokonań Igor Boxx realizując swoje wydawnictwo wpisał się w elitarne grono awangardowych twórców łączących jazz i elektronikę.
Wrocław to obecnie jedno z najdynamiczniej rozwijających się miejsc w Europie. Moje miasto słynęło zawsze z projektów, które nadawały mu niepowtarzalny charakter. Na przykład w czasach, gdy Polska lat 80-tych była zdominowana w walce z PRL-owskim reżimem przez „Solidarność Walczącą”, we Wrocławiu narodziła się zapomniana już dziś, jedyna w swoim rodzaju „Pomarańczowa Alternatywa”. Wszystko co po niej dziś zostało, to wszędobylskie krasnale wykonane przez jednego z miejscowych artystów, porozmieszczane w najdziwniejszych zakątkach Wrocławia. Podczas moich pobytów, zauważam, że owe skrzaty stały się już swoistą wizytówką miasta i stanowią jego atrakcję turystyczną. Igor Boxx dzięki awangardowej formie artystycznej stworzył dzieło unikalne, a jednocześnie mocno osadzone w dramatycznej historii miasta nad Odrą. Zachęcam do wsłuchania się w album Igora nie tylko fanów dobrej muzyki. Jeśli jakimś sposobem moja recenzja trafi w ręce tych, którzy dziś decydują o kulturalnym wizerunku Wrocławia, proponuję, aby spojrzeli na „Breslau” jako na jedno z najciekawszych zjawisk artystycznych związanych ze stolicą Dolnego Śląska. Dzięki właściwej promocji, dzieło Igora mogłoby się stać artystyczną wizytówką Wrocławia, podobnie jak wspomniane skrzaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz