czwartek, 6 października 2011

Mój nowy czas (Nowy Czas nr 172)

Teresa Bazarnik - Wydawca i Grzegorz Małkiewicz - Redaktor Naczelny (fot. Sławek Orwat)

Włodek Fenrych (fot. Sławek Orwat)
Wszystko zaczęło się od... Włodka Fenrycha. Mieszkaliśmy wówczas w tej samej miejscowości, a Nowy Czas trafiał w moje ręce trochę podobnie jak „bibuła” w czasach słusznie minionych. Metoda kolportażu „z ręki do ręki” zamiast oficjalnej dystrybucji jednoznacznie budziła we mnie kombatanckie skojarzenia. Włodek prawie zawsze miał ze sobą kilka egzemplarzy, które rozdawał według sobie tylko znanego rozdzielnika. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka lat sam stworzę podobny rozdzielnik i będę częstował dostojną „bibułą” precyzyjnie wybrane osoby.

30 listopada 2009 roku Włodek zabrał mnie do krypty kościoła St. George the Martyr na nowoczasowe Andrzejki. Tego dnia po raz pierwszy zobaczyłem ludzi, których znałem dotychczas tylko ze szpalt, a obecność Andrzeja Krauze przyprawiła mnie o zawrót głowy. Jako nastolatek byłem bowiem zagorzałym czytelnikiem tygodnika Kultura, w którym pan Andrzej bezlitośnie obnażał absurdy PRL-owskiej rzeczywistości. Rozmowy przewijały się jak w kalejdoskopie. Chłonąłem muzykę i obrazy. Wsłuchiwałem się w słowa i zapamiętywałem imiona. Wtedy poznałem też Monikę Lidke, Leszka Aleksandra, Sławka Żaka, Anetę Barcik oraz niezwykle serdecznych gospodarzy - Teresę i Grzegorza. Wiedziałem, że będę tu wracał.

Andrzej Krauze (fot. Sławek Orwat)
Bardzo dobrze zapamiętałem moment, w którym Grzegorz zaproponował mi pisanie dla Nowego Czasu. Świadomy swojego ówczesnego „miejsca w czasie”, nie przyjąłem jednak tej zaszczytnej propozycji. Za cztery dni miał się ukazać mój artykuł w debiutującym na rynku Luton lokalnym tygodniku Wizjer. Sądziłem, że więcej dobrego zrobię zapraszając poznanych tu ludzi na prowincję, niż zasilając sprawnie działającą instytucję dziennikarskich tuzów. Romantyczną misję zaniesienia ART-eryjnych artystów pod lutońskie strzechy realizowałem z uporem przez półtora roku. Wierzyłem, że jeśli nawet na koncerty Moniki Lidke, Sławka Żaka, Anety Barcik i Włodka Fenrycha nie walą tłumy, to i tak warto to robić dla świadomej swych potrzeb mniejszości.

9 stycznia tego roku przeżywałem gorące chwile. Współorganizowałem już po raz drugi z rzędu Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Gwiazdą tego dnia miała być Dominika Zachman. Niestety. Na kilka dni przed koncertem zmogło ją przeziębienie, a w jej zachrypniętym głosie słyszałem szczery żal. Lista artystów, którzy mieli zagrać dla dzieciaków ustalała się praktycznie do ostatnich chwil. Nie pamiętam już ile razy pokonywałem odległość pomiędzy sztabem, a sceną, ale doskonale zapamiętałem moment, kiedy w słuchawce telefonu usłyszałem głos Teresy: „Sławku jesteśmy z Grzegorzem w górnej części budynku na obiedzie i za chwilę będziemy”. Powitałem ich z radością i nieukrywanym wzruszeniem. Po artystach udało mi się w końcu ściągnąć do Luton także legendarnych twórców Nowego Czasu. Czułem, że dzieje się coś ważnego i sądziłem, że współpraca obu naszych środowisk jeszcze bardziej się zacieśni.


Krystyna Prońko na 4-lecie Jazz Cafe POSK 2011 - mój pierwszy tekst dla Nowego czasu to recenzja z tego wydarzenia
W filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” jest pewna scena. Główny bohater filmu wyprowadzony w pole przez swojego bliskiego współpracownika skonsternowany zadaje mu pytanie: „Co tu się dzieje, w Imię Ojca i Syna”, na co tamten udziela mu beznamiętnej odpowiedzi: „Zmiany, zmiany, zmiany”. 19 marca jechałem na koncert Krystyny Prońko do POSK-u jeszcze jako dziennikarz "Wizjera" z Luton. Pociąg do Londynu zmierzał swoim torem, a… zmiany swoim. Nie pierwszy raz w moim otoczeniu popkultura wygrywała ze sztuką, a masówka przyciągała ludzi, z którymi już nie było mi po drodze. Trudno. Nie byłem pierwszym Don Kichotem, który przegrywał z wiatrakami. Kilka dni po istotnych dla mojego dziennikarskiego życia zmianach, otrzymałem telefon od Grzegorza, którego przypadkiem spotkałem na koncercie pani Krystyny. Zapytał, czy nie zechciałbym napisać dla Nowego Czasu recenzję z tego wydarzenia. Tym razem nie odmówiłem.

Miałem w Nowym Czasie okładkowy artykuł i zdjęcie mojego autorstwa
Wielkość dziennikarza poznaje się nie tylko po tym jak pisze i jaką gazetę wydaje, ale przede wszystkim po tym, jakim jest człowiekiem. Nigdy nie zapomnę gościnności Teresy i Grzegorza podczas ostatniej ARTerii. Przygotowując dwudniową imprezę sceniczną, jaką jest Wielka Orkiestra, jestem w pełni świadomy na co porywają się ludzie, którzy podobne wyzwania rzucają sobie kilka razy do roku. Czasami wystarczy tylko zwykły brak kabla lub korek na autostradzie, aby cały misternie opracowany plan nagle runął. Umiejętność szybkiego znalezienia rozwiązania w obliczu scenicznej pustki lub wybranie właściwego numeru telefonu w chwilach organizacyjnego rozgardiaszu to jeszcze nie wszystko. Najistotniejsze jest to, aby w momentach w których nawet „oazom spokoju” puszczają nerwy, zachować pogodny wyraz twarzy nawet wtedy, gdy nie jest „do śmiechu”. Nie tak dawno napisałem artykuł, który zatytułowałem „Skazani na ARTerię”. Skazałem w nim Teresę i Grzegorza na dożywotnią organizację tej imprezy nie tylko z powodu mojej wielkiej miłości do muzyki.

Z tuzami Nowego Czasu - Andrzejem Krauze i Krystyną Cywińskaą
Nowy Czas szanuję najbardziej za rzadko spotykaną wrażliwość osób z nim związanych. Od wczesnej młodości byłem niepoprawnym romantykiem. Niektórzy nawet nazywają to naiwnością. Są tacy, którzy z owego romantyzmu wyrastają. Mnie się nie udało. Biorąc pod uwagę życiowy bilans zysków i strat z tym związanych, wolę jednak nie wyrastać. Bezkompromisowa obrona wolności słowa i informacyjna rzetelność to wartości dla mnie w dziennikarstwie najwyższe i to przede wszystkim dlatego skazałem twórców Nowego Czasu na dożywotnią organizacyjną aktywność. Grzegorz w swoich felietonach zawsze jasno wyraża swoje poglądy, nie zamykając jednocześnie łamów gazety, którą stworzył na inne punkty widzenia. Przykładem tej postawy są chociażby polemiczne felietony pani Krystyny Cywińskiej. Sposób przedstawiania swoich racji przez obie indywidualności pióra oraz wzajemny szacunek mogą stanowić lekcję kultury dla barbarzyńskich metod medialnego wyniszczania się coraz częściej spotykanego w polskiej prasie. Idąc za przykładem Włodka, staram się, aby nasz dwutygodnik trafiał do tych, którzy tęsknią za dziennikarską etyką. Otrzymuję dziesiątki odzewów od moich dawnych czytelników z Luton. Dziękują za każdy podarowany egzemplarz. Wyrażają zdumienie, że taka gazeta jak Nowy Czas istnieje i odwiedzają regularnie stronę internetową. Kilkoro z nich prosiło mnie nawet o przekazanie podziękowań za obronę Fawley Court. W ich imieniu i własnym czynię to niniejszym publicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz