środa, 16 maja 2012

Poszlim... boso (Nowy Czas nr 182)

Występ Zakopowera w Londynie (fot. Monika S. Jakubowska)
Są takie chwile w życiu dziennikarza, które każą mu się zastanowić, jak niezbędną postacią jest on dla artysty. Takie egocentryczne refleksje pojawiają się wtedy, kiedy uświadamia on sobie, że został potraktowany jak wyścigowy koń, który po długim galopie, wynoszącym artystę na wierchy medialnej popularności, zostaje pozbawiony należnej mu kostki cukru jaką jest podzielenie się wrażeniami po występie. Wywiady, recenzje, zdjęcia i medialny patronat –TAK, jak najbardziej! Rozmowa po koncercie – NIE, bo… właściwie… po co?

Zakopower był przed siedmiu laty sporym objawieniem na polskiej scenie muzycznej, a Sebastian Karpiel-Bułecka to w dodatku „niezłe ciacho” jak twierdzi moja dwudziestokilkuletnia sąsiadka. Jako że cukiernikiem nie jestem, skupię się raczej na muzycznej warstwie zagadnienia i przyznam się, iż rad jestem bardzo, że się chłopcy przed laty skrzyknęli i postanowili wspólnie pomuzykować, bo nie tylko kapela gro piknie, ale i publika dudki na płyty radośnie wydaje.

Nie bardzo jednak to brzmienie z płyt słychać było 13-go maja w londyńskim HMV Forum. Początek koncertu sprawiał nawet wrażenie, jakby muzycy zamiast grać, stroili instrumenty i sprawdzali, czy dobrze każdego z nich słychać. Przez ponad połowę koncertu wokal Sebastiana przebijał się niczym kilof przez niewidzialną ścianę instrumentów, a sekcja rytmiczna brzmiała jakby była umieszczona w studni. Pozbawiony dynamiki dźwięk był płaski jak naleśnik, a z różnych części sali dało się słyszeć głosy: „Gdzie są basy???” Żal mi było muzyków, którzy na scenie robili co mogli, aby publiczność zapamiętała ich dobrze, ale nie żal mi było „fachowca”, który odpowiadał tego dnia za akustykę.

Osobnym tematem jest frekwencja. Nie wiem, kto w sztabie Zakopowera miał wizję, że na ich gig przyjdą te same tłumy, jakie co roku można zobaczyć na koncertach Kultu, T-Love czy Lady Pank, ale wiem, że ów człowiek musiał uwierzyć tak bardzo we własną propagandę, jak ci, którzy w 1989 roku uwierzyli, że naród zagłosuje na listę krajową. Nie od dziś wiadomo, że wartościowa muzyka, to nie zawsze ta, na którą przychodzą tłumy (choć bardzo bym chciał aby tak było). Jestem w stanie zrozumieć niezadowolenie z finansowej porażki. Przyjmuję nawet do wiadomości wszystkie braki techniczno-organizacyjne i darmowe rozdawanie biletów na lewo i prawo tuż przed koncertem. Nie potrafię tylko zrozumieć postawy muzyków. Kilka minut po występie cudem udało mi się krzyknąć z odległości kilku metrów do najprzystojniejszego (podobno) faceta RP, że jestem z prasy i chciałbym zamienić z nim kilka słów. Sebastian podpisując płytę wskazał na managera, który krzyknął w moją stronę magiczne słowo: „CZTERY!”, co oznaczało jak się potem dowiedziałem, że dostanę cztery minuty na rozmowę i dodał: „Będziemy za chwilę w pubie, zaczekajcie przy wyjściu”. Nie bardzo wiedzieliśmy ani ja ani inni zadziwieni obrotem sprawy inni dziennikarze o jakie wyjście chodziło panu menedżerowi, bo wyjść w HMV Forum jest kilka, a puby w najbliższym otoczeniu były przynajmniej dwa, z czego jeden już zamknięty, a z drugiego wyproszono nas tuż po przekroczeniu progów, bo właśnie go zamykano. Dowiedziałem się potem, że muzycy spotkali się z pewną grupą - wyznaczoną nie wiedzieć z jakiego klucza - medialnych wybrańców na piętrze tego samego budynku, w którym tak dzielnie walczyli wcześniej z nieznośną akustyką.

A występ? Muzycy świadomi problemów z nagłośnieniem, robili wszystko, aby pospolite ruszenie zgromadzonych na sali widzów zabrało ze sobą do domu jak najlepsze o nich wrażenie. Oprócz instrumentalnych solówek Sebastiana, który brawurowo łączył swój charakterystyczny wokal, z grą na skrzypcach i kobzie, mieliśmy także okazję oklaskiwać taneczne popisy instrumentalistów, które w polskiej świadomości od zawsze stanowiły istotę występu podhalańskiej kapeli. I nawet jeśli w krótkiej rozmowie dla Nowego Czasu, która ukazała się w poprzednim numerze, Sebastian odżegnywał się od stwierdzenia, że Zakopower gra muzykę gór, to góralskiej duszy u każdego z nich trudno było nie zauważyć. Znakomity poziom instrumentalistów, którzy w większości są muzycznymi samoukami, jest kolejnym dowodem na to, że Góral z muzyką w sercu się rodzi, a tradycji muzykowania w podhalańskich rodzinach od wieków przekazywanej z pokolenia na pokolenie, można by się zapewne doszukać w gąszczu DNA.

Mam takie marzenie, aby dane mi było jeszcze kiedyś ponownie stanąć naprzeciw sceny, na którą wyjdzie Zakopower. Bardzo chciałbym zobaczyć perfekcyjnie przygotowany występ tego zespołu, który nie będzie jedynie małym fragmentem jakiejś trasy koncertowej i który stanie się wydarzeniem, pokazującym jak wspaniale może brzmieć ten zespół, jeśli zapewni mu się wszystkie warunki, które są dla artysty niezbędne, aby na scenie mógł dać z siebie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz