„Pragnę momentu, gdy będę kimś więcej niż mogłabym być,
kiedy już wszystkie marzenia odejdą wraz z biciem serca.
Dajcie mi choć jedną chwilę w życiu gdy walczę z przeznaczeniem,
Aby choć przez moment poczuć wieczność.
Żyłam, by być najlepszą. Ułożyłam swe plany.
Teraz złożę swoją szansę w mych dłoniach.”
Whitney Houston – “One Moment In Time”
Jeszcze nie otrząsnęliśmy się po nagłej śmierci Amy Winehouse (23.07.2011), Violetty Villas (05.12.2011) i Ireny Jarockiej (21.01.2012), a już 11 lutego świat usłyszał o przedwczesnym odejściu kolejnej wielkiej damy piosenki.
Czy Whitney Houston była najlepszą wokalistką ze wszystkich wyżej wymienionych? Trudno teraz o porównania. Na pewno była najbardziej utytułowaną. Za piosenkę „Saving All My Love for You” już w roku 1986 otrzymała nagrodę Grammy w kategorii Best Female Pop Vocal Performance. Największym jednak sukcesem komercyjnym tej niezwykle utalentowanej artystki był niewątpliwie aktorsko-wokalny udział w jednej z najbardziej kasowych hollywoodzkich produkcji w roku 1992. „Bodyguard” w którym Whitney grając u boku będącego wówczas na szczytach popularności po oscarowym deszczu nagród z roku 1991 za „Tańczącego z wilkami” Kevina Costnera, ugruntowała swoją pozycję gwiazdy w muzyce soul i pop, a dzięki mechanizmom wielkiej machiny jaką jest amerykański przemysł filmowy, stała się medialną ikoną.
Przyszła gwiazda miała dużo szczęścia już na starcie. Jej matka Emily "Cissy" Houston była bardzo znaną piosenkarką soul i gospel, która jeździła w trasy koncertowe z takimi gwiazdami jak Elvis Presley i królowa soulu Aretha Franklin. W konsekwencji bliskich relacji obu pań, Aretha Franklin została matką chrzestną małej Whitney. Dodając do tego jeszcze bycie kuzynką 23 lata starszej Dionne Warwick oraz jej siostry Dee Dee Warwick, wszystkie znaki na niebie i ziemi skazywały Whitney na śpiew. Cóż jednak znaczyłyby te wszystkie rodzinne koneksje, jeśliby zabrakło talentu?
Talent Witney Houston miała ogromny. Jak wiele innych gwiazd jednak z trudem dźwigała oczekiwania rodziny i fanów. Pierwsze objawy kryzysu artystycznego mieli okazję ujrzeć także polscy widzowie. W roku 1999 Whitney miała być największą gwiazdą sopockiego festiwalu. To jednak występ Lionela Richie, a nie jej okazał się hitem. Nie usłyszeliśmy wówczas pełnej skali możliwości jej pięciooktawowego głosu, a wielbiciele jej talentu zadawali w mediach pytania, na które nikt nie był w stanie odpowiedzieć. W roku 2002 piosenkarka wydała płytę „Just Whitney”, o której magazyn Rolling Stone napisał, że pokazuje ona jedynie artystkę, która na próżno próbuje sięgnąć po przyszłość, jaką mogła kiedyś mieć. Potem już było tylko gorzej. Z czasem stało się jasne, że jest kolejną wielka gwiazdą, która nie radziła sobie z narkotykowym uzależnieniem, o czym w końcu poinformowała osobiście w słynnym programie Oprah Winfrey.
Nie jest to ani miejsce ani czas, aby zastanawiać się dlaczego takie wokalistki jak Janis Joplin, Amy Winehouse czy Whitney Houston tak łatwo wpadały w uzależnienia. Dziś jest moment aby oddać hołd wspaniałej damie piosenki. Chciałbym bardzo, aby taką pozostała w naszych sercach i pamięci. Swoim talentem zasługiwała na to, aby zestarzeć się w glorii wielkich sukcesów i dziesiątek wspaniałych albumów, które mogły być jej udziałem. Niestety o wszystkim zaważyła jedna chwila w jej życiu. Kiedyś Whitney zaśpiewała piosenkę noszącą właśnie taki tytuł. „One Moment In Time” opowiada o wielkich pragnieniach utalentowanej kobiety. Niech właśnie ten jej „moment w czasie” będzie bardziej zapamiętany przez nas wszystkich od tamtego, kiedy po raz pierwszy sięgnęła po substancję otrzymywaną z liści krasnodrzewu pospolitego. Myślę, że po odejściu Amy i Whitney nadszedł już czas opamiętania w środowiskach wielkich producentów muzycznych. Myślę, że nadszedł już czas, aby gwiazdy piosenki przestały być przez przemysł muzyczny traktowane jak wyścigowe konie, które dla poprawienia kondycji sięgają po „sproszkowany obrok” i choć prawie wszyscy o tym doskonale wiedzą, „nabierając wody w usta”, wolą uznawać to za ich osobisty wybór. Uważam, że nadszedł już czas spojrzenia na wielkie gwiazdy estrady jak na zwykłych ludzi, przed którymi stawia się zbyt wysokie wymagania w wieku, w którym ich dojrzałość artystyczna przerasta ich dojrzałość emocjonalną. Niech ta niepotrzebna przedwczesna śmierć uchroni od tragedii kolejne wielkie indywidualności sceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz