Moje drugie spotkanie ze Sledziuhą |
Sledziuha to jeden z tych wirtuozów gitary, którzy od momentu, kiedy ujarzmili "wiosło", nie rozpychają się łokciami, aby zdobywać świat na siłę, ale skutecznie i konsekwentnie jak przykazał mistrz Młynarski... robią swoje. Pewnie dlatego więcej osób bardziej kojarzy ucho od śledzia, niż Śledzia gitarę. Przemek kilkukrotnie pojawiał się i znikał na widnokręgu zainteresowań Andrzeja Donarskiego (wywiad z roku 2012 tutaj), ale to dopiero pewna upojna noc gitarowych harców z nieodżałowanym gitarzystą Mr. Zoob Waldkiem Lechem zadecydowała o tym, że Sledziuha oficjalnie znalazł się w składzie legendy. Od lat akompaniuje wielu solistom oraz koncertuje solo, występuje w teatrze, szkoli młodych adeptów gitary, towarzyszy na scenie Wojciechowi Kordzie, ale przede wszystkim zbiera materiał na swoją debiutancką solową płytę i zdobywa listę Polisz Czart wraz ze swoim najambitniejszym muzycznym dzieckiem o tajemniczej nazwie Iż. Poniższa rozmowa to pokłosie dwóch moich spotkań z tym przesympatycznym i niezwykle utalentowanym artystą. Pierwsza miała miejsce w roku 2012 w Poznaniu, druga 20 października tego roku w.... Karkonoszach. Wszystkie zdjęcia poochodzą z profilu Fb Sledziuhy. Zapraszam do lektury.
- Kiedy po raz pierwszy wziąłeś do ręki gitarę?
- Miałem wówczas 12 lat?
- Ktoś cię jakoś szczególnie zafascynował, usłyszałeś coś w radiu, czy powód był jeszcze inny?
- Muzyczny talent mam w genach. Moja mama jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Irena Dziechciarz w wieku 18/19 lat była wokalistką zespołu, który występował w programach radiowych.
fot. Wisława Nawrocka |
- Grałeś na skrzypcach?
- Nie, szkoła była im. Wieniawskiego i stąd taka nazwa konkursu.
- Zespół Iż jest chyba najbardziej ambitnym twoim muzycznym dzieckiem?
- Zależy co masz na myśli. Iż, gra utwory, które są awangardowymi piosenkami. Są bardzo zróżnicowane, jaką piosenkę masz na myśli, bo aż trzy powstały z moich wcześniejszych utworów instrumentalnych.
- Zdecydowanie mam na myśli "Moje miasto", bo tylko ten utwór znajduje się na YouTube, tylko ten utwór znamy z wersji studyjnej i tylko on znalazł się na naszej radiowej playliście.
- No tak, reszta piosenek grana jest na chwilę obecną tylko na koncertach i jeszcze przez jakiś czas chciałbym je tak potrzymać.
- Kim jest wasza wokalistka i gdzie ją znalazłeś?
Magda "Mechagodzilla" Nowakowska (fot. Jerzy Kot) |
- To, że piszesz trudne i ambitne kompozycje słychać nie tylko w partiach wokalnych. Tej wycieczki po skalach, jaką słychać w twojej solówce nie powstydziliby się moim zdaniem uznani gitarzyści jazzowi.
- Widzę, że słuchałeś tego dokładnie (śmiech), a muszę ci powiedzieć, że pierwszą część tej solówki nagrałem za pierwszym podejściem, a potem już tylko dograłem końcówkę. Akurat to solo nie jest układane pod harmonię utworu, jest opowiadaniem. Chciałem, żeby było integralną częścią, na którą się czeka.
fot. Jerzy Kot |
- Ale to chyba tylko dzięki temu, że to ty nas puszczałeś (śmiech) i otaczałeś miłymi słowami. Bardzo się cieszę, że cenisz sobie takie rzeczy.
- W tym momencie koniecznie muszę dodać, że mój znakomity kolega radiowy z Irlandii Tomasz Wybranowski także niezwykle ciepło wypowiadał się o tej piosence i rzeczywiście niewiele mieliśmy w historii naszej listy utworów z tak świetnym żeńskim wokalem i tak dobrą jazzującą gitarą jednocześnie.
- Nie sądziłem, że ktoś tak kiedyś określi moją gitarę, bo sam raczej nie chciałbym tego tak nazywać. Nie szczędzisz komplementów, albo masz dobry gust.
- Z jednej strony nie chciałbyś być wrzucany do tego koszyka, ale jednocześnie utarło się powiedzenie, że łatwiej gitarzyście jazzowemu zagrać rockowe riffy, niż gitarzyście rockowemu pobawić się w wycieczki po skalach.
- Nie zgodzę się z tobą do końca. Musisz wiedzieć, że są teraz takie młode wilki gitary rockowej, które zagrają ci to, to i jeszcze tamto, zagrają rockowo, jazzowo, folkowo a nawet trash metalowo. Nie jest to dla nich problem.
- Na pewno znasz Janka Pentza.
- Tak, Janek nie tylko zagra ci na różne sposoby, ale na dodatek potrafi tworzyć świetne kompozycje, w tym filmowe i ma już za sobą wspólne występy z Tommym Emmanuelem. A słyszałeś mojego ucznia Michała Obrębskiego?
- Jeszcze nie, ale już go zapraszam do Polisz Czart. Twoja rekomendacja jest na wagę złota (śmiech).
- To powiem ci, że jeśli lubisz King Crimson i progresywną nutę, to Michał nie tylko znakomicie potrafi ją zagrać, ale dodatkowo wszystkie kompozycje nagrywa sam.
fot. Dobrosława Nawrocka |
- Pozornie było to małe zdarzenie, ale dla mnie było ważne. Grałem kiedyś w Norwegii koncert solowy w miejscowości Hamar. Poza pewnym perkusistą, wszyscy zebrani tam widzowie i muzycy byli dla mnie kompletnie obcymi ludźmi. Po występie podszedł do mnie pewien kompletnie nieznany mi gość i będąc pod wrażeniem mojego występu, bardzo chciał ode mnie kupić płytę. Dał mi nawet swój adres i poprosił, abym mu ją przysłał pocztą, jeśli nie mam przy sobie.
- Pod jakim szyldem wtedy grałeś?
- Grałem jako Przemysław "Śledziuha" Śledź, Był to koncert solowy, a ja nie mogłem mu tej płyty podarować, bo... do dziś solowej płyty jeszcze nie udało mi się nagrać (śmiech).
- A kiedy uda ci się w końcu tę płytę wydać?
- Wiesz co... nie wiem. Ja sukcesywnie coś tam wbijam do swojego repertuaru, ale wciąż jeszcze nie dojrzałem do wydania tego materiału i gram go na razie tylko na koncertach. Liczę bardzo, że dzięki tej rozmowie zachęcę twoich czytelników na tyle, że zechcą licznie przybywać na moje występy, a kiedyś także kupować moje płyty.
- Na pewno znasz świetnego gitarzystę sprzed wielu lat, który nagrywał solowe utwory instrumentalne. Nazywał się Ryszard Sygitowicz.
- Jasne! Na nim się przecież uczyłem. Pamiętasz jego kawałek "Cavalcado"?
- Pamiętam nawet jak świetnie sobie radził na Liście Przebojów Trójki.
- Czasem sobie wspominam, jak siedziałem z gitarą na kolanach w kiblu, albo na korytarzu, żeby nie przeszkadzać i uczyłem się motywu z "Cavalcado", a jeśli chcesz zapytać, czy wzoruję się na nim, to tak, uczyłem się na nim konkretnych technik i aranżacyjnie na pewno Sygitowicz jest dla mnie autorytetem i wzorem.
- A od kogo uczyłeś się solówek?
- Pierwszą moją solówką, jaką zagrałem, była solówka Scorpionsów z "When The Smoke Is Going Down". Do tego kawałka razem z kuzynem i jego siostrą dopisaliśmy nawet później nasz własny, smutny tekst o końcu świata.
- Oprócz swojej formacji Iż, jesteś też gitarzystą jednej z bardzo zasłużonych polskich grup. Jak trafiłeś do Mr. Zoob?
- Poznaliśmy się z Andrzejem w momencie, w którym Mr. Zoob akurat się rozpadł. Andrzej chciał zrobić w Poznaniu skład, bo w Poznaniu mieszkał Marcin Zabrodzki. Z Marcinem graliśmy razem w bluesowej kapeli.
fot. Mariusz Skrok |
- Skoro tak blisko znasz Andrzeja Święsa, to musisz też znać Bartka "Sabio" Janiaka, który od lat jest w Londynie cenionym multiinstrumentalistą (wywiad tutaj)?
- Bartek był wtedy tylko młodym bębniarzem, ale już wtedy dał się poznać jako ktoś niesztampowy. Janiak był z Koszalina, Marcin też.
- Jaką muzykę graliście?
Bartek "Sabio" Janiak (fot. Monika S. Jakubowska) |
- Teraz trochę lepiej rozumiem skąd u Sabia w roku 2011 pojawił się pomysł na bardzo ciekawy, jazzujący projekt Spherical Emotion, który Sabio realizował właśnie z Andrzejem Święsem i ze znanym polskim trębaczem Maćkiem Fortuną.
- Maciek Fortuna swój pierwszy koncert w Poznaniu zagrał ze mną i choć dziś może zabrzmi to zabawnie, byłem przez moment dla niego kimś w rodzaju guru (śmiech). On wie, o co chodzi. Otóż dwaj moi uczniowie mieli przygotować materiał na jakąś imprezę charytatywną i poprosili mnie, żebym pomógł zorganizować im na tę okazję skład. Impreza wprawdzie się nie odbyła, ale skład i pomysł pozostał.
Tak powstał Onus Probandi. Mieliśmy koncert w poznańskim klubie i Jacek Winkiel przed koncertem spytał, czy może z nami zagrać młody trębacz. I zagraliśmy w "Minodze" z... Maćkiem Fortuną. Zdaje się że nawet jest nagranie.
- Co to było?
- Covery Johna Scofielda i kilka moich
- Wróćmy do Mr. Zoob...
- Donar, po prostu przyjechał, pokazał nam kilka numerów, a my je zrobiliśmy. Niestety, kiedy po miesiącu Donar przyjechał na kolejną próbę, nikogo oprócz mnie w Poznaniu nie było. Pojechał więc do Koszalina, gdzie dogadał się jakoś z chłopakami z Zooba i to nasze wspólne granie wtedy umarło.
- Donar jednak był ci pisany (śmiech).
Sledziuha z nieżyjącym już wieloletnim gitarzystą Zooba Waldkiem Lechem znanym pod ksywą Gilmur |
- Jak myślisz, na czym polega fenomen piosenki "Mój jest ten kawałek podłogi"? Pamiętam, że gdy powstawał Polisz Czart, z początku była to lista polskich utworów wszech czasów i to właśnie Mr. Zoob przez długie miesiące okupował pierwsze miejsce.
- Wiesz... ten numer ma fajny tekst, który zawsze będzie aktualny, bo przecież każdy niezależnie od wieku chce mieć ten swój kawałek podłogi, każdy wie, że są momenty, że czujesz się „osaczony” albo przez rodziców, albo przez szkołę, przez uczelnię czy korporację, że czujesz się po prostu przytłoczony i że potrzebujesz wtedy tego azylu, gdzie możesz być tylko sam ze sobą i na tym polega jego fenomen.
Andrzej Donarski w interpretacji Kamili Kuik i własnej |
Jest to jeden z tych utworów, który pomimo, że tak naprawdę jest jedynym tak dobrze znanym kawałkiem tej kapeli, ciągle po prostu jest aktualny. I czy to będzie 14-latek, czy 65-latek, zawsze będzie wiedział, o czym jest ta piosenka.
Znowu ktoś mnie podgląda,
Lekko skrobie do drzwi.
Strasznym okiem cyklopa,
Radzi, gromi i drwi!
- Ja w tym tekście dostrzegam też analogie do Ściany Floydów, którą bohater tego dwupłytowego albumu budował przez całe swoje życie od wczesnego dzieciństwa z okrzykiem: "nauczycielu zostaw nas w spokoju!"
Wielkie dzieło skończyłem,
Głód do wyjścia mnie pcha.
Prężę się i napinam,
Lecz mur stoi jak stał.
- Jest to prosty sposób na komunikat i przekazuje go kapela, która była mocno alternatywna w tym czasie. Do tego piaszczysty głos Donarskiego. Połączenie, które dało nam dobrą piosenkę, a zespołowi miejsce w antologii.
- W Poznaniu jesteś popularnym muzykiem.
Niech żyje przyjaźń poznańsko-wrocławska, czyli Sledziuha z Leszkiem Cichońskim (fot. Ewa Gardoń) |
- Dziękuję, po tylu latach większość cię kojarzy (śmiech). Trochę pograłem za granicą Poznania i Polski też.
- W jakim kraju?
- I tu cię zaskoczę. Anglia i Norwegia. Był taki moment, że moich kompozycji słuchali też ludzie w... Japonii. Po różnych reperkusjach Andrzeja Donarskiego, założyłem z nim kiedyś projekt o nazwie Mister Z.U.B, z którym zrobiliśmy numer pod tytułem "Mina Tyma".
- Ja ten kawałek doskonale pamiętam, bo grałem go nawet w propozycjach do listy Polisz Czart.
- Pamiętam, że wysłaliśmy "Minę Tyma" do polonijnego radia w Chicago i do ciebie, bo w Polsce nikt nie chciał tego grać. Okazało się, że w Chicago ten kawałek przez dwa miesiące był na pierwszym miejscu! Był on w Stanach tak popularny, że w pewnym momencie odezwał się do mnie pewien kolega, który mieszkał na Florydzie i który wprowadzał właśnie na rynek 12 firm zajmujących się sprzedażą i rozpowszechnianiem piosenek w formacie mp3. Zaproponował nam, abyśmy na bazie popularności tego przeboju wydali w Internecie całą płytę i za pośrednictwem tych firm rozpowszechniali. Uznał, że skoro aż dwa miesiące ta piosenka utrzymywała się na szczycie popularności, to na pewno sporo ludzi za przysłowiowego dolara będzie chciało mieć ją u siebie i że wystarczy odpowiednio na stronie tego radia podać link do jej ściągnięcia i biznes będzie się kręcił.
fot. Mariusz Skorupiński |
- A co z tą Japonią?
- Pamiętam, że dałem mu wtedy totalny miszmasz. Zebrałem na tej składance rock, fusion, trzy piosenki. Do jednej z tych kompozycji Waldek Chyliński, który regularnie pisał dla Mr. Zooba (jest także autorem wspomnianej "Miny Tyma") napisał tekst i dziś ten kawałek z powodzeniem wykonujemy z projektem Iż pod tytułem "Mnie tu nie ma".
Wszystkie te piosenki i utwory instrumentalne - nie pytaj mnie proszę teraz o ich jakość (śmiech) - poszły wtedy w jednym worku do rozpowszechniania na całym świecie. To właśnie wtedy okazało się, że moje akustyczne utwory mają swoich fanów w Japonii, którzy porównali mnie wtedy do Tommy Emmanuela!!! Najbardziej spodobał im się kawałek, który nagrałem dla mojego syna.
- Kiedy możemy spodziewać się w Radiu WNET nowej piosenki grupy Iż? Czy będzie to wspomniana przez ciebie "Mnie tu nie ma", czy jeszcze inna?
- "Mnie tu nie ma" trwa ponad 5 minut, wiec do radia chyba średnio się nadaje...
fot. Monika Miller |
- I tu wracamy do nieustającej dyskusji o rozbieżnościach pomiędzy tym, co na siłę ostatnimi czasy promuje się w dużych mediach, a wartościową polską piosenką, która w świadomości naszej generacji istnieje jeszcze gdzieś tam od Kabaretu Starszych Panów, gdzie tekst i muzyka były ze sobą bardzo mocno kompatybilne i stanowiły istotny element naszej narodowej kultury, co było gwarantem wysokiej jakości, jaką latami dostawaliśmy do uszu, dzięki czemu dziś jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Dziś chciałoby się zaapelować do tych panów, którzy bezkrytycznie puszczają w radiach podsuwaną im muzykę, żeby w końcu zastanowili się choć przez moment, co nasze dzieci dostają do uszu dzięki ich bezmyślnemu traktowaniu swojej medialnej pracy.
- Ja to wprost nazywam zbrodnią na młodym pokoleniu i często zadaję sobie pytanie: czy dobra muzyka z dobrym tekstem i dobrą aranżacją po tylu latach regularnego i świadomego zabijania muzycznej wrażliwości w głowach młodych słuchaczy ma jeszcze realną szansę wrócić do masowych, a przede wszystkich do państwowych mediów, które chyba już dawno zapomniały o swojej misji i o tym, że działają dzięki pieniądzom podatników?
- Wiesz... zawsze uważałem, że ludzie sami sobie powinni weryfikować to, czego chcą lub nie chcą słuchać. Dziś już tak jest, nie muszę słuchać tej stacji, przełączam. Ale to ja, a młodzi? Patrzą, co jest modne, fajne, super... gdzie się tego dowiedzą z czego? Od zawalonych robotą lub niepracujących rodziców?! Z piosenek Zenka? (śmiech).
- Tak, absolutnie masz rację, tylko właśnie... aby ludzie rzetelnie mogli sobie tę weryfikacje przeprowadzić, najpierw w mediach publicznych powinni usłyszeć wszystkie rodzaje muzyki składające się na tzw. dziedzictwo kulturowe, aby świadomie wiedzieli pomiędzy czym, a czym takiego wyboru dokonują. W sytuacji, kiedy dziś w mediach prawie nie ma jazzu, rocka czy fusion, natomiast nieustannie leci tandetnej jakości pop czy disco polo, młodzi ludzie nie są w stanie dokonać jakiegokolwiek wyboru, czego chcieliby słuchać, bo po prostu pewnych brzmień - jeśli nie są szperaczami YouTube - nigdy dotychczas nie usłyszeli.
Gitarowy Rekord Guinnessa 2017 |
- Słyszałem pewną historię. Ktoś znany, chciał, aby jego nowa produkcja, która była zrealizowana po własnej linii ze świetnymi muzykami, została puszczona w pewnym mainstreamowym radiu, co gwarantuje, że od razu jesteś dużą literą. Usłyszał, że owszem, ale pod warunkiem, że będzie ona wyprodukowana przez ich producenta... i on się na to zgodził. Wiedział, że albo będzie na rynku, albo... Tak dziś jest artysta stawiany: albo możesz pocałować mnie w d..., albo się dostosować.
Sesja u Andrzeja Mikołajczaka |
- Dorastaliśmy w czasach, w których w dużych stacjach promowani byli przede wszystkim artyści oryginalni jak choćby Freddie Mercury, który nie uległ naciskom i uparł się, że, "Bohemian Rhapsody" będzie trwał dokładnie 5:53 i ani minuty krócej i że właśnie tak, a nie inaczej będzie ten numer brzmiał. Przecież, gdyby wtedy ktoś mu nie uległ, prawdopodobnie nie byłoby już grupy Queen!!!
- I nigdy być może nie byłoby MTV, bo przecież pierwszy fabularny clip, jaki powstał na świecie, to był właśnie clip do "Bohemian Rhapsody" i to od tego momentu rozpoczęły się tak naprawdę clipy. Wcześniej - jak dobrze wiesz - wszystkie zespoły prezentowane w TV, były po prostu filmowane na planie do playbacku. Ktoś tam tych muzyków zapowiadał, oni grali i to były ich clipy. Tak to wyglądało aż do momentu, w którym świat po raz pierwszy usłyszał "Bohemian Rhapsody".
- Kto wymyślił fabułę do clipu "Moje Miasto"?
- Ja pracuję w Teatrze Nowym i lubię ulicę Dąbrowskiego w Poznaniu. Do dyspozycji mieliśmy dwie kamery i pomysł, że grupa przyjaciół spotyka się w jakimś miejscu i chodzą sobie po mieście, a to miasto w nich płynie. Część zdjęć robiliśmy sami i widać to, o to chodziło. Montował Mariusz Skrok, który też robił zdjęcia z auta. Yach Paszkiewicz stwierdził, że fajny klip, ale niepotrzebne są te zdjęcia. Porównał piosenkę z Jaco Pastoriusa and Joni Mitchell, fajnie, co?
- Jesteś szczęśliwy, że przyszło ci żyć w Poznaniu?
- Lubie Poznań, ale lubię też Wrocław itd....
- A środowisko muzyczne Poznania?
- Wielu bardzo dobrych muzyków tu żyje, ale jeśli jesteś naprawdę dobrym muzykiem i masz świadomość, że stać cię na wiele, to aby coś osiągnąć w tym kraju, musisz mieszkać w Warszawie. Inaczej nie masz szans, aby zaistnieć w świadomości ogólnopolskiej i nieważne, czy to jest klasyka, czy inny gatunek. Jeśli nie wyjedziesz zagranicę, to przynajmniej musisz udać się do Warszawy.
- Mógłbym być urzędnikiem, bo studiowałem prawo administracyjne. Byłem też przez jakiś czas elektromonterem, sprzedawcą, technikiem emisyjnym w TV..., więc spokojnie dałbym sobie radę.
- A w teatrze kim jesteś?
fot. Małgorzata Chwalisz |
- Kogo tam grasz?
- Zakochanego gitarzystę. Ale głównie akompaniuję elektrycznie i akustycznie
- Pewnie perfekcyjnie już znasz tę rolę?
- Znam ją dokładnie, a niektóre zwroty nawet stosuję w życiu prywatnym (śmiech). Szymon Adamczak bardzo dobrze napisał dialogi, Michał Siegoczyński świetnie tę sztukę wyreżyserował, a ekipa aktorska jest naprawdę bardzo dobra. Można ich oglądać w różnych popularnych serialach i reklamach. Jest tam też młoda aktorka, która znakomicie śpiewa.
- Jak się nazywa?
- Ania Mierzwa. Śpiewa rewelacyjnie. Podrzucę ci kiedyś jej płytę z piosenkami Kaliny Jędrusik, którą nagrała z moim uczniem - młodym adeptem perkusji.
- Spełniasz się w roli nauczyciela?
- Uczę dzieci gry na instrumentach strunowych szarpanych, przekazuję im wiedzę o tych instrumentach, o ich historii i zrobiłem nawet specjalną audycję zatytułowaną "Szarpanej struny brzdęk". Pokazuję na żywo w szkołach, przedszkolach historię instrumentów szarpanych, wykorzystując przeróżne instrumenty jak buzuki czy ukulele, kończąc na gitarze elektrycznej z przesterami na tle podróży po świecie.
fot. Jerzy Kot |
- Należysz do zespołu giganta polskiego rock and rolla Wojtka Kordy. Jak tam trafiłeś?
- Gigant big bitu Wojciech Korda sam też jest gitarzystą. Zawsze cenił gitarzystów, wiele lat grał z Kozakiewiczem z Perfectu. Zagrałem Wojtkowi gitary do piosenki „Jak w Maratonie”. Słowa Andrzeja Sobczaka (autora "Przeżyj to sam"), muzyka Andrzeja Mikołajczaka ("Napisz proszę"). Potem grałem zastępując gitarzystę Tomka Dziubińskiego. Kilka lat później Wojtek za namową Tomka reaktywował Niebiesko-Czarnych. Za moją też trochę (śmiech) i już w tym składzie jestem na gitarze.
- Słyszałem gdzieś, że kultowe powiedzenie "ucho od śledzia" z filmu Vabank ma jakiś związek z twoją osobą?
- Ucho od śledzia to skrót czegoś niemożliwego. "Śledź nie Ryba" to nazwa mojego spektaklu muzycznego w Teatrze Nowym. Związek jest oczywiście osobowy związany z nazwiskiem. "Ucho Na Śledzia" to wydarzenie do promocji, które było przed "Uchem Prezesa". A tobie chodzi o to, że prezes zaprosił mnie na wódkę, żeby mnie poznać po tym, jak gadałem z jego dziewczyną na kabaretonie w Koszalinie.
Sledziuha z Wojciechem Kordą |
- Każda szczera, emocjonalna, ale nie omijam brudów, krzyków. Lubię dużo muzyki.
- Podobno istnieje ciekawa historia o tym, jak wszedłeś w posiadanie swojej ulubionej gitary akustycznej. Mógłbyś opowiedzieć?
- Byłem w Koszalinie u kolegi sprzedawcą w sklepie muzycznym. Pewnego dnia wchodzi starszy gość z instrumentem do komisu. Gość grał w znanym polskim zespole i był zawiedziony mocno nasza branżą (nic nowego), co wynikło z rozmowy. Pomagałem mu, gadaliśmy plotkowaliśmy. Kiedyś trafił jak grałem na akustyku. Kiedy skończyłem, zaproponował, że mnie podrzuci. Jedziemy, gadamy j nagle zaproponował mi swoją gitarę, jeśli potrzebuję, bo ma i też chce sprzedać. Ja nie miałem kasy na nową, ale chciałem zobaczyć, co ma. Poprosiłem żeby przywiózł. Następnego dnia Bartek mnie odwiedził i zapomniałem o tym. Wpada z pokrowcem i gitarą. Oglądam, widać że stara, struny... szkoda gadać, ale wygląda solidnie. Bartek krzyczy, że jak ja nie chcę, to on bierze. Chciałem sprawdzić co to za marka, skąd i w ogóle. Umówiliśmy się na wieczór. Sprawdzam co to za gość ten Lowden, a jak zobaczyłem cennik, to kilka razy sprawdzałem, czy się nie pomyliłem w czytaniu. Clapton, ze współczesnych Ed Sheeran, ceny kosmiczne. Wieczorem spotkaliśmy się z bólem serca, bo wiedziałem, że to okazja. Mówię, że to ekskluzywna marka i że może ją za dużo więcej sprzedać i żeby się zastanowił. On na to: "co, nie chcesz?". No chcę! To dawaj kasę, ładnie grasz! \i tak zostałem jej użytkownikiem. Wiem tylko tyle, że pływała na statkach.
- Twoje największe niespełnione marzenie artystyczne?
- Ojej! Nie wiem (śmiech).
- Może zagrać koncert w Royal Albert Hall?
- Ale ja kompletnie nie znam tego miejsca i ono mnie naprawdę nie jara. Co ma mnie kręcić w koncertowej sali do wynajęcia? Poznań też ma ładną, też można wynająć. Ludzie się liczą.
fot. Agata Ożarowska-Nowicka |
- To zapytam inaczej. Co byś najbardziej chciał?
- Czuć się dobrze i czuć, że ludzie, którzy mnie znają, mają powód do dumy. Ok?
- Ja mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz