piątek, 24 lipca 2015

Maciej Baranowski - Blues Pills + Katedra, Strain (12.07)

Maciek Baranowski - pierwsza piosenka zapamiętana przeze mnie to Calypso Jean-Michel Jarre'a, słuchana z kasety rodziców w podstawówce. Również lubiłem zgrywać sobie z radia na kasety piosenki, które mi się podobały i tym sposobem dorobiłem się z dziesięciu "składanek". Ale początki świadomego słuchania muzyki zaczęły się od płyty Big Ones zespołu Aerosmith. Mój nauczyciel od języka angielskiego widząc, że taka muzyka mi się podoba podsyłał mi płyty takich wykonawców jak Led Zeppelin Deep Purple, Marillion, King Crimson, Jimi Hendrix. Z czasem doszło do tego też Joy Division i Nick Cave & the Bad Seeds. Okres liceum to z kolei etap fascynacji muzyką podziemną. Początkowo od punk rocka (głównie amerykańskiej sceny) w odmianie zarówno melodyjnej i radiowej (The Offspring, Rancid) jak i tej terroryzującej słuchacza (Dead Kennedys, Black Flag, Minor Threat). W międzyczasie pojawili się też Iron Maiden. Ta muzyka kształtowała zarówno mój gust jak i światopogląd. Brakowało mi tylko zespołu, który łączyłby szybkość i wściekłość punk rocka z ciężarem i precyzją heavy-metalu. Do czasu aż, jako szesnastoletni chłopak, pewnej nocy usłyszałem w radiowej "Trójce" zespół Slayer, który wywrócił mój świat muzyczny do góry nogami. Paradoksalnie muzyka Slayera jeszcze bardziej rozszerzyła mój gust ponieważ zadziałała zasada, że jeśli można słuchać tak brutalnych dźwięków to można słuchać wszystkiego. W ten sposób ekstremalny metal wprowadził mnie w Jazz, blues a nawet muzykę klasyczną. A z czasem zaczęła się też "obserwacja" tego co się dzieje w wielkim, kolorowym świecie popu (chociaż tutaj rzadko mogę znaleźć coś dla siebie). W efekcie w moim pokoju można znaleźć płyty Tori Amos jak i Vadera. W kwestii grania i tworzenia muzyki jestem totalnym beztalenciem. Jednocześnie zawsze lubiłem gromadzić jak najwięcej wiedzy na temat muzyki a i z czasem pojawiła się chęć przekazania własnych wrażeń innym ludziom. Największą przyjemność sprawia mi wymiana opinii i zdań na temat muzyki z innymi melomanami i odkrywanie kolejnych świetnych artystów. Poza najbliższym otoczeniem wpływ na moje gusta wywierali m.in. Wiesław Weiss, Piotr Kaczkowski, Jarosław Szubrycht, Łukasz Dunaj, Bill Hicks i Todd Nathanson. Obecnie piszę dla Wrocławskiej Sekcji Alternatywnej http://www.wsa.org.pl/ relacje z koncertów i na portalu Miejsce Mocy o fantasy i fantastyce (pod pseudonimem) - http://www.miejscemocy.net/. Posiadam wykształcenie prawnicze przez co i w swojej pracy muszę dużo pisać, choć już mniej o muzyce...














Katedra (fot. Paweł Rudkowski)
Jakoś dziesięć lat temu, jako dzieciak zaczynający słuchać muzyki gitarowej, otrzymałem od swojego nauczyciela języka angielskiego drugą płytę Led Zeppelin. Chociaż muzyka mi się podobała, to jednak miałem wrażenie, że takie heavy/bluesowe granie to historia i nigdy nie usłyszę takiej muzyki na żywo. Na szczęście pomyliłem się totalnie - w roku 2015 klasyczny rock cieszy się dużą estymą wśród słuchaczy i wciąż ma do zaproponowania wiele niespodzianek. Dwa tygodnie temu pisałem relację z koncertu zespołów inspirujących się progresywnym (czy wręcz jazzowym) odłamem tej muzyki. W niedzielny wieczór 12 lipca w Alibi rządził blues. I był to niezapomniany wieczór.

Na scenie pojawiły się trzy młode kapele, które łączy miłość do grania klasycznego rocka o mocno bluesowej barwie: Strain, Katedra i danie główne - Blues Pills. Zespoły zgromadziły publiczność z różnych pokoleń. Byli oczywiście ludzie młodzi ale też sporą część publiczności stanowiły osoby starsze, nierzadko sześćdziesięcioletnie. I to naprawdę świetny widok gdy tak różne pokolenia o tak różnej wrażliwości i różnym doświadczeniu życiowym integrują się pod sceną chłoną tę samą muzykę.

Strain (fot. Paweł Rudkowski)
Pierwszy na scenie zaczął zespół Strain oferujący ognistego, żywiołowego blues-rocka. Kwartet łączy precyzyjne, mocne wykonanie piosenek z niespotykanym luzem i feelingiem. Chłopaki po prostu bardzo dobrze czują takie brzmienia. W swoje piosenki czasami wplatali cytaty z innych klasyków (ja wyłapałem The Doors ale też miałem wrażenie, że przez chwilę grali Danzig). Chłopaki mają też fajny image, który trochę może przypominać obrazki, jakie można zobaczyć na wczesnych koncertach TSA. Klasyczne Gibsony w rękach gitarzystów musiały wywołać zazdrość każdego, kto choćby przez chwilę marzył o graniu na gitarze elektrycznej... Chłopaki dopiero zaczynają karierę (w marcu ukazała się debiutancka płyta). Można im tylko życzyć powodzenia w przyszłości. 

Katedra (fot. Paweł Rudkowski)
Pawel Drygas - Katedra (fot. Paweł Rudkowski)
Grająca jako druga Katedra to jeden z najlepszych młodych, wrocławskich zespołów (oglądający program Must be the music i słuchacze audycji Minimax Piotra Kaczkowskiego powinni ich dobrze znać). Muzycy grają big-bit (w dużym uproszczeniu - polska odpowiedź na rock'n'roll z lat 60.). Jakby na potwierdzenie tego faktu grupa zagrała Nie przejdziemy do historii zespołu Trzy Korony, a wokalista Fryderyk Nguyen zarówno barwą głosu jak i wyglądem przypomina młodego Czesława Niemena. Jednak najlepiej zostały odebrne przez publiczność autorskie hity takie jak Zapraszamy na łąki i Kim jesteś. Inną twarz muzycy pokazali w dziwnych, improwizowanych kompozycjach jak Wiosna i wino i Wicher wieje.

Fryderyk Nguyen - Katedra (fot. Paweł Rudkowski)
Chłopaki (i dwie dziewczyny) zagrali fantastyczny koncert, nawet pomimo faktu, iż klawiszowiec Michał Zasłona miał nie do końca sprawną rękę (na scenie wspomagał go Marcin Włodarczyk). No i nie można nie wspomnieć o wyglądzie muzyków Katedry - kolorowe koszule, sukienki wokalistek i klasyczne instrumenty przywodzą na myśl sam środek epoki lata miłości. Zespół został bardzo ciepło odebrany przez publiczność, a niżej podpisany bez wahania zdecydował się na zakup debiutanckiej płyty (polecam). Jakby mi ktoś 10 lat temu powiedział, że najbardziej obiecującym zespołem z Wrocławia w 2015 roku będzie kapela grająca big-bit, to bym się popukał w czoło. I znowu bym się pomylił ;)

Blues Pills (fot. Paweł Rudkowski)
fot. Paweł Rudkowski
Po Katedrze przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Blues Pills to prawdziwe światowe objawienie retro-rockowego brzmienia. Muzyczna Szwecja bardziej jest kojarzona z ciężkim metalem, ale ostatnio brzmienia dopływające z tego kraju przypominają powrót do korzeni rocka (obok Blues Pills równie znany jest choćby Graveyard). Zespół robi niesamowitą karierę i zyskuje coraz szersze kręgi fanów. Sam jak usłyszałem High Class Woman w radiu, to myślałem w pierwszej chwili, że to jakaś nieznana mi piosenka Led Zeppelin z gościnnym udziałem Janis Joplin.

Blues Pills (fot. Paweł Rudkowski)
Blues Pills (fot. Paweł Rudkowski)
I właśnie od High Class Woman zaczęli, rozgrzewając publiczność do czerwoności. Mogliśmy jeszcze usłyszeć Black Smoke czy Devil Man podczas których gitarzysta Dorrian Sorriaux wycinał całą rzekę świetnych, melodyjnych solówek, a sekcja rytmiczna Zack Anderson - André Kvarnström nakręcała tę maszynę mięsistym brzmieniem basu i perkusji. Ponad wszystkimi górowała wokalistka Elin Larsson która potęgą swojego głosu mogłaby przeciąć górę na dwie połówki. Potrafi też zaśpiewać bardzo spokojnie - mi zapadła szczególnie w pamięć jej natchniona partia wokalna w cudownym Little Sun ,przy którym się o mało nie popłakałem ze szczęścia. Publiczność przyjęła zespół na kolanach, co chwila było słychać klaskanie i skandowanie nazwy zespołu. Ja sam od dawna nie byłem na koncercie, na którym wywiązała by się taka alchemia między widownią a zespołem na scenie. Żaden zespół nie dostarczył mi też ostatnio tyle pozytywnej energii. Sami muzycy byli chyba zadowoleni z tak ciepłego przyjęcia, więc mam nadzieję, że jeszcze niejeden raz zobaczymy ich we Wrocławiu. A najlepiej samemu odpalić płyty Katedry, Strain czy Blues Pills, bo tę muzykę po prostu lepiej poczuć w swojej duszy, niż na chłodno ją analizować. 

Maciej Baranowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz