piątek, 7 października 2011

Piejo Kury piejo... (Nowy Czas nr 172)

Tymon Tymański
   Zasiadając do napisania niniejszej recenzji, po raz pierwszy postanowiłem przygotować się do tej czynności w sposób naukowy. Kura nie jest być może najbardziej dumnym z ptaków, ale nie jest też ptakiem, koło którego przechodzi się obojętnie. W końcu każdy raz na jakiś czas lubi zjeść jajecznicę lub wybrać się na „chickena z frytkami”. Systematyka biologiczna zaliczająca kurę do rzędu Grzebiących, każe nam na nią spojrzeć nieco podejrzliwie, ale już fakt że mała kura koloru żółtego zwana kurczakiem kojarzy nam się z przebudzeniem do nowego życia, wywołuje znacznie przyjemniejsze emocje. Po co właściwie zagłębiam się w te zawiłe biologiczno-obrządkowe dywagacje zamiast skupić się na muzyce?
Tymon Tymański w roku 1992 był już artystą zaszufladkowanym. Kilka lat wcześniej postanowił znajdującej się w poważnej zapaści po rockowym boomie lat 80-tych muzyce jazzowej, nadać całkowicie nowe oblicze. Kiedy zorientował się, że to co stworzył jest tak awangardowe, że nie mieści się już w dotychczasowych kanonach jazzu, postawił grubą kreskę, a zjawisko artystyczne które powołał do życia, ochrzcił mianem „yass”. Jego grupa Miłość wykreowała przez lata takie osobowości jak Leszek Możdżer, Jerzy Mazzoll, Mikołaj Trzaska, Jacek Olter, Maciej Sikała i inni. Mając zapewnione miejsce w historii polskiej muzyki, Tymański nie rezygnując z dotychczasowej działalności, postanowił dodatkowo stworzyć zespół prześmiewczo-alternatywny łączący zamiłowanie do niekonwencjonalnych dźwięków z przyswajalnymi dla szerszego kręgu odbiorców tekstami, których dosadność a momentami nawet zamierzona obleśność, dotykała codziennej rzeczywistości pierwszych lat wolnej Polski oraz stanowiła pastisz różnych gatunków popkultury, ocierając się o  artystyczną prowokację i zamierzony kicz. Szukając w roku 1992 nazwy dla nowopowstałego projektu, która miała - jak to określili sami twórcy - oddawać „obszar heroicznych eksploracji dźwiękowych”, ku zdumieniu całego środowiska zaakceptował propozycję z patosem mającą niewiele wspólnego. I tak oto Kury z fasonem zasiadły na najwyższej grzędzie polskiej sceny niezależne

Piotr Pawlak i Kuba Staruszkiewicz

Do Londynu zespół przybył miesiąc po występie na Off Festivalu w Katowicach. Tragicznie zmarłego perkusistę z oryginalnego składu – Jacka Oltera zastąpił muzyk znany z grupy Tymon Yass Ensamble – Kuba Staruszkiewicz. Pozostali – gitarzysta Piotr Pawlak oraz lider grupy, pochodzą ze składu założycielskiego. Na kilka godzin przed koncertem spotkałem się z Tymonem Tymańskim na rozmowie, którą obiecał mi jeszcze 27 sierpnia w Poznaniu podczas Męskiego Grania, gdzie wystąpił z inną swoją formacją muzyczną – Tymon & The Tranzistors. Koncert w londyńskim klubie Cargo składał się z dwóch różnych stylistycznie części, a w repertuarze dominowały piosenki z uważanego za jeden z najważniejszych polskich albumów dekady lat 90-tych – P.O.L.O.V.I.R.U.S. Zespół rozpoczął od otwierającego krążek utworu „Śmierdzi mi z ust”, który podobnie jak „Jesienna deprecha” jawnie szydzi sobie z największego nieszczęścia polskiej kultury masowej, jakim jest nurt disco polo. P.O.L.O.V.I.R.U.S. nie oszczędza także tak szacownych gatunków muzyki rozrywkowej jakimi są heavy metal („Tryglaw”) i reggae („Nie mam jaj”), gdzie poprzez przerysowanie rodem z filmów Stanisława Barei, ośmiesza schematy i miernotę prezentowaną w tekstach pojawiających się niegdyś jak grzyby po deszczu przeróżnej maści epigonów tychże gatunków. Tymański nie pozostawia suchej nitki na banalnych tekstach piosenek i artystycznej hipokryzji, a siłą tych utworów jest to, że stworzone w połowie lat 90-tych nie straciły w niczym na aktualności po kilkunastu latach istnienia polskiej demokracji. Niektóre piosenki na swojej sile komicznej wręcz nawet zyskały. Zawsze płakałem ze śmiechu podczas słuchania piosenki „Szatan”, w której Tymon Tymański drwi sobie z maniery wokalnej Artura Gadowskiego. Po ubiegłorocznej, szczególnie słabej płycie zespołu IRA (nie wiem z jakiego powodu nagrodzonej aż trzema Superjedynkami!) ironia sprzed dwóch dekad nabiera szczególnej pikanterii.

Piotr Pawlak

Występ Kur udowodnił, że ich muzyka jest perfekcyjnie wyreżyserowaną mieszaniną znakomitych tekstów i niebanalnej aranżacji. Zwłaszcza druga część koncertu była świadomie skierowana do miłośników yassowych zapętleń oraz gitarowych efektów przechodzących w radosną improwizację. Gitara Piotra Pawlaka nie brzmiała jak tradycyjna gitara elektryczna, a raczej jak nowoczesne urządzenia stosowane przez DJ-ów. Na sali z jednej strony wrzało od entuzjazmu, ale znalazła się także grupa nieprzygotowanych na tego typu eksperymenty odbiorców, którzy bardziej kojarzyli repertuar Kur z „Jesienną deprechą” niż z tak zakręconymi kompozycjami jak „Nie martw się Janusz” czy „Lemur”. Muzyka Tymańskiego nie jest skierowana do wszystkich, ale też i nie wszyscy amatorzy zjadliwej satyry są jednocześnie yassowymi entuzjastami. Konieczne do jej odbioru jest nie tylko poczucie humoru i dystans do rzeczywistości, ale także przyswajalność dźwiękowej żonglerki, doprowadzonej momentami do granic słuchowej akceptacji. Nieoczekiwaną atrakcją koncertu było jego zakończenie. Brawurowa interpretacja rewelacyjnego utworu The Doors – „When The Music’s Over” wywołała na sali euforię. Naszym muzykom w dużym stopniu udało się osiągnąć hipnotyczny klimat stworzony przez Raya Manzarka na instrumentach klawiszowych, które u Doorsów zastępowały nieistniejącą w składzie gitarę basową.
Chociaż osobiście wolę brzmienie gitary z tradycyjnymi riffami i porywającymi solówkami, daleki jestem od całkowitej negacji sposobu gry Piotra Pawlaka. W przypadku Kur awangarda i eksperymenty są bowiem wpisane w ich istnienie, chociaż nie będę ukrywał, że momentami odczuwałem przesyt przetwarzanych elektronicznie dźwięków. No cóż… tak to z kurami bywa, że ich produkty smakują w zależności od tego, w czym uprzednio grzebały ich pazury i co kury dziobnęły przed pozostawieniem kolejnego jaja. Trudno raczej oczekiwać lekkostrawnego omletu z jaj zniesionych przez ptactwo grzebiące całe życie w undergroundzie. Mniemam, że podobnie jak w latach dziewięćdziesiątych, także i współczesnym artystycznym hipokrytom, których nawiasem mówiąc przybywa z każdym rokiem, jeszcze nie jeden raz odbije się po pikantnej jajecznicy a’la Tymański. Z rozrzewnieniem wspominam pewną równie niekonwencjonalną kompozycję, w której nieodżałowanemu Grzegorzowi Ciechowskiemu pozornie pomyliły się kury z kogutami. Zamiast „gdaczo kury gdaczo”, w tekście wyśpiewanym przez artystkę ludową usłyszeliśmy „piejo kury piejo”. Jak się później okazało, owe kury piały tylko dlatego, że zabrakło im koguta. Kury Tymańskiego piejo znakomicie już blisko 20 lat, a ich „kogut” pomimo przekroczonej czterdziestki nadal ma się dobrze i gdzie się nie pojawi, zapełnia amatorami muzycznego kogla-mogla „kurniki” pod każdą szerokością geograficzną.


Polecany utwór: "Nie mam jaj" z albumu P.O.L.O.V.I.R.U.S. (1998)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz