sobota, 6 sierpnia 2016

Olimpijski ogień nadziei

Rok 2012 Ogień Olimpijski dotarł do St. Albans
Atena
Historia olimpijskiego płomienia to historia starożytnej idei. Niezależnie od światopoglądów i szerokości geograficznej ogień zawsze symbolizował wieczność, miłość, słońce, ciepło, życie oraz duchową przemianę. W Rzymie ogień był istotną częścią rytuału apoteozy boskości władcy, który po swojej śmierci pozostawiał syna będącego gwarantem trwałości dynastii. Płomień zapalany za pomocą słonecznych promieni w ruinach starożytnej świątyni Hery w Olimpii, przekazywany z rąk do rąk przez członków sztafety od roku 1936 nieprzerwanie stał się w XX wieku także symbolem trwałości idei olimpijskiej. W czasach starożytnych Igrzysk, święty ogień zapalany na ołtarzu Zeusa sygnalizował rozpoczęcie sportowej rywalizacji, a jego zgaszenie jej zakończenie. Idea olimpijskiej sztafety także nie wzięła się znikąd. Wywodzi się z ona bowiem z konkurencji lekkoatletycznej – biegu z pochodniami, która odbywała się przed wiekami podczas ateńskich Panatenajów. Uroczystości te rozpoczynały się całonocnym czuwaniem, po którym wczesnym rankiem chłopcy ścigali się z pochodniami biegnąc z gaju za murami miasta na szczyt Akropolu. Bieg ten stanowił jednak tylko preludium do świętej procesji, prowadzącej spod Bramy Dipylońskiej w Keramejkos do Partenonu, gdzie składane były ofiary na cześć bogini Ateny. W czasach nowożytnych Olimpijski Ogień po raz pierwszy pojawił się podczas IX Letnich Igrzysk w Amsterdamie w roku 1928, jednak dopiero osiem lat później Niemiec - dr Carl Diem zainspirowany starożytnymi freskami ilustrującymi ateńskie Panatenaje, zainicjował pierwszą oficjalną sztafetę olimpijską.


Rok2012 Hatfield (fot. Sławek Orwat)
Wyobrażenie starożytnej Olimpiady
8-go lipca 2012 miałem okazję zobaczyć olimpijski płomień po raz pierwszy na żywo. Przemierzał on miasta i wioski Wielkiej Brytanii, by poprzez bliskie memu sercu miasteczka: Hatfield, gdzie spędziłem 6 lat życia, oraz St. Albans, gdzie właśnie rozpoczynałem swój kolejny etap, trafić do stolicy Zjednoczonego Królestwa i 27-go lipca swoim światłem dać sygnał światu o otwarciu jubileuszowych XXX Letnich Igrzysk Olimpijskich ery nowożytnej. Oprócz znakomicie wyreżyserowanych i dokładnie przygotowanych na tę wyjątkową okazję punktów programu, dało się zauważyć także zachowania całkowicie spontaniczne świadczące o wpisanej w naturę człowieka potrzebie łączności z lokalną społecznością. Ludzkość mimo upływu tysiącleci niewiele się zmieniła. Zmieniły się czasy, systemy gospodarcze i polityczne, uległa zmianie obyczajowość i granice tolerancji, ale stara jak świat potrzeba igrzysk jest ciągle aktualna i przekazywana z pokolenia na pokolenie. 


fot. Sławek Orwat
Już na kilka godzin przed planowanym pojawieniem się Olimpijskiego Ognia tysiące mieszkańców położonego w hrabstwie Hertfordshire niewielkiego miasteczka Hatfield zebrały się w jego centrum z narodowymi flagami w dłoniach, aby oddać się rodzinnemu świętowaniu. Dobiegająca zewsząd muzyka łączyła się z gwarem straganów oraz piskiem dzieci, dla których w Town Centre rozstawiono wszelkie niezbędne do festyniarskich harców gadżety. Chwilami czułem się wręcz jak na polskim przykościelnym odpuście, festynie Święta Kwiatów lub obchodach Dnia Wioślarza i gdyby nie dobiegający zewsząd język angielski, spokojnie mógłbym „odpłynąć” w sentymentalną podróż do krainy dzieciństwa.

Londyn w roku 2012 już po raz trzeci miał zaszczyt gościć cały sportowy świat. Pierwsze Igrzyska w stolicy Brytyjskiego Imperium miały miejsce w roku 1908. Kolejna Olimpiada była dla mieszkańców stolicy Zjednoczonego Królestwa przeżyciem szczególnym, bowiem Igrzyska z roku 1948 były pierwszym po 12 latach przerwy spowodowanej II Wojną Światową i odbudową zniszczonej Europy świętem sportowców z całego globu. 8-go lipca 2012 obserwowałem w Hatfield trzymających brytyjskie flagi przedstawicieli pokolenia, które doskonale pamiętało tamto doniosłe wydarzenie z roku 1948. Oni nieco inaczej przeżywali oczekiwanie na Olimpijski Ogień. Patrząc na ich twarze dało się dostrzec nieskrywane wzruszenie, które kazało mi na chwile przenieść się myślami z odpustowo-festyniarskiego nastroju do rozmyślań na temat pełnej patosu olimpijskiej idei. 


fot. Sławek Orwat
Pierre de Coubertin
W czasach starożytnych na czas trwania olimpiady zawieszano wszelkie wojny. Taki był zwyczaj i moralny obowiązek nawet najbardziej zwaśnionych helleńskich przywódców. Podobna idea przyświecała także baronowi Pierre de Coubertin, który w roku 1888 przedstawił w Paryżu swój szalony olimpijski projekt. Ostatnią starożytną Olimpiadę rozegrano w roku 394 n.e. Potem Igrzyska zostały zakazane, a kolejne odbyły się dopiero po piętnastu wiekach. To właśnie Pierre de Coubertin zainicjował wznowienie czystej międzynarodowej sportowej rywalizacji.

W radosnym oczekiwaniu na trzecią już Olimpiadę w Londynie stojąc z aparatem w ręku w rozbawionym tłumie zastanawiałem się, na ile szczytna olimpijska idea przekłada się jeszcze w dzisiejszych czasach na sumienia polityków i jaki będzie miała wpływ np. na wojnę domową w Syrii, która wówczas dopiero nabierała rozpędu. Zastanawiałem się także, czy olimpijska idea czystej walki sportowej, według której sam udział powinien już być wyróżnieniem i swoistym zwycięstwem, jest jeszcze aktualna w dobie stosowania sterydów i wypłacania milionowych pensji sportowym działaczom, którzy ze szczytnej idei już od wielu lat urządzają sobie igrzyska próżności i obłudy. Czy w takiej sytuacji słowa protest songu Czesława Niemena nadal każą mieć nadzieję, że ludzi dobrej woli jest więcej? Jaką możemy mieć pewność, że polityka (Moskwa 1980 i Los Angeles 1984) i terroryzm (Monachium 1972), które rzuciły ponury cień na szczytny pomysł francuskiego barona nigdy więcej już nie zniszczą święta młodych sportowców z całego świata?


Ogień Olimpijski w Hatfield (fot. Sławek Orwat)
Niosący olimpijski płomień uczestnik sztafety, którego własnoręcznie wykonane zdjęcie przedstawiam obok, to tylko ułamek sekundy całego widowiska. Ktoś może zapytać, czy warto było spędzić aż tyle godzin tylko po to, żeby przeżyć tę jakże krótką, ulotną chwilę? Tak, było warto! Nasze życie to przecież w skali globalnej także chwila, a gdyby się bardziej filozoficznie nad naszym życiem zastanowić, to kto wie, czy nie jeszcze bardziej ulotna. Sportowe zmagania w tej skali to znowu jeszcze krótszy moment, a przecież historia płomienia olimpijskiego to - jak napisałem już na wstępie - historia idei, a ta jak powszechnie wiadomo trwa wiecznie. Niestety, ludzkość w historii Olimpiad niejednokrotnie była owładnięta skrajnie różnymi ideami. Nigdy nie wolno nam zapomnieć chociażby o tym, że podczas Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w roku 1936 czysta idea olimpijska została sprofanowana ohydną ideą faszystowskiej pogardy. Wszystkie te i podobne myśli, jakie przed czterema laty krążyły w mojej głowie, kiedy to z zapartym tchem oczekiwałem na ukazanie się Olimpijskiego Ognia, dziś z perspektywy lat są jednak niczym, w porównaniu z tym, co kłębi się w mojej głowie obecnie - na niecałe pół roku przed kolejną i zarazem pierwszą mającą odbyć się w Ameryce Południowej letnią Olimpiadą. 


Carl Diem - człowiek, który ustanowił
ideę sztafety Ognia Olimpijskiego
Niestety, ostatnie cztery lata, które miały nas szczęśliwie doprowadzić do XXXI Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro, nie tylko nie zakończyły już istniejących konfliktów, a wręcz przeciwnie - przyniosły nam nowe i to o wiele bardziej groźne. Wojny i systemy nienawiści mają się dziś niestety tak dobrze, jak jeszcze nie miały się nigdy od roku 1953, czyli od śmierci Józefa Stalina. Agresja rosyjska na Ukrainę, krwawe porachunki na terenie Afryki, niestabilna sytuacja i rozkwit niekontrolowanego terroryzmu w krajach arabskich na skalę dotychczas niespotykaną i w końcu powstanie najbardziej potwornego w dziejach nowożytnych zjawiska, jakim jest kryminalne i nieludzkie w swoim założeniu Państwo Islamskie to tylko naprędce rzuconych kilka przykładów, których liczbę po dokładniejszym zagłębieniu się w serwisy informacyjne, można by pomnożyć kilkukrotnie. Możemy też godzinami zastanawiać się nad przyczynami tego zjawiska i towarzyszącą mu bezsilnością tak zwanego "cywilizowanego świata". Jedni dopatrują się tych przyczyn w doprowadzeniu do stanu niezrozumiałego kuriozum tak zwanej politycznej poprawności i pseudo tolerancji, inni widzą je we wszech powszechnej kulturze rozpasania i medialnie nakręcanego od lat hedonizmu, jeszcze inni w stopniowym zanikaniu humanistycznych wartości i więzi rodzinnych na rzecz konsumpcyjnego stylu życia i sybarytyzmu. Cóż jednak przyniesie ludzkości to nasze wywołane kolejną Olimpiadą rozmyślanie, skoro ci, którzy zbijają nieziemskie fortuny i pomnażają swoje "brudne", oparte na cywilizacji śmierci dochody włączając w to wojny, handel ludźmi czy narkotykowe uzależnianie bogatych w smartfony acz ubogich duchowo społeczeństw i tak będą to robić, a nasze symboliczne trzymanie się za ręce i odwoływanie się do piewców wolności kwitować jedynie pobłażliwym uśmieszkiem i toastem wzniesionym za kolejny kontrakt przerzutu broni lub stworzenie kolejnego ogniska zapalnego.


Na koniec ostatnia już dziś refleksja. Na ile to wielogodzinne trwanie sprzed czterech lat tylko po to, aby przez krótką chwilę zobaczyć święty Olimpijski Ogień, przełoży się na czuwanie tysięcy ludzi dobrej woli tuż po zakończeniu XXXI Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro tak, aby już nigdy nie było 12-tu lub więcej niezaplanowanych lat przerwy pomiędzy kolejnymi Olimpiadami? Wszak pomimo strasznych doświadczeń XX wieku nadal dziwny jest ten świat, a człowiekiem nieustannie gardzi człowiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz