środa, 24 lipca 2013

Tune - komercyjna alternatywa (Lizard - lipiec 2013)

Koncert w Poznaniu "U Bazyla"
 Tune od początku istnienia nie wybrał prostej drogi do kariery. Mimo, iż muzycy nie ukrywają, że chcieliby podbić rynek, nie sięgnęli do artystycznego populizmu, a progresywnymi brzmieniami, jakie przed dwoma laty umieścili na debiutanckim krążku Lucid Moments, świadomie skierowali się na gusta wrażliwego i potrafiącego wsłuchiwać się w teksty autorstwa Leszka Swobody odbiorcy. Jak liczna jest w Polsce ich publiczność? Rozmawiając z Leszkiem, Witkiem i Januszem tuż przed ich koncertem 15-go marca w poznańskim klubie „U Bazyla”, z radością chłonąłem wzrokiem schodzących się niewielkimi grupkami widzów, którzy w kilkanaście minut wypełnili praktycznie wszystkie miejsca. Trójka instrumentalistów w oczekiwaniu na Adama i Kubę - których „porwał” do studia poznańskiego Radia Merkury mój dobry znajomy Mariusz Kwaśniewski - bez oporu zgodziła się na rozmowę, która podobnie jak historia ludzkości rozpoczęła się od... Adama.

Adam, Leszek, Kuba, Janusz i Witek
Leszek: „Adama poznałem jeszcze, gdy grał w zupełnie innym gatunkowo zespole. Po dwóch wspólnych próbach zauważyłem, że obaj całkowicie odstajemy od tamtego składu. Chłopaki chcieli grać zupełnie coś innego. Kiedy po kilku spotkaniach z Adamem okazało się, że coś może z tego wyjść, zaczęliśmy budowę grupy. Najpierw poznaliśmy Witka, który miał wtedy zaledwie osiemnaście lat. Gdy już była perkusja, zaczęliśmy zastanawiać się nad gitarą. Rozważaliśmy także klawisze. Nie chcieliśmy brzmieć całkiem progrockowo, a raczej bardziej alternatywnie i dlatego szukaliśmy brzmień, jakich jeszcze nie było. To wtedy narodził się pomysł na akordeon”. 

Moje spotkanie z Kubą podczas Must Be The Music
Kubę spotkałem nie tak dawno ponownie w Warszawie podczas finału telewizyjnego programu Must Be The Music. Ten charyzmatyczny i obdarzony nieprzeciętnym głosem wokalista znakomicie odnajduje się także jako frontman, a jego przeszłość związana z zespołem KamieńKamieńKamień nie tylko nie wchłonęła go do świata popkultury, ale paradoksalnie udowodniła, że podobnie jak w lżejszych klimatach, Kuba doskonale sprawdza się także w kompozycjach skierowanych do bardziej wymagającego odbiorcy, a barwa jego głosu jest wręcz wymarzona do psychodelicznego nastroju kompozycji Adama i Leszka. 

Kuba Krupski - vocal
Witek: „Wydaje mi się, że Kuba szukał czegoś innego i chyba nie do końca był spełniony w tamtym składzie. Poza tym Kuba jest na tyle uzdolnionym wokalistą, że mógł iść w każdym stylu muzyki. Myślę też, że mu w sercu taka muzyka grała. Jest szczery w śpiewaniu. Czy zaśpiewałby pop, czy arię, czy jakąś wokalizę jazzową, zawsze stara się być szczery. Realizując nasz debiutancki album, mieliśmy duży problem z utworem tytułowym. Różni wokaliści różnie podchodzili do tego numeru. W końcu uznaliśmy, że wokal tam się ma nijak. Przydałby się raczej kolejny instrument, który wprowadziłby linię melodyczną. W konsekwencji pomysł ten został zaniechany i akordeon pełnić zaczął funkcję harmoniczną, a nie melodyczną jak było to we wstępnym założeniu. Kiedy już wszystkie kawałki były nagrane, całkowitym przypadkiem pojawił się Kuba, który nauczył się wszystkich tekstów w tydzień, wszedł do studia i nagrał cały materiał w trzy dni”. 

Witek Pogoda - perkusja
Tune nie chce być traktowany jako zespół progresywny lub artrockowy. Nowe kompozycje, których miałem okazję wysłuchać „U Bazyla” przesuwają nieco ciężar gatunkowy ich grania w stronę alternatywy i lekko wyczuwalnego uproszczenia formy. Owszem... zespół nie odżegnuje się zupełnie od wyrafinowanych dźwięków i klimatów znanych z Lucid Moments, ale uważny słuchacz bez trudu wychwyci nuty będące zaproszeniem skierowanym do szerszego kręgu odbiorców. Dokąd wiodą artystyczne ścieżki Tune’a? Mogę przypuszczać, że sami muzycy nie do końca znają odpowiedź na to pytanie. W ich pojęciu progresja, to nie tylko nazwa gatunku, ale przede wszystkim zaskakiwanie fanów i samych siebie odkrywaniem nowych muzycznych przestrzeni, które nie pozwolą nam znudzić się kolejnymi ich wydawnictwami. 



Adam Hajzer – gitara
Adam: Nigdy nie chcieliśmy grać ARTrocka. Owszem, każdy z nas prawdopodobnie kiedyś słuchał Floydów czy Jethro Tull, więc trudno uniknąć pewnych wpływów. Powstały piosenki, nagraliśmy płytę i nie zastanawialiśmy się nad tym, jaka ona jest pod względem gatunkowym. Na drugim krążku naszą muzykę trochę uprościmy – choć nie jest to do końca właściwe słowo - ale nadal będzie to Tune. 

Leszek: Lucid Moments jest psychodeliczna. To wyniknęło z ówczesnego naszego stanu umysłów, z pewnego uśpienia i zawieszenia. Ta płyta długo się przegryzała. To nie było tak, że wydaliśmy płytę i... bum! To jest płyta, która nabierała rozpędu powoli... od osoby do osoby i coraz więcej i jeszcze więcej. Druga nasza płyta będzie już zupełnie inna od pierwszej. W moim domu słuchało się dużo klasyki, z uwagi na to, że mój ojciec jest zawodowym muzykiem. Przez mój okres buntu, „przewaliłem” się przez grunge, metal, klimaty Tool-owe, a nie przez progresywne. Przykład grupy Riverside to nie nasz kierunek. Oni konsekwentnie trzymają się swojego brzmienia. To brzmienie jest wypracowane. Są dobrzy w tym, co robią i to jest ich rozpoznawalny styl. My chcemy podążać nieco inaczej. 

Janusz Kowalski - akordeon, keyboards
Zespół w swoich aranżacjach coraz rzadziej sięga po akordeon, którego dźwięki bardzo mocno kojarzą się z Lucid Moment i są tam wyraźnie obecne, nadając całości unikalny w polskiej muzyce rockowej klimat. W nowych utworach, przygotowywanych na mający ukazać się jesienią tego roku drugi album, akordeon już nie pojawia się tak często jak dawniej, co można było usłyszeć podczas poznańskiego koncertu. 

Leszek: Czy byliśmy polskimi prekursorami wykorzystania akordeonu w muzyce rockowej? Był taki zespół Something Like Elvis. Oni tez używali akordeonu do jeszcze większej alternatywy. Oni bardzo "młócili". U nas akordeon pojawił się dlatego, że chcieliśmy nadać płycie melancholijny charakter. Obecnie testujemy nowe utwory. Chcielibysmy z nową płytą uderzyć gdzieś za granicą – być może wytwórnia Inside Out? Chcielibyśmy tam trochę zaistnieć, pokoncertować i być może wrócić do Polski niejako z zagranicy. Dostrzegamy, że na świecie jest bardzo duża liczba odbiorców takiej muzyki. 

W dobie kryzysu koncertów i zamykania rockowych klubów w wieluh miastach Polski z nieukrywaną radością obserwowałem spontaniczne reakcje zebranej „U Bazyla” publiczności. Entuzjastycznie przyjmowała ona tak znane utwory jak „Cabin Fever” czy „Confused”, owacyjnie oklaskując także nowe kompozycje. Tylko niewielka część widowni zniknęła od razu po koncercie. Większość została jeszcze długo, aby porozmawiać z muzykami i wymienić się wrażeniami. Było to dla mnie niezwykle miłe zaskoczenie. Poczułem się w tym momencie trochę jak w czasach przypadającej na lata osiemdziesiąte mojej młodości, kiedy to koncert rockowy stanowił wydarzenie zupełnie innej rangi, niż ma to miejsce obecnie, a jego echa wybrzmiewały później jeszcze tygodniami podczas szkolnych rozmów i domowych spotkań.

Leszek Swoboda - bass, teksty
Leszek: Koncerty obecnie w Polsce idą słabo i nie dotyczy to tylko wykonawców spod szyldu rocka progresywnego. Wymieniłeś przykład tłumów, jakie widziałeś w Londynie na koncercie Archive. Oni jednak ciągle eksperymentują brzmieniami, bawią się dźwiękami i robią po prostu „dzisiejszą” muzę. Mam wrażenie, że niestety wiele zespołów w Polsce próbuje "ściągać" i iśc tą samą drogą, jaką szły zespoly w minionych latach i to już nie jest progresywne. To jest wracanie do tego, co już było, a nie eksperymentowanie i poszukiwanie nowych brzmień. My chcemy spróbować iść do przodu. Stąd na przykład pianino zmieni na nowej płycie akordeon. Progres to rozwój i gdyby nawet przyszło nam zdecydować się na emigrację, aby ten rozwój osiągnąć, jesteśmy i na to gotowi pod warunkiem, że będzie to jakiś konkret. Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale chcemy być komercyjni. Mamy zamiar być pierwszym polskim alternatywnym zespołem komercyjnym. Wiem, że to słowo nie kojarzy się w Polsce dobrze, ale to wcale nie oznacza, że zaczniemy robić coś pod publikę. W tym znaczeniu, które mam na myśli Pink Floyd też był komercyjny, Muse jest komercyjny, komercyjny jest także Riverside i nikt przez to się od nich nie odwraca. Chcemy obalić stwierdzenie, że jak coś podoba się wielkiej ilości osób, to musi to być „badziew”. Chcemy robić to, co nam w duszy gra i godnie z tego żyć. Wydaje mi się to szczerze i normalne”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz