wtorek, 20 września 2016

Piosenki z Pewexu – z Jackiem Stęszewskim rozmawia Marek Jamroz. Jacka Stęszewskiego będziemy mogli podziwiać na żywo już 1 października w Bedford i 2 października w Londynie. Organizatorem obu koncertów jest po raz pierwszy Polski Wzrok!

fot. Marek Jamroz
Jacek Stęszewski jest znany szerszej publiczności jako lider zespołu Koniec Świata. Od kilku lat jego muzyczna droga wzbogaciła się o działalność solową, a właściwie o projekt akustyczny. w 2014 artysta wydał płytę Księżycówka, a już pod koniec bieżącego roku będzie można zapoznać się z jego nowym albumem. Pytany o gatunek muzyki jaką wykonuje akustycznie, Jacek zdecydowanie unika pojęcia poezja śpiewana, i wymienia raczej piosenkę autorską , miejski folk. Osobiście odbieram jego recitale jako miłe spotkanie z dobra muzyką, która w magiczny sposób przenosi nas w czasie i przestrzeni. Już teraz zapraszam do przeczytania świeżutkiego wywiadu z muzykiem z Katowic, a na żywo będzie można go usłyszeć na dwóch koncertach w Wielkiej Brytanii. Pierwszego Października w Bedford i dzień później w Londynie. Więcej informacji tutaj


Jacek Stęszewski i autor wywiadu Marek Jamroz
Marek Jamroz: Nie jest już tajemnicą, że prace nad twoją nową solową płytą idą pełną parą. Można się o tym dowiedzieć między innymi z twoich postów na portalach społecznościowych. Album najpewniej ukaże się w grudniu, czy możesz nam już teraz podać dokładny termin?

fot. Artur Grzanka
Jacek Stęszewski: Razem z moim wydawcą ustaliliśmy datę na pierwszego grudnia, ale czy to tak naprawdę będzie pierwszy, drugi, czy piąty – nie jestem w stanie powiedzieć. Na pewno w pierwszym tygodniu grudnia będzie już można ją dostać, oczywiście tylko w Peweksie (śmiech).

MJ: Czyli świetny plan, żeby twoi słuchacze mogli zakupić płytę jako prezent mikołajkowy, czy też gwiazdkowy.

JS: Przy obecnej nędznej sprzedaży to może być bardziej sprzyjający okres, chociaż nie było to planowane, a wręcz nie miałem zbyt wielu opcji – musiałem myśleć jak wszystko połączyć, żeby moja solowa aktywność współgrała z moją działalnością w zespole Koniec Świata i to był w zasadzie jedyny termin kiedy mogłem cokolwiek wydać. Przerwa w koncertach pomiędzy trasami przypada nam na styczeń – luty 2017 i to jest w zasadzie jedyny okres kiedy mogę wziąć gitarę, spakować się w moją osobówkę i ruszyć w Polskę, żeby pograć po klubach i barach studenckich. Gdybym więc wydał płytę w styczniu i od razu ruszył z koncertami, to w zasadzie ludzie nie mieli by czasu ani szans, by zapoznać się z materiałem. Kiedy zna się repertuar, odbiór i wrażenia z koncertu są po prostu lepsze, tak więc zawsze staram się dać jakiś miesiąc czasu na rozpęd zanim zacznę grać koncerty promujące płytę.

fot. Marek Jamroz
MJ: Z tego co mówiłeś, wchodzisz do studia już na dniach. Możesz nam zdradzić, gdzie będzie nagrywana płyta?

JS:
Tak się składa że właśnie dzisiaj (28.08 – dop. Redakcja) około godz. 16 czasu katowickiego jadę do studia. Samochód już spakowany czeka w garażu, wczoraj wymieniałem ostatnie komplety strun, z racji tego że biorę kilka gitar bo nie wiadomo jaka się sprawdzi w której piosence.

fot. Artur Grzanka
Dzisiaj będę się na spokojnie rozstawiał i od poniedziałku ruszam z nagrywaniem samych gitar, a na resztę przyjdzie czas niebawem. Nagrania odbędą się w tym samym studiu w którym nagrywałem swoją pierwszą solową płytę, a także w którym razem z Końcem Świata nagraliśmy Hotel Polonia i God Shave The Queen. Studio mieści się w Częstochowie, a w zasadzie pod Częstochową, w miejscowości Stara Gorzelnia i jest to studio Adama Celińskiego o pięknej nazwie Radioaktywni.

MJ: Na twoim profilu na facebooku pojawiło się zdjęcie z setlistą Peweksówki. Sporo z tych piosenek już znam, ponieważ od jakiegoś czasu można je usłyszeć na twoich koncertach.

JS: Wydaje mi się, że te niektóre piosenki nie są już nowe i w zasadzie zauważyłem, że już z pół płyty wyśpiewałem na koncertach. Plus jest tego taki, że ludzie już wiedzą czego się spodziewać, może będą ciekawi wersji studyjnej, która zapewne będzie różnić się od wersji koncertowej, możliwe że wykorzystamy więcej instrumentów, dodamy jakieś ciekawostki, pomysły od producenta czy od realizatora – na pewno będą one w nowych butach.


MJ: Sama nazwa płyty – Peweksówka – sugeruje słuchaczom w jakim klimacie będą utrzymane nowe kompozycje. Wydaje mi się że jest to dla ciebie bardzo osobista płyta, ponieważ śpiewasz o tym, co sam przeżywałeś jako młody chłopak, tytuły takie jak Wujek z RFN, Guma Turbo czy CPN dość jednoznacznie na to wskazują.

JS: Ta płyta może być osobista, ale nie musi – z kilku powodów. Te piosenki przekazują słuchaczowi moje obserwacje z tamtych czasów, które podejrzewam nie różnią się od spostrzeżeń i przeżyć moich rówieśników, czyli pokolenia 80. No i w tym przypadku ta „indywidualność” płyty przestaje istnieć i staje się osobista dla wszystkich osób, którzy zostali przepuszczeni przez ten sam filtr PRL-u co ja. Wydaje mi się, że ten album byłby bardziej osobisty gdybym pisał o swoich własnych bolączkach, perypetiach miłosnych czy innych duperelach


Tymczasem takie numery jak CPN, Italia 90’, VHS, czy Guma Turbo, to rzeczy które przewijały się przez młodość każdego dzieciaka w tamtych latach. Choćby Commodore 64 czy właśnie taśma VHS – nie znam osoby w moim wieku która nie wiedziałaby co to jest. To były de facto nasze pierwsze przygody z kinematografią, może nie najwyższych lotów, ale do końca nieważne było co oglądamy. Liczyło się że mamy ten magnetowid, że film jest zagraniczny, Rambo, Commando, Lody Na Patyku. To również były pierwsze zetknięcia – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – z pornografią. Pamiętam jak w czasach podstawówki, wagarowaliśmy u kolegi oglądając jakieś niemieckie filmy o zabarwieniu erotycznym. To były piękne czasy, chop z wąsem, murzyn z wąsem, baba z wąsem i dialogi po niemiecku (śmiech).


MJ: (śmiech) Pytając moich znajomych w podobnym do mnie wieku, czyli pomiędzy trzydzieści pięć a czterdzieści kilka lat, obserwuję rzeczywiście spory sentyment do lat 80. Wszyscy wspominają je z nostalgią, a ty wręcz pokusiłeś się tą płytą o – nazwijmy to retro reportaż z tamtych czasów. Jak myślisz – skąd to się bierze?


JS: Nie jestem pewien, bo nie jestem żadnym specjalistą w takich sprawach, ale wydaje mi się, że na taki stan rzeczy mają wpływ dwie sprawy. Przede wszystkim starzejemy się, jesteśmy już bliżej czterdziestki, a starzejący się człowiek zaczyna bardziej myśleć o tym co było i żałować, że ten czas tak szybko zleciał. Druga rzecz, to wygląd świata w jakim żyjemy obecnie. Korporacje, karty z debetem, służbowe samochody, wycieczki all inclusive – to wszystko jest fajne, ale jednocześnie okupione sporym wysiłkiem i zwykłym brakiem czasu dla swoich najbliższych.

fot. Sławek Orwat
W latach 80 wszyscy chodzili w tych samych ciuchach, gdy ktoś miał samochód to był to maluch, a jak ktoś miał Ładę Samarę to już musiał być partyjny więc za bardzo z nim nie rozmawiano (śmiech). Każdy miał w domu ten sam zestaw wypoczynkowy Odra, telewizor Rubin i tak można by jeszcze wymieniać. Nie było wtedy jakichś dużych różnic materialnych między nami. Obecnie społeczeństwo jest znacznie bardziej zróżnicowane. Cały czas trwa wyścig po prestiż, czy po zwykłe posiadanie, gdzie „mieć” wygrywa z „być”, no i tak już będzie, bo to czasy nadeszły nowe – mógłby zaśpiewać Filip Łobodziński w kapeluszu Boba Dylana. Mieszkam w dużym dziesięciopiętrowym bloku i sam to codziennie obserwuję. Kiedy mieszkałem z rodzicami na porządku dziennym używało się słów „Dzień dobry”, „Kłaniam się”, nieważne, czy danego człowieka znaliśmy czy nie, było przyjęte że osoba młodsza wyraża w ten sposób jakiś szacunek do starszych. Teraz wchodząc do windy zajętej przez kilkunastoletniego chłopaka, wydaje mi się że mógłbym od niego usłyszeć co najwyżej „Spierdalaj”, więc to ja kłaniam się pierwszy, a on patrzy na mnie jak na jakiegoś ciula co się kłania i zakłóca mu jego mir domowy w windzie.


MJ: Może więc nie jest to sentyment, a jedynie żal, że coś zmieniło się na gorsze prawda?

JS: To trudne pytanie, bo z jednej strony nasza rzeczywistość zmieniła się na lepsze, każdy ma teraz dostęp do wszystkiego, ale z kolei zniknęła ta beztroska, ta zabawa z patykiem na trzepaku. Kiedyś dzieciak mógł kijem gonić kółko na placu budowy i był zadowolony, teraz już niestety rodzic musi się nieco bardziej napocić, aby zaspokoić swoją pociechę bardziej zaawansowaną technologicznie zabawką. Kiedy pytam moich rówieśników jak wyglądało ich dzieciństwo – każdy odpowiada mi, że nie jest sobie w stanie wyobrazić lepszego. Każdy wolałby wakacje na wsi u ciotki, granie w kapsle i wiszenie na trzepaku głową w dól, od wakacji jakie obecnie mają dzieciaki.


Mundial we Włoszech, czyli Italia 90, również stał się tematem
jednej z piosenek Jacka Stęszewskiego
Wielkim zaskoczeniem jest więc, że osoby w naszym wieku, które miały fajne dzieciństwo, chodziły z kluczem na szyi i były zaradne od szóstego roku życia, kiedy doczekały się własnych dzieci – starają się trzymać je pod kloszem i organizują im czas na siłę, jednocześnie pozbawiając ich beztroskiego i fajnego dzieciństwa. Pięć lekcji angielskiego w tygodniu, balet, breakdance, szkoła yamaha i bóg wie co jeszcze. Dzieciak ma czas wypełniony do tego stopnia, że wraca zmęczony do domu o siódmej wieczorem, nierzadko opuszczając go o siódmej rano i tak naprawdę nie wychodzi na dwór, nie ma kolegów z podwórka. A to wszystko po to, ażeby nie wypadł z szeregu galopujących po sukces, karierę i dostatnie życie, jakie wymarzyli sobie dla niego jego rodzice. Jeśli ma znajomych to tylko na odległość, a po lekcjach nie rzuca plecaka w kąt i nie idzie z nimi grać w piłkę na podwórko. Obok mojego domu stoi boisko które za moich czasów było od rana do wieczora zajęte, żeby sobie zagrać trzeba było prosić starszych kolegów i smęcić im, aby wpuścili i można sobie było sobie pokopać piłkę, a i tak nie pozwalali nam grać, dlatego najczęściej grywaliśmy przy blasku księżyca, kiedy bali nie było już prawie widać, a matki zdzierały sobie gardła wołając nas domu. Teraz to boisko stoi puste cały czas, nikt nie gra, nikt nie smęci, nuda panie (śmiech).



MJ: Tak było – największą popularnością cieszyli się koledzy którzy mieli w domu piłkę.

JS: Kto miał bale, ten rządził. I teraz Ci ludzie którzy mieli tak fantastyczne dzieciństwo i tak dobrze je wspominają – zabierają je swoim dzieciom. Wracając do pytania, sądzę że każdy nieco starszy człowiek lubi wracać do czasów swojej młodości, przede wszystkim jeżeli coraz więcej rzeczy w tym niby fajnie skonstruowanym świecie im się nie podoba. Wraca do czasów kiedy każdego poranka miał mleko na wycieraczce pod drzwiami i nie musiał się zastanawiać, czy ma się napić pepsi, soku czy herbaty, pił po prostu mleko i była gitara.


Saturator (fot. Julo)
MJ: To jest świetny obraz i wiem, że będziemy mogli nieco więcej usłyszeć na ten temat na Peweksówce.

JS: Oczywiście, ale muszę jeszcze dodać że podczas prac nad płytą miałem znacznie więcej pomysłów. Po prostu nie sposób było opisać wszystkich tych ikon schyłku PRLu. Byłoby ich naprawdę sporo, ale też nie chciałem zamęczyć tego biednego słuchacza – nie chciałem aby każdy numer był takim właśnie wspomnieniem Polski z lat 80. Pamiętam też klej guma arabska, nieśmiertelne buty Relaxy i miałem pomysły na piosenki związane z tymi przedmiotami, ale musiałem się hamować, aby album był różnorodny i nie męczył buły za bardzo. Ograniczyłem się więc do rzeczy które pamiętam bardzo wyraźnie, stąd na płycie znalazł się ten CPN, Italia’90, Wujek z RFN, VHS no i jest jeszcze piosenka której nie śpiewałem na żywo do tej pory, czyli Commodore 64. Piosenka o komputerze z nawiązaniem do następcy tegoż, czyli Amigi. Jest też Woda Firmowa której również nie grałem jeszcze na żywo. Kiedy w weekend jechało się do centrum pooglądać wystawy sklepowe, na ulicy Sokolskiej w Katowicach stała zawsze taka biała budka z saturatorem tryskająca w upalny dzień pomarańczową cieczą.


Commodore 64

MJ: Taka fontanna w baniaku, pamiętam.

Syfon (fot. Darekm135)
JS: Tak. Nie smakowało to jakoś wspaniale, ale cała ta fontanna i upał sprawiały, że człowiek po prostu musiał tę wodę kupić. Najlepsza reklama wizualna. Sprzedawało się to już wtedy w plastikowych kubkach, nie ze szklanki. Jeśli mówimy o napojach chłodzących, to w piosence Woda Firmowa wspomniałem też o takim wynalazku jak syfon, do którego wiecznie nie było naboi. Te syfony były ozdobione bardzo krzykliwymi kolorami, metaliczne, pozłacane czy perłowe. No i na zakończenie tego peweksowego setu PRLowskiego napisałem piosenkę nawiązującą do filmu Miś Stanisława Barei. Chciałem go jeszcze raz obejrzeć aby przypomnieć sobie dialogi, ale w końcu stwierdziłem że przecież oglądałem ten film z 50 razy i napisałem wszystko z głowy, jako takie podsumowanie tej części płyty traktującej o latach 80. Z numerów których jeszcze nie zagrałem na koncertach jest też Guma Turbo – zauważyłem ostatnio bodajże w Biedronce, że ktoś reaktywował tę markę i można ją dostać w sklepach.


MJ: Wyobraź sobie że jest ona również dostępna w Wielkiej Brytanii

JS: Trochę zainteresowałem się tematem i niestety to nie jest ta sama seria, nie smakuje ona również jak oryginał, który był mocno brzoskwiniowy. Produkowała ją turecka firma Kent, a ich produkt był dostępny tylko w kilku krajach – w tym w Polsce. Polska seria gum Turbo zaczynała się od numeru 51, pierwszym samochodem był Ferrari Testarossa, a najbardziej pożądanym obrazkiem był Vector z numerem 110 – taki szaro – srebrny samochód, który nawet dziś wyglądałby kosmicznie. I to chyba wszystko jeśli chodzi o takie szybkie sprawozdanie z nowego albumu.

MJ: Wróćmy zatem jeszcze do Księżycówki. To wydawnictwo zostało już ograne na koncertach, płyta ukazała się niemal równo dwa lata temu. Po raz pierwszy jednak zaprezentujesz się z tym materiałem w Październiku przed brytyjską Polonią. Czego się spodziewasz po tych koncertach, jest trema?


JS: Koncerty w Bedford i w Londynie będą rzeczywiście pierwszą okazją na zaprezentowanie Księżycówki, ale też Peweksówki na wyspach brytyjskich. Z Końcem Świata graliśmy już w UK na początku tego roku, koncerty zorganizowali nam Hania i Jarek z Yaha Events i była to dla nas fantastyczna przygoda. Recital na wyspach odbędzie się już po zakończonej sesji studyjnej, większość instrumentów powinna już być nagrana, więc mój program będzie się raczej składał pół na pół z numerów z pierwszej i drugiej płyty. A co do tremy, to zawsze jest jakiś stres z tyłu głowy – lecisz daleko, do innego kraju, do miasta, którego przecież nie ma – bo jest tylko Lądek Zdrój.

Po koncercie Końca Świata w Doncaster zorganizowanego przez YaHa Events

No i kwitnie gdzieś ta niepewność podsycana myślą – jak to będzie, jak ludzie przyjmą ten program i czy w ogóle przyjdą (śmiech) Ale wierzę, że będzie dobrze, może nawet przyjdzie Gary Lineker. Oczywiście znam też realia i wiem że nie mogę się porównywać do Michała Szpaka, Bednarka, Pani Maryli, Pani Beaty, czy innej popularnej gwiazdy, która z automatu przyciąga dwa tysiące osób i bilety sprzedają się w trzy godziny.


W moim przypadku tak nie jest, ja jestem zwykłym grajkiem, który podróżuje ze swoimi podczaszymi – Januszem, Władkiem i Michałem, którzy mi akompaniują na scenie. To właśnie dzięki nim mamy jakiś potencjał koncertowy, bo podejrzewam, że gdybym grał sam to chyba moim jedynym słuchaczem była by moja córka, która w końcu też kazałaby mi przestać śpiewać. Ale ja lubię takie wyzwania, takie podróże w nieznane. Czasami sam fakt, że pojawia się taka możliwość wyjazdu gdzieś daleko, okres przygotowań i obserwowanie postępów jest dla mnie bardzo motywujący. Organizację takiego przedsięwzięcia można porównać do tworzenia płyty – widzisz jak ona powoli i z mozołem powstaje, aby w końcu stwierdzić że jest gotowa i udostępnić ją słuchaczom i niech się dzieje co chce. To jest bardzo podobny proces. Przygotowania do koncertu, ekscytacja związana z podróżą samolotem – można się poczuć trochę jak Mick Jagger czy John Lennon (śmiech) – i w końcu sam koncert. To przesiadka do innego pociągu, zmieniasz na kilka dni tory swojego życia, odskakujesz od swojej normalnej codzienności. Życie to twój plac zabaw, ważne jest tylko aby znaleźć sobie odpowiednie zabawki – jak mówi moja koleżanka Julka (śmiech).


Publiczność polska na koncercie Lao Che w Londynie (fot. Marek Jamroz)
MJ: Jeśli chodzi o publiczność w Wielkiej Brytanii – znaczna część Polonii jest tu naprawdę od długiego czasu, czasem 10 lat i więcej. Równie spora część jest zbyt zajęta swym codziennym życiem, mają rodziny, długie godziny pracy, rozkręcają biznesy i wokół tego kręci się ich cały świat. Wiele osób utraciło kontakt z tym co dzieje się obecnie w muzycznym świecie w Polsce – tak jak mówiłeś, dzięki mediom masowym są na bieżąco z wykonawcami o których można usłyszeć w radiu, którzy pojawiają się w telewizji. Dużym wyzwaniem dla promotorów w UK jest właśnie pokazanie, że dzieje się bardzo wiele ciekawych rzeczy w polskiej muzyce, że są tacy wykonawcy jak ty którzy są świetni i godni polecenia. Jestem pewien, że wszyscy, którzy zjawią się na październikowych koncertach będą zadowoleni i będą chcieli więcej i więcej takiej muzyki. I tak dochodzimy do kwestii mediów w Wielkiej Brytanii. 


fot. Marek Jamroz
Wydaje mi się że polskie media nie spełniają swojej roli propagatorskiej tylko robią na muzyce biznes, koncentrując się na tym co się sprzedaje, a nie na tym co jest dobre dla odbiorcy.

JS: W nawiązaniu do mediów, uważam że media już dawno przestały przynosić jakikolwiek pożytek i nie mówię tu tylko o mediach muzycznych, ale o mediach w ogóle. Spotkałem się ze stwierdzeniem o propagandzie w Rosji, tymczasem zauważmy że taka sama propaganda bije ze stacji amerykańskich, czy nawet z naszych. Nie twierdzę, że media kłamią, bo one może i mówią prawdę, ale informują społeczeństwo o rzeczach mało istotnych w danym momencie. A celowe niemówienie o czymś istotnym jest swego rodzaju propagandą. Weźmy na przykład fakt, że w 2015 roku spółka skarbu państwa – PKP Energetyka (główny dostawca energii elektrycznej dla kolei) została sprzedana zagranicznej spółce CVC Capital Partners. Rzecz w tym, że PKP Energetyka jest spółką ujętą w systemie obrony państwa polskiego, więc raczej nie powinna być prywatyzowana. Nikt o tym nie poinformował w żadnej stacji telewizyjnej, czy w radiu, ja dowiedziałem się o tym czytając w Internecie notkę jakiegoś blogera.


Oczywiście z czasem rozeszła się ta informacja, ale nie miała już takiej siły rażenia jaką powinna mieć. Tymczasem w wiadomościach kilkuminutowy materiał na temat tego że jest ciepło, a jak jest ciepło to musisz się napić wody, lub w głównym wydaniu wiadomości pokazują Ci, że jakaś ciulnięta babka z US & A stała na głowie podczas lotu liniami American Beauty (śmiech). Obecnie wszystkie media, jak jeden mąż nadają się do kibla na głównym w Czeladzi – czuwaj! Są oczywiście jeszcze nieliczne stacje radiowe, które pochyla się nad czymś, co nie jest hiper popularne, ogólnie lubiane i w modzie. Jednak jest to garstka ludzi, która drapie pazurami, smęcąc naczelnemu, że warto grać tego, czy innego wykonawcę – bo wierzą jeszcze, że muzyka to przede wszystkim sztuka a nie tylko banalna rozrywka dla pijanego tłumu.

MJ: Chciałem jeszcze zapytać o drugą gałąź twojej artystycznej działalności, czyli o zespół Koniec Świata. Ostatnimi czasy jesteś bardzo aktywny muzycznie, najnowsza płyta Końca Świata (God Shave The Queen – dop. Redakcja) ukazała się w styczniu tego roku a końcówka roku upłynie ci pod znakiem Peweksówki.

fot. Artur Grzanka
JS: Wiesz, właśnie mnie uświadomiłeś że rzeczywiście w tym roku uda mi się wypuścić dwie płyty – taka sztuka wyszła mi pierwszy raz.

MJ: Powiedz mi jak została odebrana nowa płyta Końca Świata? Pamiętam wasz tegoroczny koncert w Jarocinie, który co prawda rozczarował nieco frekwencją, ale za to zgromadzeni bawili się naprawdę świetnie. Jak to wyglądało przez niemal cały rok trasy promocyjnej?

JS: Zawsze kiedy wychodzi coś nowego – są obawy jakie będzie przyjęcie fanów. Ktoś może powiedzieć, że ma w dupie zdanie publiczności, ale mówiąc tak uważam, że jest nieszczery. Udzielając się w jakiś sposób publicznie, nie robisz tego tylko dla siebie, ale liczysz jednak na jakieś grono odbiorców. Z God Shave The Queen było naprawdę bardzo miło – kiedy wypuściliśmy pierwszy promomix z tej płyty – to w zasadzie nie było żadnych negatywnych opinii, bardzo dużo pozytywnych komentarzy stwierdzało, że nadal trzymamy poziom w tym co robimy. To bardzo miłe i budujące dla wykonawcy wiedzieć, że jego twórczość trafia w uszy i piersi słuchaczy. Koncerty później weryfikują – które numery stają się hitami, a które należy spalić i umieścić w zespołowej urnie. Ciekaw jestem kolejnej, wiosennej trasy gdzie te piosenki z God Shave The Queen nie będą już takie nowe. Tak jak wspominałem wcześniej, publiczność lubi kawałki z którymi jest już zaznajomiona – za takich pewniaków – piosenek które chwytają od razu na pewno można już teraz uznać Kotylion, Jedna Ręka Nie Klaszcze, czy Mikorason.


fot. Artur Grzanka
MJ: W swoim poprzednim wywiadzie (do przeczytania – tutaj), wspominałeś o fatum jakie wisi nad perkusistami Końca Świata. O tym, że praktycznie co płytę mieliście jakieś problemy z perkusistami. Macie teraz nowego perkusistę – Michała – jak wygląda współpraca w nim, jak udało mu się odnaleźć w popularnym i często koncertującym zespole?


JS: Mam nadzieję, że Michał zostanie z nami już na długie lata i jak na razie nie zanosi się na to, że mogłoby być inaczej. Na zakończenie roku dostał od nas ocenę celującą, świadectwo z czerwonym paskiem i pojechał na zasłużone wakacje do Pragi (śmiech). Póki co jest wszystko ok, nie mieliśmy jeszcze zgrupowania po wakacjach, mamy je zaplanowane na przyszły tydzień.

 Na dzień dzisiejszy wszystko jest w jak najlepszym porządku. Oczywiście każdy ma jakieś swoje wady, tak samo ja, tak samo Czepek. Jeden się spóźni parę minut na próbę, drugi przyjdzie lekko pijany, ktoś się właduje w butach do mieszkania, ale są to drobiazgi, jak w starym małżeństwie i w żaden sposób nie wpływają na klimat w zespole i jestem pewien, że kolejną płytę będziemy nabijać w tym samym składzie. To jest ważne, bo naszą działalność prowadzimy już szesnaście lat i jeśli śledzisz nieco nasza historię to wiesz, że z tym składem bywało bardzo różnie, co jest bardzo męczące i przykre dla zespołu kiedy zdajesz sobie sprawę że musisz coś pozmieniać w składzie osobowym. To jest bardzo absorbujące tak czasowo jak i organizacyjnie, trzeba znaleźć nowego muzyka, ograć z nim materiał i w dodatku wyrobić się z tym przed nadciągającymi terminami koncertów. To jest bardzo niefajne, bo zaburza twój spokój, nie można myśleć o komponowaniu czegoś nowego, o przyszłości zespołu, tylko tkwi się w takim martwym punkcie i zamartwia się problemami. Ja jestem osobą która za bardzo zamartwia się takimi sytuacjami, rzeczami na których mi zależy i były to bardzo stresujące dla mnie czasy.


fot. Marek Jamroz


MJ: W obecnych czasach PR jest bardzo ważny, trzeba się promować i reklamować na wszystkie możliwe sposoby, żeby przyciągnąć uwagę publiczności. Chciałbyś jakoś zareklamować nadciągające koncerty w UK? Jak zachęcić słuchaczy do uczestnictwa w twoich recitalach?

JS: Nie jestem jakimś czarodziejem reklamy, ale powiem w ten sposób. Jeżeli chciałbyś na dwie godziny wskoczyć do zupełnie innej bajki, zapomnieć na chwilę o rzeczach które cię martwią, o kredytach, rachunkach, o tym że szef znowu w poniedziałek wskoczy Ci na plecy i będzie krzyczał „wio!”. Jeśli tak, to serdecznie zapraszam na to spotkanie i gawędę – nie będzie to typowy koncert polegający na mechanicznym odśpiewaniu całego setu. To będzie powrót do przeszłości, który przypomni Wam zapach benzyny na CPN oraz wycieczka w różne tajemnicze miejsca u boku dziewczyny z księżyca. I tak jak podczas nurkowania w morzu, myśli się jedynie o miarowym oddychaniu, tak podczas tego spotkania będziecie mogli skupić się jedynie na słuchaniu, śmiechu i dobrej zabawie.


fot. Marek Jamroz
MJ: Ja sam byłem na takim spotkaniu na początku tego roku w Poznaniu, więc mogę śmiało zapewnić że recital Jacka to nie jest zwykły koncert gdzie artysta jedynie śpiewa, bądź opowiada o tym co będzie śpiewał następnie. Interakcja z publicznością jest naprawdę doskonała, są ciekawe historie, pytania do publiczności. Naprawdę warto zjawić się na tym recitalu i mam nadzieję że będzie coraz więcej takich artystów którzy będą nas odrywać od tej betonowej, szarej tabletowo – bezdotykowej rzeczywistości.


JS: Pięknie powiedziane.

MJ: Dziękuję za wywiad i do zobaczenia niebawem.

JS: Dzięki również, kłaniam się nisko i uszanowanie dla Pani kierowniczki.



Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz