piątek, 24 lipca 2015

Ivar - BLUES PILLS + Katedra, Strain, 12 VII 2015, Wrocław, Klub Alibi (Kolekcjoner Muzyczny)

Ivara poznałem w latach 90-tych jako słuchacz Programu Miejskiego Radia Wrocław (obecnie Radio RAM). Kilkukrotnie udawało mi się w tych czasach prawidłowo odpowiedzieć na zadawane przez niego na antenie zagadki muzyczne, a następnie odebrać nagrodę w postaci płyty na prowadzonym przez niego stoisku muzycznym znajdującym się na IV piętrze wrocławskiego domu handlowego „Feniks”. Jest to istniejący do dziś jedyny TAKI sklep, w którym Wrocławianie mogą nie tylko kupić płytę lub T-shirt ze swoim ulubionym wykonawcą, ale przede wszystkim wysłuchać darmowych wielogodzinnych recenzji Ivara na temat wybranej przez siebie płyty lub niedawnego koncertu. Zdarza się, że po tak spędzonym czasie, klient który przybył tu nabyć swój wymarzony album, wychodzi z całą reklamówką innych krążków, które poza tym stoiskiem trudno byłoby mu znaleźć w granicach Polski. W latach 90-tych Ivar prowadził także audycje muzyczne w prywatnej telewizji Telka, ale Ivar to nie tylko znawca muzyki, lecz przede wszystkim wciąż aktywny muzyk i rockowy DJ, manager kilku zespołów oraz znany we Wrocławiu organizator rockowych koncertów i imprez charytatywnych. Ponadto jest posiadaczem niezliczonej ilości materiału filmowego z koncertów, które przez wiele lat organizował w znanym wrocławskim klubie „Od Zmierzchu Do Świtu” i pubie "Rocky" oraz od czasu do czasu występuje w teledyskach i nagrywa własne utwory. Jest autorem "Dziwnych Dźwięków" na dwóch wernisażach i ma w planach kolejne tego typu występy. W wolnych chwilach (których tak naprawdę prawie nie posiada) jeździ na koncerty (głównie zagraniczne) swoich idoli. W latach 80-tych prowadząc grupę TEST FOBII, wygrał Jarocin '85 oraz współpracował z lubelskimi zespołami: FANDANGO i LOS FIEJOS. W wygłaszaniu opinii na temat polskiego przemysłu muzycznego nie uznaje kompromisów, a jego osąd w tej kwestii różni się diametralnie od tego, który możecie przeczytać w mainstreamowych magazynach lub wysłuchać w wiodących mediach audiowizualnych. Podczas moich licznych pobytow we Wrocławiu pomógł mi odkryć uroki pewnego unikalnego lokalnego piwa, którego smak wspominam do dziś.


Recenzja pochodzi z www.kolekcjonermuzyczny.pl

Katedra - Paweł Drygas, fot. Andrzej Olechnowski

Trochę ciężko pisać o tym koncercie, bo też był ciężki do wytrzymania. Można znieść duchotę klubu, ból oczu od reflektorów świecących w publiczność zamiast na muzyków, kompletnie przypadkowy dobór muzyki między występami (DJ Random ?). Ale nikt jeszcze nie wygrał walki z akustykiem. Był (byli ?) to zdecydowany zwycięzca wieczoru, który jak magiczną ręką z każdą minutą przesuwał coraz więcej słuchaczy od sceny w stronę wyjścia. 

Strain, fot. Andrzej Olechnowski
W pierwszej rundzie wystąpił wrocławski STRAIN, który po paru dobrych sezonach okrzepł na scenie, ale jakby stracił trochę wigoru i osiadł na laurach. Zagrali pół godzinny set z niezbyt urozmaiconym doborem repertuaru. Prawie jednolite tempo utworów, dość podobne harmonie i aranżacje stawiające raczej na power niż feeling w połączeniu z mało czytelnymi wokalami i mega „dołującym” basem (gratulujemy akustykowi) mocno nużyły.

Katedra, fot. Andrzej Olechnowski
Katedra - Fryderyk Nguyen, fot. Andrzej Olechnowski
Drugą rundę wypełniła – również wrocławska – KATEDRA, która z kolei jakby coraz bardziej nabierała wiatru w żagle. Mimo młodego wieku muzycy nie najgorzej radzą sobie z aranżacjami i tekstami stylizowanymi na lata ‘60/’70, a poprzeczka umiejętności wokalno-instrumentalnych idzie coraz wyżej. Bigbitowo-hardrockowe utwory rozbudziły mocno publiczność, a cover Klenczona „Nie przejdziemy do historii” wielu poderwał do tańca. I pomimo rozbudowanego siedmioosobowego składu i na przekór zabiegom akustyka KATEDRA zabrzmiała najlepiej tego wieczoru.

Katedra - Maciej Ryszard "Jim" Stępień, fot. Andrzej Olechnowski
Trzecia runda przygnała prawie wszystkich z klubu pod scenę. Choć nie na długo… Międzynarodowy kwartet zaczął mocnym wykopem sekcji, do której po chwili dołączył głos wokalistki, ale trudno było wyselekcjonować dźwięki gitary. Pomimo grubej przesady z głośnością przy poprzednich zespołach teraz było jeszcze głośniej, a bas ze stopą dudnieniem wytłumiały resztę dźwięków. Mniej więcej w 5 utworze dźwiękowiec trochę się z tym uporał, więc już śmiało mógł podkręcić jeszcze o jakieś 20%. W ramach idei UP TO ELEVEN. Nie zwrócił nawet uwagi na coraz większą migrację publiczności coraz dalej od sceny. Pomimo deszczu spore grono słuchaczy siedziało przed wejściem do klubu, gdzie słychać było najlepiej.

Blues Pills - Elin Larsson, fot. Zbyszek Warzyński
Blues Pills - Elin Larsson, Dorian Sorriaux, fot.Zbyszek Warzyński
A zespół… No cóż, to ostatnio kolejny koncert, na którym gwiazda nie sprostała (moim) oczekiwaniom. Albumy studyjne z taką muzyka są jakby punktem wyjściowym do rozwinięcia utworów na koncertach, gdzie można wyeksponować i umiejętności i feeling wykonawców. Wczoraj umiejętności były bardzo przeciętne, a feeling w zarodku. Gatunek,z którego ewoluował hard-rock to blues, w obrębie którego można przekazać wszystkie emocje towarzyszące naszemu życiu i muzyce. Bez tej podwaliny niestety każdy odłam rocka jest zimny i bezuczuciowy. Tak było i tym razem, a BLUES PILLS wbrew nazwie walcował nas raczej mega-mocnymi riffami i zbasowaną sekcją ciągnąc w stronę specyfiki koncertów metalowych.

Blues Pills - André Kvarnström, fot. Zbyszek Warzyński
Nie pomógł nawet krótki utwór akustyczny, w którym ani gitara, ani wokal (przez cały zresztą gig) nie miały wysokich tonów, co zamulało brzmienie. Zresztą dla mnie w ogóle najsłabszym ogniwem tego zespołu jest gitarzysta katujący przez ponad godzinę ciągle te same zagrywki wykorzystując zaledwie małą część i tak niewielkiej skali pentatonicznej ubarwiając to tylko czasami „kaczką”. Bardziej mi przypominał SLASH’a niż np. JIMMY PAGE’a, chociaż to do niego powinno mu być bliżej. Jeśli za moment nie będzie jakiejś progresji w graniu BP, to wkrótce podzielą los wielu grup o błyskawicznym starcie. Tym bardziej, że na scenie za wyjątkiem wokalistki nie sprawiali wrażenia ludzi rajcujących się własną muzą. Daleko im np. do THE ANSWER czy THE BREW, nie mówiąc o grupach z tego nurtu z lat ‘60/’70.

Ivar, 14.07.2015

Blues Pills - Zack Anderson, fot. Zbyszek Warzyński




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz